Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej nr 4 (88) ROK 15
Transkrypt
Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej nr 4 (88) ROK 15
Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej nr 4 (88) ROK 15 S T O WAR ZYS Z E N I E M I Ł O Ś N I K ÓW K O WAR Święta Bożego Narodzenia to czas niezwykły. Wszystkim mieszkańcom Kowar życzymy, aby te dni świąteczne były pełne ciepła, rodzinnej miłości i wybaczania, a ich pozytywny nastrój niech trwa w Państwa domach aż po nowy rok - pełen wyzwań, niespodzianek i, miejmy nadzieję, dobrych wiadomości i korzystnych zmian dla naszego miasta. Redakcja Kuriera Kowarskiego FOT. KRZYSZTOF SZABLICKI Kopalnia Miedzi w Lubiniu. Bruno Podjaski. Sanatorium Bukowiec opanowane przez diabły. Bruno Podjaski. Memento Mori. Bruno Podjaski. Zdjęcia prac ze zbiorów Państwowego Muzeum w Warszawie, Muzeum Etnograficznego - oddział Muzeum Narodowego we Wrocławiu i ze zbiorów prywatnych, Z lotu ptaka najdoskonalej widać jak wspaniałą linię kreśliła sobie kolej - o sposobach poruszania się po Kowarach na str.6,7,8. G. Knychała z klasą IIIa – o edukacji Grzegorza w ZSO w Kowarach przeczytamy na str.13. Str. Redakcja Kuriera Kowarskiego: Katarzyna Borówek - Schmidt, Zbyszko Brudniak, Bogumiła Donhefner, Stanisław Kanonowicz, Gabriela Kolaszt, Ireneusz Kwiatosz, Jerzy Sauer. SPIS TREŚCI: 3 List od Redakcji, rozwiązanie fotozagadki. 4 Kronika SMK. 5 Bruno Podjaski – życie i twórczość. 6-8 Korekta: Anna Szablicka Jak kowarzanin poruszał się po mieście... 10 Na nieludzkiej ziemi. 11 Niewidome muzułmanki – dzień z życia misjonarki Moniki Łobody. 12 Bosym okiem. 13 Wokół szkoły. 2 O losach Pani Anny Buchowieckiej zesłanej na Sybir przeczytamy na str. 9-10. Rys. S. Kanonowicz. Współpracują: Jarosław Kotliński, Magdalena Świderska - Siemieniec, Adam Walesiak, Lesław Wolak Kontakt: Stowarzyszenie Miłośników Kowar, ul. Górnicza 1, Kowary; e-mail: [email protected] Skład komputerowy: Andrzej Weinke Wydawca: Miejski Ośrodek Kultury, ul. Szkolna 2, Kowary Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Nr 9/2006 List od Redakcji Witamy świątecznie i zimowo. Koniec roku skłania do podsumowań, dlatego również my pragniemy pewne sprawy wraz z końcem roku zamknąć i przeanalizować. Obok kroniki zamieszczamy więc roczne kalendarium imprez organizowanych przez SMK. Jesteśmy dumni, że tak wielu różnorodnych artystów udało nam się przybliżyć mieszkańcom Kowar. Aby nie pozostawiać spraw niedokończonych na rok następny, w całości prezentujemy tekst p. Brudniaka o powojennych sposobach podróżowania w naszym mieście. Jest on obszerny, jednak wieczory coraz dłuższe i czasu na czytanie znacznie więcej. Tradycyjnie zachęcamy do powrotu do smutnej przeszłości - wspomnień z Syberii. Na naszych łamach zamieszczamy tekst p. Olafa Ciruta, który przybliża nam osobę i twórczość Brunona Podjaskiego. Na moment wracamy do „odwiedzanych” już Indii, w których kowarska misjonarka świecka Monika Łoboda pracowała z niewidomymi dziećmi. Prezentujemy również listy rodziców i niepełnosprawnego ucznia, absolwenta kowarskich szkół, których pracownicy z wielkim oddaniem pomogli mu przejść przez proces edukacji. Na koniec śnijmy atomowo z p. Adamem Walesiakiem. Przyjemnej lektury! W imieniu redakcji: Katarzyna Borówek - Schmidt. FOTOZAGADKA NR 6 Kiedy, gdzie i z jakiej okazji spotkała się ta publiczność? Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres: Stowarzyszenie Miłośników Kowar, ul. Górnicza 1, Kowary lub pocztą internetową: [email protected] ROZWIĄZANIE FOTOZAGATKI Z ogromną radością informujemy, iż do naszej redakcji nadeszło prawidłowe rozwiązanie fotozagadki z numeru 3 (87) ROK 15. Odpowiedź nadesłała p. Katarzyna Stróżyńska, która na prezentowanym zdjęciu zrobionym w 1980 roku przed wejściem do szpitala „Bukowiec” rozpoznała swojego dziadka Pana J. Stróżyńskiego. Poprawnie określiła także okazję spotkania: otwarcie Izby Pamięci na „Wysokiej Łące”. Zwyciężczyni gratulujemy. Cieszymy się, że tak młode osoby interesują się losami swoich bliskich, mają ochotę poszukiwać i poznawać ich przeszłość. 25 października zaprosiliśmy Panią Kasię do siedziby SMK, gdzie z rąk Prezes SMK Gabrieli Kolaszt otrzymała nagrodę. Redakcja IRENEUSZ KWIATOSZ Przemiana Sterty iglastej zieleni cedrowe gałązki ...i aniołki i szpule czerwonej wstążki....... bombki i świecidełka złote szalenie......... w ten czas najpiękniejszy.......Boże Narodzenie! Radość, uniesienie .....i zapach piernika......... miłość, dobroć i ufność co duszę przenika......... ........i ty jakiś inny.........miły, trochę szalony......... i znowu się uśmiechasz........nawet do żony! Caro Młoda laureatka w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar. SPROSTOWANIE: W poprzednim numerze Kuriera Kowarskiego wkradł się niewielki błąd. Pod zdjęciem J. A. Karasia umieszczonym na okładce wewnętrznej powinien widnieć podpis: Jeszcze jedno odznaczenie do kolekcji, natomiast zdjęcie Tegoż samego na stronie 6. powinno być podpisane: Andrzej Karaś (1931 – 1963). Podpisy zamieniły się miejscami. Za pomyłkę przepraszamy. Redakcja Nr 9/2006 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 3 7 KRONIKA SMK 24 września 2006 r. - w ramach wieloletniej współpracy ze Stowarzyszeniem w Schönau - Bersdorf w Niemczech członkowie SMK wyjechali na zaproszenie do tej uroczej miejscowości. Celem głównym tego wyjazdu było odwiedzenie przepięknego miejsca w Górach Żytawskich – kurortu Oybin. Wcześnie rano wy- jechaliśmy z Kowar. Od samego początku zapowiadała się wspaniała pogoda. Było rewelacyjnie. Nasi przyjaciele jak zwykle zgotowali nam wspaniałe powitanie i przyjęcie. A widoki, jakimi nas „poczęstowali”, po prostu zapierały dech w piersiach. Wracaliśmy do Kowar zmęczeni, roześmiani i pełni wrażeń. Szkoda, że to tylko jeden dzień. No cóż, teraz nasza kolej. A więc – do zobaczenia wkrótce. 28 września 2006 r. - miało miejsce kolejne wydarzenie kulturalne. Zaprezentowaliśmy fotografie pana Piotra Cybulskiego. Wystawa nosiła tytuł „Kowarscy Romowie na fotografii”. Wernisaż okazał się bardzo ciekawy, a towarzyszyło mu wiele innych atrakcji w naszym mieście. Zainteresowanie rodzimymi Romami było bardzo duże. Zresztą co by nie mówić o Romach, są bardzo specyficzną grupą etniczną i wzbudzają wiele kontrowersji. Nie mniej jednak zasługują na zainteresowanie. Wystawę 27 października 2006 r. - zainstalowaliśmy w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar kolejną, również uroczą wystawę. Autorami prac, które można obejrzeć (dywany, gobeliny, akwarele), są państwo Anna Bardzka – Spychała, Robert Spychała i dwójka ich dzieci. Autorzy prac są mieszkańcami naszego miasta od kilku lat. Zadomowili się u nas i są pod wrażeniem piękna naszych okolic. Zapraszamy do odwiedzenia Stowarzyszenia i obejrzenia wystawy. Warto. Naprawdę. Tekst: Bogumiła Donhefner BOGUMIŁA DONHEFNER 13 września 2006 r. – wystawą Barbary Basiewicz pt. „Moje pejzaże” otworzyliśmy uroczyście XXXIII Festiwal Sztuki Włókna w Kowarach, który trwał od 11 do 24 września. W tym Międzynarodowym Sympozjum Włókna uczestniczą artyści, którzy kreują swoje dzieła z materiałów i surowców miękkich, włóknistych i roślinnych. Celem tych corocznych spotkań jest kontynuowanie tradycyjnych spotkań warsztatowych, wspólne