do oglądania - mam.media.pl

Transkrypt

do oglądania - mam.media.pl
SPIS TREŚCI
1. NAJMŁODSZY
PARTYZANT str.3
2.ŚLADAMI HISTORII
str.6
3. POWTÓRZONE
PIĘKNO - WYWIAD
Z PAWŁEM GÓRSKIM
str.10
4. WOLNOŚCIOWY
PODHALANIN str.13
5. TRUDNA DROGA DO
CELU str.14
6. DUŻE SYRENKI
PRL-U str.16
7 "KOMÓRKA"
- OPOWIADANIE
PATRYCJI MAKUCH
str. 17
8. LUDZIE WIERSZE
PISZĄ str.24
Drodzy czytelnicy,
pragniemy przekazać Wam wiosenny
numer naszego "BÓRmistrza". Niech
to wydanie będzie dla Was bogatym
źródłem informacji z różnych dziedzin
życia, takich jak literatura, kultura
i historia.
Życzymy przyjemnej lektury!
Redakcja
NAJMŁOLDSZY PARTYZANT
Na początku chciałabym poprosić,
aby powiedział Pan o sobie kilka
słów.
Jestem najmłodszym partyzantem
Wileńskiej
Armii
Krajowej,
nazywam
się
Jerzy
Widejko,
pseudonim „Jureczek” , ranga moja
to kapitan i byłem w oddziale
„Szczerbca”.
Jak wyglądało Pana dzieciństwo?
Rodziców straciłem mając chyba 7
lat. W 1939r. ojciec poszedł na
wojnę i nie wrócił, mama zmarła w
1942r. Przygarnęła mnie ciocia, a
mojego brata druga ciocia. Wujek
nie był za bardzo przychylny, bo
mieli swoje dzieci, a ja byłem jako
piąty. W okresie wojny i tu na
Podhalu
i
na
wschodzie
na
Wileńszczyźnie brak było żywności
więc on więcej swoim dzieciom
dawał jeść a mi ukradkiem ciocia
dawała. Dużo musiałem pracować
to znaczy paść konie, krowy no i
wczesnym rankiem o godzinie 4
trzeba
już
było
wyprowadzać.
Zimno było, a ja na boso wszystko
robiłem, a później to już dostałem
się
do
partyzantki.
Jak to się stało, że trafił Pan do III
Brygady Wileńskiej?
To tak przypadkowo, w 1944r.,
miałem wtedy 11 lat. Buty dali mi
za duże, spodnie, mundur szyli na
miarę, czapka na głowie i ruszyłem
z nimi.
Jakie
zadania
były
Panu
przydzielone w III Brygadzie
Wileńskiej?
Czy byłem darmozjadem oddziału?
Czy ja nic nie robiłem tylko jadłem
chleb partyzancki? Nie. Ja ciężko
pracowałem. Byłem w rusznikarni,
przy naprawie broni. Czyściłem,
magazynowałem
broń,
rozkładałem, składałem, a mieliśmy
broń różną i radziecką i polską i
niemiecką i czeską. Najlepsze to
karabiny czeskie, maszynowe na
nóżkach.
Miały
bardzo
dobrą
celność. Wracając to od czasu do
czasu do zwiadu mnie wysyłali. Jak
wróg był gdzieś na wsi to dawałem
znać i oddział ruszał ale to czasami
tylko. Sporadycznie byłem również
łącznikiem.
Jak
wyglądała
partyzancka
c o d z i e n n o ś ć ?
Jak trafiłem do partyzantki to życia
łatwego nie miałem, bo noce
nieprzespane, trzeba było stale
maszerować z wioski do wioski,
razie zagrożenia trzeba szybko iść
na wybieg, ustawić się i albo
uciekać albo atakować. Idąc jadłem
zimny chleb i skórę ze świni
oblizywałem. Zdarzało się, że idąc
spałem i jak uderzyłem głową w
drzewo to ocknąłem się.
Skąd się wziął Pana pseudonim?
Pseudonim
nadawał
dowódca,
Jerzy się nazywam więc nadał mi
„Jureczek”, a partyzanci nazywali
mnie „Groszek” ponieważ taki
mały byłem.
W jakich ważnych wydarzeniach
historycznych brał Pan udział?
Brałem udział we wszystkich
bitwach, jakie toczył oddział ale
raczej w bitwach uczestniczyły
oddziały
szturmowe.
Nasza
brygada liczyła 800 partyzantów.
W brygadzie były trzy kompanie
szturmowe liczące każda ok. 300
ludzi i one robiły wypady na
wroga. Czasem, jak wróg atakował,
no to wszyscy się broniliśmy.
Brałem udział w akcji „Burza” czyli
wyzwalaniu polskich miast przez
partyzantów. Myśmy wyzwalali
Wilno. Szliśmy nocą, ciemno było i
głośno, samoloty latały niemieckie
i
sowiecie,
co
chwilę
jakiś
zestrzelony
samolot
spadał.
Doszliśmy do Wilna, samochody z
żywnością, ubraniami były 6km od
Wilna, a oddziały szturmowe
poszły do walki z Niemcami, która
trwała od 7 lipca 1944r. do 13 lipca
1944r. Prawie zdobyliśmy Wilno,
ale
nie
można
było
zdobyć
umocnień niemieckich i bunkrów.
Armia radziecka przyszła z pomocą
i na 3 dzień miała być wspólna
defilada. Kazali nam się wycofać do
Puszczy Rudnickiej,
która na
szerokość miała ok. 70 km, a na
długość 120 km, rozbroili nas i 3
dni
pędzili
po
drogach
piaszczystych, w kurzu, głodnych do
Miedników Królewskich do obozu.
Byliśmy tam pod gołym niebem. Do
jedzenia dawali nam chleb z
opiłkami drzewa i zupę z brukwi.
Wodę wozili z potoków, w których
kobiety prały bieliznę. Starszych
wieźli do Moskwy a mnie puścili.
Jakie
były
Pana
losy
po
zakończeniu II wojny światowej?
Trafiłem do Samoobrony Wileńskiej
AK dowodzonej przez por. Czesława
Stankiewicza ps. „Komar”. Nasz
oddział walczył z NKWD na
wschodzie. NKWD wymordowało 25
moich kolegów i ja też miałem tam
leżeć z nimi, ale Matka Boska mnie
chyba wybroniła, bo udało mi się
uciec. W 1946r. wróciłem do Polski,
zamieszkałem w małym miasteczku
koło Bydgoszczy. Zacząłem pracę w
liceum
pedagogicznym
jako
nauczyciel i potem pracowałem
w różnych miejscowościach ale byłem
nachodzonych przez UB. Kto był
podejrzany przez UB, ten nie mógł
pracować
w
szkole.
Jakie odznaczenia wojskowe Pan
posiada?
W
2012r.
zostałem
mianowany
Kapitanem. W 2013r. dostałem Krzyż
Niepodległości, najwyższe w zasadzie
odznaczenie w Polsce. Oprócz tego
medal Światowego Związku Żołnierzy
Armii Krajowej, mam również Medal
Kombatantów Zachodnich (Złoty krzyż
z mieczami). Mam również Krzyż o
Wolność i Niepodległość,
a przy
mundurze nosiliśmy Matkę Boską
Ostrobramską i krzyż III Brygady
Wileńskiej.
Czym Pan się obecnie zajmuje?
Edukacją młodzieży i starszych pod
względem historycznym. Byłem w
więzieniu w Wojkowicach Śląskich, w
Krakowie, w Nowym Sączu. Miałem
delikwentów, ale u mnie spokojni są i
zainteresowani.
Jestem
zapraszany
doMiejskiego
Ośrodka
Kultury
w
naszym mieście, różnych szkół w całej
Polsce, a także na Ukrainie, Białorusi
i w zeszłym roku byłem w Paryżu.
PODPIS
Katarzyna Jachna
Klaudia Maik
Natalia Ogrodniczek
Justyna Osowska
PODPIS
ŚLADAMI HISTORII
W
ostatnim
czasie
szeroko
omawianym tematem jest kwestia
przemieszczania
się
ludności
wynikająca z konfliktów zbrojnych.
