Sól - Rozdział 8.

Transkrypt

Sól - Rozdział 8.
Blanka Kar potknęła się i przewróciła akurat, gdy przebiegali o kilkanaście metrów od wejścia do
biblioteki. Gory odwrócił się, by zobaczyć czy matce nic się nie stało, zamarł jednak, kiedy
zobaczył, jak leży nieruchomo z twarzą na mokrym bruku, a z jej pleców sterczy długie drzewce
strzały.
— Mamo… — Lidka podbiegła do nieruchomego ciała matki, jakby chciała pomóc jej wstać, jednak
wtem sama złapała się za brzuch – kolejna ze strzał przebiła jej zimową kurtkę, koszulkę, którą
nosiła pod spodem, skórę o dwa centymetry od pępka, kilka organów wewnętrznych, po czym,
rozrywając kolejne powłoki ciała i ubrań, wydostała się z Lidki i wbiła się w ceglany mur budynku
biblioteki.
Gdyby Gory musiał w tym momencie świadomie podjąć jakąś decyzję, stałby sparaliżowany, nie
dowierzając temu, co się właśnie stało. Na szczęście zareagował automatycznie. Jego umysł ocenił,
skąd nadleciała strzała, skierował ciało w tamtym kierunku i nakazał mu przyjęcie strzeleckiej
postawy. Gory wypalił z pistoletu do postaci, którą ujrzał. Stała nadal, strzelił więc jeszcze raz, a
potem kolejny, i znów. Kiedy fajans w końcu się przewrócił, chłopak podbiegł do leżącej na ulicy
Lidki. Siostra nie płakała, oddychała szybko i płytko, wpatrując się w niego szeroko rozwartymi
oczami. Gory rozejrzał się wokoło, wystraszony nie mniej niż ona.
— Trzymaj mocno tutaj. — Powiedział Lidce, przyciskając jej rączki do rany na brzuchu. Wiedział,
że z tyłu krwawi na pewno równie mocno. Złapał ją pod pachami i krzyknął do Kohrana, który
wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał zastrzelony fajans. — Zobacz co z moją
mamą. Do biblioteki!
Fajansa nie było. Wystarczyło, by Kohran na kilka sekund spuścił z oka jego ciało, a ten zniknął.
Młody czeladnik ścisnął w rękach kuszę, do której nagle poczuł wielkie przywiązanie. Przesunął
się w kierunku ciała pani Kar, tak, by ani na chwilę nie stracić z oczu przestrzeni, która rozciągała
się wokół budynku biblioteki. Blanka Kar była martwa, strzała weszła między żebrami, pod lewą
łopatką.
Po co on odzywał się do tego przynoszącego pecha bogatego bubka? Dlaczego po prostu nie uciekł
prosto do bramy? Szło mu przecież tak dobrze. Posuwając się tyłem krok za krokiem, wchodził po
schodach biblioteki, lustrując plac przed sobą. Gdy był już niemal u szczytu schodów, za którymi
zniknął Gory razem ze swoją ranną siostrą, przyszła mu do głowy irracjonalna myśl, że oto
naniesie do środka krwi małej dziewczynki i stary bibliotekarz strasznie się na niego zdenerwuje.
Sięgnął jedną ręką do tyłu, by otworzyć ciężkie wrota, podczas gdy w drugiej trzymał wyciągniętą
przed sobą kuszę. Postąpił o krok do tyłu, uważając, by nie pośliznąć się na długich smugach krwi,
a gdy zamykał już drzwi, zobaczył fajansa wychylającego się zza baraku na przeciwległym końcu
placu. Tego samego fajansa.
Rag był wściekły. Głównie na siebie – gdyby, zgodnie z tym, co było logiczne, najpierw ściągnął
mężczyzn, prawdopodobnie teraz byłby już w budynku, wieńcząc swoje poszukiwania. Zamiast
tego obwiązywał sznurkami ranę na ramieniu, aby ograniczyć krwawienie i wygrzebywał ołowiane
pociski ze swojego futra. Dzięki Dotykającym za ich wkład w bitwę. Bez nich, ich futer, strzał i
włóczni, miękcy roznieśliby ich swoimi strzelbami, zanim którykolwiek z Poloi dotknąłby murów
miasta. Mimo tego, Rag był ranny. Gdyby miał w swojej skórze tyle tyro, co Makea, lub choćby
wojownik z prawdziwego zdarzenia, pewnie nic by się mu nie stało. Rag jednak powołany był do
celów innych, niż medytacja w khalopi nad własną skórą. Dlatego teraz, schowany za stojącym na
środku placu barakiem, musiał opatrywać zranione ramię.
