do oglądania - mam.media.pl
Transkrypt
do oglądania - mam.media.pl
SPIS TREŚCI 1. NAJMŁODSZY PARTYZANT str.3 2.ŚLADAMI HISTORII str.6 3. POWTÓRZONE PIĘKNO - WYWIAD Z PAWŁEM GÓRSKIM str.10 4. WOLNOŚCIOWY PODHALANIN str.13 5. TRUDNA DROGA DO CELU str.14 6. DUŻE SYRENKI PRL-U str.16 7 "KOMÓRKA" - OPOWIADANIE PATRYCJI MAKUCH str. 17 8. LUDZIE WIERSZE PISZĄ str.24 Drodzy czytelnicy, pragniemy przekazać Wam wiosenny numer naszego "BÓRmistrza". Niech to wydanie będzie dla Was bogatym źródłem informacji z różnych dziedzin życia, takich jak literatura, kultura i historia. Życzymy przyjemnej lektury! Redakcja NAJMŁOLDSZY PARTYZANT Na początku chciałabym poprosić, aby powiedział Pan o sobie kilka słów. Jestem najmłodszym partyzantem Wileńskiej Armii Krajowej, nazywam się Jerzy Widejko, pseudonim „Jureczek” , ranga moja to kapitan i byłem w oddziale „Szczerbca”. Jak wyglądało Pana dzieciństwo? Rodziców straciłem mając chyba 7 lat. W 1939r. ojciec poszedł na wojnę i nie wrócił, mama zmarła w 1942r. Przygarnęła mnie ciocia, a mojego brata druga ciocia. Wujek nie był za bardzo przychylny, bo mieli swoje dzieci, a ja byłem jako piąty. W okresie wojny i tu na Podhalu i na wschodzie na Wileńszczyźnie brak było żywności więc on więcej swoim dzieciom dawał jeść a mi ukradkiem ciocia dawała. Dużo musiałem pracować to znaczy paść konie, krowy no i wczesnym rankiem o godzinie 4 trzeba już było wyprowadzać. Zimno było, a ja na boso wszystko robiłem, a później to już dostałem się do partyzantki. Jak to się stało, że trafił Pan do III Brygady Wileńskiej? To tak przypadkowo, w 1944r., miałem wtedy 11 lat. Buty dali mi za duże, spodnie, mundur szyli na miarę, czapka na głowie i ruszyłem z nimi. Jakie zadania były Panu przydzielone w III Brygadzie Wileńskiej? Czy byłem darmozjadem oddziału? Czy ja nic nie robiłem tylko jadłem chleb partyzancki? Nie. Ja ciężko pracowałem. Byłem w rusznikarni, przy naprawie broni. Czyściłem, magazynowałem broń, rozkładałem, składałem, a mieliśmy broń różną i radziecką i polską i niemiecką i czeską. Najlepsze to karabiny czeskie, maszynowe na nóżkach. Miały bardzo dobrą celność. Wracając to od czasu do czasu do zwiadu mnie wysyłali. Jak wróg był gdzieś na wsi to dawałem znać i oddział ruszał ale to czasami tylko. Sporadycznie byłem również łącznikiem. Jak wyglądała partyzancka c o d z i e n n o ś ć ? Jak trafiłem do partyzantki to życia łatwego nie miałem, bo noce nieprzespane, trzeba było stale maszerować z wioski do wioski, razie zagrożenia trzeba szybko iść na wybieg, ustawić się i albo uciekać albo atakować. Idąc jadłem zimny chleb i skórę ze świni oblizywałem. Zdarzało się, że idąc spałem i jak uderzyłem głową w drzewo to ocknąłem się. Skąd się wziął Pana pseudonim? Pseudonim nadawał dowódca, Jerzy się nazywam więc nadał mi „Jureczek”, a partyzanci nazywali mnie „Groszek” ponieważ taki mały byłem. W jakich ważnych wydarzeniach historycznych brał Pan udział? Brałem udział we wszystkich bitwach, jakie toczył oddział ale raczej w bitwach uczestniczyły oddziały szturmowe. Nasza brygada liczyła 800 partyzantów. W brygadzie były trzy kompanie szturmowe liczące każda ok. 300 ludzi i one robiły wypady na wroga. Czasem, jak wróg atakował, no to wszyscy się broniliśmy. Brałem udział w akcji „Burza” czyli wyzwalaniu polskich miast przez partyzantów. Myśmy wyzwalali Wilno. Szliśmy nocą, ciemno było i głośno, samoloty latały niemieckie i sowiecie, co chwilę jakiś zestrzelony samolot spadał. Doszliśmy do Wilna, samochody z żywnością, ubraniami były 6km od Wilna, a oddziały szturmowe poszły do walki z Niemcami, która trwała od 7 lipca 1944r. do 13 lipca 1944r. Prawie zdobyliśmy Wilno, ale nie można było zdobyć umocnień niemieckich i bunkrów. Armia radziecka przyszła z pomocą i na 3 dzień miała być wspólna defilada. Kazali nam się wycofać do Puszczy Rudnickiej, która na szerokość miała ok. 70 km, a na długość 120 km, rozbroili nas i 3 dni pędzili po drogach piaszczystych, w kurzu, głodnych do Miedników Królewskich do obozu. Byliśmy tam pod gołym niebem. Do jedzenia dawali nam chleb z opiłkami drzewa i zupę z brukwi. Wodę wozili z potoków, w których kobiety prały bieliznę. Starszych wieźli do Moskwy a mnie puścili. Jakie były Pana losy po zakończeniu II wojny światowej? Trafiłem do Samoobrony Wileńskiej AK dowodzonej przez por. Czesława Stankiewicza ps. „Komar”. Nasz oddział walczył z NKWD na wschodzie. NKWD wymordowało 25 moich kolegów i ja też miałem tam leżeć z nimi, ale Matka Boska mnie chyba wybroniła, bo udało mi się uciec. W 1946r. wróciłem do Polski, zamieszkałem w małym miasteczku koło Bydgoszczy. Zacząłem pracę w liceum pedagogicznym jako nauczyciel i potem pracowałem w różnych miejscowościach ale byłem nachodzonych przez UB. Kto był podejrzany przez UB, ten nie mógł pracować w szkole. Jakie odznaczenia wojskowe Pan posiada? W 2012r. zostałem mianowany Kapitanem. W 2013r. dostałem Krzyż Niepodległości, najwyższe w zasadzie odznaczenie w Polsce. Oprócz tego medal Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, mam również Medal Kombatantów Zachodnich (Złoty krzyż z mieczami). Mam również Krzyż o Wolność i Niepodległość, a przy mundurze nosiliśmy Matkę Boską Ostrobramską i krzyż III Brygady Wileńskiej. Czym Pan się obecnie zajmuje? Edukacją młodzieży i starszych pod względem historycznym. Byłem w więzieniu w Wojkowicach Śląskich, w Krakowie, w Nowym Sączu. Miałem delikwentów, ale u mnie spokojni są i zainteresowani. Jestem zapraszany doMiejskiego Ośrodka Kultury w naszym mieście, różnych szkół w całej Polsce, a także na Ukrainie, Białorusi i w zeszłym roku byłem w Paryżu. PODPIS Katarzyna Jachna Klaudia Maik Natalia Ogrodniczek Justyna Osowska PODPIS ŚLADAMI HISTORII W ostatnim czasie szeroko omawianym tematem jest kwestia przemieszczania się ludności wynikająca z konfliktów zbrojnych. Dyskutuje się na temat przyjmowania uchodźców, koegzystowania we wspólnej przestrzeni osób różnego pochodzenia, różnych kultur. Dla wielu osób jest to temat całkiem nowy. Jednak, jeśli się zastanowić, kilka dekad temu ludzie w Europie również