Dyskutuje
się
na
temat
przyjmowania
uchodźców,
koegzystowania
we
wspólnej
przestrzeni
osób
różnego
pochodzenia, różnych kultur. Dla
wielu osób jest to temat całkiem
nowy. Jednak, jeśli się zastanowić,
kilka dekad temu ludzie w Europie
również
mierzyli
się
z
nie
identycznym, ale wciąż podobnym
problemem. Ze względu na szereg
zmian terytorialnych i politycznych
po drugiej wojnie światowej miliony
ludzi musiały opuścić swoje domy i
udać się w miejsca mniej, lub bardziej
odległe. Aby dowiedzieć się więcej na
ten temat, spotykamy się z osobą,
która osobiście doświadczyła trudu
przesiedleń. W jego nowotarskim
mieszkaniu rozmawiamy z panem
Janem Pomadowskim, który jako
dziecko opuścił swój dom na terenie
obecnej Ukrainy, aby udać się na tzw.
Ziemie
Odzyskane.
Rozmowie
(czynnie) przysłuchuje się jego żona –
Aniela Pomadowska, którą poznał już
w Legnicy, dokąd z Maruszyny,
Podhala pojechała do pracy.
Na
początek
chcemy
się
dowiedzieć, gdzie zaczęła się droga,
która doprowadziła go do tzw. „Małej
M o s k w y ” .
Ile pan ma lat? Skąd pan pochodzi?
Mam 77 lat, pochodzę z Rohatyna,
między Lwowem,a Stanisławowem.
Dawniej, przed wojną, to była Polska.
Dopiero po wojnie przesunęli
granicę, bo Rosjanie zabrali część
Polski. Trzeba było się stamtąd
wyprowadzać, ponieważ trwały tam
rozruchy, Ukraina, Rosja, Niemcy,
jedni drugich zwalczali. Z początku
Rosja miała pakt zawarty z Niemcami,
ale później, jak już Hitler chciał zająć
Rosję, złamał go i poszli dalej na tereny
rosyjskie.
Początkowo
chcieli
się
podzielić Polską, Niemcy mieli zabrać
jedną połowę, a Rosja drugą. Hitler
jednak stwierdził, że „zwyciężonego
nikt nie będzie pytał”, że jak zajmie
całą Rosję to będą panami. Później, jak
Ameryka pomogła Rosji i Rosjanie szli
już na Berlin, to zajęli polskie ziemie i
trzeba było stamtąd uciekać. My
mieliśmy tam dom wybudowany, mój
ojciec miał sklep, ale wszystko trzeba
było zostawić, bo chodziło o życie.
Był czas, żeby się przygotować do
ucieczki?
Jan Pomadowski: Nie, to,
co
najważniejsze zabraliśmy. To coś
podobnie jak na Syberię wywozili.
Zabraliśmy ze sobą tylko trochę rzeczy,
które
można
było,
takie
najpotrzebniejsze,
wszystko inne
trzeba było zostawić i zaczynać tutaj od
nowa.
Aniela
Pomadowska:
Jak
mama
dziadka opowiadała to oni chowali
sięw piwnicach na noc. Na noc nie
w o ln o było być w domu. Rano przed
piwnicą trupy leżały, ona opowiadała.
Bandy ukraińskie grasowały. Życie
można było stracić Nie wolno było nic
powiedzieć
stracić. Nie wolno było nic powiedzieć
na te bandy, bo zaraz by ktoś doniósł.
J.P.: Miałem wtedy około 5 lat. Było to
w 1944 roku, w 1945 roku już tutaj
przyjechaliśmy, na tzw. ziemie
odzyskane. Wieźli nas na zachód w
wagonach towarowych, jechało się
długo i była to ciężka podróż. Jak
maszyniście nie dali alkoholu to stał,
ale jak dostał to jechał do następnej
stacji.
Najpierw byłem w Środzie Śląskiej,
gdzie
rozdawali
gospodarstwa.
Dawali nam poniemieckie domy.
Mówili,
że
to
w
ramach
rekompensaty za pozostawione
domy, ale i tak własności specjalnie
n i e było. Przechodziło się na
zasadzie, gdzie kto mógł to tam
zamieszkał. Mieszkaliśmy jeszcze
nawet
razem
z
rodzinami
niemieckimi.
Dopiero
później
zaczęli wysiedlać Niemców.
Niemcy nie mieli pretensji, że są
zajmowane ich domy?
Nie, nikt nie miał pretensji. W
Poczdamie były granice ustalone
przecież Stalin, Prezydent Stanów
Zjednoczonych i premier Anglii
toustalali
dotąd
i
dotąd
byłygranice.
Myśmy przyjeżdżali i Niemcy
nie mieli nic do powiedzenia, bo
wojnę przegrali. Zasiedlali cały
Dolny Śląsk Polakami.
Takie
odzyskanie ziemi.
Mógłby nam Pan opowiedzieć o
życiu w Legnicy, jak wyglądało?
Najpierw
w
Środzie
Śląskiej
skończyłem szkołę, potem w
Legnicy byłem w Technikum
Samochodowym.
Po
szkole
poszedłem do pracy. Trzeba było
pracować i utrzymać rodzinę. Na
szczęście nie było problemu z
pracą, kto chciał pracować, ten
mógł pracować. Może za marne
pieniądze, ale było. Kto miał jakiś
lepszy
dostęp,
był
lepiej
wykształcony to więcej zarobił, a
jeśli nie - to mniej. Ja jeździłem
samochodem 15 lat, następnie
poznałem żonę, ożeniłem się.
Legnica
była
miastem
m i ę d z y n a r o d o w y m byli
tam
Niemcy, Żydzi, Grecy, oraz cały
sztab
Rosjan,
mieli
nawet
wydzielone swoje dzielnice, gdzie
nie wolno było Polakom wchodzić.
Mówiono
na
nich
„nasi
wyzwoliciele”. Żyliśmy tam dobrze,
godziło się to wszystko. Dopiero
później jak chcieliśmy się wyzwolić
od
„naszych
wyzwolicieli”,
rozpoczęły się różne manifestacje.
Rosjanie pojawili się w Legnicy
jako wyzwoliciele, jednak skąd
wszystkie inne narodowości?
Jeśli chodzi o Żydów, w Legnicy był
tzw. kahał żydowski. Żydom z Rosji
nie
wolno
było
wyjeżdżać
bezpośrednio
do
Izraela,
do
Ameryki i do Kanady. Z Rosji wolno
było
do
krajów
tzw.
socjalistycznych wyjeżdżać
No, to oni wszyscy z Rosji ci Żydzi,
którzy nie zostali albo na Sybir
wywiezieni, albo Niemcy nie zabrali
do obozów, ci, którzy zostali,
przyjeżdżali do Polski. Ameryka
wysyłała dla Żydów takie zapomogi i
ten kahał właśnie rozdzielał to
wszystko w Legnicy i oni się tam
gromadzili bo mieli lepszy dobrobyt,
bo jak z Rosji przyjeżdżali niektórzy
byli biedni bardzo, ale niektórzy nie,
zależy na jakim kto był stanowisku.
Dopiero z Polski wolno im było
wyjeżdżać i do Izraela, i do Stanów.
W Polsce był taki okres, że też chcieli
się pozbyć Żydów, ale potem się
odmieniło. Potem byli tacy, że bardzo
dużo wyjechało z Polski. Musieli
wyjechać, ale potem się to zmieniało
i Polacy akceptowali ich. Nie
przypominam sobie, który to był rok.
To był taki okres, tylko nie wiem, za
którego prezydenta, ja się polityką
nie zajmowałem, wiedziało się tyle,
co o ile. Później już wszystko się
zmieniło także Żydzi normalnie
mogli zostawać w Polsce i dużo
zostało.
A jak to wyglądało w kwestii
Greków?
A Greków to znowu Polska przyjęła z
Grecji tych komunistów, co tam
prześladowali
ich,
przyjechali
częściowo do Legnicy i do innych
miast.
Tak samo z Macedonii. Nawet były
rodziny powiązane, że Grek był z
Macedonką.