Zamknął oczy i postarał się uspokoić. Czas uciekał, a on nie mógł sobie pozwolić na kolejny błąd.
Emocje mogły tylko pogorszyć sytuację. Wyjrzał zza węgła, za którym udało mu się ukryć, gdy
miękcy zajęli się swoimi rannymi. Widział, jak chowają się w budynku. W jego budynku. Rag Dwie
Trójki poczuł, jak furia uderza mu gorącą falą do głowy, ponownie więc skupił się na płynącej
powoli myśli. Okrzyki walczących stały się jeszcze głośniejsze. Jeszcze tylko kilka chwil, a miasto
będzie ich. Czas gonił. Zabezpieczył łuk na plecach i przygotował kuszę oraz bełty. Wejdzie tam,
zabije ich wszystkich, a potem zabierze to, po co przyszedł. Nie miał innej drogi.
Gory klęczał nad tracącą przytomność siostrą, drżącymi rękami wygrzebując z sakiewki przy pasie
szkatułkę, w której miał sól. Patrząc na to Kohran uświadomił sobie, że to rzeczywiście działa. Czuł
co prawda ciągle silny ból w ramieniu, które trafił młody Kar, jednak mógł poruszać ręką niemal
bez przeszkód. Po raz pierwszy w życiu doznał na własnej skórze działania soli.
— Nie zabijesz go kuszą. — Wysapał Gory, któremu w końcu udało się otworzyć szkatułkę i
wysypać na dłoń kilka białych kryształków. — Ich futra są twarde jak stal, skóra też jak pokryta
kamieniem. Najwyżej go zranisz.
Kohran spojrzał na swoją kuszę. Całe zaufanie, które udało mu się wypracować do tego narzędzia,
znikło jak bańka mydlana.
— Weź pistolet. Za moim paskiem. — Gory, jedną dłonią uciskając ranę siostry, a drugą wkładając
w jej ciało kryształy soli, skręcił biodra tak, aby skierować rękojeść w stronę towarzysza. — Celuj
w głowę.
Kohran wziął broń, tylko po to, żeby zorientować się, że zamek jest zablokowany w oczekiwaniu na
wymianę magazynka.
— Kurwa, Kar, wystrzeliłeś wszystkie naboje… — Mruknął Kohran bardziej do siebie niż do
Gory’ego i zaczął rozglądać się dookoła.
Skrzypnięcie drzwi sprawiło, że serce zaczęło walić mu w piersi. Już po nich. Miał swój miecz, ale
jeśli wierzyć słowom Gory’ego, niewiele mu z niego przyjdzie. Musiałby być mistrzem fechtunku,
by zabić istotę, którą tak trudno było zranić nawet z kuszy. Trudno. Kusza i kilka bełtów to jedyne,
co mu pozostało. Chyba że…
Spojrzał do tyłu. Znajdowali się w tym samym pomieszczeniu, w którym kilka miesięcy temu
poznali chorą Katję. Gabloty nadal znajdowały się w tym miejscu, co poprzednio.
Rag posuwał się do przodu z najwyższą ostrożnością. Sondował każdy załom korytarza, wyglądając
zza rogów w taki sposób, by trudno go było trafić. Szedł, dzierżąc przed sobą kuszę, gotową do
ataku. Uspokoił się już. Odzyskawszy równowagę emocjonalną, dużo łatwiej było mu podejmować
decyzje. Nie musiał zabijać miękkich. Jeżeli chowają się przed nim gdzieś w tym budynku, niech
tak będzie. Zginą tak czy inaczej, gdy reszta armii Poloi osiągnie ten fragment miasta. On
przyszedł tu po coś innego. Zaglądał powoli do kolejnych pokojów. Jeden po drugim zastawione
książkami, papierami, oraz mnóstwem różnego rodzaju urządzeń, których przeznaczenia nawet
Rag nie znał. Połyskliwe dyski z jakiegoś rodzaju metalu, czarne skrzynki różnej wielkości, oraz
mnóstwo innych śmieci. Pokój po pokoju, wszędzie to samo. Oznaczało to, że miał rację – ten, kto
zgromadził tu te wszystkie pamiątki z poprzedniej epoki, na pewno mógł także…
Ból w wyciągniętej przed siebie prawicy walczył w głowie Raga o lepsze z zaskoczeniem. Przednia
część kuszy odpadła od reszty razem z jego trzema palcami. Znów dał się podejść. W ułamku
sekundy furia eksplodowała w Ragu, biorąc we władanie całą jego myśl.