poszukiwania twórcze, wymiana doświadczeń warsztatowych oraz tworzenie w Kowarach Międzynarodowego Centrum Sztuki Włókna. obejrzało bardzo wielu zwiedzających. Wernisaż wystawy prac Rodziny Spychałów. NASZA DZIAŁALNOŚĆ W 2006 ROKU Zbliżający się koniec roku zawsze skłania do podsumowań. My w Stowarzyszeniu również podjęliśmy się tego zadania. A oto efekt: STYCZEŃ – LUTY * niestety początek roku nie był łaskawy dla SMK. Mieliśmy awarię w siedzibie Stowarzyszenia. Woda zalała budynek od strychu po piwnicę. Wszystkie prace zostały wykonane własnymi rękami i dzięki dużemu zaangażowaniu członków stowarzyszenia. Panowie wykonali najcięższe prace remontowe, natomiast panie doprowadziły budynek do „lśniącej” czystości. MARZEC * pierwszy w tym roku wernisaż. Wystawa nosi tytuł „Spojrzenia”. Swoje prace wystawiają artyści z łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych: kowarzanin Bartosz Burgielski, Alicja Przybysz i Marcin Kozanecki (studenci ASP), Mirosław Koprowski (absolwent tejże samej uczelni) i Jarosław Lewera (asystent prof. Sadowskiego). * wizyta wieloletnich przyjaciół z Schönau - Bersdorf w Niemczech. Rozmowy dotyczyły pogłębiania wzajemnej współpracy w niedalekiej przyszłości. KWIECIEŃ * w kawiarni „Urszulka” odbyło się zgromadzenie członków SMK, w czasie którego dokonano wyboru nowego zarządu i komisji rewizyjnej. MAJ * druga rocznica wstąpienia Polski do Unii 4 Europejskiej. Nasze Stowarzyszenie po raz kolejny organizuje „spotkanie” rocznicowe, na które zapraszamy mieszkańców naszego miasta. * otwarcie wystawy pt. „Życie i twórczość Józefa Gielniaka” i ogłoszenie obchodów Roku Gielniakowskiego. CZERWIEC * urocza zabawa w plenerze - Noc Świętojańska – nocne zwiedzanie sztolni, szukanie kwiatu paproci, straszenie duchami i chodzenie po rozżarzonych węglach. * plener malarski – swoją twórczość zaprezentowali: Stanisław Kanonowicz, Roman Tryhubczak, Agnieszka Nasiłowska, Bartosz Burgielski, Ewa Gawor-Wojciechowska, Amelia Jarosz, Zuzanna Bereszczuk, Anna Bardzka-Spychała, Robert Spychała, Krzysztofa Kaczorowska. * otwarcie wernisażu grafiki komputerowej Joanny Kanonowicz. LIPIEC * remont dachu w SMK. * koncert organowy w kowarskim kościele, którego głównymi wykonawcami byli pp. Mirosław i Marcin Król. * koncert muzyki popularnej i tanecznej odbył się w Jeleniej Strudze. I znowu główni wykonawcy to rodzina p. Mirosława Króla, nazwaliśmy ich „Królami i Królewiczami". * odsłonięcie odrestaurowanego nagrobka żołnierzy biorących udział w bitwie pod Sadową na cmentarzu przy Kościele NMP. Do odsłonięcia nagrobka doprowadził p. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Jerzy Zoń z Klubu Honorowych Dawców Krwi wspólnie ze Stowarzyszeniem Miłośników Kowar. Odnowiony nagrobek został poświęcony przez biskupa legnickiego Edwarda Janiaka i biskupa seniora Tadeusza Rybaka. SIERPIEŃ * otwarcie kolejnej wystawy, p. Mirosław Górecki udostępnił nam swoją kolekcję starej widokówki ze Śnieżką w tle. „Śnieżka – Góra Olbrzymia” to tytuł wernisażu. WRZESIEŃ * wystawą Barbary Basiewicz pt. „Moje pejzaże” otworzyliśmy uroczyście XXXIII Festiwal Sztuki Włókna w Kowarach, który trwał od 11-24 września. * w ramach wieloletniej współpracy ze Stowarzyszeniem w Schönau - Bersdorf członkowie SMK wyjechali do przepięknego miejsca w Górach Żytawskich – kurortu Oybin. * kolejne wydarzenie kulturalne to fotografie pana Piotra Cybulskiego. Wystawa nosiła tytuł „Kowarscy Romowie na fotografii”. PAŹDZIERNIK * zainstalowaliśmy w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar kolejną wystawę. Autorami prac, które można obejrzeć (dywany, gobeliny, akwarele), są państwo Anna Bardzka – Spychała, Robert Spychała i dwójka ich dzieci. Zebrała i opracowała: Bogumiła Donhefner Nr 9/2006 MISTRZ BRUNO Nie sposób oderwać malarstwa Brunona Podjaskiego od jego pełnego cierpienia życia. Człowiek, który wymknął się objęciom śmierci, dzięki malarstwu odnalazł nową tożsamość, a przede wszystkim sposób na komunikowanie się ze światem. Każdemu z nas wydaje się, że świetnie rozumiemy, czym jest malarstwo i jakie powinny być oczekiwania wobec przeciętnego obrazu... połóżmy rękę na sercu; powinien być ładny, kolorowy, cieszyć oko... Nasza percepcja sztuki kończy się na tandetnym Matejce - ewentualnie jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami reprodukcji słoneczników van Gogha. Podjaski nie spełnia naszych kryteriów; a jednak jego obrazy przyciągają autentycznym mistrzostwem subtelnego koloru, przemyśla- Bruno Podjaski Życiorys Urodził się w 1915 roku w Linowcu k. Kościerzyny na Kaszubach. Ukończył pięć klas szkoły powszechnej. Rozpoczął naukę w zawodzie kaflarz w wytwórni kafli. Ciągnęło go jednak zawsze do ogrodnictwa. Porzucił kaflarnię i rozpoczął pracę w majątku rolnym, którego właścicielem był Niemiec. W 1938 roku został powołany do wojska. Otrzymał przydział do 64 pułku 16 dywizji piechoty, która stacjonowała w Grudziądzu. Jego wojenne losy mogłyby posłużyć za scenariusz filmu wojennego. Dywizja jego w ramach armii Pomorze uczestniczyła w walkach nad Bzurą. Wraz z innymi przebijał się do Warszawy. 18 września został wzięty do niewoli, z której zbiegł i już pod koniec września powrócił do domu. W październiku rozpoczął pracę w majątku ziemskim tego samego właściciela. W połowie 1941 roku zostaje ponownie wcielony do armii, tym razem niemieckiej i zostaje wysłany do Francji. Służy w bunkrach Wału Atlantyckiego. Z Francji w 1943 roku zostaje przeniesiony na front wschodni. Aby uniknąć udziału w walkach, prosi kolegę, aby ten przestrzelił mu rękę. Trafia do szpitala. Po wyleczeniu ponownie zostaje przeniesiony na front. Nie chce jednak walczyć. Zbiega Nr 9/2006 nej kompozycji i niebywałej umiejętności obserwacji życia. Mimo pięknego położenia sanatorium, walorów architektonicznych kompleksu i realnej pomocy, jaką niosą chorym tutejsi lekarze, dla ludzi dotkniętych gruźlicą pobyt tu to rodzaj zepchnięcia na margines życia, często związany ze społecznym ostracyzmem. Nieprzypadkowo jednymi z najbardziej przejmujących prac w dziejach polskiej sztuki są grafiki Józefa Gielniaka i właśnie obrazy Brunona Podjaskiego. Czy to nie uśmiech losu, że te dwie wielkie indywidualności artystyczne spotkały się właśnie w bukowieckim sanatorium? Ich przyjaźń pokazuje, że sztuka może być wyzwoleniem od wszelkich lęków, a nawet rodzajem duchowego posłannictwa. Kiedy w 1972 roku po długim zmaganiu z chorobą umiera Gielniak, Podjaski maluje dramatyczny cykl obrazów, w którym jego obsesja śmierci, podobnie jak u innej wielkiej artystki Fridy Khalo jest rozpaczliwą próbą znalezienia odpowiedzi o granice ludzkiego cierpienia... Żaden profesjonalista nie odnajdzie w sobie żarliwości, dzięki której tzw. artysta naiwny zgłębia tajemnice życia. Nie odnajdzie, ponieważ jego działanie obrasta w zbyt wiele zależności. Szuka się uznania pu- i oddaje się do niewoli radzieckiej, w której pozostaje do sierpnia 1945 roku. Pracuje w fabrykach na Zaporożu. Tam prawdopodobnie nabawia się gruźlicy płuc. W 1949 zostaje skierowany na leczenie do sanatorium Bukowiec w Kowarach. Przechodzi dwie operacje. Po wyleczeniu podejmuje pracę palacza – ogrodnika. Tworzyć zaczyna w 1965 roku. Pierwsze prace to akwarele. Po roku zaczyna malować farbami olejnymi. Malował