Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej nr 4 (88) ROK 15

Transkrypt

Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej nr 4 (88) ROK 15
Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej
nr 4 (88) ROK 15
S T O WAR ZYS Z E N I E
M I Ł O Ś N I K ÓW
K O WAR
Święta Bożego Narodzenia
to czas niezwykły.
Wszystkim mieszkańcom Kowar
życzymy,
aby te dni świąteczne były pełne ciepła,
rodzinnej miłości i wybaczania,
a ich pozytywny nastrój niech trwa
w Państwa domach
aż po nowy rok - pełen wyzwań,
niespodzianek i, miejmy nadzieję,
dobrych wiadomości i korzystnych zmian
dla naszego miasta.
Redakcja Kuriera Kowarskiego
FOT. KRZYSZTOF SZABLICKI
Kopalnia Miedzi w Lubiniu. Bruno Podjaski.
Sanatorium Bukowiec opanowane przez diabły. Bruno Podjaski.
Memento Mori. Bruno Podjaski.
Zdjęcia prac ze zbiorów Państwowego Muzeum w Warszawie, Muzeum Etnograficznego - oddział Muzeum Narodowego we Wrocławiu i ze zbiorów prywatnych,
Z lotu ptaka najdoskonalej widać jak wspaniałą linię kreśliła sobie kolej - o sposobach poruszania się po Kowarach na str.6,7,8.
G. Knychała z klasą IIIa – o edukacji Grzegorza w ZSO w Kowarach
przeczytamy na str.13.
Str.
Redakcja Kuriera Kowarskiego:
Katarzyna Borówek - Schmidt,
Zbyszko Brudniak, Bogumiła Donhefner, Stanisław
Kanonowicz, Gabriela Kolaszt, Ireneusz Kwiatosz,
Jerzy Sauer.
SPIS TREŚCI:
3
List od Redakcji,
rozwiązanie fotozagadki.
4
Kronika SMK.
5
Bruno Podjaski – życie i twórczość.
6-8
Korekta:
Anna Szablicka
Jak kowarzanin poruszał się
po mieście...
10
Na nieludzkiej ziemi.
11
Niewidome muzułmanki – dzień z życia
misjonarki Moniki Łobody.
12
Bosym okiem.
13
Wokół szkoły.
2
O losach Pani Anny Buchowieckiej zesłanej na Sybir
przeczytamy na str. 9-10. Rys. S. Kanonowicz.
Współpracują:
Jarosław Kotliński,
Magdalena Świderska - Siemieniec,
Adam Walesiak, Lesław Wolak
Kontakt:
Stowarzyszenie Miłośników Kowar,
ul. Górnicza 1, Kowary;
e-mail: [email protected]
Skład komputerowy:
Andrzej Weinke
Wydawca:
Miejski Ośrodek Kultury,
ul. Szkolna 2, Kowary
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 9/2006
List od Redakcji
Witamy świątecznie i zimowo. Koniec
roku skłania do podsumowań, dlatego
również my pragniemy pewne sprawy wraz
z końcem roku zamknąć i przeanalizować.
Obok kroniki zamieszczamy więc roczne
kalendarium imprez organizowanych przez
SMK. Jesteśmy dumni, że tak wielu różnorodnych artystów udało nam się przybliżyć mieszkańcom Kowar.
Aby nie pozostawiać spraw niedokończonych na rok następny, w całości
prezentujemy tekst p. Brudniaka o powojennych sposobach podróżowania w naszym mieście. Jest on obszerny, jednak
wieczory coraz dłuższe i czasu na czytanie
znacznie więcej.
Tradycyjnie zachęcamy do powrotu do
smutnej przeszłości - wspomnień z Syberii.
Na naszych łamach zamieszczamy tekst
p. Olafa Ciruta, który przybliża nam osobę
i twórczość Brunona Podjaskiego.
Na moment wracamy do „odwiedzanych” już Indii, w których kowarska misjonarka świecka Monika Łoboda pracowała
z niewidomymi dziećmi.
Prezentujemy również listy rodziców i
niepełnosprawnego ucznia, absolwenta kowarskich szkół, których pracownicy z wielkim oddaniem pomogli mu przejść przez
proces edukacji.
Na koniec śnijmy atomowo z p. Adamem Walesiakiem.
Przyjemnej lektury!
W imieniu redakcji:
Katarzyna Borówek - Schmidt.
FOTOZAGADKA NR 6
Kiedy, gdzie i z jakiej okazji spotkała się ta publiczność? Odpowiedzi prosimy przesyłać
na adres: Stowarzyszenie Miłośników Kowar, ul. Górnicza 1, Kowary lub pocztą internetową: [email protected]
ROZWIĄZANIE FOTOZAGATKI
Z ogromną radością informujemy, iż do naszej redakcji nadeszło prawidłowe
rozwiązanie fotozagadki z numeru 3 (87) ROK 15. Odpowiedź nadesłała p. Katarzyna
Stróżyńska, która na prezentowanym zdjęciu zrobionym w 1980 roku przed wejściem do
szpitala „Bukowiec” rozpoznała swojego dziadka Pana J. Stróżyńskiego. Poprawnie określiła także okazję spotkania: otwarcie Izby Pamięci na „Wysokiej Łące”.
Zwyciężczyni gratulujemy. Cieszymy się, że tak młode osoby interesują się losami
swoich bliskich, mają ochotę poszukiwać i poznawać ich przeszłość.
25 października zaprosiliśmy Panią Kasię do siedziby SMK, gdzie z rąk Prezes SMK
Gabrieli Kolaszt otrzymała nagrodę.
Redakcja
IRENEUSZ KWIATOSZ
Przemiana
Sterty iglastej zieleni
cedrowe gałązki
...i aniołki
i szpule czerwonej wstążki.......
bombki i świecidełka złote szalenie.........
w ten czas najpiękniejszy.......Boże Narodzenie!
Radość, uniesienie
.....i zapach piernika.........
miłość, dobroć i ufność co duszę przenika.........
........i ty jakiś inny.........miły, trochę szalony.........
i znowu się uśmiechasz........nawet do żony!
Caro
Młoda laureatka w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar.
SPROSTOWANIE:
W poprzednim numerze Kuriera Kowarskiego wkradł się niewielki błąd. Pod zdjęciem J. A. Karasia umieszczonym na okładce
wewnętrznej powinien widnieć podpis: Jeszcze jedno odznaczenie do kolekcji, natomiast zdjęcie Tegoż samego na stronie 6. powinno być
podpisane: Andrzej Karaś (1931 – 1963). Podpisy zamieniły się miejscami. Za pomyłkę przepraszamy.
Redakcja
Nr 9/2006
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
3
7
KRONIKA SMK
24 września 2006 r. - w ramach wieloletniej współpracy ze Stowarzyszeniem
w Schönau - Bersdorf w Niemczech
członkowie SMK wyjechali na zaproszenie do tej uroczej miejscowości. Celem
głównym tego wyjazdu było odwiedzenie
przepięknego miejsca w Górach Żytawskich – kurortu Oybin. Wcześnie rano wy-
jechaliśmy z Kowar. Od samego początku
zapowiadała się wspaniała pogoda. Było
rewelacyjnie. Nasi przyjaciele jak zwykle
zgotowali nam wspaniałe powitanie i
przyjęcie. A widoki, jakimi nas „poczęstowali”, po prostu zapierały dech w piersiach. Wracaliśmy do Kowar zmęczeni, roześmiani i pełni wrażeń. Szkoda, że to
tylko jeden dzień. No cóż, teraz nasza kolej. A więc – do zobaczenia wkrótce.
28 września 2006 r. - miało miejsce kolejne wydarzenie kulturalne. Zaprezentowaliśmy fotografie pana Piotra Cybulskiego. Wystawa nosiła tytuł „Kowarscy Romowie na fotografii”.
Wernisaż okazał się bardzo ciekawy, a
towarzyszyło mu wiele innych atrakcji w
naszym mieście. Zainteresowanie rodzimymi Romami było bardzo duże. Zresztą
co by nie mówić o Romach, są bardzo
specyficzną grupą etniczną i wzbudzają
wiele kontrowersji. Nie mniej jednak zasługują na zainteresowanie. Wystawę
27 października 2006 r. - zainstalowaliśmy w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar kolejną, również uroczą
wystawę. Autorami prac, które można
obejrzeć (dywany, gobeliny, akwarele), są
państwo Anna Bardzka – Spychała, Robert
Spychała i dwójka ich dzieci. Autorzy prac
są mieszkańcami naszego miasta od kilku
lat. Zadomowili się u nas i są pod wrażeniem piękna naszych okolic. Zapraszamy do odwiedzenia Stowarzyszenia i
obejrzenia wystawy. Warto. Naprawdę.
Tekst: Bogumiła Donhefner
BOGUMIŁA DONHEFNER
13 września 2006 r. – wystawą Barbary
Basiewicz pt. „Moje pejzaże” otworzyliśmy uroczyście XXXIII Festiwal
Sztuki Włókna w Kowarach, który trwał
od 11 do 24 września. W tym Międzynarodowym Sympozjum Włókna uczestniczą artyści, którzy kreują swoje dzieła z
materiałów i surowców miękkich, włóknistych i roślinnych. Celem tych corocznych spotkań jest kontynuowanie tradycyjnych spotkań warsztatowych, wspólne
poszukiwania twórcze, wymiana doświadczeń warsztatowych oraz tworzenie w Kowarach Międzynarodowego Centrum
Sztuki Włókna.
obejrzało bardzo wielu zwiedzających.
