Drugi naród wybrany

Transkrypt

Drugi naród wybrany
Drugi naród wybrany
Tęsknota za kościelnym winem zbliżyła rosyjskiego plutonowego Zacharycza do popa Costiki. Plutonowy, starszawy
gość, też był kiedyś duchownym w jednym z kościołów Mińska przekształconym przez Sowietów w magazyn za przyzwoleniem i przy pomocy najświatlejszych członków klasy
robotniczej. Zacharycz sam zrzucił sutannę i wstąpił do wojska. Pisali o nim w gazetach. Jego zdjęcia pojawiły się nawet
w „Prawdzie”, jedno w sutannie, a drugie w mundurze piechura. On sam nie wiedział już, przez ile pułków przeszedł jako
głosiciel ateizmu. W momencie rozpoczęcia wojny otrzymał
rozkaz użycia swojej gorliwości i talentu krasomówczego do
wygłaszania przemówień patriotycznych przed walką. Nosił
mundur żołnierski. Był również na pierwszej linii frontu. Na
jego piersi widniało mnóstwo medali, które otrzymał za bohaterskie czyny. Kiedy Zacharycz się upijał, zaczynał się dziwić,
że aż tyle ich dostał, nie zabijając nawet jednego wroga. Odniósł kilka ran, ale miał dobre ciało i wszystko goiło się na nim
szybko. Przybył do Medgidii przez pomyłkę, z rannymi w wagonie sanitarnym, który zabłąkał się w drodze do ojczyz­ny.
Najnowsza rana Zacharycza, na prawej nodze – pocisk z karabinu maszynowego trafił go w łydkę – nie goiła się równie
szybko, co poprzednie trzy. Noga spuchła, albo z zimna, albo
dlatego, że w wieku lat pięćdziesięciu organizm plutonowego
nie pracował już tak sprawnie jak kiedyś. Pułkownik chirurg
z wagonu szpitalnego opiekował się Zacharyczem gorliwiej
niż generałami. Gdyby pacjent zmarł lub gdyby lekarz amputował mu bez potrzeby nogę, czekał go w najlepszym przypadku aktywny urlop bezterminowy w jakiejś kopalni na Syberii. Ponieważ jednak zdrowiem plutonowego bez sutanny
interesował się sam Józef Wissarionowicz, generał, którego
podwładnym był chirurg, ostrzegł lekarza spokojnym to216
nem, że w razie wpadki wyśle go przed pluton egzekucyjny.
Medyk w stopniu pułkownika codziennie rozdrapywał ranę
Zacharycza, raz na godzinę wsadzał mu termometr w tyłek
i dodatkowo męczył obrzydliwymi pijawkami, które kładł na
nogę plutonowego, aby oczyszczały krew. Kiedy wagon dotarł
do Medgidii, plutonowy zażądał munduru. Chirurg nawet
nie chciał o tym słyszeć. Zacharycz wysiadł więc w samym
szlafroku i kalesonach. Było zimno. Lekarz poszedł za żołnierzem z mundurem w rękach, przekonując go, aby wrócił do
wagonu, bo przecież nie mógł pozwolić, aby przebierał się na
oczach wszystkich ludzi na peronie.
Plutonowy opowiedział potem popu, jak założył mundur
właśnie tam, na widoku, ze strachu przed ponownym wpadnięciem w łapy sanitariuszy i kolejnym usypiającym zastrzykiem zrobionym mu na siłę. I jak potem, wraz z nieodstępującym go na krok chirurgiem, pokuśtykał w poszukiwaniu
patrolu wojskowego i poprosił żołnierzy, by go zaprowadzili
do sowieckiego komendanta miasta.