tak jak czuł. Zbliżenie z wielką osobowością Józefa Gielniaka pozwoliło mu odnaleźć własną drogę w malarstwie. Są to doskonałe kolorystycznie obrazy o specyficznym stylu. W sanatorium Bukowiec w Kowarach mieszka i tworzy do 1977 roku. Podjaski wychowuje własnego ucznia Aleksandra Michalczyka. W październiku 1977 wyprowadza się do Lubina, podejmuje pracę jako ogrodnik w zakładach górniczych. W 1981 przechodzi na emeryturę. Dalej tworzy. Umiera 6 października 1988 roku i zostaje pochowany na starym cmentarzu w Lubinie. Prezentacje prac: 1971 - indywidualna wystawa zorganizowana przez WDK we Wrocławiu oraz Wrocławskie Towarzystwo Sztuk Pięknych. bliczności i krytyki, bada możliwość nagłośnienia wystaw w zazwyczaj obojętnych w takich sytuacjach mediach, uzależnia pozycję zawodową od ilości sprzedanych obrazów. Dla artystów pokroju Podjaskiego sztuka zawsze była częścią ich jestestwa. Oto jak znany badacz sztuki naiwnej Zbigniew Wolanin z Muzeum w Nowym Sączu scharakteryzował trzy przymioty artystów naiwnych; pasję, talent i intuicję: „Pasja, ponieważ twórczość pochłania ich całkowicie i bywa traktowana jak obowiązek czy wręcz religijne posłannictwo, a sztuka jest dla nich największą radością, mimo że tworzą nieraz w skrajnie trudnych warunkach, wbrew opinii własnego, czasem nieżyczliwego środowiska. Talent, bo ich warsztat rozwija się przez lata i odzwierciedla najbardziej osobiste przeżycia, nierzadko natury mistycznej czy wręcz surrealistycznej. Intuicja, bo pewni swoich wyborów nie muszą schodzić z raz obranej drogi, która prawie zawsze jest właściwą i przynosi im prawdziwą satysfakcję, a bywa że i sukces finansowy...” Polska sztuka naiwna jest jedną z najciekawszych dziedzin twórczości artystycznej na świecie, miejmy nadzieję, że pierwsza wystawa prac Bruna Podjaskiego w Kowarach zapoczątkuje cykl spotkań szerokiej publiczności z wybitnym artystą kręgu l'art brut. Tekst: Olaf Cirut 1973 - Festiwalu Sztuki w Spoleto Włochy. 1974 - I triennale Plastyki Nieprofesjonalnej w Szczecinie. 1985 - wystawa „Talent, pasja, intuicja” Radom. 2005 - wystawa „Talent, pasja, intuicja II” Radom. 2006 - wystawa „Brunon Podjaski” zorganizowana przez Stowarzyszenie Miłośników Kowar. Oprac.: Jerzy Chitro Bibliografia: 1. Aleksander Jackowski, Talent, pasja, intuicja. Katalog wystawy. Muzeum Okręgowe w Radomiu 1985 2. Talent, Pasja, Intuicja II Polska sztuka nieprofesjonalna 1945 – 2005. Katalog wystawy Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu we współpracy z Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Radom 2005 3. Aleksander Jackowski, Przegląd twórczości plastycznej amatorów. Cz. II. Województwo wrocławskie. W: Polska Sztuka Ludowa 1973 nr 1 4. Krystyna Gierliczowa, Formy opieki wojewódzkiego domu Kultury we Wrocławiu nad ruchem plastyki amatorskiej w: Plastyka Nieprofesjonalna. Pod red. Aleksandra Jackowskiego. Warszawa 1980 s. 153-163 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 5 7 JAK KOWARZANIN PORUSZAŁ SIĘ PO MIEŚCIE..... Patrząc na Kowary z lotu ptaka, dopiero dostrzega się rozległość naszego miasteczka. Pragnąc je przemierzyć, trzeba pokonać znaczne odległości – od Wojkowa po Krzaczynę, od elektrowni po Podgórze. Nie uwzględniając nawet Przełęczy „Okraj”, przynależnej administracyjnie do Kowar, musimy zaliczyć sporo kilometrów. W różnym czasie w różny sposób uciążliwość przemieszczania się po Kowarach i okolicy pokonywano. Dzisiaj nie stanowi to wielkiego problemu. Kiedyś per pedes i przeróżnymi środkami lokomocji. Podejmujemy próbę odtworzenia komunikacji wewnętrznej miasta w latach 40. – 50. minionego wieku, u zarania powojennych polskich dziejów kowarskiej kotliny. Ówczesny mieszkaniec Kowar (pierwotnie Krzyżatki) miał do dyspozycji przede wszystkim kolej, konie, coraz śmielej pojawiające się autobusy (trafniej zwane pekaesami), mizeroty, zakładowy transport osobowy, dorożkę (jedną!), a później taksówki. W latach 40. największym dobrodziejstwem dla podróżujących była żelazna droga. Mimo że ruski wyzwoliciel pozostawił polskiemu pasażerowi kikuty cokołów trakcji elektrycznej (górną część zawłaszczono w ramach reperacji), ale torowiska nie tknęła ręka człowieka i trasa Jelenia Góra – Marciszów od majowych dni 1945 roku była otwarta, czynna i eksploatowana do granic możliwości. A trasa była nadzwyczaj urokliwa. Kolejka dwa – trzy wagony, tajemniczo kluczyła wężowym szlakiem nad Kowarami, przytulała się do zboczy Karkonoszy, poszukiwała Rudaw Janowickich, wreszcie ginęła z oczu, chowając się w ciemności tunelu pod Przełęczą Kowarską. Jadąc w jedną stronę, ogarniało się wzrokiem raz zbocza gór, raz kolorowe pudełka zabudowań Kowar, wyraźnie jak na dłoni (w latach 50. widok ten załamią bloki Osiedla Górniczego). W serpentynie trasy obraz zmieniał się jak w kalejdoskopie, kolejka kluczyła – to tu, to tam wyłaniała się ciągle niespodziewanie, to znikała, by za moment pojawić się w innym miejscu. Flirtowała z obserwującym ją człowiekiem, który nie miał za złe ruskiemu za zabraną elektrycz- 6 ność, cieszyła go lokomotywa, wstęga snującego się za nią obłoku, jej sapanie. Zmęczona forsowaniem podjazdu przystawała często – Kowary (początkowo Kuźnick), Kowary – Zacisze (Krzaczyna), Kowary Zdrój (DW „Przedwiośnie), Kowary Średnie (Filce, Porcelana), Kowary Górne (Podgórze, kopalnia), by na odpoczynek ukryć się w mroku tunelu. Wędrując z Jeleniej Góry zaliczała trzy Łomnice, Mysłakowice (początkowo Turońsk), Kostrzy- Pan Stefan Bączkowski – jedyny kowarski dorożkarz w pełnej gali. cę, (d. Gniewkowo), ukryła się, odpoczęła i pomknęła w kierunku Marciszowa. Droga powrotna była łatwiejsza, choć równie kręta. Zaliczała tę trasę 6 - 10 razy dziennie, od wczesnej rannej godziny do blisko północy, z mijanką w Kowarach. Czasami doczepiali jej wagony towarowe. Wieczorem błyszczała oświetleniem gazowym. Początkowo tą samą trasą majestatycznie, wolno posuwały się dalekobieżne – do Łodzi, Warszawy, Krakowa, nad morze. List wrzucony do wagonu pocztowego nazajutrz docierał do adresata, bynajmniej Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej nie był to „priorytet”. Z perspektywy ponad pół wieku konstatujemy z Jerzym Zoniem, że była to prawdziwa kolej. Z kasami, peronami, semaforami, szlabanami, sapaniem, zgrzytem i gwizdem lokomotyw. A dzisiaj z prawdziwej kolei pozostało samopas porzucone torowisko, dorodne na nim samosiejki i… niewypowiedziana tęsknota złomiarzy za niewątpliwym łupem. W pierwszych miesiącach Polakowi – osiedleńcowi potrzebę poruszania się po mieście i poza nim zabezpieczała tylko kolej. Skromna konkurencja dla państwowego monopolisty pojawiła się w sierpniu 1947 roku, kiedy to do Kowar ściągnęła rodzina pana Stefana Bączkowskiego, dorożkarza ze Słupcy w woj. poznańskim, znawcy koni, ich hodowcy i handlarza. Córka jego Zofia Nacz twierdzi, że te zajęcia w sumie pomogły ojcu utrzymać przed i w czasie wojny ośmioosobową rodzinę. Do Kowar wagonem specjalnym przywiózł rodzinę (czwórkę dzieci, bo córka zmarła, a najstarszego syna zakatował okupant), konia, dorożkę, uprząż i inne akcesoria służące doświadczonemu koniarzowi. Ruszyli ze Słupcy pod namową szwagra Olejniczaka, który już osiadł w Kowarach. Pierwszy dach nad głową znaleźli w lecznicy zwierząt przy ulicy Kowalskiej (obecne pomieszczenie kiosku stanowiło stajnię dla koni). Pan Stefan otrzymuje koncesję na przewozy dorożką. Stawia ją przy północnej ścianie magistratu w sąsiedztwie popularnej gabloty eksponującej na bieżąco „chuliganów i bumelantów”, czyli ówczesnych „wrogów władzy ludowej”. Dorożka to piękne lando, lśniące, wypolerowane, z chromowanymi uchwytami, a do tego koń wypasiony, zadbany, wypucowany, w błyszczącej uprzęży, z nieodzownym workiem obroku. Nad tym wszystkim na koźle górował pan Stefan w odświętnym kapeluszu. Z powagą oczekiwał na pasażerów. Najczęściej była to rozbawiona klientela pobliskiego „Zacisza” (dziś sklep meblowy) lub obładowani bagażem przechodnie, czasami jakiś chłopak chciał kupić serce dziewczyny, czasami para nowożeńców chciała Nr 9/2006 przeżyć swą pierwszą wspólną przygodę, czasami chorego męża odwoziła żona do domu, czasami z porodówki młodzi ro-dzice odbierali potomka, czasami księdza wiózł z wiatykem, czasami po prostu pan Stefan czekał, drzemiąc czy odsypiając zmęczenie na gospodarce i handlowych wojażach. Cierpliwie wyczekiwał. Cierpli-wość tę nagrodził ówczesny burmistrz Józef Borusiak i zaproponował Bączkow-skim objęcie gospodarstwa i zabudowań przy ul. Rynkowej 2 (dzisiaj 1 Maja 2 kamienica będąca własnością pp. Ryncarzów). Od tego momentu stali się gospodarzami na 5 ha (3 ha ornego, 2 ha łąk), które rozciągały się na przestrzeni od ul. Krętej 9, obecnie ta ulica nie istnieje, wchłonęła ją ulica Górnicza od ratusza w kierunku komisariatu policji) do torów i za torami, w sąsiedztwie jedynego wówczas budynku tzw. fińskiego domku. Niedługo trwała działalność rolna pana Stefana. Przerwała ją budowa osiedla dla górników ZPR - 1, głównie na terenie jego pola. Rezygnuje z dorożkarstwa, korzystniej wozić węgiel czy materiał na budowę. Nie zasiadł już na koźle dorożki, sprzedał ją po prostu p. Jirusce – nadleśniczemu. Był rok 1950. Już nie powiezie kowarska dorożka „… podróżnych na dworzec, zakochanych na spacer, umilknie kowarska „uwertura dorożkarska”, a jedyny dorożkarz odszedł na zawsze 20 maja 1959 r. i spoczywa przed wejściem do kaplicy na starym cmentarzu, Za magistratem panu Stefanowi wyrosła państwowa konkurencja. Na zapleczu ratusza zainstalowano przystanek PKS. Podjeżdżały tu autobusy - kryte budą ciężarówki, do których wcho-dziło się po metalowej drabinie. Trafnie te pojazdy nazywano pekaesami. Takimi samymi „au-tobusami” wywożono w latach 45 - 47 N i e m c ó w, t a k i m s a m y m transportem przewożono krętą i wąską drogą z Jeleniej Góry repatriantów. Wkrótce stały się rywalem kolei, z czasem coraz poważniejszym konkurentem, a ostatnio jedynym poważnym. Pasażerowie wszelkich pojazdów pragnący w latach 1949 – 1953 wjechać na teren Kowar musieli posiadać stosowne dokumenty - dowód tożsamości potwierdzający zameldowanie w Kowarach lub specjalną przepustkę zezwalającą na wjazd. Obwarowane tajemnicą państwową wydobywanie rudy uranowej czyniły Kowary miastem zamkniętym – na wszystkich ZPR – 1 – kierowca i dyspozytor Edward Rogulski przy tzw. „wukasie” drogach wlotowych i dworcach (skrót od wewnętrzna komunikacja samochodowa). kolejowych wjeżdżający poddawani byli kontroli przez wojskowych – kabewiaków (KBW promieniowanie. Korpus Bezpieczeństwa Wew-nętrznego, Prawdopodobnie śmierć Stalina przyktórego jednostka stacjonowała w niosła likwidację szczególnie tajnego chakoszarach przy ulicy Kowalskiej). Dodać rakteru miasta, gdyż od roku 1953 ta należy, że również kolumny samochodów dotkliwość zniknęła. Górnicy i służby kowywożących rudę były strzeżone przez palniane mogły także poruszać się swożołnierzy radzieckich – dwóch bodniej, codziennie ruszały do Kowar uzbrojonych krasnoarmiejców tworzyło samochody przywożące załogę na szychtę ochronę każdej ciężarówki. Mniemać do kopalni lub odwoziły do domu górnitrzeba, że żaden z nich nie na-rzekał na ków z kierunku Kamiennej Góry czy Jeleniej Góry. Na przełomie lat 40. – 50. kopalniane samochody były najczęściej jedynymi pojazdami spalinowymi, poruszającymi się po mieście. Osobowe (szczególnie tzw. świnki) stanowiły dzięki życzliwości szoferów prawie lokalną komunikację Kowar. Do wnętrza swoich „świnek” chętnie zapraszali panowie – Edward Mazurek, Religiusz Nowicki, Józef Książczyk, Stanisław Subocz, Edward Rogulski i inni, zawsze mili, uśmiechnięci, życzliwi. W latach 40. niewiele pojazdów poruszało się ulicami miasta. Najczęściej słychać było stukot podków i kół pojazdów konnych na kocich łbach. Przez cały rok wożono węgiel, czynili to rolnicy, którzy wspomagali rodzinne budżety, prowadząc działalność transportową. Panowie Bączkowski, Kopytkiewicz, Parkitny, Kojro i inni. Z tej Pan Tadeusz Kowalczyk nie tylko markę samochodu, ale także zamienił nr „120” na „12”. działalności byli znani w całym mieście. Nr 9/2006 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 7 (dzisiaj hurtownia warzyw i owoców) lód wydobywany z basenu miejskiego, część lodu składowana była w podziemiach browaru (dzisiaj piwiarnia „Cyrulik” przy ul. Waryńskiego). W drugiej połowie lat 40. ulicami miasta od czasu do czasu przemierzała riksza na gumowych kołach, którą przywożono chorych do szpitala na ul. Waryńskiego. Systematycznie trzy razy dziennie jednokonny autobus pocztowy przewoził przesyłki na dworzec kolejowy do pocztowych wagonów. Zabierał także pocztę z „Bukowca” i „Wysokiej Łąki”. Regularnie także do wszystkich pociągów sanatorium podstawiało furgon (minidyliżans), który zabierał pacjentów ściągniętych z całej Polski na ratunek do kowarskiej lecznicy i rozwoził do pawilonów przy ul. Jeleniogórskiej i dalej do „Bukowca”. Było to istotne udogodnienie dla schorowanych ofiar wojny, najczęściej osaczonych gruźlicą. Sanatoryjne pojazdy konne jeszcze w latach siedemdziesiątych będą tworzyły swoisty pejzaż Wojkowa. Długo jeszcze uczniowie wracający ze szkól w Kowarach korzystają z zaproszenia przyjaznych dla dzieci furmanów sanatoryjnych. Od początku i najdłużej tym konnym wehikułem zawiadywał pan Jan Tryka. On to odwoził i przywoził pacjentów, rodzące z okolicy woził na porodówkę, zabezpieczał podstawowe zaopatrzenie - wreszcie świątek i piątek doglądał koni. Stajnie i powozownia znajdowały się w zabudowaniach gospodarczych sanatorium przy ul. Sanatoryjnej 4. Wśród oddanych konnej sprawie, oprócz pana Tryki, wspomnieć należy nieco późniejszych opiekunów, panów – Franciszka Florczyka, Wacława Wałasiewicza, Bronisława Zająca. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych sympatycznego czworonoga wypiera… TAXI. Główny postój taksówek znajdował się w sąsiedztwie dworca głównego. Pasażerowie przepełnionych zazwyczaj autobusów mogli przesiąść się do oczekujących taksówek i przemieszczać się po Kowarach w wybranym kierunku. Działalność była koncesjonowana. Licencje na prowadzenie taksówki początkowo wydawało PPRN w Jeleniej Górze dla całego powiatu (dlatego numery boczne były trzycyfrowe), z czasem czyniły to lokalne referaty komunikacji. Dlatego pan Tadeusz Kowalczyk, jeden z pionierów kowarskiego taksówkarska, zapamiętał swoje numery – 120 i 12 (wystarczyło zlikwidować zero). Obok pana Tadeusza, do twórców taksówkarskiego transportu osobowego w Kowarach m.in. należeli pa- 8 nowie: Karol Filipiak, Józef Bezlapowicz, Ignacy Janiec, Zygmunt Hobgarski, Feliks Zagrobelny. Najczęściej byli to już zawodowi kierowcy z pewnym doświadczeniem, np. Tadeusz Kowalczyk był kierowcą w zakładowej kolumnie sanitarnej R - 1 (kopalnia posiadała własną kolumnę składającą się z trzech karetek i dwóch samochodów dla lekarzy wizytujących chorych; z czasem ZPR-1 dyspo- dywanów). Ale to już bliższa historia i osobny temat. Póki co taksówkarz na początku lat pięćdziesiątych mógł co cztery lata ubiegać się o przydział nowego auta, a zwrot do tzw. bieżnikowania zużytych opon stwarzał szansę uzyskania nowych. Zawsze wszystko kręciło się raz lepiej, raz gorzej, a koniunkturę kształtowała kieszeń obywatela. I tak to się różnymi sposobami po Garaże ZPR – 1 . na planie pierwszym jeden z samochodów kolumny sanitarnej kopalni. W głębi radziecki ZIS150 i GAZ51 adoptowane do przewozu górników. nowały własnym szpitalem w budynku przy ul. Górniczej). Na początku postój nie miał telefonu, kierowcy radzili sobie w przeróżny sposób wg umownej sygnalizacji. Nie sprawdziła się próba zlokalizowania dla czterech taksówek postoju na placu ratuszowym klientela najgęściej wysypywała się z pociągów i autobusów. Bywało rozrywkowe towarzystwo, które wybierało trasę w kierunku Karpacza. Po drugiej stronie placu dworcowego na pasażera oczekiwały warszawy, skody, pobiedy (później pojawiły się inne przeróżne marki) - auta bardzo odporne na tzw. kocie łby stanowiące nawierzchnię prawie wszystkich ulic miasta, również głównej ulicy (trafiała się pięknie ułożona drobna kostka, np. na ul. Wolności). Prowadzenie usług taksówkowych nie było najlepszym biznesem na przełomie lat 50. – 60., ponieważ kowarzanin ówczesny nie miał nawyków korzystania z tej propozycji. Starzy taksówkarze twierdzą, że najlepszą koniunkturę przeżyli w czasach, kiedy w sklepach brakowało towarów – taksówki zamieniły się w bagażówki wożące przeróżne zdobycze tzw. „staczy” lub handlarzy (w Kowarach szczególnie Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej rozległym miasteczku kowarzanin w przeszłości poruszał. Dzisiaj siada najczęściej za kółko własnego samochodu, bardzo się spieszy, marudzi o rosnących cenach paliwa, przeklina piekiełko polskich dróg, ale przestrzenie kowarskie pokonuje w ciągu kilkunastu minut. „Szczęśliwej drogi!”– rzec się chce. Autor tego tekstu, obok autopsji, korzystał z przebogatych wspomnień naocznych świadków i użytkowników w przeszłości naszych środków lokomocji. Szczególne podziękowanie składa pani Zofii Nacz, panu Tadeuszowi Kowalczykowi, panu Jerzemu Zoniowi. Słowa uznania należą się panu Edwardowi Rogulskiemu, kierowcy i dyspozytorowi, za ogromną wiedzę o taborze samochodowym R – 1 i „HYDRO-MECH”-u. Wiedzę tę należałoby wykorzystać w odrębnym studium historycznym, do czego zachęcam młodzież. Niektóre wątki wspomnień, zapewne potraktowane nazbyt subiektywnie, wymagają sprostowania lub uzupełnienia. Za cenne uwagi Czytelników kierowane na adres redakcji pozostanę wdzięczny. Zbyszko Brudniak Nr 9/2006 NA NIELUDZKIEJ ZIEMI „Jeśli ja zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie” Adam Mickiewicz Tym razem prezentujemy Państwu wspomnienia z Syberii w formie wierszy napisanych przez Panią Annę Buchowiecką – kowarzankę, która podczas zsyłki na Sybir doznała wielu cierpień, straciła bliskie osoby. Pani Ania w poezji znalazła „przyjaciółkę”, która potrafi słuchać nieustannych zwierzeń na temat okrutnego losu, jaki Ją spotkał, a także pozwala na utrwalenie historii, która, choć trudno w to uwierzyć, wydarzyła się naprawdę. Autorka „Powrotu do Ojczyzny” mimo takiej przeszłości potrafi cieszyć się życiem, jest osobą pogodną i przyjazną wobec ludzi. Tragiczne doświadczenia nauczyły Ją, że należy cieszyć się choćby najdrobniejszymi radościami dnia codziennego. W wierszu „Do młodych” przekazuje młodzieży swoją pozytywną filozofię życia, a także nawołuje do działania . Przecież człowiek może tak wiele! Anna Szablicka WIERSZE ANNY BUCHOWIECKIEJ **** Jestem mała, cieszę się wszystkim, Kocham świat, a rodziców przede wszystkim. Kocham doliny zielone i każdy kwiatek. Moja ziemia rodzinna urodzajna I słynna w dostatek 10 lutego godzina piąta rano, Wstawaj, „odiewajsia, tak jest napisano” NKWD – okrutni sołdaci. Wsiadać do sań, „nowa ojczyzna” za wszystko zapłaci. Jesteśmy wolni, już mamy amnestię, Ponieważ nikt dokładnie nie potrafi rozstrzygnąć tej kwestii, Jedziemy, gdzie Bóg da, Aby jak najprędzej z tych losów się wydostać. Oto przed nami dwumiesięczna podróż, Jedziemy w nieznane! O, Boże, dopomóż! Długo to trwało, bo siedem tygodni, W czasie tej podróży umiera mój ojciec. Kto? Kiedy? Rozliczy takie straszne zbrodnie I kto może w tym imperium prawdy dociec? Jesteśmy na miejscu, kazachska to ziemia Jest już trochę cieplej, twarze skośnookie, czarne. Po czterech dniach pobytu brat mój umiera, Znów nas czeka niedola i życie bardzo marne. Oto nowy okres dzieciństwa się zaczyna, Łagry – gdzie ptaszek nigdy nie zaśpiewa, Zły los nas rzucił na syberyjskie tereny, Zimę spędzamy w barakach drewnianych. Głód, choroby panują wszędzie. Każdy pracuje ciężko, cierpi i czeka, Co dalej będzie? Mój braciszek pochowany bez krzyża i trumny, Jednak umierając, był bardzo przytomny, Jaka pora roku i gdzie się znajduje Nie wiedział jednak, za co pokutuje. Wszystko nam dokucza – głód, tęsknota, komary. Kto słabszy, wykańcza się na marach. Nie ma żadnej nadziei i co jeść! Czy długo w tych bagnach będziemy gnić? Na wyrębie sosnowym gdzie jest mały placyk Mimo cienia gdzie indziej tu ogrzewa słońce, Przytulny, bo otaczają go niższe drzewa, Coraz więcej małych krzyżyków tu przybywa Pochowano go na najwyższym wzgórku w kołchozie. Smutno mu było tak leżeć samemu, Inni się czuli coraz gorzej I wkrótce dołączyli ku niemu. Śpiewał mu wiatr stepowy, Kuraj gładził i czesał jego kurhanek, Dzieci zrobiły mu krzyż z tulipanów I wetknęły w mogiłę – masz, kochany Władek! Zrobionych naprędce z brzozy, bez podpisu, Nikt zresztą nie potrzebuje tych zmarłych adresu. Zmarli śmiercią głodową, niewinną i czystą. Panie! Przyjmij ich do chwały wiekuistej. Jako wierni Matce Najświętszej Odprawiamy majowe nabożeństwa, Zbieramy się wspólnie u jednej rodziny, Przy wspólnej modlitwie czekamy wyzwolenia godziny. Gdy ostatni dzień nabożeństwa się kończy, Oznajmiono nam, że jesteśmy wolni. Każdy ze łzami przed obrazem klęczy I dziękuje, że wreszcie zakończyła się wojna. Bóg litościwy choć zmarłych tak marnie Do swej chwały na pewno przygarnie. Zostaną tu na zawsze, ci, którzy powrócą, Będą ich opłakiwać i dniem, i nocą. Wśród tych zmarłych jest mała dziewczynka Zatruta grzybami, ma białą sukienkę I piękną buzię – włosy uczesane w grzywkę. Pierwsze słowo na ustach to Ojczyzna, My pragniemy jej szczęścia, biedni tułacze, Aby jak najprędzej zagoiły się blizny Strasznej wojny i rozpaczy! Nie mogę o tym zapomnieć, Muszę o tym pisać, Chcę przeczytać mym synom I przyszłym rodzinom. Niech wiedzą! Jakiego sąsiada Posiadamy za miedzą! Nr 9/2006 Dziecko! Takie jesteś jeszcze małe! Czy ty rozumiesz te ogromne sprawy? Dlaczego płaczesz? Nadrobisz jeszcze zabawy, Będziesz szczęśliwe i będziesz jeszcze się śmiało. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 9 7 WIERSZE ANNY BUCHOWIECKIEJ Powrót do Ojczyzny Jednak żal żegnać tych dobrych ludzi, Oni podali nam rękę w trudnych chwilach i biedzie. Oni nas witali dobrym słowem w obcej krainie, Teraz nas żegnają na zawsze. Ale z nas szczęśliwi ludzie! Jedziemy do Ojczyzny, gdzie są kominy, Prawdziwe okna w murowanych domach. Nie znają przecież naszej krainy, Gdzie bocian siedzi na dachu i pełno kwiatów w ogrodach. Pociąg już rusza, szumią i śpiewają chorągiewki: „Jeszcze Polska nie zginęła”, my im wtórujemy. Słabo nas słychać, bo łzy przeszkadzają I oto ojczysta ziemia pod stopami, nie zginiemy! Jest moja Ojczyzna, są kościołów wieże, Górują nad krajobrazem kwietnym i zielonym. Będzie nam tu dobrze, tam rolnik ziemię orze, A tu grabią siano, widać ludzi utrudzonych. Rozpoczęło się życie w wolnej Ojczyźnie, My pragniemy jej szczęścia, my, biedni tułacze, Aby jak najprędzej zagoiły się blizny Strasznej wojny i rozpaczy. Muzyka młodych My młodzi o dobrym sercu, nieprzytomni Chcemy tylko tańczyć i upajać się światem. Gitarę wrośniętą w ramię zdejmij I pomyśl, że również praca jest życia tematem. Naucz się kochać prawdziwie, odrzuć bagatele, Czy umiesz odróżnić plewy od ziarna? Uszanuj dom swój rodzinny, Bądź godnym, pracowitym jej obywatelem. Pomyśl czasem o naszych przodkach, Wróć myślą, jak oni pragnęli szczęścia, wolności. Ty masz szansę, tylko chciej, chciej naprawdę, A muzyka narodowa niech gra na cześć twej młodości! Ilustracje do wierszy wykonał Stanisław Kanonowicz. 10 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Nr 9/2006 Muzułmańscy chłopcy na głowie mają topi, z rożnymi wzorkami. Dziewczynki natomiast owinięte są chustami. Matki w burkach przyprowadzają jeszcze najWszyscy Czytelnicy z pewnością pamiętają Monikę Łobodę – misjonarkę świecką. młodszych uczniów. Poważny nauczyciel Kowarzanka ponownie pragnie podzielić się z nami swoimi przeżyciami związanymi wpatrzony jest w niewidome dziewczynki. z edukacją indyjskich niewidomych dzieci. Poniżej prezentujemy jeden dzień z życia Drugi wykładowca maluchów stoi na dwóch muzułmanek, które Monika wprowadza w świat ludzi widzących, pomaga drodze. Podchodzę do niego, prowadząc „zobaczyć” elementy rzeczywistości. Aktualnie Monika udała się na Ukrainę, aby tam niewidome uczennice. Muzułmanin zastykontynuować swoją pracę z dziećmi niewidomymi. Życzymy Jej błogosławieństwa ga. Nie wiem, czy one w ogóle go obchoBożego i mamy nadzieję, że również stamtąd będzie dzieliła się z nami swoją codziendzą. Skoro już jestem przed nim, staram nością. się zachęcić dziewczynki, by powiedziały coś w języku urdu, czyli w języku mu26.08.2004r. Zwykły dzień w Indiach. dzieci. Jedna z nich mówi, że mama ją zułmanów. Grzecznie witają się z posąCzwartek. Zajęcia szkolne dobiegły już zawsze nosi na rękach. Druga zaś przegowym nauczycielem. Staram się do niego końca. Każde dziecko cieszy się już tłuchwala się, że ona nie jest małym dziecchociaż uśmiechnąć, żeby wysilił się dla mem w internacie. Po trzeciej godzinie kiem, żeby ją nosić i przekrzykuje hałas moich uczennic, żeby coś zagadnął. Ale stoję na korytarzu. Przybiega muzułmanka uliczny, dodając otuchy towarzyszce: nic z tego... Stoi nieruchomo ze zwiniętym z pierwszej klasy. Pyta, czy ją wezmę na ”Nie bój się, słyszysz? Nie bój się, ok.? papierem zapisanym po arabsku. Delikatspacer. Myślę sobie, gdzie tutaj pójść na Moni Auntie jest z nami!”. nie oddalamy się od szkoły. Opowiadam spacer z niewidomymi maluchami, wszęWyczuwają pod nogami rożne nierówim po drodze, że tutaj można jeszcze spotdzie pełno ludzi, riksz, skuterów… ności. Piasek, studnie, kamienie, błoto… kać rożne małe fabryczki. Na przykład Zagaduję ją, że dzisiaj jest dobry podObie komentują wszystko. Odkrywają po fabryczkę łóżek, które stoją na ulicy. wieczorek. Orzeszki ziemne zalewane raz kolejny świat. Jak zawsze na nowo… Riksze, skutery, ludzie przechodzący obok słodkim lukrem... Dzieci przechodzące Skręcamy w uliczkę. Jesteśmy na miejsca wyrobu łóżek nie mają żadnego obok interesują się naszą rozmową… asfalcie. Tutaj większy ruch. Dziewczynki problemu, by to wszystko ominąć. Miłym głosem pospieszam je do pójścia Droga powrotna jak do swoich pokojów i ściągnięcia szkolzwykle wydaje się krótnych uniformów. sza. Odwiedzamy jeszCzas biegnie. Przed 17:00 decyduję cze fabryczkę ciapali. się na spacer z dwiema muzułmankami. Wchodzimy do środka, Podskakują z radości. Idą przecież na gdzie miejsca wystarwielką wyprawę.... czy może jeszcze dla Dziewczynki chcą, aby z wycieczki pięciu osób. W kącie skorzystali również inni uczniowie, ale to góra jednakowych sanniemożliwe. Trudno jest być przewodnidałów o rożnych rozkiem dla niewidomych, zwłaszcza dla miarach. Dziewczynki grupki małych dzieci. dotykają, dotykają i są Wyczuwam, że moje podopieczne boją zdumione ilością ciasię trochę drogi, której przecież nie znają. pali. Do szkoły mają bardzo blisko i radzą sobie Niecierpliwe uczendoskonale. Droga, na której słychać już nice ogłaszają, że już riksze czy skutery, jest jedną wielką niewychodzimy, bo zawiadomą. Dodaję im otuchy, że przecież czyna im przeszkadzać Prace ręczne z niewidomymi uczennicami. nie są same. Pytają co chwilę - co mijamy, dziwny zapach. Natuściskają moje ręce. Pokazuję im sklepik na skąd dochodzi dźwięk, kto przeszedł obok ralnie – przecież to zapach gumowego kółkach. Na nim góra orzeszków ziemnas... Staram się cały czas mówić do nich, obuwia. nych. Dotykają je i dziwią się ich ilością. żeby wiedziały, co dzieje się wokół... Na drodze okazja, by jeszcze nacieSprzedająca muzułmanka daje jednego Z daleka idzie siostra z Satyaseva. Jest szyć się czyjąś rikszą. Dziewczynki już orzeszka mojej podopiecznej. Tłumaczę, naszą sąsiadką. Swój dom zakonny i szkochętniej oswajają taką rzeczywistość. że tutaj właśnie można kupić takie orzeszłę dla dzieci siostry mają dosłownie obok Nieopodal naszego domu jedna z ki. W końcu jesteśmy u celu. Po prawej nas. To jest zgromadzenie indyjskie, ale pierwszoklasistek prosi o to, by „zobastronie niepozorna szkółka muzułmańska. ciekawe jest to, że jego założycielką jest czyć” skuter. Ponownie oblegamy czyjś Można ją zobaczyć z ulicy. Z daleka wysiostra Regina Woroniecka z Polski. Obecpojazd, komentując jego budowę... Przez gląda jak jakiś sklepik, ale wyróżniają ją nie, ze względu na wiek, przebywa ona w cały czas towarzyszy nam ludzka ciekastare malowidła Myszki Miki. W środku, Poznaniu u sióstr Urszulanek. Siostra akuwość. Każdego interesuje nasz sposób na podłodze, siedzi dwóch muzułmańrat wraca z Kościoła Parafialnego. Zatrzy„oglądania” świata... skich nauczycieli. Tuż za nimi stara tabmuje się przy nas i wita moje dziewTuż przed domem krótka powtórka z lica z napisami arabskimi. W malutkiej czynki. Na wprost nas jest kino. Z wycieczki. Zapytuję, co dziś uczennice klasie, do której wchodzi się z ulicy, gdzie zewnątrz przypomina raczej stodołę, ale Jyothi Seva zwiedziły? Jedna drugą przezostawia się ciapale (sandały) na przyautentycznie za parę rupii można tu obejkrzykuje, wymieniają miejsca, w których drożnych schodkach, po turecku siedzą rzeć jakiś film. Tłumaczę moim uczennibyły. Widzę wielką radość na ich twarzach. małe muzułmańskie dzieci. Myślę, że są com, co to jest „kino”... Już prawie jesteśmy w domu. Muzułmanki w wieku moich dziewczynek. Wchodzimy Skręcamy w prawo. Przed nami pusta z daleka ogłaszają wszystkim domowdo