Wernisaż wystawy prac Rodziny Spychałów.
NASZA DZIAŁALNOŚĆ W 2006 ROKU
Zbliżający się koniec roku zawsze
skłania do podsumowań. My w Stowarzyszeniu również podjęliśmy się tego zadania. A oto efekt:
STYCZEŃ – LUTY
* niestety początek roku nie był łaskawy
dla SMK. Mieliśmy awarię w siedzibie
Stowarzyszenia. Woda zalała budynek od
strychu po piwnicę. Wszystkie prace zostały wykonane własnymi rękami i dzięki
dużemu zaangażowaniu członków stowarzyszenia. Panowie wykonali najcięższe
prace remontowe, natomiast panie doprowadziły budynek do „lśniącej” czystości.
MARZEC
* pierwszy w tym roku wernisaż. Wystawa nosi tytuł „Spojrzenia”. Swoje prace
wystawiają artyści z łódzkiej Akademii
Sztuk Pięknych: kowarzanin Bartosz Burgielski, Alicja Przybysz i Marcin Kozanecki (studenci ASP), Mirosław Koprowski (absolwent tejże samej uczelni) i Jarosław Lewera (asystent prof. Sadowskiego).
* wizyta wieloletnich przyjaciół z Schönau
- Bersdorf w Niemczech. Rozmowy dotyczyły pogłębiania wzajemnej współpracy
w niedalekiej przyszłości.
KWIECIEŃ
* w kawiarni „Urszulka” odbyło się zgromadzenie członków SMK, w czasie którego dokonano wyboru nowego zarządu i
komisji rewizyjnej.
MAJ
* druga rocznica wstąpienia Polski do Unii
4
Europejskiej. Nasze Stowarzyszenie po raz
kolejny organizuje „spotkanie” rocznicowe, na które zapraszamy mieszkańców naszego miasta.
* otwarcie wystawy pt. „Życie i twórczość
Józefa Gielniaka” i ogłoszenie obchodów
Roku Gielniakowskiego.
CZERWIEC
* urocza zabawa w plenerze - Noc Świętojańska – nocne zwiedzanie sztolni, szukanie kwiatu paproci, straszenie duchami i
chodzenie po rozżarzonych węglach.
* plener malarski – swoją twórczość zaprezentowali: Stanisław Kanonowicz, Roman Tryhubczak, Agnieszka Nasiłowska,
Bartosz Burgielski, Ewa Gawor-Wojciechowska, Amelia Jarosz, Zuzanna Bereszczuk, Anna Bardzka-Spychała, Robert
Spychała, Krzysztofa Kaczorowska.
* otwarcie wernisażu grafiki komputerowej Joanny Kanonowicz.
LIPIEC
* remont dachu w SMK.
* koncert organowy w kowarskim kościele, którego głównymi wykonawcami
byli pp. Mirosław i Marcin Król.
* koncert muzyki popularnej i tanecznej
odbył się w Jeleniej Strudze. I znowu
główni wykonawcy to rodzina p. Mirosława Króla, nazwaliśmy ich „Królami i
Królewiczami".
* odsłonięcie odrestaurowanego nagrobka
żołnierzy biorących udział w bitwie pod
Sadową na cmentarzu przy Kościele NMP.
Do odsłonięcia nagrobka doprowadził p.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Jerzy Zoń z Klubu Honorowych Dawców
Krwi wspólnie ze Stowarzyszeniem Miłośników Kowar. Odnowiony nagrobek został
poświęcony przez biskupa legnickiego Edwarda Janiaka i biskupa seniora Tadeusza
Rybaka.
SIERPIEŃ
* otwarcie kolejnej wystawy, p. Mirosław
Górecki udostępnił nam swoją kolekcję
starej widokówki ze Śnieżką w tle. „Śnieżka – Góra Olbrzymia” to tytuł wernisażu.
WRZESIEŃ
* wystawą Barbary Basiewicz pt. „Moje
pejzaże” otworzyliśmy uroczyście XXXIII
Festiwal Sztuki Włókna w Kowarach,
który trwał od 11-24 września.
* w ramach wieloletniej współpracy ze
Stowarzyszeniem w Schönau - Bersdorf
członkowie SMK wyjechali do przepięknego miejsca w Górach Żytawskich –
kurortu Oybin.
* kolejne wydarzenie kulturalne to fotografie pana Piotra Cybulskiego. Wystawa
nosiła tytuł „Kowarscy Romowie na fotografii”.
PAŹDZIERNIK
* zainstalowaliśmy w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar kolejną wystawę. Autorami prac, które można obejrzeć
(dywany, gobeliny, akwarele), są państwo
Anna Bardzka – Spychała, Robert Spychała i dwójka ich dzieci.
Zebrała i opracowała: Bogumiła
Donhefner
Nr 9/2006
MISTRZ BRUNO
Nie sposób oderwać malarstwa Brunona Podjaskiego od jego pełnego cierpienia życia. Człowiek, który wymknął się
objęciom śmierci, dzięki malarstwu odnalazł nową tożsamość, a przede wszystkim
sposób na komunikowanie się ze światem.
Każdemu z nas wydaje się, że świetnie
rozumiemy, czym jest malarstwo i jakie
powinny być oczekiwania wobec przeciętnego obrazu... połóżmy rękę na sercu;
powinien być ładny, kolorowy, cieszyć
oko... Nasza percepcja sztuki kończy się
na tandetnym Matejce - ewentualnie jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami reprodukcji słoneczników van Gogha. Podjaski
nie spełnia naszych kryteriów; a jednak
jego obrazy przyciągają autentycznym mistrzostwem subtelnego koloru, przemyśla-
Bruno Podjaski
Życiorys
Urodził się w 1915 roku w Linowcu
k. Kościerzyny na Kaszubach. Ukończył
pięć klas szkoły powszechnej. Rozpoczął
naukę w zawodzie kaflarz w wytwórni
kafli. Ciągnęło go jednak zawsze do ogrodnictwa. Porzucił kaflarnię i rozpoczął
pracę w majątku rolnym, którego właścicielem był Niemiec.
W 1938 roku został powołany do wojska. Otrzymał przydział do 64 pułku 16
dywizji piechoty, która stacjonowała w
Grudziądzu. Jego wojenne losy mogłyby
posłużyć za scenariusz filmu wojennego.
Dywizja jego w ramach armii Pomorze
uczestniczyła w walkach nad Bzurą. Wraz
z innymi przebijał się do Warszawy. 18
września został wzięty do niewoli, z której
zbiegł i już pod koniec września powrócił
do domu. W październiku rozpoczął pracę w majątku ziemskim tego samego właściciela.
W połowie 1941 roku zostaje ponownie wcielony do armii, tym razem niemieckiej i zostaje wysłany do Francji. Służy w
bunkrach Wału Atlantyckiego.
Z Francji w 1943 roku zostaje przeniesiony na front wschodni. Aby uniknąć
udziału w walkach, prosi kolegę, aby ten
przestrzelił mu rękę. Trafia do szpitala. Po
wyleczeniu ponownie zostaje przeniesiony
na front. Nie chce jednak walczyć. Zbiega
Nr 9/2006
nej kompozycji i niebywałej umiejętności
obserwacji życia. Mimo pięknego położenia sanatorium, walorów architektonicznych kompleksu i realnej pomocy, jaką
niosą chorym tutejsi lekarze, dla ludzi
dotkniętych gruźlicą pobyt tu to rodzaj
zepchnięcia na margines życia, często
związany ze społecznym ostracyzmem.
Nieprzypadkowo jednymi z najbardziej
przejmujących prac w dziejach polskiej
sztuki są grafiki Józefa Gielniaka i właśnie obrazy Brunona Podjaskiego. Czy to
nie uśmiech losu, że te dwie wielkie indywidualności artystyczne spotkały się właśnie w bukowieckim sanatorium? Ich
przyjaźń pokazuje, że sztuka może być
wyzwoleniem od wszelkich lęków, a nawet
rodzajem duchowego posłannictwa. Kiedy
w 1972 roku po długim zmaganiu z chorobą umiera Gielniak, Podjaski maluje
dramatyczny cykl obrazów, w którym jego
obsesja śmierci, podobnie jak u innej
wielkiej artystki Fridy Khalo jest rozpaczliwą próbą znalezienia odpowiedzi o
granice ludzkiego cierpienia... Żaden profesjonalista nie odnajdzie w sobie żarliwości, dzięki której tzw. artysta naiwny
zgłębia tajemnice życia. Nie odnajdzie,
ponieważ jego działanie obrasta w zbyt
wiele zależności. Szuka się uznania pu-
i oddaje się do niewoli radzieckiej, w
której pozostaje do sierpnia 1945 roku.
Pracuje w fabrykach na Zaporożu. Tam
prawdopodobnie nabawia się gruźlicy
płuc.
W 1949 zostaje skierowany na leczenie do sanatorium Bukowiec w Kowarach.
Przechodzi dwie operacje. Po wyleczeniu
podejmuje pracę palacza – ogrodnika.