Później
już
wyjeżdżali, jak się tam poprawiło
trochę, ale normalnie tu pracowali,
mieszkali parę lat. Jak się tam
pozmieniało
to wyjeżdżali
z
powrotem do Grecji.
jak się tam poprawiło trochę, ale
normalnie tu pracowali, mieszkali
parę lat. Jak się tam pozmieniało to
wyjeżdżali z powrotem do Grecji.
Niemcy zostawali w Legnicy, czy byli
przesiedlani?
Niemców też było dużo. Część została
oczywiście - którzy tam jakieś
stanowiska mieli w Polsce, a część
wyjechała do Niemiec, bo tam im się
lepiej żyło. Z początku to była taka
niby ewakuacja przymusowa trochę.
Ci wszyscy ludzie, jak oni się
dogadywali mieszkając w jednym
mieście?
A.P.: Rosjanie mieli swoje dzielnice,
domy. Jedynie młodzież czasami
występowała przeciwko nim.
A Polacy i Żydzi?
Nie było napięć. Żyło im się bardzo
dobrze. Żydzi mieli swoje sklepy, bo
oni z tyłu zwierzęcia to nie jedli nic,
tylko jedli mięso koszerne. A myśmy
nawet chodzili do tych sklepów
kupować te szynki, których oni nie
jedli, bo były tańsze, więc Polacy na
tym korzystali.
Chodziliśmy tak samo do rosyjskich
sklepów, bo dużo czekolad było,
cukierków, konfettich, bo oni tak to
nazywali.
A.P.: Ale przepustkę musieliście mieć.
J.P.: A no przepustkę, a jak nie to w
rękę żołnierzowi się dało, tam na
papierosy i puszczali.
Rosjanie mieli też kina w parku, my
też tam chodziliśmy. Teatr mieli,
polskie też były. Wszystko się jakoś
zgadzało.
A.P.: Dało się też rozpoznać te damy z
Rosji, żebyście je widziały. Wiadome
było, że to ruska, bo
zapach perfum na odległość szedł
za nią. Dało się je poznać. Chodziły
po polskich i żydowskich sklepach,
ale my do ich sklepów nie
mogliśmy tak wchodzić. Miały
ubranie futra, nie futra, chciały
pokazać, że są bogaci. Najczęściej
żony oficerów.
J.P.:
Rosjanie dostawali od państwa
tzw. słone masło, ale oni nie chcieli
tego jeść, to dawali do polskich
mleczarni, a kupowali polskie
masło sobie. To słone masło
sprzedawali na polskie sklepy. Ono
było dobre, ale no słone, solone
było, żeby trwałość była długa. Kto
chciał to jadł. Było dużo tańsze.
Myśmy tego mało kupowali, bo nie
dało się cały czas jeść. Kto się liczył
z groszem to kupował.
A.P.: Pamiętam jeszcze ich bazy w
lasach. Nie wolno było stanąć
nawet na drodze obok tego ich
placu. Mieli dużo broni, byli dobrze
wyposażeni. Mimo wszystko ludzie
i tak wiedzieli co tam jest, były
zakazy, ale tak bardzo ich nie
przestrzegano, pomijali je za
wszelką cenę.
J.P.: D: Praca była, bo w Legnicy
otworzono hutę. Przetapiali tam
złoto, srebro, miedź. Powietrze było
od tego słodkie, szkodliwe, ale
później założono filtry.
A.P.: Kierownikami w zakładach
byli Rosjanie i Żydzi. J.P.: Rząd to
regulował, ale nigdy nie było z tym
problemów, dopiero kiedy Polacy
chcieli, żeby Rosjanie opuścili
Polskę, to były wystąpienia i
manifestacje.
J.P.: Rząd to regulował, ale nigdy
nie nyło z tym probllemów,
dopiero kiedy Polacy chcieli, żeby
Rosjanie opuścili Polskę, to były
wystąpienia i manifestacje.
Jak wyglądały takie manifestacje?
A.P.:
Nie pamiętam jak to było, ale
buntowali się. Myśmy nie brali w nich
udziału. Chodzili oni ulicami, taka
ulicą Lenina na plac prezydium,
chodzili z różnymi hasłami, tak jak to
teraz robią.
J.P.: Dużo przekazywała radio Wolna
Europa, przekazywała informacje, to
Polacy słuchali tych audycji, wiedzieli,
że niby na Zachodzie żyje się lepiej.
Chciano
dorównać
zachodnim
Niemcom, po to żeby Polacy się nie
buntowali. Myśmy wojnę niby wygrali,
a Niemcy żyli lepiej niż
Polacy.
Zostaliśmy z niczym.
Zdjęcia pochodzą z archiwum
rodzinnego.
Aleksandra Bochnak,
Zuzanna Jędryka,
Anna Bańka,
Natalia Buźniak
Powtórzone piękno
Wywiad z Pawłem Górskim - uczniem klasy 3a, laureatem VIII edycji
konkursu organizowanego przez Akademię Górniczo-Hutniczą w
Krakowie pt. "Zobaczyć matematykę". Paweł przygotował stronę na
temat fraktali - "Powtórzone piękno".
Jesteś w klasie o
profilu
matematyczno-fizycznym.
Skąd
zamiłowanie
do
takich
przedmiotów?
Zamiłowanie wzięło się głównie od
mojego brata. To głównie jego
zasługa. Od najmłodszych lat było
zamiłowanie do chemii, jednak w
gimnazjum ten czar prysł. Później
zaczęło
się
takie
„skakanie”
między fizyką, matematyką i
informatyką.
Czy dobrze radzisz sobie z
przedmiotami humanistycznymi,
czy
są
one
Twoją
„piętą
Achillesową”?
Z przedmiotami humanistycznymi
to raczej jest tak, że jakby mi się
więcej chciało, to nie byłoby
najgorzej, ale jednak powiedzmy, że
są one moją „pietą Achillesową”.
Kto zachęcił Cię do udziału w
konkursie
„Zobaczyć
matematykę”?
Do udziału zachęciła mnie moja
nauczycielka matematyki – pani
Dorota Domagała. W zasadzie już w
tamtym roku pani zachęcała mnie i
kilka osób z mojej klasy, żebyśmy
wzięli udział w tym konkursie. Ale
wtedy to było tak, że stronę
internetową napisać to był wtedy
problem, no ciężko by było
cokolwiek zdziałać. Nie umiałem
nic, jeśli chodzi o HTML więc sobie
dałem spokój. Później w zasadzie też
nic nie umiałem, ale stwierdziłem,
że spróbuję. I przystąpiłem do tego
konkursu.
Na czym dokładnie polegał ten
konkurs? Co trzeba było wykonać?
W zasadzie trzeba było stworzyć
stronę
internetową.
Głównym
celem
była
popularyzacja
matematyki. Trzeba było napisać,
stworzyć stronę internetową i w
miarę
przejrzysty
sposób
przedstawić
wybrany
temat.
Chodziło to, że jak ktoś to przeczyta
to po prostu to zrozumie. Dobrze by
było, gdyby temat wykraczał poza
program
nauczania
liceum.
Ile
czasu
poświęciłeś
na
utworzenie tej strony i jak się za
to zabrałeś?
Sporo czasu mi to zajęło, bo
zaczynałem od zera. Nie potrafiłem
stworzyć
strony
internetowej.
Pierwszą rzeczą, za którą się
zabrałem, była nauka HTML I CSS to
są te powiedzmy „języki”, które
tworzą główną strukturę strony.
Więc uczyłem się tego plus jeden
dodatkowy
„język”,
bo
to
nie opierało się wyłącznie na tych
dwóch. To wyglądało tak, że jeśli
miałbym się w ten sposób uczyć to
zajęłoby mi to jeszcze dłużej i
stwierdziłem, że najlepiej będzie
się uczyć na takim konkretnym
przykładzie i zacząłem tworzyć tę
stronę. Jeśli coś nie wychodziło to
szukałem w Internecie. Wracając
do pierwszej części pytania to
zajęło mi to prawie pół roku.
Oglądając
Twoją
stronę
zauważyłyśmy zainteresowanie
fraktalami. Dlaczego wybrałeś
akurat ten temat?