mierzyli się z nie identycznym, ale wciąż podobnym problemem. Ze względu na szereg zmian terytorialnych i politycznych po drugiej wojnie światowej miliony ludzi musiały opuścić swoje domy i udać się w miejsca mniej, lub bardziej odległe. Aby dowiedzieć się więcej na ten temat, spotykamy się z osobą, która osobiście doświadczyła trudu przesiedleń. W jego nowotarskim mieszkaniu rozmawiamy z panem Janem Pomadowskim, który jako dziecko opuścił swój dom na terenie obecnej Ukrainy, aby udać się na tzw. Ziemie Odzyskane. Rozmowie (czynnie) przysłuchuje się jego żona – Aniela Pomadowska, którą poznał już w Legnicy, dokąd z Maruszyny, Podhala pojechała do pracy. Na początek chcemy się dowiedzieć, gdzie zaczęła się droga, która doprowadziła go do tzw. „Małej M o s k w y ” . Ile pan ma lat? Skąd pan pochodzi? Mam 77 lat, pochodzę z Rohatyna, między Lwowem,a Stanisławowem. Dawniej, przed wojną, to była Polska. Dopiero po wojnie przesunęli granicę, bo Rosjanie zabrali część Polski. Trzeba było się stamtąd wyprowadzać, ponieważ trwały tam rozruchy, Ukraina, Rosja, Niemcy, jedni drugich zwalczali. Z początku Rosja miała pakt zawarty z Niemcami, ale później, jak już Hitler chciał zająć Rosję, złamał go i poszli dalej na tereny rosyjskie. Początkowo chcieli się podzielić Polską, Niemcy mieli zabrać jedną połowę, a Rosja drugą. Hitler jednak stwierdził, że „zwyciężonego nikt nie będzie pytał”, że jak zajmie całą Rosję to będą panami. Później, jak Ameryka pomogła Rosji i Rosjanie szli już na Berlin, to zajęli polskie ziemie i trzeba było stamtąd uciekać. My mieliśmy tam dom wybudowany, mój ojciec miał sklep, ale wszystko trzeba było zostawić, bo chodziło o życie. Był czas, żeby się przygotować do ucieczki? Jan Pomadowski: Nie, to, co najważniejsze zabraliśmy. To coś podobnie jak na Syberię wywozili. Zabraliśmy ze sobą tylko trochę rzeczy, które można było, takie najpotrzebniejsze, wszystko inne trzeba było zostawić i zaczynać tutaj od nowa. Aniela Pomadowska: Jak mama dziadka opowiadała to oni chowali sięw piwnicach na noc. Na noc nie w o ln o było być w domu. Rano przed piwnicą trupy leżały, ona opowiadała. Bandy ukraińskie grasowały. Życie można było stracić Nie wolno było nic powiedzieć stracić. Nie wolno było nic powiedzieć na te bandy, bo zaraz by ktoś doniósł. J.P.: Miałem wtedy około 5 lat. Było to w 1944 roku, w 1945 roku już tutaj przyjechaliśmy, na tzw. ziemie odzyskane. Wieźli nas na zachód w wagonach towarowych, jechało się długo i była to ciężka podróż. Jak maszyniście nie dali alkoholu to stał, ale jak dostał to jechał do następnej stacji. Najpierw byłem w Środzie Śląskiej, gdzie rozdawali gospodarstwa. Dawali nam poniemieckie domy. Mówili, że to w ramach rekompensaty za pozostawione domy, ale i tak własności specjalnie n i e było. Przechodziło się na zasadzie, gdzie kto mógł to tam zamieszkał. Mieszkaliśmy jeszcze nawet razem z rodzinami niemieckimi. Dopiero później zaczęli wysiedlać Niemców. Niemcy nie mieli pretensji, że są zajmowane ich domy? Nie, nikt nie miał pretensji. W Poczdamie były granice ustalone przecież Stalin, Prezydent Stanów Zjednoczonych i premier Anglii toustalali dotąd i dotąd byłygranice. Myśmy przyjeżdżali i Niemcy nie mieli nic do powiedzenia, bo wojnę przegrali. Zasiedlali cały Dolny Śląsk Polakami. Takie odzyskanie ziemi. Mógłby nam Pan opowiedzieć o życiu w Legnicy, jak wyglądało? Najpierw w Środzie Śląskiej skończyłem szkołę, potem w Legnicy byłem w Technikum Samochodowym. Po szkole poszedłem do pracy. Trzeba było pracować i utrzymać rodzinę. Na szczęście nie było problemu z pracą, kto chciał pracować, ten mógł pracować. Może za marne pieniądze, ale było. Kto miał jakiś lepszy dostęp, był lepiej wykształcony to więcej zarobił, a jeśli nie - to mniej. Ja jeździłem samochodem 15 lat, następnie poznałem żonę, ożeniłem się. Legnica była miastem m i ę d z y n a r o d o w y m byli tam Niemcy, Żydzi, Grecy, oraz cały sztab Rosjan, mieli nawet wydzielone swoje dzielnice, gdzie nie wolno było Polakom wchodzić. Mówiono na nich „nasi wyzwoliciele”. Żyliśmy tam dobrze, godziło się to wszystko. Dopiero później jak chcieliśmy się wyzwolić od „naszych wyzwolicieli”, rozpoczęły się różne manifestacje. Rosjanie pojawili się w Legnicy jako wyzwoliciele, jednak skąd wszystkie inne narodowości? Jeśli chodzi o Żydów, w Legnicy był tzw. kahał żydowski. Żydom z Rosji nie wolno było wyjeżdżać bezpośrednio do Izraela, do Ameryki i do Kanady. Z Rosji wolno było do krajów tzw. socjalistycznych wyjeżdżać No, to oni wszyscy z Rosji ci Żydzi, którzy nie zostali albo na Sybir wywiezieni, albo Niemcy nie zabrali do obozów, ci, którzy zostali, przyjeżdżali do Polski. Ameryka wysyłała dla Żydów takie zapomogi i ten kahał właśnie rozdzielał to wszystko w Legnicy i oni się tam gromadzili bo mieli lepszy dobrobyt, bo jak z Rosji przyjeżdżali niektórzy byli biedni bardzo, ale niektórzy nie, zależy na jakim kto był stanowisku. Dopiero z Polski wolno im było wyjeżdżać i do Izraela, i do Stanów. W Polsce był taki okres, że też chcieli się pozbyć Żydów, ale potem się odmieniło. Potem byli tacy, że bardzo dużo wyjechało z Polski. Musieli wyjechać, ale potem się to zmieniało i Polacy akceptowali ich. Nie przypominam sobie, który to był rok. To był taki okres, tylko nie wiem, za którego prezydenta, ja się polityką nie zajmowałem, wiedziało się tyle, co o ile. Później już wszystko się zmieniło także Żydzi normalnie mogli zostawać w Polsce i dużo zostało. A jak to wyglądało w kwestii Greków? A Greków to znowu Polska przyjęła z Grecji tych komunistów, co tam prześladowali ich, przyjechali częściowo do Legnicy i do innych miast. Tak samo z Macedonii. Nawet były rodziny powiązane, że Grek był z Macedonką. Później już wyjeżdżali, jak się tam poprawiło trochę, ale normalnie tu pracowali, mieszkali parę lat. Jak się tam pozmieniało to wyjeżdżali z powrotem do Grecji. jak się tam poprawiło trochę, ale normalnie tu pracowali, mieszkali parę lat. Jak się tam pozmieniało to wyjeżdżali z powrotem do Grecji. Niemcy zostawali w Legnicy, czy byli przesiedlani? Niemców