Tworzyć zaczyna w 1965 roku. Pierwsze prace to akwarele. Po roku zaczyna
malować farbami olejnymi. Malował tak
jak czuł. Zbliżenie z wielką osobowością
Józefa Gielniaka pozwoliło mu odnaleźć
własną drogę w malarstwie. Są to doskonałe kolorystycznie obrazy o specyficznym stylu.
W sanatorium Bukowiec w Kowarach
mieszka i tworzy do 1977 roku. Podjaski
wychowuje własnego ucznia Aleksandra
Michalczyka.
W październiku 1977 wyprowadza się
do Lubina, podejmuje pracę jako ogrodnik
w zakładach górniczych. W 1981 przechodzi na emeryturę. Dalej tworzy.
Umiera 6 października 1988 roku i zostaje pochowany na starym cmentarzu w
Lubinie.
Prezentacje prac:
1971 - indywidualna wystawa zorganizowana przez WDK we Wrocławiu oraz
Wrocławskie Towarzystwo Sztuk Pięknych.
bliczności i krytyki, bada możliwość
nagłośnienia wystaw w zazwyczaj obojętnych w takich sytuacjach mediach, uzależnia pozycję zawodową od ilości sprzedanych obrazów. Dla artystów pokroju
Podjaskiego sztuka zawsze była częścią
ich jestestwa. Oto jak znany badacz sztuki
naiwnej Zbigniew Wolanin z Muzeum w
Nowym Sączu scharakteryzował
trzy
przymioty artystów naiwnych; pasję, talent
i intuicję: „Pasja, ponieważ twórczość
pochłania ich całkowicie i bywa traktowana jak obowiązek czy wręcz religijne
posłannictwo, a sztuka jest dla nich
największą radością, mimo że tworzą
nieraz w skrajnie trudnych warunkach,
wbrew opinii własnego, czasem nieżyczliwego środowiska. Talent, bo ich warsztat
rozwija się przez lata i odzwierciedla
najbardziej osobiste przeżycia, nierzadko
natury mistycznej czy wręcz surrealistycznej. Intuicja, bo pewni swoich wyborów
nie muszą schodzić z raz obranej drogi,
która prawie zawsze jest właściwą i
przynosi im prawdziwą satysfakcję, a
bywa że i sukces finansowy...” Polska
sztuka naiwna jest jedną z najciekawszych
dziedzin twórczości artystycznej na świecie, miejmy nadzieję, że pierwsza wystawa
prac Bruna Podjaskiego w Kowarach zapoczątkuje cykl spotkań szerokiej publiczności z wybitnym artystą kręgu l'art brut.
Tekst: Olaf Cirut
1973 - Festiwalu Sztuki w Spoleto Włochy.
1974 - I triennale Plastyki Nieprofesjonalnej w Szczecinie.
1985 - wystawa „Talent, pasja, intuicja”
Radom.
2005 - wystawa „Talent, pasja, intuicja II”
Radom.
2006 - wystawa „Brunon Podjaski” zorganizowana przez Stowarzyszenie Miłośników Kowar.
Oprac.: Jerzy Chitro
Bibliografia:
1. Aleksander Jackowski, Talent, pasja,
intuicja. Katalog wystawy. Muzeum Okręgowe w Radomiu 1985
2. Talent, Pasja, Intuicja II Polska sztuka
nieprofesjonalna 1945 – 2005. Katalog
wystawy Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu we współpracy z Państwowym Muzeum Etnograficznym w
Warszawie. Radom 2005
3. Aleksander Jackowski, Przegląd twórczości plastycznej amatorów. Cz. II. Województwo wrocławskie. W: Polska Sztuka
Ludowa 1973 nr 1
4. Krystyna Gierliczowa, Formy opieki
wojewódzkiego domu Kultury we Wrocławiu nad ruchem plastyki amatorskiej w:
Plastyka Nieprofesjonalna. Pod red. Aleksandra Jackowskiego. Warszawa 1980 s.
153-163
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
5
7
JAK KOWARZANIN
PORUSZAŁ SIĘ PO MIEŚCIE.....
Patrząc na Kowary z lotu ptaka, dopiero dostrzega się rozległość naszego miasteczka. Pragnąc je przemierzyć, trzeba
pokonać znaczne odległości – od Wojkowa
po Krzaczynę, od elektrowni po Podgórze.
Nie uwzględniając nawet Przełęczy „Okraj”, przynależnej administracyjnie do Kowar, musimy zaliczyć sporo kilometrów.
W różnym czasie w różny sposób
uciążliwość przemieszczania się po Kowarach i okolicy pokonywano. Dzisiaj nie
stanowi to wielkiego problemu. Kiedyś per pedes i przeróżnymi środkami lokomocji. Podejmujemy próbę
odtworzenia komunikacji wewnętrznej miasta w latach 40. – 50. minionego wieku, u zarania powojennych polskich dziejów kowarskiej
kotliny.
Ówczesny mieszkaniec Kowar
(pierwotnie Krzyżatki) miał do dyspozycji przede wszystkim kolej, konie, coraz śmielej pojawiające się
autobusy (trafniej zwane pekaesami),
mizeroty, zakładowy transport osobowy, dorożkę (jedną!), a później
taksówki.
W latach 40. największym dobrodziejstwem dla podróżujących była
żelazna droga. Mimo że ruski wyzwoliciel pozostawił polskiemu pasażerowi kikuty cokołów trakcji elektrycznej (górną część zawłaszczono
w ramach reperacji), ale torowiska
nie tknęła ręka człowieka i trasa Jelenia Góra – Marciszów od majowych dni 1945 roku była otwarta,
czynna i eksploatowana do granic
możliwości. A trasa była nadzwyczaj
urokliwa. Kolejka dwa – trzy wagony, tajemniczo kluczyła wężowym
szlakiem nad Kowarami, przytulała
się do zboczy Karkonoszy, poszukiwała Rudaw Janowickich, wreszcie ginęła
z oczu, chowając się w ciemności tunelu
pod Przełęczą Kowarską. Jadąc w jedną
stronę, ogarniało się wzrokiem raz zbocza
gór, raz kolorowe pudełka zabudowań
Kowar, wyraźnie jak na dłoni (w latach 50.
widok ten załamią bloki Osiedla Górniczego). W serpentynie trasy obraz zmieniał
się jak w kalejdoskopie, kolejka kluczyła
– to tu, to tam wyłaniała się ciągle niespodziewanie, to znikała, by za moment
pojawić się w innym miejscu. Flirtowała
z obserwującym ją człowiekiem, który nie
miał za złe ruskiemu za zabraną elektrycz-
6
ność, cieszyła go lokomotywa, wstęga
snującego się za nią obłoku, jej sapanie.
Zmęczona forsowaniem podjazdu przystawała często – Kowary (początkowo Kuźnick), Kowary – Zacisze (Krzaczyna), Kowary Zdrój (DW „Przedwiośnie), Kowary
Średnie (Filce, Porcelana), Kowary Górne
(Podgórze, kopalnia), by na odpoczynek
ukryć się w mroku tunelu. Wędrując z Jeleniej Góry zaliczała trzy Łomnice, Mysłakowice (początkowo Turońsk), Kostrzy-
Pan Stefan Bączkowski – jedyny kowarski dorożkarz
w pełnej gali.
cę, (d. Gniewkowo), ukryła się, odpoczęła
i pomknęła w kierunku Marciszowa.
Droga powrotna była łatwiejsza, choć
równie kręta. Zaliczała tę trasę 6 - 10 razy
dziennie, od wczesnej rannej godziny do
blisko północy, z mijanką w Kowarach.
Czasami doczepiali jej wagony towarowe.
Wieczorem błyszczała oświetleniem gazowym.
Początkowo tą samą trasą majestatycznie, wolno posuwały się dalekobieżne – do
Łodzi, Warszawy, Krakowa, nad morze.
List wrzucony do wagonu pocztowego nazajutrz docierał do adresata, bynajmniej
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
nie był to „priorytet”.
Z perspektywy ponad pół wieku konstatujemy z Jerzym Zoniem, że była to
prawdziwa kolej. Z kasami, peronami,
semaforami, szlabanami, sapaniem, zgrzytem i gwizdem lokomotyw. A dzisiaj z
prawdziwej kolei pozostało samopas porzucone torowisko, dorodne na nim samosiejki i… niewypowiedziana tęsknota
złomiarzy za niewątpliwym łupem.
W pierwszych miesiącach Polakowi –
osiedleńcowi potrzebę poruszania
się po mieście i poza nim zabezpieczała tylko kolej. Skromna konkurencja dla państwowego monopolisty pojawiła się w sierpniu 1947
roku, kiedy to do Kowar ściągnęła
rodzina pana Stefana Bączkowskiego, dorożkarza ze Słupcy w woj.
poznańskim, znawcy koni, ich hodowcy i handlarza. Córka jego Zofia
Nacz twierdzi, że te zajęcia w sumie
pomogły ojcu utrzymać przed i w
czasie wojny ośmioosobową rodzinę. Do Kowar wagonem specjalnym
przywiózł rodzinę (czwórkę dzieci,
bo córka zmarła, a najstarszego syna
zakatował okupant), konia, dorożkę,
uprząż i inne akcesoria służące doświadczonemu koniarzowi. Ruszyli
ze Słupcy pod namową szwagra
Olejniczaka, który już osiadł w
Kowarach.
