Show publication content!
Transkrypt
Show publication content!
Wieś, w której żyję. Nazywam się Selena Stępień, mam 25 lat, jestem studentką ostatniego roku studiów magisterskich Akademii Obrony Narodowej w Warszawie. Przed 25 laty moi dziadkowie kupili kawałek ziemi i 1 ha lasu na wsi, by po latach wędrówek po Polsce osiedlić się na stałe i wypoczywać po trudach niełatwego życia. Dziadek mój, żołnierz zawodowy w stopniu pułkownika, kochał wieś i uszczęśliwił moich rodziców tym miejscem na ziemi, tutaj się urodziłam, tu spędziłam dzieciństwo i wczesną młodość i tutaj wracam z zagranicznych wojaży, z tętniącej innym życiem Warszawy. Moja wieś leży w centralnej Polsce, w województwie łódzkim. To maleńka miejscowość ukryta wśród piaszczystych pól, rozległych łąk i sosnowych lasów. Wszędzie daleko, do szkoły, do sklepu, do kościoła, nawet do trasy E8 jest 5 kilometrów. I to jest piękne i to ma swój urok! Jak toczyło się życie ćwierć wieku temu i w kolejnych latach mojego dzieciństwa wiem ze wspomnień osób bliskich, którzy fascynowali się wszystkim, co ich otaczało. Te wspomnienia są prawdziwe, może z lekka ubarwione zachwytem i podziwem. Józefina to wieś z 52 numerami posesji, niektóre działki są niezabudowane. Przed laty dominowały skromne domy mieszkalne budowane z kamienia wapiennego, jeden okazały dom był z czerwonej cegły. W zabudowie widoczne były stodoły i budynki gospodarcze kryte szarą dachówką, tu i ówdzie można dojrzeć było drewnianą szopę, tak zwaną drewutnię. Utrzymane w należytym porządku były stajnie, obory, chlewnie, nawet kurniki zdobiły przyzwoite grządki, kształtne drabinki i przestronne gniazda. Gospodarz dbał o porządek w swoim obejściu, bo gospodynie - to wnętrze domu, ogródki i warzywne ogrody. Przestronna kuchnia z dużym stołem to miejsce spotkań wszystkich domowników, którzy południowy posiłek rozpoczynali modlitwą, tutaj przyjmowało się sąsiadów, niezapowiedzianych gości, urzędników i listonosza. Pokój paradny z łóżkami zasłanymi białą narzutą i stosem wykrochmalonych poduszek to miejsce wyjątkowo uroczyste, gdzie wchodził tylko ksiądz z kolędowym błogosławieństwem. Ozdobą były okazałe obrazy święte, czasem łowickie kilimki a w oknach mocno marszczone firany i kwitnące pelargonie. Pod opieką gospodyni był ogródek kwiatowy, zadbany i kolorowy z wysmukłymi malwami, z krzaczastymi daliami, kwitły tam też bratki, astry i lwie paszcze. Od strony sąsiada krzewił się bez i czeremcha. Och, ile troski i pracy widać było w ogródkach warzywnych, pielęgnowane były warzywa, nawet dynie i kabaczki. Gospodynie z tamtych lat były samowystarczalne, musiały mieć wszystko pod ręką, bo do sklepu ....daleko. W sadach rosły nieomal wszystkie drzewa owocowe, prym wiodły wiśnie, śliwki węgierki, grusze i jabłonie, począwszy od papierówek a skończywszy na szarej i złotej renecie. A dzisiaj świat poszedł do przodu! Z krajobrazu wsi zniknęły zabudowania gospodarcze, po remontach funkcjonują garaże, przechowalnie wszystkiego co zostało z minionych lat. Domy błyszczą kolorowymi tynkami, w oknach zamiast firan i kwiatów mienią się srebrne rolety i żaluzje, zamiast ganków i podcieni odpoczywa się na tarasach i ozdobnych balkonach. Każdy dom w widocznym miejscu chwali się anteną telewizyjną o zasięgu satelitarnym. Zniknęły kwiaty, teraz puszą się iglaki na tle przystrzyżonej trawy a w ogrodach warzywnych widzimy grządkę marchewki, pietruszki, kilka sadzonek porów i selerów, no czasem jeszcze znajdzie się cebula, niezbędna do sałatki z pomidorów. To wszystko! Kto współcześnie będzie trwonił czas pielęgnując warzywniaki? Przecież w każdą środę przejeżdża przez wieś samochód dostawczy i bębni na cały głos,, jabłuszkaaa, marchewkaaa, pietruszkaaa, cebulaaaaaaaaaa.......I ta współczesna wieś kroczy w kierunku zmian ku lepszej przyszłości. W mojej wsi jest dwóch gospodarzy, jeden hoduje prosięta w ciągłej