też było dużo. Część została oczywiście - którzy tam jakieś stanowiska mieli w Polsce, a część wyjechała do Niemiec, bo tam im się lepiej żyło. Z początku to była taka niby ewakuacja przymusowa trochę. Ci wszyscy ludzie, jak oni się dogadywali mieszkając w jednym mieście? A.P.: Rosjanie mieli swoje dzielnice, domy. Jedynie młodzież czasami występowała przeciwko nim. A Polacy i Żydzi? Nie było napięć. Żyło im się bardzo dobrze. Żydzi mieli swoje sklepy, bo oni z tyłu zwierzęcia to nie jedli nic, tylko jedli mięso koszerne. A myśmy nawet chodzili do tych sklepów kupować te szynki, których oni nie jedli, bo były tańsze, więc Polacy na tym korzystali. Chodziliśmy tak samo do rosyjskich sklepów, bo dużo czekolad było, cukierków, konfettich, bo oni tak to nazywali. A.P.: Ale przepustkę musieliście mieć. J.P.: A no przepustkę, a jak nie to w rękę żołnierzowi się dało, tam na papierosy i puszczali. Rosjanie mieli też kina w parku, my też tam chodziliśmy. Teatr mieli, polskie też były. Wszystko się jakoś zgadzało. A.P.: Dało się też rozpoznać te damy z Rosji, żebyście je widziały. Wiadome było, że to ruska, bo zapach perfum na odległość szedł za nią. Dało się je poznać. Chodziły po polskich i żydowskich sklepach, ale my do ich sklepów nie mogliśmy tak wchodzić. Miały ubranie futra, nie futra, chciały pokazać, że są bogaci. Najczęściej żony oficerów. J.P.: Rosjanie dostawali od państwa tzw. słone masło, ale oni nie chcieli tego jeść, to dawali do polskich mleczarni, a kupowali polskie masło sobie. To słone masło sprzedawali na polskie sklepy. Ono było dobre, ale no słone, solone było, żeby trwałość była długa. Kto chciał to jadł. Było dużo tańsze. Myśmy tego mało kupowali, bo nie dało się cały czas jeść. Kto się liczył z groszem to kupował. A.P.: Pamiętam jeszcze ich bazy w lasach. Nie wolno było stanąć nawet na drodze obok tego ich placu. Mieli dużo broni, byli dobrze wyposażeni. Mimo wszystko ludzie i tak wiedzieli co tam jest, były zakazy, ale tak bardzo ich nie przestrzegano, pomijali je za wszelką cenę. J.P.: D: Praca była, bo w Legnicy otworzono hutę. Przetapiali tam złoto, srebro, miedź. Powietrze było od tego słodkie, szkodliwe, ale później założono filtry. A.P.: Kierownikami w zakładach byli Rosjanie i Żydzi. J.P.: Rząd to regulował, ale nigdy nie było z tym problemów, dopiero kiedy Polacy chcieli, żeby Rosjanie opuścili Polskę, to były wystąpienia i manifestacje. J.P.: Rząd to regulował, ale nigdy nie nyło z tym probllemów, dopiero kiedy Polacy chcieli, żeby Rosjanie opuścili Polskę, to były wystąpienia i manifestacje. Jak wyglądały takie manifestacje? A.P.: Nie pamiętam jak to było, ale buntowali się. Myśmy nie brali w nich udziału. Chodzili oni ulicami, taka ulicą Lenina na plac prezydium, chodzili z różnymi hasłami, tak jak to teraz robią. J.P.: Dużo przekazywała radio Wolna Europa, przekazywała informacje, to Polacy słuchali tych audycji, wiedzieli, że niby na Zachodzie żyje się lepiej. Chciano dorównać zachodnim Niemcom, po to żeby Polacy się nie buntowali. Myśmy wojnę niby wygrali, a Niemcy żyli lepiej niż Polacy. Zostaliśmy z niczym. Zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego. Aleksandra Bochnak, Zuzanna Jędryka, Anna Bańka, Natalia Buźniak Powtórzone piękno Wywiad z Pawłem Górskim - uczniem klasy 3a, laureatem VIII edycji konkursu organizowanego przez Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie pt. "Zobaczyć matematykę". Paweł przygotował stronę na temat fraktali - "Powtórzone piękno". Jesteś w klasie o profilu matematyczno-fizycznym. Skąd zamiłowanie do takich przedmiotów? Zamiłowanie wzięło się głównie od mojego brata. To głównie jego zasługa. Od najmłodszych lat było zamiłowanie do chemii, jednak w gimnazjum ten czar prysł. Później zaczęło się takie „skakanie” między fizyką, matematyką i informatyką. Czy dobrze radzisz sobie z przedmiotami humanistycznymi, czy są one Twoją „piętą Achillesową”? Z przedmiotami humanistycznymi to raczej jest tak, że jakby mi się więcej chciało, to nie byłoby najgorzej, ale jednak powiedzmy, że są one moją „pietą Achillesową”. Kto zachęcił Cię do udziału w konkursie „Zobaczyć matematykę”? Do udziału zachęciła mnie moja nauczycielka matematyki – pani Dorota Domagała. W zasadzie już w tamtym roku pani zachęcała mnie i kilka osób z mojej klasy, żebyśmy wzięli udział w tym konkursie. Ale wtedy to było tak, że stronę internetową napisać to był wtedy problem, no ciężko by było cokolwiek zdziałać. Nie umiałem nic, jeśli chodzi o HTML więc sobie dałem spokój. Później w zasadzie też nic nie umiałem, ale stwierdziłem, że spróbuję. I przystąpiłem do tego konkursu. Na czym dokładnie polegał ten konkurs? Co trzeba było wykonać? W zasadzie trzeba było stworzyć stronę internetową. Głównym celem była popularyzacja matematyki. Trzeba było napisać, stworzyć stronę internetową i w miarę przejrzysty sposób przedstawić wybrany temat. Chodziło to, że jak ktoś to przeczyta to po prostu to zrozumie. Dobrze by było, gdyby temat wykraczał poza program nauczania liceum. Ile czasu poświęciłeś na utworzenie tej strony i jak się za to zabrałeś? Sporo czasu mi to zajęło, bo zaczynałem od zera. Nie potrafiłem stworzyć strony internetowej. Pierwszą rzeczą, za którą się zabrałem, była nauka HTML I CSS to są te powiedzmy „języki”, które tworzą główną strukturę strony. Więc uczyłem się tego plus jeden dodatkowy „język”, bo to nie opierało się wyłącznie na tych dwóch. To wyglądało tak, że jeśli miałbym się w ten sposób uczyć to zajęłoby mi to jeszcze dłużej i stwierdziłem, że najlepiej będzie się uczyć na takim konkretnym przykładzie i zacząłem tworzyć tę stronę. Jeśli coś nie wychodziło to szukałem w Internecie. Wracając do pierwszej części pytania to zajęło mi to prawie pół roku. Oglądając Twoją stronę zauważyłyśmy zainteresowanie fraktalami. Dlaczego wybrałeś akurat ten temat? To wyszło już w tamtym roku. Na dniach otwartych mówiliśmy o fraktalach. Na informatyce też zajmowaliśmy się tym i trochę zacząłem bawić się nimi, pisałem jakiś dodatkowy program i zacząłem robić inne fraktale. Początkowo