Pierwszy dach nad głową znaleźli w lecznicy zwierząt przy ulicy
Kowalskiej (obecne pomieszczenie
kiosku stanowiło stajnię dla koni).
Pan Stefan otrzymuje koncesję na
przewozy dorożką. Stawia ją przy
północnej ścianie magistratu w
sąsiedztwie popularnej gabloty eksponującej na bieżąco „chuliganów i
bumelantów”, czyli ówczesnych
„wrogów władzy ludowej”. Dorożka to
piękne lando, lśniące, wypolerowane, z
chromowanymi uchwytami, a do tego koń
wypasiony, zadbany, wypucowany, w błyszczącej uprzęży, z nieodzownym workiem obroku.
Nad tym wszystkim na koźle górował
pan Stefan w odświętnym kapeluszu. Z
powagą oczekiwał na pasażerów. Najczęściej była to rozbawiona klientela pobliskiego „Zacisza” (dziś sklep meblowy) lub
obładowani bagażem przechodnie, czasami jakiś chłopak chciał kupić serce dziewczyny, czasami para nowożeńców chciała
Nr 9/2006
przeżyć swą pierwszą wspólną
przygodę, czasami chorego męża odwoziła
żona do domu, czasami z porodówki
młodzi ro-dzice odbierali potomka,
czasami księdza wiózł z wiatykem,
czasami po prostu pan Stefan czekał,
drzemiąc czy odsypiając zmęczenie na
gospodarce i handlowych wojażach.
Cierpliwie wyczekiwał. Cierpli-wość tę
nagrodził ówczesny burmistrz Józef
Borusiak i zaproponował Bączkow-skim
objęcie gospodarstwa i zabudowań przy
ul. Rynkowej 2 (dzisiaj 1 Maja 2 kamienica będąca własnością pp. Ryncarzów). Od tego momentu stali się gospodarzami na 5 ha (3 ha ornego, 2 ha łąk),
które rozciągały się na przestrzeni od
ul. Krętej 9, obecnie ta ulica nie istnieje,
wchłonęła ją ulica Górnicza od ratusza w
kierunku komisariatu policji) do torów i za
torami, w sąsiedztwie jedynego wówczas
budynku tzw. fińskiego domku. Niedługo
trwała działalność rolna pana Stefana.
Przerwała ją budowa osiedla dla górników
ZPR - 1, głównie na terenie jego pola.
Rezygnuje z dorożkarstwa, korzystniej
wozić węgiel czy materiał na budowę. Nie
zasiadł już na koźle dorożki, sprzedał ją po
prostu p. Jirusce – nadleśniczemu. Był rok
1950. Już nie powiezie kowarska dorożka
„… podróżnych na dworzec, zakochanych
na spacer, umilknie kowarska „uwertura
dorożkarska”, a jedyny dorożkarz odszedł
na zawsze 20 maja 1959 r. i spoczywa
przed wejściem do kaplicy na starym
cmentarzu,
Za magistratem panu Stefanowi wyrosła państwowa konkurencja. Na zapleczu
ratusza zainstalowano przystanek PKS.
Podjeżdżały tu autobusy - kryte
budą ciężarówki, do których
wcho-dziło się po metalowej
drabinie. Trafnie te pojazdy
nazywano pekaesami. Takimi
samymi „au-tobusami”
wywożono w latach 45 - 47
N i e m c ó w, t a k i m s a m y m
transportem przewożono krętą i
wąską drogą z Jeleniej Góry repatriantów. Wkrótce stały się
rywalem kolei, z czasem coraz
poważniejszym konkurentem, a
ostatnio jedynym poważnym.
Pasażerowie wszelkich pojazdów pragnący w latach 1949
– 1953 wjechać na teren Kowar
musieli posiadać stosowne dokumenty - dowód tożsamości potwierdzający zameldowanie w
Kowarach lub specjalną przepustkę zezwalającą na wjazd.
Obwarowane tajemnicą państwową wydobywanie rudy uranowej czyniły Kowary miastem
zamkniętym – na wszystkich
ZPR – 1 – kierowca i dyspozytor Edward Rogulski
przy tzw. „wukasie”
drogach wlotowych i dworcach
(skrót od wewnętrzna komunikacja samochodowa).
kolejowych wjeżdżający poddawani byli kontroli przez wojskowych – kabewiaków (KBW promieniowanie.
Korpus Bezpieczeństwa Wew-nętrznego,
Prawdopodobnie śmierć Stalina przyktórego
jednostka stacjonowała w
niosła likwidację szczególnie tajnego chakoszarach przy ulicy Kowalskiej). Dodać
rakteru miasta, gdyż od roku 1953 ta
należy, że również kolumny samochodów
dotkliwość zniknęła. Górnicy i służby kowywożących rudę były strzeżone przez
palniane mogły także poruszać się swożołnierzy radzieckich – dwóch
bodniej, codziennie ruszały do Kowar
uzbrojonych krasnoarmiejców tworzyło
samochody przywożące załogę na szychtę
ochronę każdej ciężarówki. Mniemać
do kopalni lub odwoziły do domu górnitrzeba, że żaden z nich nie na-rzekał na
ków z kierunku Kamiennej Góry czy Jeleniej Góry.
Na przełomie lat 40. – 50. kopalniane
samochody były najczęściej jedynymi
pojazdami spalinowymi, poruszającymi
się po mieście. Osobowe (szczególnie
tzw. świnki) stanowiły dzięki życzliwości szoferów prawie lokalną komunikację Kowar. Do wnętrza swoich
„świnek” chętnie zapraszali panowie –
Edward Mazurek, Religiusz Nowicki,
Józef Książczyk, Stanisław Subocz,
Edward Rogulski i inni, zawsze mili, uśmiechnięci, życzliwi.
W latach 40. niewiele pojazdów poruszało się ulicami miasta. Najczęściej
słychać było stukot podków i kół pojazdów konnych na kocich łbach. Przez
cały rok wożono węgiel, czynili to
rolnicy, którzy wspomagali rodzinne
budżety, prowadząc działalność transportową. Panowie Bączkowski, Kopytkiewicz, Parkitny, Kojro i inni. Z tej
Pan Tadeusz Kowalczyk nie tylko markę samochodu, ale także zamienił nr „120” na „12”.
działalności byli znani w całym mieście.
Nr 9/2006
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
7
(dzisiaj hurtownia warzyw i owoców)
lód wydobywany z basenu miejskiego,
część lodu składowana była w
podziemiach browaru (dzisiaj piwiarnia
„Cyrulik” przy ul. Waryńskiego).
W drugiej połowie lat 40. ulicami
miasta od czasu do czasu przemierzała
riksza na gumowych kołach, którą przywożono chorych do szpitala na ul. Waryńskiego. Systematycznie trzy razy
dziennie jednokonny autobus pocztowy
przewoził przesyłki na dworzec kolejowy
do pocztowych wagonów. Zabierał także
pocztę z „Bukowca” i „Wysokiej Łąki”.
Regularnie także do wszystkich pociągów sanatorium podstawiało furgon (minidyliżans), który zabierał pacjentów ściągniętych z całej Polski na ratunek do
kowarskiej lecznicy i rozwoził do pawilonów przy ul. Jeleniogórskiej i dalej do
„Bukowca”. Było to istotne udogodnienie
dla schorowanych ofiar wojny, najczęściej
osaczonych gruźlicą. Sanatoryjne pojazdy
konne jeszcze w latach siedemdziesiątych
będą tworzyły swoisty pejzaż Wojkowa.
Długo jeszcze uczniowie wracający ze
szkól w Kowarach korzystają z zaproszenia przyjaznych dla dzieci furmanów
sanatoryjnych. Od początku i najdłużej
tym konnym wehikułem zawiadywał pan
Jan Tryka. On to odwoził i przywoził pacjentów, rodzące z okolicy woził na
porodówkę, zabezpieczał podstawowe zaopatrzenie - wreszcie świątek i piątek
doglądał koni. Stajnie i powozownia znajdowały się w zabudowaniach gospodarczych sanatorium przy ul. Sanatoryjnej 4. Wśród oddanych konnej sprawie,
oprócz pana Tryki, wspomnieć należy
nieco późniejszych opiekunów, panów –
Franciszka Florczyka, Wacława Wałasiewicza, Bronisława Zająca.
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych
sympatycznego czworonoga wypiera…
TAXI. Główny postój taksówek znajdował
się w sąsiedztwie dworca głównego. Pasażerowie przepełnionych zazwyczaj autobusów mogli przesiąść się do oczekujących taksówek i przemieszczać się po
Kowarach w wybranym kierunku. Działalność była koncesjonowana. Licencje na
prowadzenie taksówki początkowo wydawało PPRN w Jeleniej Górze dla całego
powiatu (dlatego numery boczne były
trzycyfrowe), z czasem czyniły to lokalne
referaty komunikacji. Dlatego pan Tadeusz
Kowalczyk, jeden z pionierów kowarskiego taksówkarska, zapamiętał swoje
numery – 120 i 12 (wystarczyło zlikwidować zero). Obok pana Tadeusza, do
twórców taksówkarskiego transportu osobowego w Kowarach m.in. należeli pa-
8
nowie: Karol Filipiak, Józef Bezlapowicz,
Ignacy Janiec, Zygmunt Hobgarski, Feliks
Zagrobelny. Najczęściej byli to już zawodowi kierowcy z pewnym doświadczeniem, np. Tadeusz Kowalczyk był
kierowcą w zakładowej kolumnie sanitarnej R - 1 (kopalnia posiadała własną
kolumnę składającą się z trzech karetek i
dwóch samochodów dla lekarzy wizytujących chorych; z czasem ZPR-1 dyspo-
dywanów). Ale to już bliższa historia i
osobny temat. Póki co taksówkarz na początku lat pięćdziesiątych mógł co cztery
lata ubiegać się o przydział nowego auta,
a zwrot do tzw. bieżnikowania zużytych
opon stwarzał szansę uzyskania nowych.