Patrol zatrzymuje więc dorożkę, aby przetransportować
bohatera, którego pierś ugina się pod ciężarem medali. Lekarz
wskakuje do dorożki za swoim chorym. Po drodze nos Zacharycza drażni woń jakiejś pieczeni. Krzyczy więc do woźnicy, aby się zatrzymał. Krokiem bohatera wkracza do knajpy
z pieczenią bez złamanego grosza przy duszy. Zamawia mięso
i czerwone wino, mając okazję pierwszy raz od osiemnastu
dni zbliżyć się do czegoś, co nie było mdłym i rozgotowanym
jadłem serwowanym w wagonie szpitalnym. Kiedy już zjadł
i wypił, poprosił o schronienie w komendanturze. Chciał jedynie dostać łóżko i, jeśli się da, troszkę ciepłej herbaty na
spodku. Pułkownik chirurg, najwyższy stopniem wojskowy
w pomieszczeniu, spojrzał z grymasem na miejscowego komendanta – przecież to bohater Zacharycz! I poprosił o jeszcze jedno łóżko w tym samym pokoju, gdyż chciał się dalej
opiekować bohaterskim plutonowym. Chory wyraził zgodę
na obecność lekarza, jednak bez termometru i skalpela, którym medyk grzebał w ranie, nie pozwalając się jej zagoić.
217
Następnego dnia Zacharycz wyszedł na spacer, kuśtyk,
kuśtyk. Dotarł do cerkwi. Chirurg za nim. Apostoł ateizmu
nie pozwolił lekarzowi wejść do środka. Chciał podyskutować
z popem i go uświadomić. Proboszcz właśnie wychodził. Kiedy zobaczył rosyjskiego żołnierza w kościele, przeżegnał się.
A usłyszawszy, jak sołdat śpiewa mu po grecku Kyrie eleison,
w pierwszej chwili pomyślał, że chyba ma jakiś problem ze
słuchem.
Zacharycz dalej śpiewał po grecku z myślą, że sprowokuje
duchownego do rozmowy o kanonach wiary. Potem przeszedł
na staro-cerkiewno-słowiański, pytając duchownego, czy syn
marnotrawny może wrócić do domu, jeżeli się zagubił. Cóż
jego rozmówca miał na to odpowiedzieć? Zaprosił gościa na
rozstrzygnięcie tej kwestii w domu. Jeszcze tego samego dnia
w mieście dowiedziano się, że jakiś ruski żołnierz, były pop,
chciał nawrócić proboszcza na ateizm, a ten ze strachu dał mu
nawet datek!
Koniec końców, Zacharycz skonstatował, że kościelne
wino komunijne przed osłodzeniem ma tutaj, w domu proboszcza, smak jakby nieco ostrzejszy od aksamitnego nektaru
znanego mu z cerkwi w Mińsku. I tak próbując w milczeniu,
upił się na amen. Plutonowy jeszcze dwukrotnie złożył wizytę
swojemu rumuńskiemu koledze, zanim rana się zagoiła i został wysłany do Niemiec w celu wzmacniania bojowego ducha
Armii Czerwonej.
Dopiero po zakończeniu wojny pop opowiedział o przebiegu wizyt Zacharycza. Rosjanin dał mu do zrozumienia, że
czym innym jest zrzucenie sutanny, a całkiem czym innym
zerwanie z Bogiem. „Nawet wtedy, kiedy głosisz ateizm, ale
mówisz o Nim, zasiewasz ziarenko w Jego imieniu” – wyjaśniał sowiecki człowiek mieszanką słów greckich, staro-cerkiewno-słowiańskich i hebrajskich. Kochany Bóg w swoim
wielkim miłosierdziu obronił go przed ogniem i kulami, ale
od czasu do czasu wystawiał jednak na próbę. Tak samo zrobił
ze wszystkimi Rosjanami, którym pomógł wygrać wojnę, ale
wcześniej pokazał, że bez jego życzliwej interwencji, począw218
szy od wielkiej zimy, którą uderzył w Germańców, Rosjanie za
żadne skarby nie doszliby do Niemiec. „Skąd brała się ta Boża
życzliwość?” – spytał go niedowierzająco Costică. Zacharycz
nie wiedział. A skąd miałby niby wiedzieć? Może jednak stąd,
że Bóg ma świadomość tego, że naród rosyjski, nawet kiedy
odwraca się do Niego plecami, tak jak onegdaj naród wybrany
na pustyni, nie może tak naprawdę zerwać ani z Nim, ani ze
swoim Bożym powołaniem.