miałem mówić o funkcjach parametrycznych, jednak w końcu stwierdziłem, że fraktale będą lepszym tematem. Są przede wszystkim ładne, słyszałem to od wielu osób. Stwierdziłem, że nawet, jeśli ktoś nie będzie rozumiał tej całej matematyki z nimi związanej, bo jest ona dość skomplikowana, a to, co ja tam pisałem to jest tylko zalążek całego tematu, to będzie mógł zobaczyć, że matematyka potrafi być piękna, nie tak jak ją w szkole malują. Według Nas Twoim sukcesem było już pokonanie rywali po II etapie konkursu. Wyłoniono 15 prac (w tym Twoją) z 48. Jak oceniasz strony pozostałych uczestników? Przede wszystkim to muszę podziękować. Jeśli chodzi o tamte strony to sądzę, że ta strona, która była ex aequo ze mną na pierwszym miejscu jeśli chodzi o wygląd była bardzo prosta, ale jeśli chodzi o podjęty temat i jak zostały wykorzystane tam animacje to przyznaję - akurat czegoś takiego chyba bym nie potrafił zrobić. Z drugiej strony reszta stron to nie była jakaś wyjątkowa. Nie mówię tego, żeby podkreślić, że moja była szczególna, ale z obiektywnego punktu widzenia nie były najlepsze. Albo kolory były źle dobrane, raziły w oczy, albo strona była piękna, ale temat nie zbyt trafiony. Przeważnie strony były bardzo proste. Kilka z nich było dosyć konkretnych pod wszystkimi względami. Konkurs trwa nadal i jest coś takiego jak Nagroda Publiczności. Na czym to polega? W głosowaniu mają wziąć udział wszystkie strony, które zostały zgłoszone do konkursu. Głosy będzie można oddawać na stronę, która najbardziej się spodobała. Tylko nieznany jest jeszcze termin. Bardzo Ci gratulujemy stworzenia tak dobrej strony i życzymy również zdobycia Nagrody Publiczności. Dziękuję bardzo. Zastanawiałem się właśnie, jaki będzie odzew. Dziękujemy, że zgodziłeś się udzielić nam wywiadu i życzymy dalszych sukcesów. Ja również dziękuję. Klaudia Lichosyt Magdalena Kierpiec WOLNY PODHALANIN Kilka słów o sobie ile masz lat co studiujesz, czym sie interesujesz. Jestem Garbik, chłopak, jak lalka Barbie. W tym roku kończę 21 lat. Studiuję dziennie dwa kierunki (prawo i ekonomia) na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Poza zajęciami stricte związanymi z życiem uczelnianym lubię pośmiać się ze znajomymi czy obejrzeć dobry film. Mam nadzieję, że łamię stereotyp społecznika-sztywniaka,ale nie mnie to oceniać. W 2014 roku wraz z chłopakami, którzy postrzegają świat w bliski mojemu sposób, założyliśmy stowarzyszenie Wolnościowe Podhale. Uzyskałem od nich mandat zaufania, dzięki czemu zostałem wiceprzewodniczącym. Dlaczego działasz? Sprawia Ci to satysfakcję, czy uważasz to za przykry obowiązek? Angażuję się politycznie, gdyż rzeczywistość, która – moim zdaniem – została nam narzucona, pozostawia wiele do życzenia. „Wystarczy obojętność dobrych ludzi, aby zwyciężyło zło.” – stąd ścieżka, którą obrałem. Jest usłana wyzwaniami, które nierzadko w mojej „karierze” mogły skończyć się fiaskiem. Kluczem do sukcesu stała się determinacja w dążeniu do wytyczonych celów. Osiągnięcie ich w warunkach, gdy ktoś od samego początku rzuca ci kłody pod n o g i , daje podwójną satysfakcję i motywuje do stawiania kolejnych kroków naprzód. Co myślisz o nowym rządzie i jakie z nim wiążesz nadzieje/obawy. Odpowiadając na tego typu pytania warto określić kryterium, będące podstawą dokonania oceny. Dla mnie najczęściej tymże fundamentem jest wynikająca z natury wolność osobista i gospodarcza człowieka. Jestem przekonany, że to punkt wyjścia dla poprawy jakości życia wszystkich. Mówiąc „wszystkich”, mam na myśli sumę „szczęść” indywidualnych, które składają się na całość społeczeństwa. Na świat patrzę przez pryzmat jednostki, której państwo powinno zagwarantować możliwość realizacji. Co zatem sądzę o nowym rządzie? Daleko do mojego ideału. Wiemy juz kim jesteś, teraz opowiedz mi o działaniach stowarzyszenia. Misją Wolnościowego Podhala jest szerzenie idei wolnego rynku, przedsiębiorczości i samoorganizacji mieszkańców Podhala. Staramy się prezentować gospodarkę wolnorynkową jako najlepsze narzędzie służące sprawiedliwej i dobrowolnej wymianie dóbr, zaspokajaniu potrzeb i bogaceniu się ludzi. W tym celu podejmujemy działania edukacyjne siebie i innych – mowa o projekcie Lekcje Ekonomii Młodzieży, który realizujemy już po raz drugi. Ludzie kojarzą nas jako „wielkich likwidatorów” nowotarskiej Straży Miejskiej. Próbujemy odejść od tej często złośliwej łatki i skupiamy się na działalności pozytywnej, czego efektem jest m.in. powołanie Młodzieżowej Rady Miasta. W celu dokładnego zapoznania się z naszymi osiągnięciami zachęcam do sięgnięcia po sprawozdanie z naszej działalności, które posiadamy w wersji elektronicznej. Wystarczy „wklikać” nas w fejsbuka. Nadmienię tylko dodatkowo, że rzecznik „WP” Mariusz Wcisło, otrzymał nominację na wysokie, trzecie miejsce na liście ugrupowania Kukiz’15 w wyborach parlamentarnych. Finalnie Mariuszowi udało się otrzymać 2361 głosów. Wynik ten umożliwił mu uplasowanie się na 12 pozycji (na 10 mandatów do zdobycia) w kolejności do mandatu. Jakie macie plany rozwoju Wolnościowego Podhala? Gdzieś w odległych marzeniach przemyka perspektywa Wolnościowego Mazowsza (śmiech), lecz na tę chwilę staramy się pozyskiwać nowych członków bliżej nas. Jak już wspomniałem wcześniej, skupiamy się głównie na działalności pozytywnej, związanej z pracą u podstaw. Ogromne znaczenie ma tutaj działalność edukacyjna – wiemy, że ziarno z żyznej gleby daje najlepsze owoce. Przy odrobinie szczęścia chcielibyśmy zorganizować profesjonalna olimpiadę z wiedzy ekonomicznej i przedsiębiorczości. A nuż – znów się uda. Jakie są Twoje plany na przyszłość? Wiążesz je z polityką czy masz inne perspektywy? Przemawiać do ludzi jako osoba ciesząca się prestiżem i zaufaniem, mówiąca, jak jest, dająca nadzieję na lepsze jutro – to jedno z moich marzeń. Wydaje się, że działalność polityczna może mi w tym pomóc. Kariera zawodowa nie jest jednak dla mnie wartością bezwzględną. Miejsce, gdzie się urodziłem i wychowałem, rodzina, przyjaciele i właśnie to „lepsze jutro” – z tym chciałbym związać