środka, a raczej tylko moje towarzyszriksza. Pokazuję ją moim podopiecznym. nikom, skąd właśnie wracają... ki; bez problemu mogę z uliczki pokazać Mogą wejść do środka i nadziwić się… im ławki szkolne, które sięgają do połowy Co jakiś czas z zewnątrz podbiegają Monika Łoboda łydki. Są postawione wzdłuż klasy, w paru dzieci, zaciekawione dwiema niewidorzędach. Wszyscy wpatrzeni są w nas. Dzimymi osobami. Tym bardziej, że jedna z „Świat, co w sercu mieszka, sięga głębi – wi ich to, że niewidomi mogą „oglądać” nich nie ma gałek ocznych… wyrazić jej nie można. świat w ten sposób, dotykając niemalże Opowiadam moim dziewczynkom o Świat, co w Dobrej Woli powstał, zamknął wszystkiego... tym, że można chodzić po ulicy jak inne być może oczy, by jeszcze miłować.” NIEWIDOME MUZUŁMANKI Nr 9/2006 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 11 7 BOSYM OKIEM ATOMOWY SEN Zapanowała moda na ostateczne i trwałe rozwiązanie kryzysu energetycznego. W Finlandii wodzowie krajów UE otrzymali popartą uśmiechem obietnicę prezydenta Putina, że sprzeda nam tyle gazu i ropy, ile trzeba. Nie dodano przy tym, że ludzi na Ziemi będzie coraz więcej i nasze zapotrzebowanie na energię bardzo szybko zlikwiduje zapasy surowców, z których dzisiaj ją uzyskujemy. W ciągu najbliższych dwustu lat zostaną najpierw wyczerpane zasoby ropy, potem gazu, a na końcu węgla. Najwięksi pesymiści uważają, że brak ropy zaczniemy wyraźnie odczuwać już za dwadzieścia lat. Świat różnie się przygotowuje do nadchodzącego kryzysu. Pierwszą całościową, choć niespójną wizję ratunku zaproponował ruch ekologiczny. Według tej ideologii używane aktualnie paliwa zanieczyszczają środowisko, a tymczasem na Ziemi znajdują się ogromne ilości niewykorzystanej energii w postaci promieniowania słonecznego, gorącego jądra planety i huraganów. Problem polega na tym, że nie umiemy ich ujarzmić. Ruchowi ekologicznemu zawdzięczamy modę na budowanie oczyszczalni wód i recykling śmieci oraz protesty przeciwko wycinaniu lasów. Okazuje się jednak, że ekologizm jest skuteczny w utrzymaniu czystości środowiska naturalnego, ale nie ma żadnego pomysłu na dostarczenie bezpiecznej dla środowiska energii. Pomysły ekologów często przynoszą efekty przeciwne do zamierzeń. Na przykład budowane w Niemczech stumetrowe, betonowe wiatraki do produkcji prądu nie wydzielają spalin, ale za to mordują ogromne ilości wędrownych ptaków. Nikt nie chce mieszkać w pobliżu takiej wiatropędni, bo nikt nie lubi oberwać wirującym płatem śmigła odrywającego się od betonowego masztu. Elektrownie słoneczne, jeżeli miałyby zastąpić konwencjonalne, zmusiłyby plantatorów winogron do wykarczowania swoich upraw. Produkcja papieru z makulatury jest bardziej energochłonna niż z drzewa i powoduje więcej zanieczyszczeń. Utylizacja tworzyw sztucznych jest bardzo droga, angażuje cenną energię elektryczną i zwiększa efekt cieplarniany. Osnową idei ekologizmu jest unikanie wykorzystania surowców kopalnianych, ale okazuje się, że ani wiatru, ani ciepła słonecznego, ani siły pływów fal oceanicznych nie uda się bezpiecznie i opłacalnie ujarzmić, zanim skończy się energia z kopalin. Staramy się zatem wykorzystać te 12 surowce jak najrozsądniej. Przykładem takiego postępowania jest zamiana węgla na gaz syntetyczny (syngaz). Spalanie węgla wydobywa tylko część ukrytej w nim energii; reszta idzie w komin w postaci szkodliwych zanieczyszczeń. Przerobienie go na syngaz zwiększy sprawność energetyczną i spełni warunki emisji zanieczyszczeń, jakie mają obowiązywać w UE po 2013 roku. Technologię produkcji syngazu wymyślili naukowcy amerykańskiego koncernu General Electric, opierając się na niemieckich pomysłach produkcji paliwa syntetycznego z węgla, opracowanego w czasie II wojny światowej. Ponieważ w Polsce jest jeszcze dużo węgla i nie wszyscy naukowcy zajmujący się tym pierwiastkiem wyjechali do pracy za granicę, GE będzie u nas urzeczywistniał swoje pomysły, budując pierwszą europejską elektrownię syngazową. To pięknie i tylko szkoda, że nikt u nas nie wpadł wcześniej na ten pomysł. Polskie górnictwo węgla kamiennego jest dla GE tylko tanią siłą roboczą, a nasz węgiel bardzo cennym surowcem. Lepiej idzie nam ze smalcem. Wrocławscy studenci (A. Bociańska i M. Urbanowski) próbowali wymyślić jakiś sposób na pozbycie się odpadów z prowadzonej przez siebie rzeźni. Zbudowali w tym celu urządzenie składające się z dwóch zbiorników, kilku rurek i trzech pomp. Wlewa się do niego smalec lub inny tłuszcz, a po 24 godzinach wypływa z drugiej strony biopaliwo. To proste urządzenie może całkowicie zrujnować koncerny paliwowe, bo kolejne rządy RP przyzwyczajały się coraz bardziej opierać dochody państwa na akcyzie ze sprzedaży paliwa. A teraz rolnik kupi sobie biosza- Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej fę, naleje do niej oleju rzepakowego i ma tanie paliwo bez konieczności tankowania drogiego paliwa na stacji benzynowej. Na razie zabrania tego prawo, ale od stycznia 2007 roku wolno będzie wyprodukować 100 litrów biopaliwa na jeden hektar pola. Ciekawe, kto i jak sprawdzi, czy nie wyprodukowano więcej? Jedynym pocieszeniem koncernów paliwowych jest niska, na razie, jakość rolniczego biopaliwa. Przerabianie smalcu i rzepaku na paliwo ułatwi życie posiadaczom aut z silnikami wysokoprężnymi, nie jest jednak sposobem na całościowe rozwiązanie światowego kryzysu energetycznego. Jedynym skutecznym ratunkiem wydaje się powrót do znienawidzonych przez ekologów elektrowni atomowych. Wbrew powszechnemu przekonaniu ich awarie zdarzają się bardzo rzadko. Ginie w nich mniej ludzi niż w awariach konwencjonalnych zakładów przemysłowych i znacznie mniej, niż w wypadkach samochodowych. Mam na myśli inne konstrukcje niż ta, która eksplodowała w Czarnobylu. Jedynym problemem jest konieczność składowania odpadów procesu rozszczepienia wzbogaconego uranu. Bardzo dobrym do tego miejscem byłby Księżyc, ale to wymaga startegicznych decyzji politycznych, a politycy rzadko myślą sięgają dalej niż do najbliższych wyborów. Ponieważ ciśnienie złóż ropy i gazu spada bez oglądania się na to, kto i gdzie rządzi, świat zaczyna wracać do energetyki atomowej. Myślę, że nie byłoby źle, gdyby się okazało, że Polska buduje reaktor jądrowy, a w okolicach Kowar znaleziono opłacalne złoże uranu 235. Nasze miasto stałoby się bogate i realnie można by było snuć wielkie projekty jego modernizacji. Mielibyśmy prawdziwe kino i basen. Być może w jądrze atomu znajduje się ostatnia nadzieja na wybudowanie w Kowarach hotelu i wyciągu narciarskiego? Przy ulicy 1 Maja stałyby rzędy kawiarnianych stolików, przy których fizycy i inżynierowie rozmawialiby o tajemnicach atomu. Może przy jednym z nich wymyślono by metodę uzyskania bezpiecznej, zimnej fuzji jądrowej? Złoża uranu też się przecież kiedyś wyczerpią, a kontrola reakcji termojądrowych zabezpieczyłaby nas w tanią energię na tysiące lat. Tak się rozmarzyłem, ale już kończę, bo muszę zejść do piwnicy i dorzucić węgla do pieca. Tym, którzy chcieliby się ze mną na jakiś temat pokłócić lub pozgadzać, zostawiam adres: [email protected] Adam Walesiak Nr 9/2006 WOKÓŁ SZKOŁY LISTY Do Redakcji nadesłano listy ucznia Grzegorza Knychały i jego Rodziców skierowane do Dyrekcji szkoły oraz nauczycieli ZSO w Kowarach. Pragniemy