liczbie powyżej 120 sztuk, drugi jest hodowcą krów mlecznych, około 80 sztuk. Pozostali mieszkańcy albo żyją z rolniczych rent lub emerytur, albo najmują się do sezonowych prac leśnych, albo wyjechali za granicę w poszukiwaniu łatwego chleba. Wieś nie tętni już pracą, ziemie leżą odłogiem, znaczną część dzierżawią ci dwaj rolnicy, którzy wzięli los w swoje ręce. Gdzie ci żniwiarze ostrzący zamaszyście kosy, gdzie rżenie koni ciągnących wozy, koparki, żniwiarki, pługi i brony, gdzie stada krów pędzonych wiejską drogą na rozległe łąki ukryte wśród lasów, no gdzie to wszystko, co pachniało polską wsią??? Współczesny obraz mojej wsi to kilka traktorów, jeden kombajn, wieloczynnościowe sadzarki i koparki. Dawna, sprzed 25- laty wieś odeszła na zawsze, nawet śladu nie ma po tym co stanowiło urodę wiejskiego sioła. Nie muczą krowy, nie beczą owce, nie gdakają kury, nawet kogut już nie zapieje… Struktura mieszkańców wsi też uległa zmianie, pozostała wierna obyczajom starsza część ludności również została w pewien sposób zmanipulowana. Zniknęły bezpowrotnie ławeczki przed płotami, bo to było miejsce wymiany poglądów, drobne ploteczki i politykowanie. Teraz na okrągło gra telewizor, od serialu do serialu, prognoza pogody i wiadomości wypełniają wolny czas a jest go sporo, bo lata ciężkiej pracy w polu i zagrodzie się skończyły. Każdy żyje swoim życiem, nikt nie wraca do przeszłości, bo może byłoby czegoś żal. Fajnie jest jak jest! Czasem myślę, czyżby i wiara w narodzie upadła? Kiedyś pieszo szły grupy dzieci z rodzicami, dziadkami do kościoła oddalonego kilka kilometrów, teraz w niedzielę jedzie kilka samochodów i to jest cała parada, nawet jazda rowerem jest uciążliwa. W środkowej części wsi, po prawej stronie stoi duży drewniany krzyż otoczony ozdobnymi krzewami, to tam w maju zbierali się mieszkańcy i rozlegał się głos,,po górach, dolinach"...wielbiący Maryję. Z upływem lat pieśni maryjne słabły a obecnie tylko kilka starszych kobiet kultywuje tę wzruszającą tradycję Ludzie nie pracują w pocie czoła , nie modlą się żarliwie, nawet nie bawią się szczerze. Jako dorastająca panienka uczestniczyłam w wiejskich potańcówkach organizowanych nieomal w każdą sobotę w remizie strażackiej. Kilku grajkówsamograjków, bufet obficie zaopatrzony i wesołe tańce do białego rana. Tańczyli wszyscy i w tańcu rodziły się pierwsze miłości a przed salą rozliczane były osobiste porachunki. Obecnie cisza, czasem tylko w tanecznej sali odbywa się wiejskie zebranie, przyjeżdża przedstawiciel gminy i mieszkańcy wietrzą wtedy swoje auta, bo prawie na każdym podwórku lśnią samochody różnej marki i różnego stopnia zużycia. Samochód jest i biedy nie widać! Ostatnim etapem moich rozważań jest wskazanie zmian, które nie zawsze są pozytywne. Wieś zmieniła oblicze, bo przyszło NOWE, tylko warto pomyśleć, czy zawsze wprowadzenie zmian przynosi pozytywne skutki. Chłopska natura jest sprytna, bo chłop panem chce być i basta! Dotacje unijne nie zawsze służą rozkwitowi gospodarstw rolnych, prościej ziemie wydzierżawić, dotację do kieszeni i świat się kręci! Szerzą się kombinacje, nieuczciwe chwyty, bo kto myśli ,ten żyje! I takim sposobem kontraktuje się 2 hektary ziół skupowanych przez Herbapol a wyrastają chwasty, bo kontroler nie dostrzega różnicy między mniszkiem lekarskim a wszelkiego asortymentu chwastami. Smutne to ale prawdziwe! Ostatnio wprowadzone dopłaty do zalesiania nieużytków to kolejna szansa na łatwy pieniądz. Zmiany są konieczne, bo świat nie może stać w miejscu. Nie zamierzam wskazywać przyczyn, ale jako mieszkanka wsi bliskiej mojemu sercu, powiem szczerze, to jest droga do nikąd! Józefina to jeszcze nie miasto, a już nie wieś, to taki współczesny wynalazek, któremu nie przydzielono patentu. Trudno! Uroda i piękno tego miejsca na ziemi pozostanie w moim sercu......na świecie wszystko się zmienia, wieczne są tylko wspomnienia.