Kohran ciął wydobytym z gabloty solnym mieczem, gdy tylko dostrzegł ruch u drzwi. Zrobił to zbyt
wcześnie – odrąbał fajansowi część dłoni i zniszczył jego broń, nie zabił go jednak. Zanim zdążył
zadać kolejny cios, przeciwnik chwycił zdrową ręką stojącą obok skrzynkę zawierającą jakieś
pradawne urządzenie i z impetem walnął nią w chłopaka. Kohran wylądował na ścianie i lekko
pociemniało mu przed oczami, widział jednak, jak rozszalały fajans miota metalową skrzynką w
drugą ze szklanych gablot. Cel był oczywisty – zamierzał zdobyć dziwną broń porośniętą
wyschniętymi roślinami. Szkło z roztrzaskanej gabloty zasypało podłogę ostrymi jak brzytwa
odłamkami. Gory, wciśnięty w kąt pokoju odruchowo osłonił siostrę (czy jeszcze żyła?) przed
deszczem kryształków.
Kohran rzucił się do przodu, zamierzając przeszkodzić fajansowi w chwyceniu urządzenia, które po
zniszczeniu gabloty wypadło na ziemię. Ten jednak zręcznie uchylił się przed ciosem, a Kohran,
niesiony własnym pędem, wylądował z hukiem na półce po przeciwnej stronie pokoju.
Rag chwycił Szpilkę lewą ręką i obrócił się w stronę miękkiego uzbrojonego w białe ostrze.
Świadomie zignorował drugiego, który, zdaje się, ratował młodą kobietę, którą Rag trafił z łuku
przed wejściem do budynku. Oszacował, że większe zagrożenie stanowi ten uzbrojony w broń
białą, z obłędem w oczach. Nie mylił się, młody mężczyzna rzucił się na niego z uniesionym
ostrzem, ale Rag sparował atak Szpilką. Zderzenie dwóch broni wprawiło w drżenie powietrze w
pomieszczeniu. Dźwięk był dziwny, niepodobny do niczego, co Rag słyszał w życiu. Miękki
zaatakował ponownie, a Rag znów sparował cios. Mimo tego, że walczył lewą ręką, miał widoczną
przewagę nad niedoświadczonym przeciwnikiem. Odepchnął mężczyznę kopniakiem i silnym
zamachem Szpilki wyrwał mu broń z ręki. Bezbronny, odsłonięty miękki z lękiem patrzył się na
Raga Dwie Trójki, który miał wszystko, czego chciał. Jego pokonany już przeciwnik starał się chyba
zasłaniać ciałem swoich skulonych na podłodze towarzyszy, choć musiał zdawać sobie sprawę, że
jego i ich życie dobiegło końca.
Nagle, z głośnym hukiem, coś cisnęło Ragiem o ścianę pokoju.
W drzwiach pomieszczenia, z dymiącą strzelbą na niedźwiedzie stała chora Katja.
— Lubię was, białasy, ale żaden pierdolec nie będzie mi tu takiego syfu robił. — Patrzyła na
wijącego się pod ścianą fajansa z fascynacją w oczach.
Kohran trząsł się cały i miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Katja zwróciła się do niego.
— Coście nam tu sprowadzili?
— Dobij go. — Jakiś głos zza jej pleców radził zrobić to, do czego i Kohran by zachęcał, gdyby tylko
był w stanie wydobyć z gardła jakiś dźwięk. Spojrzał ponad ramieniem Katji. To bibliotekarz. — Na
co czekasz? Zabij go, szybko.
Fajans podniósł się z podłogi. Większość fragmentów pocisku trafiła w chroniące jego ciało futro,
część jednak poharatała jego twarz i ramię. Kohran przyjrzał się przybyszowi. Był wysoki, wyższy
niż oni. Prócz grubego futra jego ciało obwiązane było w wielu miejscach sznurkami
poprzekładanymi kawałkami drewna. Skóra była szara, z lekkim odcieniem niebieskiego, jak
świeży popiół z ogniska. Kończyny miał bardzo szczupłe, jednak pod skórą rysowały się wyraźne
węzły mięśni, o nieco innym niż ludzkie wyglądzie. Lecz mimo wszystko… Gdyby ktoś przedstawił
Kohranowi rysunek tego stworzenia, powiedziałby, że przedstawia on człowieka.
