W drużynie o obco brzmiącej nazwie SPAM
Transkrypt
W drużynie o obco brzmiącej nazwie SPAM
W drużynie o obco brzmiącej nazwie SPAM-ornithology (Specjalny Pułk Amatorów Mazowieckiej Ornitologii) nie znalazł się żaden wolny pisarz, więc trud pisania niniejszego wypracowania padł na zupełnego „świeżaka” w rajdzie. Za męki związane z czytaniem tego teksu serdecznie więc przepraszam… Nasz 5 osobowy team składał się z 4 obserwatorów (Robert Tęcza – szef, Marcin Łukaszewicz, Robert Jóźwik oraz niżej podpisany) wspieranych przez sprytnego kierowcę w osobie Krzysztofa Furdala. Naszym terenem działań z racji naszego zamieszkania były tereny w południowej części województwa mazowieckiego. Cel był prosty – zwycięstwo w rajdzie… Prezenty – od lewej Robert Tęcza, Krzysztof Furdal, Marcin Łukaszewicz Zaczęliśmy o północy spotykając się na parkingu W Jedlni-Letnisko. Pierwszym głosem, który usłyszeliśmy był dźwięk otwieranej puszki piwa. To był dobry prognostyk przed całym dniem ciekawych obserwacji. Plan mieliśmy ambitny, objechać wszystkie najciekawsze miejsca na mapie naszego regionu. Zaczęliśmy od gatunków nocnych – jako pierwsze zameldowały się nam na liście derkacze oraz stęskniona samica puszczyka, która pozwoliła na siebie popatrzeć. Zaliczyliśmy przy okazji też śpiewającą donośnie w ciemności nocy lerkę. Udaliśmy się następnie na stawy w Jedlińsku z nadzieją że jakiś chruściel zechce się odezwać, niestety wyjeżdżaliśmy stamtąd na tarczy kierując swoje losy w kierunku rezerwatu „Ciszek”, by tam już o brzasku wsłuchiwać się w śpiewy budzących się ptaków. Zanim jednak do tego doszło komisyjnie otworzyliśmy paczkę od organizatorów i odpowiednio udekorowaliśmy się emblematami rajdu. Emblemat na właściwym miejscu Pogoda na razie dopisywała. Leśni wirtuozi również, z czego byliśmy bardzo zadowoleni. Z „Ciszka” przejechaliśmy do rezerwatu „Ponty” w drodze szczęśliwie stwierdzając głosy przelatujących żurawi (to nasz jedyny kontakt z tym gatunkiem). Niestety wędrówka po lesie nie zasiliła bardzo naszej listy, ale dała możliwość spotkania z parą gili, co był o dla nas miłym akcentem. Wyjeżdżaliśmy z lasu w dobrym nastroju z wynikiem ponad 40 gatunków, licząc na obfitość awifauny stawów rybnych. Na początek Jedlińsk – znowu, tym razem za dnia. Nie rozczarowaliśmy się zaliczając m.in. jaskółki, rybitwę białowąsą, czy bociany. W międzyczasie niestety pogoda zaczęła się psuć. Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami i zerwał się silny wiatr. Na dodatek jeden ze stawów stał w płomieniach wzniecanych jego każdym podmuchem – na szczęście byliśmy w bezpiecznej odległości od zagrożenia. Pożar na stawach w Jedlińsku. Od lewej: Rober Tęcza, Robert Jóźwik, Marcin Łukaszewicz Pogarszające się warunki atmosferyczne nie napawały nas optymizmem, ale nie traciliśmy ducha i woli walki. Zajechaliśmy do Radomia – tam m.in. krętogłów, perkozek i kokoszka zasilają grupę stwierdzonych gatunków. Wykorzystaliśmy też moment na zrobienie pamiątkowego zdjęcia drużyny. Drużyna w komplecie. Od lewej: Krzysztof Furdal, Marcin Łukaszewicz, Robert Tęcza, Robert Jóźwik, Rafał Kuropieska Następnym przystankiem były stawy w Orońsku. Tam jedyna czapla jaką udało się nam zobaczyć – bąk. Dodatkowo ładny samiec błotniaka łąkowego. Wędrując po groblach coraz bardziej odczuwaliśmy fizyczne zmęczenie, ale dzięki dobrym zapasom w chlebaku szybko odzyskaliśmy wigor i świeżość. Mieliśmy pierwotnie zrezygnować z wyjazdu na zalew Domaniów, ale po przemyśleniu postanowiliśmy odwiedzić to znane ornitologicznie miejsce. Przedtem wypad na włości szefa. Szybko odnajdujemy pewne stanowiska słowika rdzawego, jastrzębia czy też srokosza. Nie raczył się tylko ukazać miejscowy dudek. Domaniów niestety ku naszemu rozczarowaniu nie przyczynił się do poprawienia naszego wyniku. Nieco przygaszeni pojechaliśmy znowu do miasta, licząc na radomskie dzierlatki. Były, ale nie takie o jakich marzyliśmy. Znowu na tarczy. Wypatrywanie. Od lewej: Robert Tęcza, Marcin Łukaszewicz, Robert Jóźwik Czas nieubłaganie płynął, a w notatniku nic nie przybywało. Z nadzieją jedziemy nad Wisłę i cieszymy się widokiem m.in. ostrygojadów i rybitw białoczelnych. Spieszymy potem na Bąkowiec, który jest ostatnim punktem w naszym planie. Tam, rzutem na taśmę zaliczamy – ostatnie jak się potem okazało dla nas gatunki – gągoły i łęczaki. Po podsumowaniu wychodzi wynik 120 gatunków... Rewelacyjny może nie jest. Nie udało się nam również osiągnąć celu minimum jaki sobie założyliśmy przed startem czyli liczby 130 gatunków. Jednak rozstaliśmy się w dobrych nastrojach, wiedząc że daliśmy z siebie wszystko. Czegoś zabrakło – może tylko odrobiny szczęścia… W imieniu zespołu najmłodszy – Rafał Kuropieska