podzielić się z Państwem ich treścią, ponieważ jest to bardzo prawdziwa i jakże pozytywna ocena pracy kowarskich pedagogów. Ostatnio przez media „atakowani” byliśmy niepokojącym sygnałami na temat polskiego szkolnictwa. Okazuje się, że nie wszędzie i nie zawsze jest tak źle. W kowarskich szkołach pedagodzy swoją pracą i oddaniem spowodowali, że uczeń niepełnosprawny miał wyrównane szanse edukacyjne wobec innych uczniów. Stworzyli mu godne warunki nauczania i wprowadzili go w świat życia i nauki. Mamy nadzieję, że lektura tych listów skłoni do refleksji i pozytywnego spojrzenia na kowarską oświatę. Redakcja Nasz syn Grzegorz jest od urodzenia niepełnosprawny. Cierpi na rdzeniowy zanik mięśni (choroba Werdnig-Hoffmana), charakteryzujący się m.in. bardzo silnym niedowładem kończyn. Grzegorz porusza tylko w ograniczony sposób dłońmi; cały czas przebywa w pozycji leżącej, na lekcjach i spacerach - w pozycji półleżącej na wózku inwalidzkim. Nie ma możliwości, aby brał udział w lekcjach w szkole. Z tego powodu nauka, począwszy od I klasy szkoły podstawowej, odbywała się w systemie nauczania indywidualnego w domu. Syn ukończył Szkołę Podstawową nr 1, a następnie kontynuował naukę w kowarskim gimnazjum, by w 2003 roku rozpocząć kształcenie w Zespole Szkół Ogólnokształcących w Kowarach. Już podczas zapisywania Grzegorza do LO w Kowarach pani dyrektor, po zapoznaniu się z fizycznymi możliwościami syna, zaczęła rozważać, w jaki sposób za trzy lata zorganizować egzamin maturalny. Problem był poważny – należało wymyślić sposób przeprowadzenia egzaminu, który nie kolidowałby z obowiązującymi przepisami i jednocześnie byłby jak najmniej uciążliwy dla Grzegorza, biorąc pod uwagę jego fizyczne możliwości oraz wziąć na siebie jego zorganizowanie. Na pewno rozwiązania problemu nie ułatwiało to, że miała to być dopiero druga „nowa matura" (szkoła była jeszcze z górą rok przed pierwszą). Z przebiegu nauki jesteśmy, zarówno Grześ, jak i my bardzo zadowoleni. Wszyscy nauczyciele, zarówno uczący przedmiotów humanistycznych, jak i ścisłych potrafili znaleźć wspólny język z niepełnosprawnym uczniem. Za tym, że przekazana Grzegorzowi wiedza to głównie Nr 9/2006 wielkie zaangażowanie grona pedagogicznego świadczy fakt, że syn nie prowadził, bo nie był przecież w stanie, żadnych indywidualnych notatek z lekcji, a mimo to średnia z jego ocen nie była niższa niż 5. W naszej ocenie jest to dowód na to, jak wiele można skorzystać z lekcji, jeśli prowadzący je nauczyciele chcą i potrafią rzetelnie i profesjonalnie wykonywać swoje zadania. Bardzo obawialiśmy się matury, bo nie do końca było wiadomo, w jaki sposób można ten najważniejszy w życiu młodego człowieka egzamin przeprowadzić tak, by był zrealizowany wg tych samych zasad, co egzamin jego zdrowych kolegów, a jednocześnie był dostosowany do specyficznych warunków. Okazało się, że jest to możliwe. Dzięki wielkiemu zaangażowaniu pani dyrektor i komisji egzaminacyjnych, matura naszego syna przebiegła bez żadnych problemów. Egzaminy ustne z języka polskiego (prezentacja) oraz z języka angielskiego zostały przeprowadzone w szkole, natomiast egzaminy pisemne (język polski i historia) - po raz pierwszy w kowarskim liceum zorganizowano poza murami szkoły. Egzamin przebiegał następująco: po otworzeniu kopert z zadaniami poszczególne arkusze były fotografowane aparatem cyfrowym, a następnie wyświetlone przy pomocy rzutnika na dużym ekranie. Było to konieczne, ponieważ Grzegorz nie utrzymałby w rękach arkuszy z zadaniami przez kilka godzin trwania egzaminu, a istotne było przecież, żeby mógł przez cały czas widzieć treść zadań. Odpowiedzi były zapisywane przez jednego z członków komisji na laptopie i jednocześnie rejestrowane przy pomocy dyktafonu. Wszystkie starania związane z umożliwieniem zdawania matury w domu, całość prac organizacyjnych, w tym powołanie oddzielnej komisji dla jednego ucznia oraz zapewnienie odpowiedniego sprzętu do zrealizowania tego trudnego zadania, są wyłączną zasługą szkoły. Do nas, tj. rodziców należało tylko przygotowanie pomieszczenia, ułożenie syna w wygodnej pozycji i wskazanie miejsc do podłączenia laptopa i rzutnika. Syn ukończył naukę w liceum z bardzo dobrym wynikiem. Wiedzę, którą zdobył, zawdzięcza przede wszystkim wielkiemu zaangażowaniu nauczycieli w proces kształcenia i wychowania. Jesteśmy im wszystkim za to bardzo wdzięczni. Elżbieta i Piotr Knychała Fakt, że byłem uczniem Liceum Ogólnokształcącego w Kowarach, napawa mnie prawdziwą dumą. W mojej szkole nie spotkały mnie nigdy żadne przykrości, więcej, muszę przyznać, że współpraca zarówno z nauczycielami, jak i dyrekcją zawsze układała się jak najlepiej. Od początku umożliwiono mi naukę na takich samych prawach, co zdrowym uczniom, wyłączając oczywiście uczęszczanie na zajęcia odbywane w szkole, co było niemożliwe z powodu mojej choroby. Najdobitniejszym przykładem na to, jak wiele wysiłku szkoła włożyła w moją edukację jest fakt, że w tym roku mogłem zdawać maturę w warunkach specjalnie dla mnie stworzonych – egzaminy odbywały się u mnie w domu, a wszelkie udogodnienia, niewątpliwie mocno przyczyniły się do mojego sukcesu maturalnego. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie zaangażowanie pani dyrektor, która z zespołem nauczycieli opracowała dla mnie specjalną procedurę egzaminu. Wspominając o maturze, nie można zapomnieć o tych, którzy przygotowali mnie do egzaminu dojrzałości, czyli moich nauczycielach. Gdyby nie ich ciężka praca, nie byłbym tak dobrze przygotowany do tego trudnego zadania. Przez sześć lat, niezależnie od warunków zewnętrznych i mojej woli współpracy, ci wspaniali ludzie starali się przekazać mi swoją wiedzę. Nauczanie indywidualne przebiegało idealnie do tego stopnia, że nie mogłem się doczekać końca wakacji. Swą misję wykonywali oni z pełnym poświęceniem. Dlatego też bardzo dziękuję im wszystkim za to, co dla mnie zrobili. Gdyby nie ich ciężka praca, byłbym skazany na siedzenie w domu i nigdy nie mógłbym nawet pomarzyć o studiowaniu. Grzegorz Knychała Rzadko zdarza nam się mieć wśród naszych uczniów kogoś takiego jak Grzegorz Knychała, absolwent naszego liceum w roku szkolnym 2005/2006. Grzesiu był dla nas uczniem wyjątkowym z dwóch powodów. Po pierwsze był to uczeń wyjątkowo zdolny. Nauczyciele codziennie dzielili się uwagami na temat jego „oczytania”, jego zainteresowań, wiedzy. Uczenie Grzegorza było dla nas w równym stopniu wyzwaniem, jak i przyjemnością. Drugi powód to fakt, że Grzesiek był uczniem niepełnosprawnym. Nigdy jednak nie dawał nam odczuć, że należy go traktować inaczej niż innych uczniów. Jego pasja poszukiwań odpowiedzi na przeróżne pytania udzielała się nam i pozostawiała w sercu ten rodzaj ciepła, jaki może dać nauczycielowi praca z takim właśnie uczniem. Listy Grzesia i jego rodziców, które zamieszczamy powyżej, trafiły do naszej szkoły jeszcze pod koniec ubiegłego roku szkolnego. Zamieszczamy je dzisiaj z gratulacjami dla Grzesia, który świetnie zdał maturę i chyba jako pierwszy osobiście poinformował nas o przyjęciu go do Kolegium Karkonoskiego. Grzesiu, będzie Cię nam brakowało! Będziemy zawsze stawiali Twoją osobę jako wzór dla naszych przyszłych i obecnych uczniów. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Jarosław Kotliński 13 7