Fajans patrzył to na Katję, to na ciągle lekko dymiącą lufę strzelby. Kobieta nie strzelała. Z jego
okaleczonej prawej dłoni na podłogę kapała krew, wyglądająca zupełnie jak krew człowieka. Z
lewej nie wypuszczał swojej spiczastej broni.
Katja zrobiła jeden krok w bok, przeciwnik postąpił krok w przeciwną stronę, trzymając stały
dystans od kobiety i jej strzelby. Na zewnątrz słychać było szczęk żelaza i głośny ryk fajansów.
Katja dała kolejny krok, przesuwając się po okręgu, odsuwała się od drzwi pokoju.
— Co ty robisz? — W dobiegającym z korytarza głosie bibliotekarza słychać było niepokój. Katja
jednak nie odpowiadała. Zamiast tego, nadal powoli okrążała pokój, a razem z nią, po przeciwnej
stronie orbity maszerował fajans. — Katja! Chyba nie zamierzasz… — Krzyknął w pewnym
momencie, ale przerwał nagle, gdyż fajans znalazł się przy drzwiach, tuż przy nim.
Szary wojownik wpatrywał się w kobietę ze strzelbą. Był poważnie ranny, a ona była poza jego
zasięgiem. Jego życie natomiast zależało jedynie od ruchu jej palca na spuście. Kohran nie
spuszczał z niego wzroku. Jego oczy były bardzo ludzkie. Duże, stalowo szare, utkwione w Katji.
Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, zapewne nie chcąc zaprzepaścić swej jedynej szansy na ujście
z życiem.
Katja lekko skinęła lufą, dając mu do zrozumienia, że ma odejść. Stary bibliotekarz, odległy od
fajansa o długość ramienia był biały ze strachu. Fajans powoli wycofał się korytarzem w kierunku
wyjścia z budynku. Kiedy zniknął za zakrętem, bibliotekarz rzucił się w kierunku Katji.
— Co ty odpierdalasz wariatko? — Krzyczał na poły błagalnie, na poły groźnie. Wyciągnął w jej
kierunku ręce, ona jednak podniosła strzelbę go góry, celując prosto w jego łysą głowę. Zatrzymał
się w pół kroku. Po chwili usłyszeli skrzypnięcie drzwi wejściowych i kroki na schodach. Katja
wypuściła powietrze z płuc, opuściła strzelbę i podała ją mężczyźnie.
— Co narobiłaś?! — Bibliotekarz wyszarpnął jej broń z ręki i wymierzył lufę w jej stronę. — To całe
twoje gadanie… Ty naprawdę chcesz, żeby oni… — Mężczyzna miał problem ze znalezieniem słów
na opisanie tego, czego właśnie doświadczył. W końcu stał już tylko przed Katją i ciężko dysząc,
machał jej strzelbą przed oczami.
— No dalej, braciszku. — Katja zachęciła go, chwytając koniec lufy i przykładając ją sobie do czoła.
— Bum.
— Jesteś chora. — Odpowiedział tylko stary, a Kohran mógłby przysiąc, że widział, jak jego oczy
zawilgotniały. Wyrwał jej lufę z dłoni i wolną ręką spoliczkował potężnie. Katia zwaliła się na
ziemię, tuż obok Gory’ego.
Gory.
Gory nie ruszał się. Skulony nad ciałem Lidki trwał jak w transie. Dłonie miał zakrwawione, tak
samo, jak większość ubrania. Nie trzeba było pytać, co z jego siostrą. Kohran wziął solny miecz,
podniósł towarzysza z klęczek i wywlókł z pokoju. Gory dał się prowadzić jak dziecko, z wzrokiem
utkwionym gdzieś w nieskończoności.
Gdy wychodzili z budynku tylnymi drzwiami, po jego drugiej stronie już wrzało. Fajnsy zdobyły
Norylsk. Wariatka, bibliotekarz, kowalski czeladnik i myśliwy dopadli południowo-zachodniej
bramy i rzucili się do ucieczki, ruszając w prosto w ramiona syberyjskiej zimy.
Rag Dwie Trójki, przeżuwając gorycz upokorzenia, delektował się zwycięstwem. Oddalił się od
miasta, opatrzył rany i zgodnie z dawno podjętym planem, ruszył w długą drogę na południe.

Podobne dokumenty