To wyszło już w tamtym roku. Na
dniach otwartych mówiliśmy o
fraktalach. Na informatyce też
zajmowaliśmy się tym i trochę
zacząłem bawić się nimi, pisałem
jakiś
dodatkowy
program
i
zacząłem robić inne fraktale.
Początkowo miałem mówić o
funkcjach
parametrycznych,
jednak w końcu stwierdziłem, że
fraktale będą lepszym tematem. Są
przede wszystkim ładne, słyszałem
to od wielu osób. Stwierdziłem, że
nawet, jeśli ktoś nie będzie
rozumiał tej całej matematyki z
nimi związanej, bo jest ona dość
skomplikowana, a to, co ja tam
pisałem to jest tylko zalążek całego
tematu, to będzie mógł zobaczyć, że
matematyka potrafi być piękna,
nie tak jak ją w szkole malują.
Według Nas Twoim sukcesem
było już pokonanie rywali po II
etapie konkursu. Wyłoniono 15
prac (w tym Twoją) z 48. Jak
oceniasz
strony
pozostałych
uczestników?
Przede
wszystkim
to
muszę
podziękować. Jeśli chodzi o tamte
strony to sądzę, że ta strona, która była
ex aequo ze mną na pierwszym
miejscu jeśli chodzi o wygląd była
bardzo prosta, ale jeśli chodzi o podjęty
temat i jak zostały wykorzystane tam
animacje to przyznaję - akurat czegoś
takiego chyba bym nie potrafił zrobić.
Z drugiej strony reszta stron to nie
była jakaś wyjątkowa. Nie mówię tego,
żeby
podkreślić,
że
moja
była
szczególna, ale z obiektywnego punktu
widzenia nie były najlepsze. Albo
kolory były źle dobrane, raziły w oczy,
albo strona była piękna, ale temat nie
zbyt trafiony. Przeważnie strony były
bardzo proste. Kilka z nich było dosyć
konkretnych
pod
wszystkimi
względami.
Konkurs trwa nadal i jest coś takiego
jak Nagroda Publiczności. Na czym to
polega?
W głosowaniu mają wziąć udział
wszystkie
strony,
które
zostały
zgłoszone do konkursu. Głosy będzie
można oddawać na stronę, która
najbardziej
się spodobała. Tylko
nieznany jest jeszcze termin.
Bardzo Ci gratulujemy stworzenia
tak dobrej strony i życzymy również
zdobycia Nagrody Publiczności.
Dziękuję bardzo. Zastanawiałem się
właśnie,
jaki
będzie
odzew.
Dziękujemy, że zgodziłeś się udzielić
nam wywiadu i życzymy dalszych
sukcesów.
Ja również dziękuję.
Klaudia Lichosyt
Magdalena Kierpiec
WOLNY PODHALANIN
Kilka słów o sobie ile masz lat co
studiujesz, czym sie interesujesz.
Jestem Garbik, chłopak, jak lalka
Barbie. W tym roku kończę 21 lat.
Studiuję dziennie dwa kierunki
(prawo i ekonomia) na Uniwersytecie
Ekonomicznym
w Krakowie. Poza
zajęciami stricte związanymi z
życiem uczelnianym lubię pośmiać
się ze znajomymi czy obejrzeć dobry
film. Mam nadzieję, że łamię
stereotyp społecznika-sztywniaka,ale
nie mnie to oceniać.
W 2014 roku wraz z chłopakami,
którzy postrzegają świat w bliski
mojemu
sposób,
założyliśmy
stowarzyszenie
Wolnościowe
Podhale. Uzyskałem od nich mandat
zaufania, dzięki czemu zostałem
wiceprzewodniczącym.
Dlaczego działasz? Sprawia Ci to
satysfakcję, czy uważasz to za
przykry obowiązek?
Angażuję
się
politycznie,
gdyż
rzeczywistość, która – moim zdaniem
– została nam narzucona, pozostawia
wiele
do
życzenia.
„Wystarczy
obojętność
dobrych
ludzi,
aby
zwyciężyło zło.” – stąd ścieżka, którą
obrałem. Jest usłana wyzwaniami,
które nierzadko w mojej „karierze”
mogły
skończyć
się
fiaskiem.
Kluczem do sukcesu stała się
determinacja
w
dążeniu
do
wytyczonych celów. Osiągnięcie ich
w warunkach, gdy ktoś od samego
początku
rzuca
ci
kłody
pod
n o g i , daje podwójną satysfakcję i
motywuje do stawiania kolejnych
kroków naprzód.
Co myślisz o nowym rządzie i jakie
z nim wiążesz nadzieje/obawy.
Odpowiadając na tego typu pytania
warto określić kryterium, będące
podstawą dokonania oceny. Dla
mnie
najczęściej
tymże
fundamentem jest wynikająca z
natury
wolność
osobista
i
gospodarcza
człowieka.
Jestem
przekonany, że to punkt wyjścia dla
poprawy jakości życia wszystkich.
Mówiąc „wszystkich”, mam na
myśli
sumę
„szczęść”
indywidualnych, które składają się
na całość społeczeństwa. Na świat
patrzę przez pryzmat jednostki,
której
państwo
powinno
zagwarantować
możliwość
realizacji.
Co zatem sądzę o
nowym rządzie? Daleko do mojego
ideału.
Wiemy juz kim jesteś, teraz
opowiedz
mi
o
działaniach
stowarzyszenia.
Misją Wolnościowego Podhala jest
szerzenie idei wolnego rynku,
przedsiębiorczości
i
samoorganizacji
mieszkańców
Podhala. Staramy się prezentować
gospodarkę wolnorynkową jako
najlepsze
narzędzie
służące
sprawiedliwej
i
dobrowolnej
wymianie
dóbr,
zaspokajaniu
potrzeb i bogaceniu się ludzi. W
tym celu podejmujemy działania
edukacyjne siebie i innych – mowa
o projekcie Lekcje Ekonomii
Młodzieży, który realizujemy już po
raz drugi. Ludzie kojarzą nas jako
„wielkich likwidatorów” nowotarskiej
Straży Miejskiej. Próbujemy odejść od
tej często złośliwej łatki i skupiamy się
na działalności pozytywnej, czego
efektem
jest
m.in.
powołanie
Młodzieżowej Rady Miasta. W celu
dokładnego zapoznania się z naszymi
osiągnięciami zachęcam do sięgnięcia
po sprawozdanie z naszej działalności,
które
posiadamy
w
wersji
elektronicznej. Wystarczy „wklikać”
nas w fejsbuka. Nadmienię tylko
dodatkowo, że rzecznik „WP” Mariusz
Wcisło,
otrzymał nominację na
wysokie, trzecie miejsce na liście
ugrupowania Kukiz’15 w wyborach
parlamentarnych.
Finalnie
Mariuszowi udało się otrzymać 2361
głosów. Wynik ten umożliwił mu
uplasowanie się na 12 pozycji (na 10
mandatów do zdobycia) w kolejności
do mandatu.
Jakie
macie
plany
rozwoju
Wolnościowego Podhala?
Gdzieś w odległych marzeniach
przemyka
perspektywa
Wolnościowego Mazowsza (śmiech),
lecz na tę chwilę staramy się
pozyskiwać nowych członków bliżej
nas. Jak już wspomniałem wcześniej,
skupiamy się głównie na działalności
pozytywnej, związanej z pracą u
podstaw. Ogromne znaczenie ma
tutaj działalność edukacyjna – wiemy,
że ziarno z żyznej gleby daje najlepsze
owoce. Przy odrobinie szczęścia
chcielibyśmy
zorganizować
profesjonalna olimpiadę z wiedzy
ekonomicznej i przedsiębiorczości. A
nuż – znów się uda.
Jakie są Twoje plany na przyszłość?
Wiążesz je z polityką czy masz inne
perspektywy?
Przemawiać do ludzi jako osoba
ciesząca się prestiżem i zaufaniem,
mówiąca, jak jest, dająca nadzieję na
lepsze jutro – to jedno z moich
marzeń. Wydaje się, że działalność
polityczna może mi w tym pomóc.