swoją przyszłość. Żeby to stało się możliwe, nie wystarczy szczęście lub brak pecha (śmiech). Trzeba trzymać w rękach własną niezależność i w tym celu ograniczyć działalność ingerującego na każdym kroku w życie obywateli państwa. O to będę walczył. Michał Garcarz Kamil Maciąga Piotr Rodak TRUDNA DROGA DO CELU REKOMENDACJE Żadne dziecko XXI wieku nie musi przebyć tak ciężkiej drogi do celu, jaką musiał pokonać Billy Elliot, pomijając to, że młodzi myślą teraz, iż posiadanie najdroższego telefonu jest wybitnym celem. Jedenastoletni Billy, który wybiera balet zamiast boksu, kieruje się swoim zdaniem, a nie otaczających go ludzi, jak np. konserwatywny ojciec czy zbuntowany brat. Pokonuje on przeciwności losu i blokadę, którą w sobie ma. Małego chłopca wspiera jego babcia, która sama w przeszłości marzyła o tańcu i nauczycielka baletu, dzięki niej Billy poznaje podstawy tańca. Niejako zapewnia mu ona zajęcie, by nie musiał myśleć o strajkach górniczych, w których udział brali jego najbliżsi. Billy Elliot jest pędzącą kolejką górską, która raz jest na górze wraz z poczuciem, że coś w sobie ma, a raz na dole, kiedy jego najbliższe osoby mówią mu, że nie nadaje się do niczego oraz kierują jego życiem, a on wie, że musi się im podporządkować, ponieważ jest zbyt młody, by samemu decydować o p r z y s z ł o ś c i . Film ten nie opowiada jak dążyć do celu, tylko z jakim nastawieniem i świadomością. Pokazuje, że to będzie ciężka droga, pełna poświęceń, nie zawsze usłanaróżami. Filmowe tło tylko pogłębia beznadziejność sytuacji, w której chłopiec się znajduje. Billy zachowuje się jakby już od dawna był dorosły, musiał bowiem poradzić sobie ze śmiercią matki mimo młodego wieku, opiekować się babcią i do tego walczyć o własne marzenia, kiedy tak naprawdę jego ojciec biegał i rzucał w innych ludzi przezwiskami walcząc o przegraną sprawę. Kiedy ojciec Billego w końcu w stanie przejrzeć na oczy, jest uświadamia sobie, że musi wesprzeć syna, ale wymagać to będzie od niego poświęcenia dotychczasowych poglądów i zasad, według których żył. Gdy mały chłopiec w końcu osiągnął swój cel i dostał się do szkoły baletowej, zaczął płakać, były to łzy szczęścia, które również pojawiły się w moich oczach, ponieważ stawiamy sobie cele, czasami za wysokie, a kiedy je osiągniemy, czujemy niewysłowioną ulgę i radość, że jednak podołaliśmy zadaniu. Jamie Bell odgrywając główną rolę idealnie ukazał emocje targające osobą, która dąży do celu. Od frustracji przez złość, aż do radości. Dzieło Stephena Warbecka, nie tylko mnie wzruszyło, ale również kazało zastanowić się, jakie ja stawiam sobie cele. Czy są one zbyt łatwe? Czy na wagę moich możliwości? Ale jak sama się domyślam są one nieskomplikowane i proste, ponieważ im dłuższa droga do celu, tym bardziej czuję się znużona. Billy, by osiągnąć cel, poświęcił wiele, a to co wysunął na piedestał swoich marzeń, osiągnął. Anna Bańka fot. FILMWEB.PL DUŻE SYRENKI W PRL-U Problem z opisywaniem „Córek dancingu”, debiutu Agnieszki Smoczyńskiej, polega na tym, że nie wiadomo od czego zacząć. Trudno stwierdzić, czy film ten powinno się określać jako bajkę dla dorosłych, rozbuchany w formie musical, czy też dość krwawy horror. Wszystkie te konwencje łączą się w obrazie coś nieoczekiwanego i w niespotykanego wcześniej w polskim kinie ze zdumiewającą gracją. Zwiastun nie jest godną zapowiedzią tego, co przyjdzie widzowi zobaczyć, a więc do kina idzie się z otwartą głową, która na pewno przyda się przy odbiorze czegoś tak osobliwego. Przyciągają nazwiska – Preis, Cielecka i ostatnio coraz bardziej znany Gierszał w rolach drugoplanowych. Odtwórczynie ról głównych – syren Srebrnej i Złotej to nowe twarze. Na początku filmu syreny z lodowatej, listopadowej Wisły trafiają do najjaskrawszego zakątku Polski lat 80. – na scenę dancingu u boku zespołu disco. Syreny tańczą, śpiewają, uwodząco machają ogonami. Potem jest już tylko dziwniej – więcej brokatu, krwi i punka. Fabułę, historię o dojrzewaniu, próbach znalezienia swojego miejsca w świecie, miłości i samego siebie, przyćmiewa w dużym stopniu warstwa estetyczna. Nie bez powodu – scenografia, kostiumy i same zdjęcia mają absolutnie niepowtarzalny charakter, a dzieła dopełnia ścieżka dźwiękowa autorstwa duetu Ballady i Romanse . Wszystko to tworzy przedziwną perłę, w której pojawiają się, jak zauważa pewna recenzja „pierwsi w polskim kinie milicjanci geje zabici przez syreny”, która, nie rzucając zbędnymi spoilerami na koniec ostatecznie nostalgicznie powraca do baśni o Małej Syrence. „Córki dancingu” to „must-see”, ale nie dla wszystkich. Zuzanna Jędryka "Komórka" OPOWIADANIE PATRYCJI MAKUCH Johna znów obudził ten nieszczęsny budzik, dzwoniący swoim denerwującym, głośnym dźwiękiem, przypominającym hałas traktora, który dostał od babci na poprzednie święta Bożego Narodzenia. To okrutne urządzenie codziennie budziło go o siódmej rano i zdawał sobie sprawę, że znów musi tam wracać- do tej okropnej, jego zdaniem, szkoły pełnej tęgich pachołków, chodzących po korytarzach i znęcających się nad słabszymi. Wstał więc ciężko z łóżka i po porannej toalecie udał się na śniadanie, gdzie przy stole rodzice jedli smakowicie wyglądające kanapki. Tata był zapracowanym prezesem dużej firmy, przez co cały czas pisał coś na laptopie, nawet gdy byli wszyscy razem. Mama natomiast prowadziła swoją kwiaciarnię niedaleko domu i była bardzo ciepłą osobą. John z kwaśną miną usiadł przy stole i zjadł kanapkę, która ciężko przeszła mu przez gardło. Wiedział, że znów czeka go ciężki dzień w szkole. Mark, największy zawadiaka w szkole nie dawał mu spokoju. Wysoki, dobrze zbudowany chłopak nie odpuszczał słabszym, a że John był niski i drobny, Mark po prostu nie mógł przejść obok niego obojętnie. Gdy tylko go mijał albo go obrażał, albo po prostu z całych sił p o p y c h a ł , śmiejąc się przy tym strasznie. Dla Johna czas w szkole był okropny. Momentami chciał uciec, schowaćsię gdzieś, albo po prostu nie istnieć. To zamykanie w szafce przez Goryla (tak chłopak nazywał Mark’a), było dla niego nie do wytrzymania. Wiedział, że