Zawsze wszystko kręciło się raz lepiej, raz
gorzej, a koniunkturę kształtowała kieszeń
obywatela.
I tak to się różnymi sposobami po
Garaże ZPR – 1 . na planie pierwszym jeden z samochodów kolumny sanitarnej kopalni.
W głębi radziecki ZIS150 i GAZ51 adoptowane do przewozu górników.
nowały własnym szpitalem w budynku
przy ul. Górniczej).
Na początku postój nie miał telefonu,
kierowcy radzili sobie w przeróżny sposób
wg umownej sygnalizacji. Nie sprawdziła
się próba zlokalizowania dla czterech
taksówek postoju na placu ratuszowym klientela najgęściej wysypywała się z
pociągów i autobusów. Bywało rozrywkowe towarzystwo, które wybierało trasę
w kierunku Karpacza. Po drugiej stronie
placu dworcowego na pasażera oczekiwały
warszawy, skody, pobiedy (później pojawiły się inne przeróżne marki) - auta
bardzo odporne na tzw. kocie łby stanowiące nawierzchnię prawie wszystkich
ulic miasta, również głównej ulicy (trafiała
się pięknie ułożona drobna kostka, np. na
ul. Wolności).
Prowadzenie usług taksówkowych nie
było najlepszym biznesem na przełomie lat
50. – 60., ponieważ kowarzanin ówczesny
nie miał nawyków korzystania z tej
propozycji. Starzy taksówkarze twierdzą,
że najlepszą koniunkturę przeżyli w czasach, kiedy w sklepach brakowało towarów – taksówki zamieniły się w bagażówki
wożące przeróżne zdobycze tzw. „staczy”
lub handlarzy (w Kowarach szczególnie
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
rozległym miasteczku kowarzanin w przeszłości poruszał. Dzisiaj siada najczęściej
za kółko własnego samochodu, bardzo się
spieszy, marudzi o rosnących cenach paliwa, przeklina piekiełko polskich dróg, ale
przestrzenie kowarskie pokonuje w ciągu
kilkunastu minut. „Szczęśliwej drogi!”–
rzec się chce.
Autor tego tekstu, obok autopsji, korzystał z przebogatych wspomnień naocznych świadków i użytkowników w
przeszłości naszych środków lokomocji.
Szczególne podziękowanie składa pani
Zofii Nacz, panu Tadeuszowi Kowalczykowi, panu Jerzemu Zoniowi. Słowa uznania należą się panu Edwardowi Rogulskiemu, kierowcy i dyspozytorowi, za
ogromną wiedzę o taborze samochodowym R – 1 i „HYDRO-MECH”-u. Wiedzę
tę należałoby wykorzystać w odrębnym
studium historycznym, do czego zachęcam
młodzież.
Niektóre wątki wspomnień, zapewne
potraktowane nazbyt subiektywnie, wymagają sprostowania lub uzupełnienia. Za
cenne uwagi Czytelników kierowane na
adres redakcji pozostanę wdzięczny.
Zbyszko Brudniak
Nr 9/2006
NA NIELUDZKIEJ ZIEMI
„Jeśli ja zapomnę o nich,
Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie”
Adam Mickiewicz
Tym razem prezentujemy Państwu
wspomnienia z Syberii w formie wierszy
napisanych przez Panią Annę Buchowiecką – kowarzankę, która podczas zsyłki na
Sybir doznała wielu cierpień, straciła bliskie osoby. Pani Ania w poezji znalazła
„przyjaciółkę”, która potrafi słuchać nieustannych zwierzeń na temat okrutnego
losu, jaki Ją spotkał, a także pozwala na
utrwalenie historii, która, choć trudno w to
uwierzyć, wydarzyła się naprawdę.
Autorka „Powrotu do Ojczyzny” mimo
takiej przeszłości potrafi cieszyć się
życiem, jest osobą pogodną i przyjazną
wobec ludzi. Tragiczne doświadczenia
nauczyły Ją, że należy
cieszyć się choćby
najdrobniejszymi radościami dnia codziennego. W wierszu
„Do młodych” przekazuje młodzieży swoją pozytywną filozofię
życia, a także nawołuje do działania
.
Przecież człowiek może tak wiele!
Anna Szablicka
WIERSZE ANNY BUCHOWIECKIEJ
****
Jestem mała, cieszę się wszystkim,
Kocham świat, a rodziców przede wszystkim.
Kocham doliny zielone i każdy kwiatek.
Moja ziemia rodzinna urodzajna
I słynna w dostatek
10 lutego godzina piąta rano,
Wstawaj, „odiewajsia, tak jest napisano”
NKWD – okrutni sołdaci.
Wsiadać do sań, „nowa ojczyzna” za wszystko zapłaci.
Jesteśmy wolni, już mamy amnestię,
Ponieważ nikt dokładnie nie potrafi rozstrzygnąć tej kwestii,
Jedziemy, gdzie Bóg da,
Aby jak najprędzej z tych losów się wydostać.
Oto przed nami dwumiesięczna podróż,
Jedziemy w nieznane! O, Boże, dopomóż!
Długo to trwało, bo siedem tygodni,
W czasie tej podróży umiera mój ojciec.
Kto? Kiedy? Rozliczy takie straszne zbrodnie
I kto może w tym imperium prawdy dociec?
Jesteśmy na miejscu, kazachska to ziemia
Jest już trochę cieplej, twarze skośnookie, czarne.
Po czterech dniach pobytu brat mój umiera,
Znów nas czeka niedola i życie bardzo marne.
Oto nowy okres dzieciństwa się zaczyna,
Łagry – gdzie ptaszek nigdy nie zaśpiewa,
Zły los nas rzucił na syberyjskie tereny,
Zimę spędzamy w barakach drewnianych.
Głód, choroby panują wszędzie.
Każdy pracuje ciężko, cierpi i czeka,
Co dalej będzie?
Mój braciszek pochowany bez krzyża i trumny,
Jednak umierając, był bardzo przytomny,
Jaka pora roku i gdzie się znajduje
Nie wiedział jednak, za co pokutuje.
Wszystko nam dokucza – głód, tęsknota, komary.
Kto słabszy, wykańcza się na marach.
Nie ma żadnej nadziei i co jeść!
Czy długo w tych bagnach będziemy gnić?
Na wyrębie sosnowym gdzie jest mały placyk
Mimo cienia gdzie indziej tu ogrzewa słońce,
Przytulny, bo otaczają go niższe drzewa,
Coraz więcej małych krzyżyków tu przybywa
Pochowano go na najwyższym wzgórku w kołchozie.
Smutno mu było tak leżeć samemu,
Inni się czuli coraz gorzej
I wkrótce dołączyli ku niemu.
Śpiewał mu wiatr stepowy,
Kuraj gładził i czesał jego kurhanek,
Dzieci zrobiły mu krzyż z tulipanów I wetknęły w mogiłę – masz,
kochany Władek!
Zrobionych naprędce z brzozy, bez podpisu,
Nikt zresztą nie potrzebuje tych zmarłych adresu.
Zmarli śmiercią głodową, niewinną i czystą.
Panie! Przyjmij ich do chwały wiekuistej.
Jako wierni Matce Najświętszej
Odprawiamy majowe nabożeństwa,
Zbieramy się wspólnie u jednej rodziny,
Przy wspólnej modlitwie czekamy wyzwolenia godziny.
Gdy ostatni dzień nabożeństwa się kończy,
Oznajmiono nam, że jesteśmy wolni.
Każdy ze łzami przed obrazem klęczy
I dziękuje, że wreszcie zakończyła się wojna.
Bóg litościwy choć zmarłych tak marnie
Do swej chwały na pewno przygarnie.
Zostaną tu na zawsze, ci, którzy powrócą,
Będą ich opłakiwać i dniem, i nocą.
Wśród tych zmarłych jest mała dziewczynka
Zatruta grzybami, ma białą sukienkę
I piękną buzię – włosy uczesane w grzywkę.
Pierwsze słowo na ustach to Ojczyzna,
My pragniemy jej szczęścia, biedni tułacze,
Aby jak najprędzej zagoiły się blizny
Strasznej wojny i rozpaczy!
Nie mogę o tym zapomnieć,
Muszę o tym pisać,
Chcę przeczytać mym synom
I przyszłym rodzinom.
Niech wiedzą! Jakiego sąsiada
Posiadamy za miedzą!
Nr 9/2006
Dziecko! Takie jesteś jeszcze małe!
Czy ty rozumiesz te ogromne sprawy?