Kariera zawodowa nie jest jednak dla
mnie
wartością bezwzględną. Miejsce,
gdzie się urodziłem i wychowałem,
rodzina, przyjaciele i właśnie to
„lepsze jutro” – z tym chciałbym
związać swoją przyszłość. Żeby to
stało się możliwe, nie wystarczy
szczęście lub brak pecha (śmiech).
Trzeba trzymać w rękach własną
niezależność
i
w
tym
celu
ograniczyć działalność ingerującego
na każdym kroku w życie obywateli
państwa. O to będę walczył.
Michał Garcarz
Kamil Maciąga
Piotr Rodak
TRUDNA DROGA DO CELU
REKOMENDACJE
Żadne dziecko XXI wieku nie
musi przebyć tak ciężkiej drogi
do celu, jaką musiał pokonać
Billy Elliot, pomijając to, że
młodzi
myślą
teraz,
iż
posiadanie
najdroższego
telefonu jest wybitnym celem.
Jedenastoletni
Billy,
który
wybiera balet zamiast boksu,
kieruje się swoim zdaniem, a
nie otaczających go ludzi, jak
np. konserwatywny ojciec czy
zbuntowany brat. Pokonuje on
przeciwności losu i blokadę,
którą w sobie ma.
Małego chłopca wspiera jego
babcia, która sama w przeszłości
marzyła o tańcu i nauczycielka
baletu, dzięki niej Billy poznaje
podstawy
tańca.
Niejako
zapewnia mu ona zajęcie, by nie
musiał myśleć o strajkach
górniczych, w których udział
brali jego najbliżsi.
Billy Elliot jest pędzącą kolejką
górską, która raz jest na górze
wraz z poczuciem, że coś w sobie
ma, a raz na dole, kiedy jego
najbliższe osoby mówią mu, że
nie nadaje się do niczego oraz
kierują jego życiem, a on wie, że
musi się im podporządkować,
ponieważ jest zbyt młody, by
samemu
decydować
o
p r z y s z ł o ś c i . Film ten nie
opowiada jak dążyć do celu,
tylko z jakim nastawieniem i
świadomością. Pokazuje, że to
będzie ciężka droga,
pełna
poświęceń,
nie
zawsze
usłanaróżami. Filmowe tło tylko
pogłębia
beznadziejność
sytuacji, w której chłopiec się
znajduje.
Billy zachowuje się jakby już od
dawna był dorosły, musiał
bowiem poradzić sobie ze
śmiercią matki mimo młodego
wieku, opiekować się babcią i do
tego walczyć o własne marzenia,
kiedy tak naprawdę jego ojciec
biegał i rzucał w innych ludzi
przezwiskami
walcząc
o
przegraną sprawę.
Kiedy ojciec Billego w końcu
w stanie przejrzeć na oczy,
jest
uświadamia sobie, że musi
wesprzeć syna, ale wymagać to
będzie od niego poświęcenia
dotychczasowych poglądów i
zasad, według których żył.
Gdy mały chłopiec w końcu
osiągnął swój cel i dostał się do
szkoły baletowej, zaczął płakać,
były to łzy szczęścia, które
również pojawiły się w moich
oczach,
ponieważ
stawiamy sobie cele,
czasami za wysokie, a
kiedy je osiągniemy,
czujemy niewysłowioną
ulgę i radość, że jednak
podołaliśmy zadaniu.
Jamie Bell odgrywając
główną rolę idealnie
ukazał emocje targające
osobą, która dąży do
celu. Od frustracji przez
złość, aż do radości.
Dzieło
Stephena
Warbecka, nie tylko
mnie wzruszyło, ale
również
kazało
zastanowić się, jakie ja
stawiam sobie cele. Czy
są one zbyt łatwe? Czy
na
wagę
moich
możliwości?
Ale jak sama się
domyślam
są
one
nieskomplikowane
i
proste, ponieważ im
dłuższa droga do celu,
tym bardziej czuję się
znużona.
Billy,
by
osiągnąć cel, poświęcił
wiele, a to co wysunął
na piedestał swoich
marzeń, osiągnął.
Anna Bańka
fot. FILMWEB.PL
DUŻE SYRENKI W PRL-U
Problem z opisywaniem „Córek
dancingu”, debiutu Agnieszki
Smoczyńskiej, polega na tym, że
nie wiadomo od czego zacząć.
Trudno stwierdzić, czy film ten
powinno się określać jako bajkę
dla dorosłych, rozbuchany w
formie musical, czy też dość
krwawy horror. Wszystkie te
konwencje łączą się w obrazie
coś
nieoczekiwanego
i
w
niespotykanego wcześniej w
polskim kinie ze zdumiewającą
gracją.
Zwiastun
nie
jest
godną
zapowiedzią tego, co przyjdzie
widzowi zobaczyć, a więc do
kina idzie się z otwartą głową,
która na pewno przyda się przy
odbiorze czegoś tak osobliwego.
Przyciągają nazwiska – Preis,
Cielecka i ostatnio coraz
bardziej znany Gierszał w rolach
drugoplanowych. Odtwórczynie
ról głównych – syren Srebrnej i
Złotej to nowe twarze.
Na początku filmu syreny z
lodowatej, listopadowej Wisły
trafiają do najjaskrawszego
zakątku Polski lat 80. – na scenę
dancingu u boku zespołu disco.
Syreny
tańczą,
śpiewają,
uwodząco machają ogonami.
Potem jest już tylko dziwniej –
więcej brokatu, krwi i punka.
Fabułę, historię o dojrzewaniu,
próbach znalezienia swojego
miejsca w świecie, miłości i
samego siebie, przyćmiewa w
dużym
stopniu
warstwa
estetyczna. Nie bez powodu –
scenografia, kostiumy i same
zdjęcia
mają
absolutnie
niepowtarzalny charakter, a
dzieła
dopełnia
ścieżka
dźwiękowa
autorstwa
duetu Ballady i Romanse .
Wszystko to tworzy przedziwną
perłę, w której pojawiają się, jak
zauważa
pewna
recenzja
„pierwsi w polskim kinie
milicjanci geje zabici przez
syreny”, która, nie rzucając
zbędnymi spoilerami na koniec
ostatecznie
nostalgicznie
powraca do baśni o Małej
Syrence. „Córki dancingu” to
„must-see”,
ale
nie
dla
wszystkich.
Zuzanna Jędryka
"Komórka"
OPOWIADANIE PATRYCJI MAKUCH
Johna znów obudził ten nieszczęsny
budzik,
dzwoniący
swoim
denerwującym, głośnym dźwiękiem,
przypominającym hałas traktora,
który dostał od babci na poprzednie
święta
Bożego
Narodzenia.
To
okrutne
urządzenie
codziennie
budziło go o siódmej rano i zdawał
sobie sprawę, że znów musi tam
wracać- do tej okropnej, jego
zdaniem,
szkoły
pełnej
tęgich
pachołków,
chodzących
po
korytarzach i znęcających się nad
słabszymi. Wstał więc ciężko z łóżka
i po porannej toalecie udał się na
śniadanie, gdzie przy stole rodzice
jedli
smakowicie
wyglądające
kanapki. Tata był zapracowanym
prezesem dużej firmy, przez co cały
czas pisał coś na laptopie, nawet gdy
byli
wszyscy
razem.
Mama
natomiast
prowadziła
swoją
kwiaciarnię niedaleko domu i była
bardzo ciepłą osobą. John z kwaśną
miną usiadł przy stole i zjadł
kanapkę, która ciężko przeszła mu
przez gardło. Wiedział, że znów
czeka go ciężki dzień w szkole. Mark,
największy zawadiaka w szkole nie
dawał mu spokoju. Wysoki, dobrze
zbudowany chłopak nie odpuszczał
słabszym, a że John był niski
i drobny, Mark po prostu nie mógł
przejść obok niego obojętnie. Gdy
tylko go mijał albo go obrażał, albo
po
prostu
z
całych
sił
p o p y c h a ł , śmiejąc się przy tym
strasznie. Dla Johna czas w szkole był
okropny.