nie może nic zrobić. Nikt przecież nie stał po jego stronie. Nauczycielom bał się o tym mówić, bo nie dość, że wiedział o braku reakcji z ich strony to obawiał tego, co zrobi Mark. Mogło by się to przecież skończyć jeszcze brutalniejszymi atakami. Rodzice także nic nie wiedzieli o tym, że ktoś znęca się nad ich synem, bo tacie nie miał okazji powiedzieć, a mama była zbyt wrażliwa i za bardzo by się przejmowała, tym co według niego prędzej czy później minie. Kiedyś Goryl i jego koledzy zamknęli John’a w szafce i siedział tam przez dwie lekcje, dopóki woźny go nie znalazł. Chłopak przyzwyczaił się do tego, jednak za każdym razem odciskało to piętno na jego psychice. John za każdym razem gdy przychodził do szkoły, starał się chować, lecz często mu to nie wychodziło. Nie było bowiem takiego miejsca w tym budynku, o którym by ktoś nie wiedział. Jednak pewnego dnia, na długiej przerwie John dostrzegł Goryla zbliżającego się ze swoimi mało inteligentnymi kolegami ,którzy jak zwykle krzycząc na cały korytarz obrażali innych uczniów. Chłopak widząc ich, wiedział co za chwilę go czeka, ale tym razem chciał uniknąć kolejnych siniaków. Jedyną opcją jaka przyszła mu w pośpiechu do głowy,było wejście niepostrzeżenie do pomieszczenia z sprzętem i środkami czystości. Ogromny tłum uczniów zakrywających jego drobne ciało pomógł w bezpiecznym ukryciu się. John delikatnie wszedł do pomieszczenia automatycznie przewracając jakąś miotłę. Zmieszany zapach detergentów aż zakręcił mu nosem, ale wolał to znieść niż tam wracać. Znalazł włącznik i zapalając światło zdał sobie sprawę, że to pomieszczenie jest bardzo małe. Niskie szafki z detergentami, pudłami, szczotkami i dziwnymi zużytymi przedmiotami rozciągały się przez całą długość pomieszczenia. Na suficie było mnóstwo pajęczyn, a podłoga była zagracona rzeczami, których najwyraźniej komuś szkoda było wyrzucać. John przesuwając sterty śmieci odgarnął miejsce żeby mógł przejść. Rozglądał się wokół i dostrzegł wiele starych, zakurzonych książek, stare , zniszczone ławki szkolne, a nawet stare dzienniki szkolne. Interesowało go to, dlaczego to pomieszczenie jest takie zaniedbane. Wydawało mu się to dziwne, ale nie myślał długo o tym lecz w jego głowie zrodził się pomysł: „A może by tak mieć tutaj swoje miejsce wśród tych okropnych ludzi…?”. Dzwonek na lekcję zmusił go do wyjścia z jego komórki, ale dopiero wtedy, gdy korytarz ucichł. Bezpiecznie dotarł na lekcje, lecz cały czas myślał o tym pomieszczeniu, ponieważ sądził, że mogło być ono jego schronieniem przed Markiem i przed jego okropną zgrają, jeśli oczywiście go tam nie znajdą. Wydawało mu się to jednak niemożliwe, bo kto chciałby wchodzić do jakiegoś pomieszczenia na szczotki. Następnego ranka znów pojawiło się to pytanie: „Dlaczego muszę tam wracać?!”, lecz John wiedział, że nic to nie da. Musiał wejść do szkoły i znosić to ciągłe nękanie przez kilka godzin. Tego dnia kolejny raz udało mu się uciec przed Gorylem. Ukrył się tak jak dzień wcześniej. Wchodząc do jego tajnej komórki postanowił chociaż trochę przesunąć te wszystkie śmieci, aby mieć gdzie usiąść. Mnóstwo pustych opakowań, pudeł zapełniało pomieszczenie, więc zajęło mu to trochę czasu. Kilka kartonów było zakrytych zakurzoną płachtą. Coś podkusiło go, aby tam zajrzeć. Znajdowały się tam stare dzienniki z ocenami, na których daty sięgały nawet dwudziestu lat wstecz. Obok nich stała skrzynia, z bardzo ciekawego czerwonego drewna. W niej równo poukładane były podręczniki do biologii, chemii, atlasy roślin i zwierząt oraz zeszyty. Wyglądało to tak, jakby należały do jakiejś osoby zajmującej się biologią, która z jakiegoś powodu tam je zostawiła. Podpisany był na nich Henry Dark. Wiedział jednak tylko tyle o tym mężczyźnie, że interesował się budową genu, bo jego zapiski w zeszytach świadczyły o tym, jakby próbował odnaleźć w nim coś nowego. John sądził, że najwyraźniej mu to nie wyszło, ponieważ te wszystkie informacje były w szkole i w dodatku w opuszczonym pomieszczeniu. Nagle chłopak zerwał się na równe nogi, bo patrząc na zegarek zdał sobie sprawę, że dzwonek na lekcje był 15 minut temu, ale tak się zaciekawił znaleziskiem, że nawet go nie słyszał. Po skończonych zajęciach w drodze do autobusu stało się coś, czego John nie doświadczył od dwóch dni. Poczuł na ramieniu czyjąś ogromną dłoń. Ten uścisk znał idealnie, wiedział co go czeka. Mark z resztą jego bandy zaczęli popychać i szturchać John’a tak, że się przewrócił. Był to deszczowy dzień, a więc całego jego ubranie było w błocie. Gdyby nie nauczycielka nadchodząca z przeciwka, nie wiadomo jak by się to skończyło. Kiedy kobieta podeszła do chłopców, zaczęli się tłumaczyć, że John się przewrócił i tylko pomagają mu wstać. Jak zwykle… znów wszystko uszło im na sucho. Przemoczony chłopak wrócił do domu i czuł, że zmarznięty i mokry na pewno będzie chory. I tak też się stało, przez dwa dni leżał w łóżku z chusteczkami i syropem. Jednak mając spokój od prześladowców, rozmyślał nad tym co zawarte było w skrzyni w jego komórce. Zadawał sobie pytanie: w jakim celu komuś potrzebny był dokładny skład genu? Przecież gen to gen, co więcej można było z nim robić? Bardzo zaciekawiły go te zapiski, to że ktoś się tym interesował. Wiedział, że musi przejrzeć to wszystko dokładnie. Musi się dowiedzieć o co t a k naprawdę chodziło. Zdawał sobie sprawę, że w ciągu przerw między lekcjami, nie zdoła przeczytać wszystkiego. Następnego dnia, cudem uciekając przed Gorylem, wszedł do komórki i zabrał kilka zeszytów. Postanowił, będąc w domu, przeglądać je wszystkie, bo w szkole, mogło by być to trochę niebezpieczne. Gdy tylko wpadł do pokoju, od razu wyjął notatki zabrane ze szkolnej kryjówki i zaczął je przeglądać. Szybko zdał sobie sprawę, że ktoś bardzo dokładnie rozpracowywał budowę genu. Obrazki robione na kartkach pokazywały jakieś tajemnicze rozcięcie helisy. Johnowi nasuwało się cały czas tylko jedno pytanie: Po co? Wiedział, że musi odczytać wszystkie te informacje, aby dowiedzieć się co miało na celu to uporczywe poszukiwanie czegoś, czego