Dlaczego płaczesz? Nadrobisz jeszcze zabawy,
Będziesz szczęśliwe i będziesz jeszcze się śmiało.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
9
7
WIERSZE
ANNY
BUCHOWIECKIEJ
Powrót do Ojczyzny
Jednak żal żegnać tych dobrych ludzi,
Oni podali nam rękę w trudnych chwilach i biedzie.
Oni nas witali dobrym słowem w obcej krainie,
Teraz nas żegnają na zawsze. Ale z nas szczęśliwi ludzie!
Jedziemy do Ojczyzny, gdzie są kominy,
Prawdziwe okna w murowanych domach.
Nie znają przecież naszej krainy,
Gdzie bocian siedzi na dachu i pełno kwiatów w ogrodach.
Pociąg już rusza, szumią i śpiewają chorągiewki:
„Jeszcze Polska nie zginęła”, my im wtórujemy.
Słabo nas słychać, bo łzy przeszkadzają
I oto ojczysta ziemia pod stopami, nie zginiemy!
Jest moja Ojczyzna, są kościołów wieże,
Górują nad krajobrazem kwietnym i zielonym.
Będzie nam tu dobrze, tam rolnik ziemię orze,
A tu grabią siano, widać ludzi utrudzonych.
Rozpoczęło się życie w wolnej Ojczyźnie,
My pragniemy jej szczęścia, my, biedni tułacze,
Aby jak najprędzej zagoiły się blizny
Strasznej wojny i rozpaczy.
Muzyka młodych
My młodzi o dobrym sercu, nieprzytomni
Chcemy tylko tańczyć i upajać się światem.
Gitarę wrośniętą w ramię zdejmij
I pomyśl, że również praca jest życia tematem.
Naucz się kochać prawdziwie, odrzuć bagatele,
Czy umiesz odróżnić plewy od ziarna?
Uszanuj dom swój rodzinny,
Bądź godnym, pracowitym jej obywatelem.
Pomyśl czasem o naszych przodkach,
Wróć myślą, jak oni pragnęli szczęścia, wolności.
Ty masz szansę, tylko chciej, chciej naprawdę,
A muzyka narodowa niech gra na cześć twej młodości!
Ilustracje do wierszy wykonał Stanisław Kanonowicz.
10
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 9/2006
Muzułmańscy chłopcy na głowie mają
topi, z rożnymi wzorkami. Dziewczynki
natomiast owinięte są chustami. Matki w
burkach przyprowadzają jeszcze najWszyscy Czytelnicy z pewnością pamiętają Monikę Łobodę – misjonarkę świecką.
młodszych uczniów. Poważny nauczyciel
Kowarzanka ponownie pragnie podzielić się z nami swoimi przeżyciami związanymi
wpatrzony jest w niewidome dziewczynki.
z edukacją indyjskich niewidomych dzieci. Poniżej prezentujemy jeden dzień z życia
Drugi wykładowca maluchów stoi na
dwóch muzułmanek, które Monika wprowadza w świat ludzi widzących, pomaga
drodze. Podchodzę do niego, prowadząc
„zobaczyć” elementy rzeczywistości. Aktualnie Monika udała się na Ukrainę, aby tam
niewidome uczennice. Muzułmanin zastykontynuować swoją pracę z dziećmi niewidomymi. Życzymy Jej błogosławieństwa
ga. Nie wiem, czy one w ogóle go obchoBożego i mamy nadzieję, że również stamtąd będzie dzieliła się z nami swoją codziendzą. Skoro już jestem przed nim, staram
nością.
się zachęcić dziewczynki, by powiedziały
coś w języku urdu, czyli w języku mu26.08.2004r. Zwykły dzień w Indiach.
dzieci. Jedna z nich mówi, że mama ją
zułmanów. Grzecznie witają się z posąCzwartek. Zajęcia szkolne dobiegły już
zawsze nosi na rękach. Druga zaś przegowym nauczycielem. Staram się do niego
końca. Każde dziecko cieszy się już tłuchwala się, że ona nie jest małym dziecchociaż uśmiechnąć, żeby wysilił się dla
mem w internacie. Po trzeciej godzinie
kiem, żeby ją nosić i przekrzykuje hałas
moich uczennic, żeby coś zagadnął. Ale
stoję na korytarzu. Przybiega muzułmanka
uliczny, dodając otuchy towarzyszce:
nic z tego... Stoi nieruchomo ze zwiniętym
z pierwszej klasy. Pyta, czy ją wezmę na
”Nie bój się, słyszysz? Nie bój się, ok.?
papierem zapisanym po arabsku. Delikatspacer. Myślę sobie, gdzie tutaj pójść na
Moni Auntie jest z nami!”.
nie oddalamy się od szkoły. Opowiadam
spacer z niewidomymi maluchami, wszęWyczuwają pod nogami rożne nierówim po drodze, że tutaj można jeszcze spotdzie pełno ludzi, riksz, skuterów…
ności. Piasek, studnie, kamienie, błoto…
kać rożne małe fabryczki. Na przykład
Zagaduję ją, że dzisiaj jest dobry podObie komentują wszystko. Odkrywają po
fabryczkę łóżek, które stoją na ulicy.
wieczorek. Orzeszki ziemne zalewane
raz kolejny świat. Jak zawsze na nowo…
Riksze, skutery, ludzie przechodzący obok
słodkim lukrem... Dzieci przechodzące
Skręcamy w uliczkę. Jesteśmy na
miejsca wyrobu łóżek nie mają żadnego
obok interesują się naszą rozmową…
asfalcie. Tutaj większy ruch. Dziewczynki
problemu, by to wszystko ominąć.
Miłym głosem pospieszam je do pójścia
Droga powrotna jak
do swoich pokojów i ściągnięcia szkolzwykle wydaje się krótnych uniformów.
sza. Odwiedzamy jeszCzas biegnie. Przed 17:00 decyduję
cze fabryczkę ciapali.
się na spacer z dwiema muzułmankami.
Wchodzimy do środka,
Podskakują z radości. Idą przecież na
gdzie miejsca wystarwielką wyprawę....
czy może jeszcze dla
Dziewczynki chcą, aby z wycieczki
pięciu osób. W kącie
skorzystali również inni uczniowie, ale to
góra jednakowych sanniemożliwe. Trudno jest być przewodnidałów o rożnych rozkiem dla niewidomych, zwłaszcza dla
miarach. Dziewczynki
grupki małych dzieci.
dotykają, dotykają i są
Wyczuwam, że moje podopieczne boją
zdumione ilością ciasię trochę drogi, której przecież nie znają.
pali.
Do szkoły mają bardzo blisko i radzą sobie
Niecierpliwe uczendoskonale. Droga, na której słychać już
nice ogłaszają, że już
riksze czy skutery, jest jedną wielką niewychodzimy, bo zawiadomą. Dodaję im otuchy, że przecież
czyna im przeszkadzać
Prace ręczne z niewidomymi uczennicami.
nie są same. Pytają co chwilę - co mijamy,
dziwny zapach. Natuściskają moje ręce. Pokazuję im sklepik na
skąd dochodzi dźwięk, kto przeszedł obok
ralnie – przecież to zapach gumowego
kółkach. Na nim góra orzeszków ziemnas... Staram się cały czas mówić do nich,
obuwia.
nych. Dotykają je i dziwią się ich ilością.
żeby wiedziały, co dzieje się wokół...
Na drodze okazja, by jeszcze nacieSprzedająca muzułmanka daje jednego
Z daleka idzie siostra z Satyaseva. Jest
szyć się czyjąś rikszą. Dziewczynki już
orzeszka mojej podopiecznej. Tłumaczę,
naszą sąsiadką. Swój dom zakonny i szkochętniej oswajają taką rzeczywistość.
że tutaj właśnie można kupić takie orzeszłę dla dzieci siostry mają dosłownie obok
Nieopodal naszego domu jedna z
ki. W końcu jesteśmy u celu. Po prawej
nas. To jest zgromadzenie indyjskie, ale
pierwszoklasistek prosi o to, by „zobastronie niepozorna szkółka muzułmańska.
ciekawe jest to, że jego założycielką jest
czyć” skuter. Ponownie oblegamy czyjś
Można ją zobaczyć z ulicy. Z daleka wysiostra Regina Woroniecka z Polski. Obecpojazd, komentując jego budowę... Przez
gląda jak jakiś sklepik, ale wyróżniają ją
nie, ze względu na wiek, przebywa ona w
cały czas towarzyszy nam ludzka ciekastare malowidła Myszki Miki. W środku,
Poznaniu u sióstr Urszulanek. Siostra akuwość. Każdego interesuje nasz sposób
na podłodze, siedzi dwóch muzułmańrat wraca z Kościoła Parafialnego. Zatrzy„oglądania” świata...
skich nauczycieli. Tuż za nimi stara tabmuje się przy nas i wita moje dziewTuż przed domem krótka powtórka z
lica z napisami arabskimi. W malutkiej
czynki. Na wprost nas jest kino. Z
wycieczki. Zapytuję, co dziś uczennice
klasie, do której wchodzi się z ulicy, gdzie
zewnątrz przypomina raczej stodołę, ale
Jyothi Seva zwiedziły? Jedna drugą przezostawia się ciapale (sandały) na przyautentycznie za parę rupii można tu obejkrzykuje, wymieniają miejsca, w których
drożnych schodkach, po turecku siedzą
rzeć jakiś film. Tłumaczę moim uczennibyły. Widzę wielką radość na ich twarzach.
małe muzułmańskie dzieci. Myślę, że są
com, co to jest „kino”...