Momentami
chciał
uciec,
schowaćsię gdzieś, albo po prostu
nie istnieć. To zamykanie
w szafce przez Goryla (tak chłopak
nazywał Mark’a), było dla niego nie
do wytrzymania. Wiedział, że nie
może nic zrobić. Nikt przecież nie
stał po jego stronie. Nauczycielom
bał się o tym mówić, bo nie dość, że
wiedział o braku reakcji z ich strony
to obawiał tego, co zrobi Mark.
Mogło by się to przecież skończyć
jeszcze brutalniejszymi atakami.
Rodzice także nic nie wiedzieli o
tym, że ktoś znęca się nad ich
synem, bo tacie nie miał okazji
powiedzieć, a mama była zbyt
wrażliwa i za bardzo by się
przejmowała, tym co według niego
prędzej czy później minie. Kiedyś
Goryl i jego koledzy zamknęli
John’a w szafce i siedział tam przez
dwie lekcje, dopóki woźny go nie
znalazł. Chłopak przyzwyczaił się
do tego, jednak za każdym razem
odciskało to piętno na jego
psychice.
John za każdym razem
gdy przychodził do szkoły, starał
się chować, lecz często mu to nie
wychodziło. Nie było bowiem
takiego miejsca w tym budynku, o
którym by ktoś nie wiedział. Jednak
pewnego dnia, na długiej przerwie
John dostrzegł Goryla zbliżającego
się ze swoimi mało inteligentnymi
kolegami
,którzy
jak
zwykle
krzycząc na cały korytarz obrażali
innych uczniów.
Chłopak widząc ich, wiedział co za
chwilę go czeka, ale tym razem
chciał uniknąć kolejnych siniaków.
Jedyną opcją jaka przyszła mu w
pośpiechu do głowy,było wejście
niepostrzeżenie do pomieszczenia z
sprzętem i środkami czystości.
Ogromny
tłum
uczniów
zakrywających jego drobne ciało
pomógł w bezpiecznym ukryciu się.
John
delikatnie
wszedł
do
pomieszczenia
automatycznie
przewracając
jakąś
miotłę.
Zmieszany zapach detergentów aż
zakręcił mu nosem, ale wolał to
znieść niż tam wracać. Znalazł
włącznik i zapalając światło zdał
sobie sprawę, że to pomieszczenie
jest bardzo małe. Niskie szafki z
detergentami, pudłami, szczotkami i
dziwnymi zużytymi przedmiotami
rozciągały się przez całą długość
pomieszczenia. Na suficie było
mnóstwo pajęczyn, a podłoga była
zagracona
rzeczami,
których
najwyraźniej komuś szkoda było
wyrzucać. John przesuwając sterty
śmieci odgarnął miejsce żeby mógł
przejść. Rozglądał się wokół i
dostrzegł
wiele
starych,
zakurzonych
książek,
stare
,
zniszczone ławki szkolne, a nawet
stare
dzienniki
szkolne.
Interesowało go to, dlaczego to
pomieszczenie jest takie zaniedbane.
Wydawało mu się to dziwne, ale nie
myślał długo o tym lecz w jego
głowie zrodził się pomysł: „A może
by tak mieć tutaj swoje miejsce wśród
tych okropnych ludzi…?”.
Dzwonek na lekcję zmusił
go do wyjścia z jego komórki, ale
dopiero wtedy, gdy korytarz ucichł.
Bezpiecznie dotarł na lekcje, lecz cały
czas myślał o tym pomieszczeniu,
ponieważ sądził, że mogło być ono
jego schronieniem przed Markiem i
przed jego okropną zgrają, jeśli
oczywiście go tam nie znajdą.
Wydawało
mu
się
to
jednak
niemożliwe,
bo
kto
chciałby
wchodzić do jakiegoś pomieszczenia
na szczotki.
Następnego ranka znów pojawiło się
to pytanie: „Dlaczego muszę tam
wracać?!”, lecz John wiedział, że nic
to nie da. Musiał wejść do szkoły i
znosić to ciągłe nękanie przez kilka
godzin.
Tego dnia kolejny raz udało mu się
uciec przed Gorylem. Ukrył się tak
jak dzień wcześniej. Wchodząc do
jego tajnej komórki postanowił
chociaż
trochę
przesunąć
te
wszystkie śmieci, aby mieć gdzie
usiąść. Mnóstwo pustych opakowań,
pudeł
zapełniało
pomieszczenie,
więc zajęło mu to trochę czasu. Kilka
kartonów było zakrytych zakurzoną
płachtą. Coś podkusiło go, aby tam
zajrzeć. Znajdowały się tam stare
dzienniki z ocenami, na których daty
sięgały nawet dwudziestu lat wstecz.
Obok nich stała skrzynia, z bardzo
ciekawego czerwonego drewna. W
niej
równo
poukładane
były
podręczniki do biologii, chemii,
atlasy roślin i zwierząt oraz zeszyty.
Wyglądało to tak, jakby należały do
jakiejś osoby zajmującej się biologią,
która z jakiegoś powodu tam je
zostawiła. Podpisany był na nich
Henry Dark. Wiedział jednak tylko
tyle
o
tym
mężczyźnie,
że
interesował się budową genu, bo jego
zapiski w zeszytach świadczyły
o tym, jakby próbował odnaleźć w
nim coś nowego. John sądził, że
najwyraźniej mu to nie wyszło,
ponieważ te wszystkie informacje
były w szkole i w dodatku w
opuszczonym pomieszczeniu. Nagle
chłopak zerwał się na równe nogi, bo
patrząc na zegarek zdał sobie
sprawę, że dzwonek na lekcje był 15
minut temu, ale tak się zaciekawił
znaleziskiem, że nawet go nie
słyszał. Po skończonych zajęciach w
drodze do autobusu stało się coś,
czego John nie doświadczył od dwóch
dni. Poczuł na ramieniu czyjąś
ogromną dłoń. Ten uścisk znał
idealnie, wiedział co go czeka. Mark z
resztą jego bandy zaczęli popychać i
szturchać
John’a
tak,
że
się
przewrócił. Był to deszczowy dzień, a
więc całego jego ubranie było w
błocie. Gdyby nie nauczycielka
nadchodząca
z przeciwka, nie wiadomo jak by się
to skończyło. Kiedy kobieta podeszła
do chłopców, zaczęli się tłumaczyć,
że John się przewrócił i tylko
pomagają mu wstać. Jak zwykle…
znów wszystko uszło im na sucho.
Przemoczony chłopak wrócił do
domu i czuł, że zmarznięty i mokry
na pewno będzie chory.
I tak też się stało, przez dwa dni leżał
w łóżku z chusteczkami i syropem.
Jednak
mając
spokój
od
prześladowców, rozmyślał nad tym
co zawarte było w skrzyni w jego
komórce. Zadawał sobie pytanie: w
jakim celu komuś potrzebny był
dokładny skład genu? Przecież gen
to gen, co więcej można było z nim
robić? Bardzo zaciekawiły go te
zapiski, to że ktoś się tym
interesował. Wiedział, że musi
przejrzeć to wszystko dokładnie.
Musi
się
dowiedzieć
o
co
t a k naprawdę chodziło. Zdawał sobie
sprawę, że w ciągu przerw między
lekcjami,
nie
zdoła
przeczytać
wszystkiego.
Następnego
dnia,
cudem uciekając przed Gorylem,
wszedł do komórki i zabrał kilka
zeszytów. Postanowił, będąc w
domu, przeglądać je wszystkie, bo w
szkole, mogło by być to trochę
niebezpieczne. Gdy tylko wpadł do
pokoju, od razu wyjął notatki
zabrane
ze
szkolnej
kryjówki
i zaczął je przeglądać. Szybko zdał
sobie sprawę, że ktoś bardzo
dokładnie rozpracowywał budowę
genu. Obrazki robione na kartkach
pokazywały
jakieś
tajemnicze
rozcięcie helisy. Johnowi nasuwało
się cały czas tylko jedno pytanie: Po
co? Wiedział, że musi odczytać
wszystkie
te
informacje,
aby
dowiedzieć się co miało na celu to
uporczywe poszukiwanie czegoś,
czego chłopak nie mógł zrozumieć.