chłopak nie mógł zrozumieć. Musiał tylko zdobyć następnego dnia kolejne notatki, tak naprawdę sam nie wiedział kogo.Nazajutrz przyszedł godzinę wcześniej do szkoły, aby zabrać kolejne kilka egzemplarzy notesów. Przewijała mu się przez myśl możliwość, że ktoś odkryje jego kryjówkę lub zorientuje się o zabranych rzeczach. Jednak chęć przejrzenia ich wszystkich była silniejsza. Wchodząc do komórki, poczuł jak co dzień zmieszaną woń detergentów, po czym ruszył w stronę skrzyni. Otworzył ją izauważył bardzo duży notes. Zdziwił się, że wcześniej go nie dostrzegł. Na jego okładce widniał tytuł: „Pamiętnik”. John poczuł dziwny ścisk w gardle. Przecież zaraz mógł przeczytać historię człowieka, którego nawet nie znał. Powoli otwierał go i bał się, sam nie wiedział dlaczego. Na pierwszej stronie znajdował się zapisek: „22.07.1960 Znów czytałem historię odkrycia przez Jamesa Watsona i Francisa Cricka tego, że gen zbudowany jest z podwójnej helisy. Te postaci są fascynujące! A bardziej jednak fakt dokonania tak przełomowych badań nad tym, co mamy w środku. Jest to przecież ogromna szansa nad odkrycie czegoś jeszcze ważniejszego… Lecz na razie znów muszę wracać, uczniowie czekają…” Uczniowie? Czyli nie był on jednym z nich? Henry… był nauczycielem? John myślał o tym przez cały weekend. Miał jego pamiętnik ze sobą, lecz bał się go czytać. Wiedział, że Henry fascynował się odkryciami na temat ludzkiej informacji genetycznej i postępu w jej badaniach. Miał wątpliwości przed przejrzeniem kolejnych stron, ale czuł, że musiał. Musiał dowiedzieć się co było dalej. Na pierwszych kilku stronach znajdowały się informacje, które zdobył z badań Crika i Watsona, rysunki DNA, nukleotydy i ich przyłączanie. Jednak John odkrył pewną lukę w zapiskach. Opuszczono jedną stronę, a na kolejnej widniała data późniejsza. Było to dziwne, ponieważ zapiski Henry’ego odbywały się mniej więcej co tydzień. Na tej właśnie stronie narysowane były modele DNA i inne dziwne rzeczy, których John nie rozumiał. Wyglądało to jak notatki kogoś, kto chce coś odkryć. Przewracając kartkę chłopak odkrył ślad wyrywania strony. Brakowało jej, a w pamiętniku nie znajdowało się nic więcej. Było to bardzo tajemnicze. Johnowi kiedy kładł się spać przeszła przez głowę myśl: „Skoro ktoś ją wyrwał, musiało znajdować się na niej coś bardzo ważnego. Następnego ranka ledwo wstał z łóżka. Pochmurna pogoda i okropny katar dobiły go całkowicie. Wiedział jednak, że musi iść do szkoły, tylko po to, aby poszukać w komórce tej jednej wyrwanej kartki. Wydawało mu się to niemożliwe, ale żal byłoby nie spróbować. Gdy tylko znalazł się w szkole robił wszystko, aby nie wpaść w ręce Marka. Ostatnio chyba miał szczęście, bo z łatwością mu się to udawało. Przeszukał całą skrzynię, sprawdzając dokładnie wnętrze każdej książki. Był już zrezygnowany, kiedy zajrzał w jej głąb. Leżał tam papierek, zwinięty w kulkę. Wziął ją do ręki i rozwinął. Jego oczom ukazał się to czego szukał: brakujący dzień z pamiętnika Henry’ego. Obrazek na kartce trochę go przeraził, jednak mniej niż to co było napisane: „W końcu nadszedł ten dzień. Odkryłem to, odkryłem, że gen można przenieść do innego organizmu! Nie wie o tym nikt, na razie. Dzięki temu mogę stworzyć coś co będzie potęgą. Coś co sprawi, że świat zostanie odmieniony. Teraz nie Crick ani Watson, to będę ja! Powstanie stworzenie, mogące z łatwością dostarczyć mi plany działań każdego człowieka, każdego prezydenta i króla. Wszyscy się przekonają…” W tym momencie John zamarł. Nie wiedział o co chodzi, nie rozumiał nic. Wyciągnął pamiętnik i włożył jego ręce oraz nogi zaciskają się ze sobą. Zrobiło mu się słabo. Otworzył oczy i ujrzał przed sobą postać dojrzałego mężczyzny, który patrzy na niego mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. John był w szoku, kompletnie nie wiedział co się z nim dzieje. Tajemniczy mężczyzna odezwał się: - I po co Ci to było smarkaczu, po co się w to pakowałeś. Odkryłeś moją tajemnicę. Tak samo jak dawny dyrektor tej szkoły, po którym ślad całkowicie zaginął. On też wtrącał się do moich działań i to on wyrwał tę kartkę. Musiałem go skutecznie wyeliminować, aby świat nie dowiedział się za wcześnie. Schował wcześniej ten pamiętnik więc nie mogłem go odnaleźć jednak wiedziałem, że złączenie kartek sprawi, że wrócę. Jeśli ty też znasz już moją tajemnicę to skończysz jak on, lecz wcześniej chciałbym ci coś pokazać.John z przerażenia nie mógł wydusić żadnego słowa. Wiedział, że to Henry. Zapomniał o szkole, domu, o wszystkim. Poczuł tylko, że wszystko zaczyna wirować. Po kilku sekundach wylądował w jakimś miejscu, lecz nie wiedział co to jest, bo ciągle kręciło mu się w głowie. Jego ręce i nogi dalej były związane, przez co prawie się przewrócił. Stał za ogromną szklaną ścianą. Po jej drugiej stronie znajdowały się ogromne maszyny, coś jakby podobnego do fabryki. Na samym środku ogromnego pomieszczenia stała gigantyczna kula, pod którą znajdowało się mnóstwo przycisków. Jednak nie to przykuło uwagę Johna. Chstała gigantyczna kula, pod którą znajdowało się mnóstwo przycisków. Jednak nie to przykuło uwagę Johna. Chłopak początkowo, widząc to, myślał, że zwariował, albo coś mu się śni. Te wszystkie potężne urządzenia obsługiwały… MYSZY. Wyglądem przypominały człowieka, po prostu chodziły na dwóch nogach, rozmawiały ze sobą i pracowały przy komputerze. John nie wiedział co się z nim dzieje. Przerażony zapytał Henry’ego, który stał tuż obok i z zachwytem patrzył na to samo co on:- CO TO JEST?! GDZIE JA JESTEM?! - Jesteś w moim świecie, patrzysz na potęgę, którą stworzyłem. Mieści s i ę on w podziemiach szkoły,w której przyszło mi kiedyś pracować.Nie czułem się tam spełniony, pragnąłem czegoś więcej. Dzięki odkryciu tego, że informację genetyczną danego o r g a n i z m u można umieścić w genomie innego, zdałem sobie sprawę z ogromnych możliwości, jakie mi to daje. Zapoczątkowałem nowy rodzaj życia, życia zgodnie z programem jaki tylko przyjdzie mi na myśl. Mogłem skrzyżować kota z psem, ptaka z wężem, krowę z koniem, lecz stworzyłem to. Człowieka