Już prawie jesteśmy w domu. Muzułmanki
w wieku moich dziewczynek. Wchodzimy
Skręcamy w prawo. Przed nami pusta
z daleka ogłaszają wszystkim domowdo środka, a raczej tylko moje towarzyszriksza. Pokazuję ją moim podopiecznym.
nikom, skąd właśnie wracają...
ki; bez problemu mogę z uliczki pokazać
Mogą wejść do środka i nadziwić się…
im ławki szkolne, które sięgają do połowy
Co jakiś czas z zewnątrz podbiegają
Monika Łoboda
łydki. Są postawione wzdłuż klasy, w paru
dzieci, zaciekawione dwiema niewidorzędach. Wszyscy wpatrzeni są w nas. Dzimymi osobami. Tym bardziej, że jedna z
„Świat, co w sercu mieszka, sięga głębi –
wi ich to, że niewidomi mogą „oglądać”
nich nie ma gałek ocznych…
wyrazić jej nie można.
świat w ten sposób, dotykając niemalże
Opowiadam moim dziewczynkom o
Świat, co w Dobrej Woli powstał, zamknął
wszystkiego...
tym, że można chodzić po ulicy jak inne
być może oczy, by jeszcze miłować.”
NIEWIDOME MUZUŁMANKI
Nr 9/2006
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
11
7
BOSYM OKIEM
ATOMOWY SEN
Zapanowała moda na ostateczne i
trwałe rozwiązanie kryzysu energetycznego. W Finlandii wodzowie krajów
UE otrzymali popartą uśmiechem obietnicę prezydenta Putina, że sprzeda nam
tyle gazu i ropy, ile trzeba. Nie dodano
przy tym, że ludzi na Ziemi będzie coraz
więcej i nasze zapotrzebowanie na energię
bardzo szybko zlikwiduje zapasy surowców, z których dzisiaj ją uzyskujemy. W
ciągu najbliższych dwustu lat zostaną
najpierw wyczerpane zasoby ropy, potem
gazu, a na końcu węgla. Najwięksi pesymiści uważają, że brak ropy zaczniemy
wyraźnie odczuwać już za dwadzieścia lat.
Świat różnie się przygotowuje do nadchodzącego kryzysu. Pierwszą całościową,
choć niespójną wizję ratunku zaproponował ruch ekologiczny. Według tej
ideologii używane aktualnie paliwa zanieczyszczają środowisko, a tymczasem na
Ziemi znajdują się ogromne ilości niewykorzystanej energii w postaci promieniowania słonecznego, gorącego jądra
planety i huraganów. Problem polega na
tym, że nie umiemy ich ujarzmić. Ruchowi
ekologicznemu zawdzięczamy modę na
budowanie oczyszczalni wód i recykling
śmieci oraz protesty przeciwko wycinaniu
lasów. Okazuje się jednak, że ekologizm
jest skuteczny w utrzymaniu czystości
środowiska naturalnego, ale nie ma żadnego pomysłu na dostarczenie bezpiecznej dla środowiska energii. Pomysły ekologów często przynoszą efekty przeciwne
do zamierzeń. Na przykład budowane w
Niemczech stumetrowe, betonowe wiatraki do produkcji prądu nie wydzielają
spalin, ale za to mordują ogromne ilości
wędrownych ptaków. Nikt nie chce mieszkać w pobliżu takiej wiatropędni, bo nikt
nie lubi oberwać wirującym płatem śmigła
odrywającego się od betonowego masztu.
Elektrownie słoneczne, jeżeli miałyby zastąpić konwencjonalne, zmusiłyby plantatorów winogron do wykarczowania swoich
upraw. Produkcja papieru z makulatury
jest bardziej energochłonna niż z drzewa i
powoduje więcej zanieczyszczeń. Utylizacja tworzyw sztucznych jest bardzo
droga, angażuje cenną energię elektryczną
i zwiększa efekt cieplarniany.
Osnową idei ekologizmu jest unikanie
wykorzystania surowców kopalnianych,
ale okazuje się, że ani wiatru, ani ciepła
słonecznego, ani siły pływów fal oceanicznych nie uda się bezpiecznie i opłacalnie
ujarzmić, zanim skończy się energia z
kopalin. Staramy się zatem wykorzystać te
12
surowce jak najrozsądniej. Przykładem
takiego postępowania jest zamiana węgla
na gaz syntetyczny (syngaz). Spalanie węgla wydobywa tylko część ukrytej w nim
energii; reszta idzie w komin w postaci
szkodliwych zanieczyszczeń. Przerobienie
go na syngaz zwiększy sprawność
energetyczną i spełni warunki emisji
zanieczyszczeń, jakie mają obowiązywać
w UE po 2013 roku. Technologię
produkcji syngazu wymyślili naukowcy
amerykańskiego
koncernu
General
Electric, opierając się na niemieckich
pomysłach produkcji paliwa syntetycznego
z węgla, opracowanego w czasie II wojny
światowej. Ponieważ w Polsce jest jeszcze
dużo węgla i nie wszyscy naukowcy
zajmujący się tym pierwiastkiem wyjechali do pracy za granicę, GE będzie u
nas urzeczywistniał swoje pomysły, budując pierwszą europejską elektrownię
syngazową. To pięknie i tylko szkoda, że
nikt u nas nie wpadł wcześniej na ten
pomysł. Polskie górnictwo węgla kamiennego jest dla GE tylko tanią siłą roboczą, a
nasz węgiel bardzo cennym surowcem.
Lepiej idzie nam ze smalcem. Wrocławscy studenci (A. Bociańska i M. Urbanowski) próbowali wymyślić jakiś
sposób na pozbycie się odpadów z prowadzonej przez siebie rzeźni. Zbudowali
w tym celu urządzenie składające się z
dwóch zbiorników, kilku rurek i trzech
pomp. Wlewa się do niego smalec lub inny
tłuszcz, a po 24 godzinach wypływa z
drugiej strony biopaliwo. To proste urządzenie może całkowicie zrujnować koncerny paliwowe, bo kolejne rządy RP
przyzwyczajały się coraz bardziej opierać
dochody państwa na akcyzie ze sprzedaży
paliwa. A teraz rolnik kupi sobie biosza-
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
fę, naleje do niej oleju rzepakowego i ma
tanie paliwo bez konieczności tankowania
drogiego paliwa na stacji benzynowej. Na
razie zabrania tego prawo, ale od stycznia
2007 roku wolno będzie wyprodukować
100 litrów biopaliwa na jeden hektar pola.
Ciekawe, kto i jak sprawdzi, czy nie
wyprodukowano więcej? Jedynym pocieszeniem koncernów paliwowych jest niska, na razie, jakość rolniczego biopaliwa.
Przerabianie smalcu i rzepaku na
paliwo ułatwi życie posiadaczom aut z
silnikami wysokoprężnymi, nie jest jednak
sposobem na całościowe rozwiązanie
światowego kryzysu energetycznego. Jedynym skutecznym ratunkiem wydaje się
powrót do znienawidzonych przez ekologów elektrowni atomowych. Wbrew powszechnemu przekonaniu ich awarie zdarzają się bardzo rzadko. Ginie w nich
mniej ludzi niż w awariach konwencjonalnych zakładów przemysłowych i
znacznie mniej, niż w wypadkach samochodowych. Mam na myśli inne konstrukcje niż ta, która eksplodowała w
Czarnobylu. Jedynym problemem jest
konieczność składowania odpadów procesu rozszczepienia wzbogaconego uranu.
Bardzo dobrym do tego miejscem byłby
Księżyc, ale to wymaga startegicznych
decyzji politycznych, a politycy rzadko
myślą sięgają dalej niż do najbliższych
wyborów. Ponieważ ciśnienie złóż ropy i
gazu spada bez oglądania się na to, kto i
gdzie rządzi, świat zaczyna wracać do
energetyki atomowej. Myślę, że nie byłoby
źle, gdyby się okazało, że Polska buduje
reaktor jądrowy, a w okolicach Kowar
znaleziono opłacalne złoże uranu 235.
Nasze miasto stałoby się bogate i realnie
można by było snuć wielkie projekty jego
modernizacji. Mielibyśmy prawdziwe kino
i basen. Być może w jądrze atomu znajduje się ostatnia nadzieja na wybudowanie w Kowarach hotelu i wyciągu narciarskiego? Przy ulicy 1 Maja stałyby
rzędy kawiarnianych stolików, przy których fizycy i inżynierowie rozmawialiby
o tajemnicach atomu. Może przy jednym z
nich wymyślono by metodę uzyskania bezpiecznej, zimnej fuzji jądrowej? Złoża uranu też się przecież kiedyś wyczerpią, a
kontrola reakcji termojądrowych zabezpieczyłaby nas w tanią energię na tysiące
lat.