Musiał tylko zdobyć następnego dnia
kolejne notatki, tak naprawdę sam
nie
wiedział
kogo.Nazajutrz
przyszedł godzinę wcześniej do
szkoły, aby zabrać kolejne kilka
egzemplarzy notesów. Przewijała mu
się przez myśl możliwość, że ktoś
odkryje jego kryjówkę lub zorientuje
się o zabranych rzeczach. Jednak
chęć przejrzenia ich wszystkich była
silniejsza. Wchodząc do komórki,
poczuł jak co dzień zmieszaną woń
detergentów, po czym ruszył w
stronę
skrzyni.
Otworzył
ją
izauważył bardzo duży notes.
Zdziwił się, że wcześniej go nie
dostrzegł. Na jego okładce widniał
tytuł: „Pamiętnik”. John poczuł
dziwny ścisk w gardle. Przecież
zaraz mógł przeczytać historię
człowieka, którego nawet nie znał.
Powoli otwierał go i bał się, sam nie
wiedział dlaczego. Na pierwszej
stronie
znajdował
się
zapisek:
„22.07.1960
Znów czytałem historię odkrycia
przez Jamesa Watsona i Francisa
Cricka tego, że gen zbudowany jest z
podwójnej helisy. Te postaci są
fascynujące! A bardziej jednak fakt
dokonania tak przełomowych badań
nad tym, co mamy w środku. Jest to
przecież
ogromna
szansa
nad
odkrycie
czegoś
jeszcze
ważniejszego… Lecz na razie znów
muszę wracać, uczniowie czekają…”
Uczniowie? Czyli nie był on jednym z
nich? Henry… był nauczycielem?
John myślał o tym przez
cały weekend. Miał jego pamiętnik ze
sobą, lecz bał się go czytać. Wiedział,
że Henry fascynował się odkryciami
na
temat
ludzkiej
informacji
genetycznej
i
postępu
w jej badaniach. Miał wątpliwości
przed przejrzeniem kolejnych stron,
ale
czuł,
że
musiał.
Musiał
dowiedzieć się co było dalej. Na
pierwszych
kilku
stronach
znajdowały się informacje, które
zdobył z badań Crika i Watsona,
rysunki DNA, nukleotydy i ich
przyłączanie. Jednak John odkrył
pewną
lukę
w
zapiskach.
Opuszczono jedną stronę, a na
kolejnej widniała data późniejsza.
Było to dziwne, ponieważ zapiski
Henry’ego odbywały się mniej więcej
co tydzień. Na tej właśnie stronie
narysowane były modele DNA i inne
dziwne rzeczy, których John nie
rozumiał. Wyglądało to jak notatki
kogoś,
kto
chce
coś
odkryć.
Przewracając kartkę chłopak odkrył
ślad wyrywania strony. Brakowało
jej, a w pamiętniku nie znajdowało
się nic więcej.
Było to bardzo
tajemnicze. Johnowi kiedy kładł się
spać przeszła przez głowę myśl:
„Skoro ktoś ją wyrwał, musiało
znajdować się na niej coś bardzo
ważnego. Następnego ranka ledwo
wstał z łóżka. Pochmurna pogoda i
okropny katar dobiły go całkowicie.
Wiedział jednak, że musi iść do
szkoły, tylko po to, aby poszukać w
komórce tej jednej wyrwanej kartki.
Wydawało mu się to niemożliwe, ale
żal byłoby nie spróbować. Gdy tylko
znalazł się w szkole robił wszystko,
aby nie wpaść w ręce Marka. Ostatnio
chyba miał szczęście, bo
z łatwością mu się to udawało.
Przeszukał
całą
skrzynię,
sprawdzając
dokładnie
wnętrze
każdej książki. Był już zrezygnowany,
kiedy zajrzał w jej głąb. Leżał tam
papierek, zwinięty w kulkę. Wziął ją
do ręki i rozwinął. Jego oczom ukazał
się to czego szukał: brakujący dzień z
pamiętnika Henry’ego. Obrazek na
kartce trochę go przeraził, jednak
mniej niż to co było napisane:
„W końcu nadszedł ten dzień.
Odkryłem to, odkryłem, że gen
można
przenieść
do
innego
organizmu! Nie wie o tym nikt, na
razie. Dzięki temu mogę stworzyć coś
co będzie potęgą. Coś co sprawi, że
świat zostanie odmieniony. Teraz nie
Crick ani Watson, to będę ja!
Powstanie stworzenie, mogące z
łatwością dostarczyć mi plany
działań każdego człowieka, każdego
prezydenta i króla. Wszyscy się
przekonają…”
W tym momencie John zamarł. Nie
wiedział o co chodzi, nie rozumiał
nic. Wyciągnął pamiętnik i włożył
jego ręce oraz nogi zaciskają się ze
sobą. Zrobiło mu się słabo. Otworzył
oczy i ujrzał przed sobą postać
dojrzałego mężczyzny, który patrzy
na niego mrożącym krew w żyłach
spojrzeniem. John był w szoku,
kompletnie nie wiedział co się z nim
dzieje.
Tajemniczy
mężczyzna
odezwał się:
- I po co Ci to było smarkaczu, po co
się w to pakowałeś. Odkryłeś moją
tajemnicę. Tak samo jak dawny
dyrektor tej szkoły, po którym ślad
całkowicie zaginął. On też wtrącał
się do moich działań
i to on wyrwał tę kartkę. Musiałem
go skutecznie wyeliminować, aby
świat nie dowiedział się za wcześnie.
Schował wcześniej ten pamiętnik
więc nie mogłem go odnaleźć jednak
wiedziałem, że złączenie kartek
sprawi, że wrócę. Jeśli ty też znasz już
moją tajemnicę to skończysz jak on,
lecz wcześniej chciałbym ci coś
pokazać.John z przerażenia nie mógł
wydusić żadnego słowa. Wiedział, że
to
Henry.
Zapomniał
o szkole, domu, o wszystkim. Poczuł
tylko, że wszystko zaczyna wirować.
Po kilku sekundach wylądował w
jakimś miejscu, lecz nie wiedział co
to jest, bo ciągle kręciło mu się w
głowie. Jego ręce i nogi dalej były
związane, przez co prawie się
przewrócił. Stał za ogromną szklaną
ścianą.
Po jej drugiej stronie znajdowały się
ogromne
maszyny,
coś
jakby
podobnego do fabryki. Na samym
środku ogromnego pomieszczenia
stała
gigantyczna
kula,
pod
którą znajdowało się mnóstwo
przycisków. Jednak nie to przykuło
uwagę Johna. Chstała gigantyczna
kula, pod którą znajdowało się
mnóstwo przycisków. Jednak nie to
przykuło
uwagę
Johna. Chłopak
początkowo, widząc to, myślał, że
zwariował, albo coś mu się śni. Te
wszystkie
potężne
urządzenia
obsługiwały… MYSZY. Wyglądem
przypominały człowieka, po prostu
chodziły
na
dwóch
nogach,
rozmawiały ze sobą i pracowały
przy komputerze.
John nie wiedział co się z nim dzieje.
Przerażony zapytał Henry’ego, który
stał tuż obok i z zachwytem patrzył
na to samo co on:- CO TO JEST?!
GDZIE JA JESTEM?!
- Jesteś w moim świecie, patrzysz na
potęgę, którą stworzyłem. Mieści
s i ę on w podziemiach szkoły,w
której
przyszło
mi
kiedyś
pracować.Nie
czułem
się
tam
spełniony, pragnąłem czegoś więcej.
Dzięki odkryciu tego, że informację
genetyczną
danego
o r g a n i z m u można
umieścić
w
genomie innego, zdałem sobie
sprawę z ogromnych możliwości,
jakie mi to daje.