pod postacią myszy. One tylko wyglądają jak zwierzęta, ale są ludźmi mogącymi przez swój wygląd wejść w każde miejsce, wynieść każdą informację z każdego miejsca. Pracuję nad tym, abym mógł dowiedzieć się o każdej rzeczy, o której mówi się w kancelarii prezydenckiej, w garderobach gwiazd czy u jakichkolwiek ludzi, z których mogę czerpać zyski. Wystarczy, że malutka mysz wkradnie się do takiego miejsca i każda rzecz o której nie mówi się głośno, jest w moich rękach. Dzięki sprzedawaniu takich informacji do mediów zbijam fortunę, a naiwni ludzie dowiadują się prawdy. John nie wierzył w to co słyszy. Jak ktokolwiek mógł stworzyć coś tak przerażającego. Przecież człowiek był pod postacią zwierzęcia. Tak samo mały, tak samo zwinny jak mysz, bo przecież w jej skórze. Chłopak nie mógł w to uwierzyć… W jego głowie pojawiało się tysiące myśli. Przecież to co właśnie widział mogło zmienić świat na zawsze. Zapytał tylko: - Jak do tego doszło…? Jak udało Ci się przenieść informacje genetyczne z człowieka do myszy?!- To nie było takie trudne. Wystarczyło najpierw znaleźć gen ludzki, a następnie pociąć go na fragmenty pod wpływem enzymu restrykcyjnego. Taki wyizolowany gen poddałem ligacji, czylipołączeniu DNA dawcy z DNA biorcy. Złączyły się one dzięki zasadzie komplementarności. Cały ten proces dział się pod wpływem enzymu zwanego ligazą. - Ale jak wprowadziłeś ludzki gen do genu myszy? - Miałem do wyboru mikroiniekcję lub tzw. mikrowstrzeliwanie. Pierwsza z nich polega wstrzykiwaniu informacji genetycznej do jądra komórki danego organizmu za pomocą mikroskopu, mikroigły i mikro strzykawki. Druga natomiast charakteryzuję się użyciem armatki genowej, która wstrzeliwuje w komórkę gen z dużą prędkością. Ja wybrałem mikrowstrzeliwanie i ten sposób, jak sam widzisz, okazał się trafny. - Dalej nie wierzę w to co zrobiłeś, przeraża mnie to. Dlaczego akurat wybrałeś do tego mysz? - To zwierzę służy wielu badaczom jako organizm modelowy, ponieważ jest niewielki i szybko się rozmnaża. Ja też użyłem myszy w podobny sposób, lecz w zdecydowanie lepszy, bo teraz to co stworzyłem, może być potężniejsze od tych naukowców, pracujących na nich. - Teraz jak już opowiedziałeś mi swoją historię, możesz mnie wypuścić, rozumiesz?! Wypuść mnie! - Nawet o tym nie marz. Myślisz, że jeśli dowiedziałeś się o wszystkim co robię tak łatwo stąd wyjdziesz? Mylisz się. Tak samo jak dawny dyrektor, będziesz przedmiotem moich dalszych badań. Dzięki Tobie będę doskonalić swoje twory. Głos Henry’ego był przerażający. John wystraszył się jak nigdy w życiu. Pomyślał, że już wolał przez resztę życia być nękanym przez Marka, niż tam zostać. Chciał uciec, ale tak naprawdę nie wiedział gdzie. To ogromne pomieszczenie ze wszystkich stron było zabudowane, nie widać było żadnych drzwi. Henry w pewnej chwili rozwiązał chłopakowi nogi i zaprowadził go do jakiegoś dziwnego miejsca. John zauważył tam kogoś. Ta osoba leżała na wielkim fotelu, przywiązana do niego lecz widać było, że żyje. Był to dawny dyrektor tej szkoły. Chłopak poznał go, bo wiele razy widział jego zdjęcia na korytarzach. Henry rozwiązał John’emu ręce gwałtownym ruchem przyparł go do czegoś za nim jakieś pasy mocno go zacisnęły. Zdał sobie sprawę, że jest to takie same łóżko na jakim leżał dyrektor, tym bardziej, że ustawiało się w poziomie. Chłopak był strasznie przestraszony, bał się, że nigdy nie zobaczy już swoich rodziców i nigdy nie wyjdzie na normalny świat, tylko będzie przedmiotem badań w podziemiach szkoły. Nagle do Henry’ego, który stał tuż obok podeszło kila myszy, które mówiły do niego jak normalny człowiek. Chłopak nie wierzył w to co widzi, chciał się stamtąd wydostać, po prostu uciec. Te stworzenia poprosiły Henry’ego, aby poszedł wraz z nimi, bo zaistniał jakiś problem w ich systemie. Kiedy mężczyzny nie było już obok, Ten wariat zapomniał zablokować twojego łóżka. Jeśli się odepchniesz, naciśniesz nogą na włączenie systemu alarmowego. Wtedy nasze pasy się odepną, a w pomieszczeniu zapanuje chaos,a my będziemy mogli uciec wyjściem, które się otworzy po twojej lewej stronie. Musisz zrobić to dokładnie i szybko, a jeśli ci się nie uda to zostaniemy tu na zawsze . John nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa. Wiedział, że od niego zależy ich przyszłość. Serce biło mu jak oszalałe, a pot lał się po plecach. W tym samym momencie gwałtownie odepchnął się od ściany dłonią, która wystawała poza łóżko i stopą uderzył w przycisk alarmu. Bardzo głośne syreny zaczęły wyć jak oszalałe, pasy odpięły się, a chłopak wraz z dyrektorem ruszyli w wąski otwór w ścianie. Musieli jednak bardzo szybko przebiec te kilkadziesiąt metrów, co nie było łatwe. Kiedy John był już bardzo blisko drzwi, potknął się na śliskiej podłodze i upadł. Czuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie, lecz słyszał tylko słowa dyrektora: „Szybciej! On jest za tobą!”. Ledwo wstał i ruszył w wąskie drzwi, które gdy tylko je przeszedł, zamknęły się. Leżał na kamiennych schodach dysząc jak oszalały, a dyrektor stał wyżej niego. Oboje usłyszeli te przerażające słowa Henry’ego dobiegające zza ściany: „ Ja tam wrócę! Wrócę i was zniszczę! Was i cały świat tym co jeszcze stworzę!” Johna już jednak nie interesowały jego słowa. Był szczęśliwy, że uwolnił się z tamtego miejsca. Zapytał dyrektora: - Tak właściwie, to gdzie prowadzą te schody?- Na samym ich końcu jest otwór, przez który wejdziemy do pomieszczenia z rzeczami do sprzątania i różnymi innymi gratami. Wiesz gdzie to jest? - Oj tak… Bardzo dobrze wiem… niestety. LUDZIE WIERSZE PISZĄ... LUTY Powietrze dziwnie wilgotne To topi się niebo Rozchodzimy się w szwach Fundamenty zaszły grzybem „mokro, ja kocha mokro” Nie mam czasu na wiersze Tusz przegrywa z deszczem Proza wyryta w betonie Zuzanna Jędryka REDAKCJA: Katarzyna Jachna Klaudia Maik Natalia Ogrodniczek Justyna Osowska Michał Garcarz Kamil Maciąga Piotr Rodak Aleksandra Bochnak, Zuzanna Jędryka, Anna Bańka, Natalia Buźniak Patrycja Makuch Patrycja Plewa OPIEKA: Pani Anna Miśkowiec WARSZTATY DZIENNIKARSKIE KLASY II E