Tak się rozmarzyłem, ale już kończę,
bo muszę zejść do piwnicy i dorzucić
węgla do pieca. Tym, którzy chcieliby się
ze mną na jakiś temat pokłócić lub pozgadzać, zostawiam adres:
[email protected]
Adam Walesiak
Nr 9/2006
WOKÓŁ SZKOŁY
LISTY
Do Redakcji nadesłano listy ucznia
Grzegorza Knychały i jego Rodziców
skierowane do Dyrekcji szkoły oraz nauczycieli ZSO w Kowarach. Pragniemy
podzielić się z Państwem ich treścią,
ponieważ jest to bardzo prawdziwa i
jakże pozytywna ocena pracy kowarskich pedagogów. Ostatnio przez media
„atakowani” byliśmy niepokojącym sygnałami na temat polskiego szkolnictwa.
Okazuje się, że nie wszędzie i nie zawsze
jest tak źle. W kowarskich szkołach pedagodzy swoją pracą i oddaniem spowodowali, że uczeń niepełnosprawny
miał wyrównane szanse edukacyjne
wobec innych uczniów. Stworzyli mu
godne warunki nauczania i wprowadzili
go w świat życia i nauki. Mamy nadzieję, że lektura tych listów skłoni do refleksji i pozytywnego spojrzenia na
kowarską oświatę.
Redakcja
Nasz syn Grzegorz jest od urodzenia
niepełnosprawny. Cierpi na rdzeniowy
zanik mięśni (choroba Werdnig-Hoffmana), charakteryzujący się m.in. bardzo silnym niedowładem kończyn. Grzegorz
porusza tylko w ograniczony sposób dłońmi; cały czas przebywa w pozycji leżącej,
na lekcjach i spacerach - w pozycji półleżącej na wózku inwalidzkim. Nie ma
możliwości, aby brał udział w lekcjach w
szkole. Z tego powodu nauka, począwszy
od I klasy szkoły podstawowej, odbywała
się w systemie nauczania indywidualnego w domu.
Syn ukończył Szkołę Podstawową nr
1, a następnie kontynuował naukę w kowarskim gimnazjum, by w 2003 roku
rozpocząć kształcenie w Zespole Szkół
Ogólnokształcących w Kowarach. Już
podczas zapisywania Grzegorza do LO w
Kowarach pani dyrektor, po zapoznaniu
się z fizycznymi możliwościami syna, zaczęła rozważać, w jaki sposób za trzy lata
zorganizować egzamin maturalny. Problem był poważny – należało wymyślić
sposób przeprowadzenia egzaminu, który
nie kolidowałby z obowiązującymi przepisami i jednocześnie byłby jak najmniej
uciążliwy dla Grzegorza, biorąc pod
uwagę jego fizyczne możliwości oraz
wziąć na siebie jego zorganizowanie. Na
pewno rozwiązania problemu nie ułatwiało to, że miała to być dopiero druga
„nowa matura" (szkoła była jeszcze z górą
rok przed pierwszą).
Z przebiegu nauki jesteśmy, zarówno
Grześ, jak i my bardzo zadowoleni.
Wszyscy nauczyciele, zarówno uczący
przedmiotów humanistycznych, jak i ścisłych potrafili znaleźć wspólny język z niepełnosprawnym uczniem. Za tym, że przekazana Grzegorzowi wiedza to głównie
Nr 9/2006
wielkie zaangażowanie grona pedagogicznego świadczy fakt, że syn nie prowadził,
bo nie był przecież w stanie, żadnych
indywidualnych notatek z lekcji, a mimo
to średnia z jego ocen nie była niższa niż
5. W naszej ocenie jest to dowód na to, jak
wiele można skorzystać z lekcji, jeśli prowadzący je nauczyciele chcą i potrafią
rzetelnie i profesjonalnie wykonywać swoje zadania.
Bardzo obawialiśmy się matury, bo nie
do końca było wiadomo, w jaki sposób
można ten najważniejszy w życiu młodego
człowieka egzamin przeprowadzić tak, by
był zrealizowany wg tych samych zasad,
co egzamin jego zdrowych kolegów, a
jednocześnie był dostosowany do specyficznych warunków. Okazało się, że jest to
możliwe. Dzięki wielkiemu zaangażowaniu pani dyrektor i komisji egzaminacyjnych, matura naszego syna przebiegła bez
żadnych problemów.
Egzaminy ustne z języka polskiego
(prezentacja) oraz z języka angielskiego
zostały przeprowadzone w szkole, natomiast egzaminy pisemne (język polski i
historia) - po raz pierwszy w kowarskim
liceum zorganizowano poza murami szkoły. Egzamin przebiegał następująco: po
otworzeniu kopert z zadaniami poszczególne arkusze były fotografowane aparatem cyfrowym, a następnie wyświetlone
przy pomocy rzutnika na dużym ekranie.
Było to konieczne, ponieważ Grzegorz nie
utrzymałby w rękach arkuszy z zadaniami
przez kilka godzin trwania egzaminu, a istotne było przecież, żeby mógł przez cały
czas widzieć treść zadań. Odpowiedzi były
zapisywane przez jednego z członków komisji na laptopie i jednocześnie rejestrowane przy pomocy dyktafonu.
Wszystkie starania związane z umożliwieniem zdawania matury w domu, całość
prac organizacyjnych, w tym powołanie
oddzielnej komisji dla jednego ucznia oraz
zapewnienie odpowiedniego sprzętu do
zrealizowania tego trudnego zadania, są
wyłączną zasługą szkoły. Do nas, tj. rodziców należało tylko przygotowanie
pomieszczenia, ułożenie syna w wygodnej
pozycji i wskazanie miejsc do podłączenia
laptopa i rzutnika.
Syn ukończył naukę w liceum z bardzo
dobrym wynikiem. Wiedzę, którą zdobył,
zawdzięcza przede wszystkim wielkiemu
zaangażowaniu nauczycieli w proces
kształcenia i wychowania. Jesteśmy im
wszystkim za to bardzo wdzięczni.
Elżbieta i Piotr Knychała
Fakt, że byłem uczniem Liceum Ogólnokształcącego w Kowarach, napawa mnie
prawdziwą dumą. W mojej szkole nie spotkały mnie nigdy żadne przykrości, więcej,
muszę przyznać, że współpraca zarówno z
nauczycielami, jak i dyrekcją zawsze układała się jak najlepiej.
Od początku umożliwiono mi naukę na
takich samych prawach, co zdrowym
uczniom, wyłączając oczywiście uczęszczanie na zajęcia odbywane w szkole, co
było niemożliwe z powodu mojej choroby.
Najdobitniejszym przykładem na to, jak
wiele wysiłku szkoła włożyła w moją
edukację jest fakt, że w tym roku mogłem
zdawać maturę w warunkach specjalnie
dla mnie stworzonych – egzaminy odbywały się u mnie w domu, a wszelkie
udogodnienia, niewątpliwie mocno przyczyniły się do mojego sukcesu maturalnego. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie
zaangażowanie pani dyrektor, która z
zespołem nauczycieli opracowała dla mnie
specjalną procedurę egzaminu. Wspominając o maturze, nie można zapomnieć
o tych, którzy przygotowali mnie do
egzaminu dojrzałości, czyli moich nauczycielach. Gdyby nie ich ciężka praca, nie
byłbym tak dobrze przygotowany do tego
trudnego zadania. Przez sześć lat, niezależnie od warunków zewnętrznych i mojej
woli współpracy, ci wspaniali ludzie starali
się przekazać mi swoją wiedzę. Nauczanie
indywidualne przebiegało idealnie do tego
stopnia, że nie mogłem się doczekać końca
wakacji. Swą misję wykonywali oni z
pełnym poświęceniem. Dlatego też bardzo
dziękuję im wszystkim za to, co dla mnie
zrobili. Gdyby nie ich ciężka praca,
byłbym skazany na siedzenie w domu i
nigdy nie mógłbym nawet pomarzyć o
studiowaniu.
Grzegorz Knychała
Rzadko zdarza nam się mieć wśród
naszych uczniów kogoś takiego jak
Grzegorz Knychała, absolwent naszego
liceum w roku szkolnym 2005/2006.
Grzesiu był dla nas uczniem wyjątkowym
z dwóch powodów. Po pierwsze był to
uczeń wyjątkowo zdolny. Nauczyciele codziennie dzielili się uwagami na temat
jego „oczytania”, jego zainteresowań, wiedzy. Uczenie Grzegorza było dla nas w
równym stopniu wyzwaniem, jak i przyjemnością. Drugi powód to fakt, że Grzesiek był uczniem niepełnosprawnym. Nigdy jednak nie dawał nam odczuć, że
należy go traktować inaczej niż innych
uczniów. Jego pasja poszukiwań odpowiedzi na przeróżne pytania udzielała się
nam i pozostawiała w sercu ten rodzaj
ciepła, jaki może dać nauczycielowi praca
z takim właśnie uczniem. Listy Grzesia i
jego rodziców, które zamieszczamy powyżej, trafiły do naszej szkoły jeszcze pod
koniec ubiegłego roku szkolnego. Zamieszczamy je dzisiaj z gratulacjami dla
Grzesia, który świetnie zdał maturę i
chyba jako pierwszy osobiście poinformował nas o przyjęciu go do Kolegium
Karkonoskiego. Grzesiu, będzie Cię nam
brakowało! Będziemy zawsze stawiali
Twoją osobę jako wzór dla naszych
przyszłych i obecnych uczniów.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Jarosław Kotliński
13
7

Podobne dokumenty