Zapoczątkowałem nowy rodzaj życia,
życia zgodnie z programem jaki tylko
przyjdzie mi na myśl. Mogłem
skrzyżować kota z psem, ptaka z
wężem,
krowę
z
koniem,
lecz
stworzyłem to. Człowieka pod postacią
myszy. One tylko wyglądają jak
zwierzęta, ale są ludźmi mogącymi
przez swój wygląd wejść w każde
miejsce, wynieść każdą informację z
każdego miejsca. Pracuję nad tym,
abym mógł dowiedzieć się o każdej
rzeczy, o której mówi się w kancelarii
prezydenckiej, w garderobach gwiazd
czy u jakichkolwiek ludzi, z których
mogę czerpać zyski. Wystarczy, że
malutka mysz wkradnie się do takiego
miejsca
i każda rzecz o której nie mówi się
głośno, jest w moich rękach. Dzięki
sprzedawaniu takich informacji do
mediów zbijam fortunę, a naiwni
ludzie dowiadują się prawdy. John nie
wierzył w to co słyszy. Jak ktokolwiek
mógł stworzyć coś tak przerażającego.
Przecież człowiek był pod postacią
zwierzęcia. Tak samo mały, tak samo
zwinny jak mysz, bo przecież w jej
skórze. Chłopak nie mógł w to
uwierzyć… W jego głowie pojawiało się
tysiące myśli. Przecież to co właśnie
widział mogło zmienić świat na
zawsze. Zapytał tylko:
- Jak do tego doszło…? Jak udało Ci się
przenieść informacje genetyczne z
człowieka do myszy?!- To nie było
takie trudne. Wystarczyło najpierw
znaleźć gen ludzki, a następnie pociąć
go na
fragmenty pod wpływem
enzymu
restrykcyjnego.
Taki
wyizolowany gen poddałem ligacji,
czylipołączeniu DNA dawcy z DNA
biorcy. Złączyły się one dzięki zasadzie
komplementarności. Cały ten proces
dział
się
pod
wpływem
enzymu zwanego ligazą.
- Ale jak wprowadziłeś ludzki gen do
genu myszy?
- Miałem do wyboru mikroiniekcję
lub
tzw.
mikrowstrzeliwanie.
Pierwsza
z
nich
polega
wstrzykiwaniu
informacji
genetycznej
do
jądra
komórki
danego
organizmu
za
pomocą
mikroskopu, mikroigły i mikro
strzykawki.
Druga
natomiast
charakteryzuję się użyciem armatki
genowej,
która
wstrzeliwuje
w
komórkę gen z dużą prędkością. Ja
wybrałem mikrowstrzeliwanie i ten
sposób, jak sam widzisz, okazał się
trafny.
- Dalej nie wierzę w to co zrobiłeś,
przeraża mnie to. Dlaczego akurat
wybrałeś do tego mysz?
- To zwierzę służy wielu badaczom
jako organizm modelowy, ponieważ
jest niewielki i szybko się rozmnaża.
Ja też użyłem myszy w podobny
sposób, lecz w zdecydowanie lepszy,
bo teraz to co stworzyłem, może być
potężniejsze od tych naukowców,
pracujących na nich.
- Teraz jak już opowiedziałeś mi
swoją
historię,
możesz
mnie
wypuścić, rozumiesz?! Wypuść mnie!
- Nawet o tym nie marz. Myślisz, że
jeśli dowiedziałeś się o wszystkim co
robię tak łatwo stąd wyjdziesz?
Mylisz się. Tak samo jak dawny
dyrektor,
będziesz
przedmiotem
moich dalszych badań. Dzięki Tobie
będę doskonalić swoje twory. Głos
Henry’ego był przerażający. John
wystraszył się jak nigdy w życiu.
Pomyślał, że już wolał przez resztę
życia być nękanym
przez Marka, niż tam zostać. Chciał
uciec, ale tak naprawdę nie wiedział
gdzie. To ogromne pomieszczenie ze
wszystkich stron było zabudowane,
nie widać było żadnych drzwi. Henry
w
pewnej
chwili
rozwiązał
chłopakowi nogi i zaprowadził go do
jakiegoś dziwnego miejsca. John
zauważył tam kogoś. Ta osoba leżała
na wielkim fotelu, przywiązana do
niego lecz widać było, że żyje. Był to
dawny dyrektor tej szkoły. Chłopak
poznał go, bo wiele razy widział jego
zdjęcia
na
korytarzach.
Henry
rozwiązał
John’emu
ręce
gwałtownym ruchem przyparł go do
czegoś za nim jakieś pasy mocno go
zacisnęły. Zdał sobie sprawę, że jest to
takie same łóżko na jakim leżał
dyrektor, tym bardziej, że ustawiało
się w poziomie. Chłopak był strasznie
przestraszony, bał się, że nigdy nie
zobaczy już swoich rodziców i nigdy
nie wyjdzie na normalny świat, tylko
będzie
przedmiotem
badań
w
podziemiach
szkoły.
Nagle
do
Henry’ego, który stał tuż obok
podeszło kila myszy, które mówiły do
niego jak normalny człowiek. Chłopak
nie wierzył w to co widzi, chciał się
stamtąd wydostać, po prostu uciec. Te
stworzenia poprosiły Henry’ego, aby
poszedł wraz z nimi, bo zaistniał jakiś
problem w ich systemie. Kiedy
mężczyzny nie było już obok,
Ten wariat zapomniał zablokować
twojego łóżka. Jeśli się odepchniesz,
naciśniesz nogą na włączenie systemu
alarmowego. Wtedy nasze pasy się
odepną, a w pomieszczeniu zapanuje
chaos,a my będziemy mogli uciec
wyjściem, które się otworzy po twojej
lewej stronie. Musisz zrobić to
dokładnie i szybko, a jeśli ci się nie
uda to zostaniemy tu na zawsze .
John nie był w stanie wypowiedzieć
ani słowa. Wiedział, że od niego zależy
ich
przyszłość.
Serce biło mu jak oszalałe, a pot lał się
po plecach. W tym samym momencie
gwałtownie odepchnął się od ściany
dłonią, która wystawała poza łóżko i
stopą uderzył w przycisk alarmu.
Bardzo głośne syreny zaczęły wyć jak
oszalałe, pasy odpięły się, a chłopak
wraz z dyrektorem ruszyli w wąski
otwór w ścianie. Musieli jednak
bardzo
szybko
przebiec
te
kilkadziesiąt metrów, co nie było
łatwe. Kiedy John był już bardzo blisko
drzwi, potknął się na śliskiej podłodze
i upadł. Czuł, że zaczyna mu się kręcić
w głowie, lecz słyszał tylko słowa
dyrektora: „Szybciej! On jest za tobą!”.
Ledwo wstał
i ruszył w wąskie drzwi, które gdy
tylko je przeszedł, zamknęły się. Leżał
na kamiennych schodach dysząc jak
oszalały, a dyrektor stał wyżej niego.
Oboje usłyszeli te przerażające słowa
Henry’ego dobiegające zza ściany: „ Ja
tam wrócę! Wrócę i was zniszczę! Was
i cały świat tym co jeszcze stworzę!”
Johna już jednak nie interesowały jego
słowa. Był szczęśliwy, że uwolnił się z
tamtego miejsca. Zapytał dyrektora:
- Tak właściwie, to gdzie prowadzą te
schody?- Na samym ich końcu jest
otwór, przez który wejdziemy do
pomieszczenia
z
rzeczami
do
sprzątania i różnymi innymi gratami.
Wiesz gdzie to jest?
- Oj tak… Bardzo dobrze wiem…
niestety.
LUDZIE WIERSZE PISZĄ...
LUTY
Powietrze dziwnie wilgotne
To topi się niebo
Rozchodzimy się w szwach
Fundamenty zaszły grzybem
„mokro, ja kocha mokro”
Nie mam czasu na wiersze
Tusz przegrywa z deszczem
Proza wyryta w betonie
Zuzanna Jędryka
REDAKCJA:
Katarzyna Jachna
Klaudia Maik
Natalia Ogrodniczek
Justyna Osowska
Michał Garcarz
Kamil Maciąga
Piotr Rodak
Aleksandra Bochnak,
Zuzanna Jędryka,
Anna Bańka,
Natalia Buźniak
Patrycja Makuch
Patrycja Plewa
OPIEKA: Pani Anna Miśkowiec
WARSZTATY DZIENNIKARSKIE
KLASY II E

Podobne dokumenty