Miłość Mamy - Ebookpoint

Transkrypt

Miłość Mamy - Ebookpoint
Agata Haidi
„Służąca”
Copyright © by Agata Haidi, 2016
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o., 2016
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana
i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Jacek Antoniewski
Projekt okładki: Robert Rumak
Korekta: Marlena Rumak
Ilustracje na okładce: © Elisanth, Tryfonov – Fotolia.com
ISBN: 978‒83‒7900‒576‒5
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3/325, 62‑510 Konin
tel. 63 242 02 02
http://wydawnictwo.psychoskok.pl
e‑mail: [email protected]
Książkę tę dedykuję wszystkim ofiarom
przemocy domowej. Dziękuję mojemu mężowi,
bez którego nie powstałaby ta książka.
Imiona i nazwiska w tej książce zostały zmienione.
Zbieżność imion, nazwisk i miejscowości jest przypadkowa.
Spis treści
1. Ach, co to był za ślub… i wesele . . . . . . . . . . . . . . . 6
2. Miesiąc miodowy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9
3. Rodzice . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11
Miłość Mamy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12
4. Dom rodzinny… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15
5. Emerytura rolnicza – gorycz i łzy… . . . . . . . . . . . . 18
6. Jeszcze jedna kartka z mojego DZIECIŃSTWA . . . . . . . 28
7. Wujeczek Włodzimierz i Ciocia Włodzimierzowa . . . . . . 32
8. Codzienna gehenna życia z mężem . . . . . . . . . . . . 35
Nie pomogła roczna córeczka . . . . . . . . . . . . . . . 35
Jak pobił moją Matkę . . . . . . . . . . . . . . . . . . 37
Pojednanie z sąsiadami . . . . . . . . . . . . . . . . . 38
Co on jeszcze wymyślał? . . . . . . . . . . . . . . . . . 41
Ostatnie Boże Narodzenie z mężem . . . . . . . . . . . . 47
Separacja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48
Kropla decydująca o zmianie . . . . . . . . . . . . . . . 49
9. Najcięższy okres w moim życiu . . . . . . . . . . . . . . 51
10. Nowy etap, nowe życie . . . . . . . . . . . . . . . . . 70
11. Moja pierwsza praca, jako służąca. Podkowa Leśna . . . . . 72
12. Druga praca. Józefów . . . . . . . . . . . . . . . . . . 78
13. Trzecia praca. Okęcie . . . . . . . . . . . . . . . . . . 83
14. Czwarta praca. Niania Stasia . . . . . . . . . . . . . . . 85
15. Jakie jeszcze oferty pracy dostawałam telefonicznie . . . . . 86
16. Piąta praca. Bliźnięta . . . . . . . . . . . . . . . . . . 89
17. Szósta praca. Halinów . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95
18. Siódma praca. Zielonka . . . . . . . . . . . . . . . . . 97
19. Ósma praca. Nadarzyn . . . . . . . . . . . . . . . . . 103
20. Dziewiąta praca. Marina – komfortowe osiedle. Chińczycy . 109
21. Dziesiąta praca. Piekarnia . . . . . . . . . . . . . . . . 115
22. Jedenasta praca. Kurnik – Ferma kur niosek . . . . . . . . 118
4
23. Dwunasta praca. Niemcy – pieczarkarnia . . . . . . . . . 120
24. Trzynaste miejsce pracy. Ożarów . . . . . . . . . . . . . 123
25. Czternaste miejsce pracy . . . . . . . . . . . . . . . . 131
26. Piętnasta praca. Próbna praca w Józefowie . . . . . . . . 133
27. Szesnasta praca. Willa w Radzyminie . . . . . . . . . . . 135
28. Curtiz Plaza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137
29. Siedemnasta praca. Bielany Stare . . . . . . . . . . . . . 139
30. Osiemnasta praca. Sadyba . . . . . . . . . . . . . . . 141
31. Dziewiętnasta praca. Ursynów . . . . . . . . . . . . . . 143
32. Dwudziesta praca. Mokotów . . . . . . . . . . . . . . 146
33. Zmiana – 2013 rok . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 151
34. Moja emerytura . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153
35. Sprzedaję dom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 154
36. Mój nowy dom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 155
37. Ostatni rozdział . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 156
5
1. Ach, co to był za ślub… i wesele
M
oje prawdziwe życie zaczęło się od dnia zaślubin z mężem.
Był 19 kwietnia 1980 r. – to dzień mojego ślubu – najszczę‑
śliwszy, najpiękniejszy dzień w życiu. Tak powinno być,
o tym marzy każda dziewczyna. A jak było u mnie? Był to najgorszy
dzień w moim życiu… – wiało, padało, grzmiało, deszcz, śnieg – po‑
goda pokazywała swoje najgorsze oblicze. Wiatr był tak silny, że powy‑
rywał i połamał drzewa i słupy elektryczne i pozrywał druty z energią
elektryczną. W rezultacie tych zjawisk nie było światła, a więc ślub przy
świecach, bez organów, bez marsza. Wesele tak samo – przy lampach,
świecach, bez muzyki, choć był opłacony najlepszy zespół w okolicy.
W środku ściskało, serce rwało się z rozpaczy. Dlaczego tak jest?
Dlaczego mnie to spotkało?! Tak po cichutku myślałam – ta pogoda
to prognoza, zapowiedź mojego życia… małżeńskiego. Ale również
pocieszałam się, że to zabobony. Przecież to tylko pogoda – natura.
Mój narzeczony we fraku koloru „kawa z mlekiem” – dumny,
zarozumiały – mówił, że nikt nie brał ślubu tak jak on. I tak też
było! – co za pycha i głupota!
Wiele rzeczy widziałam u niego złych – charakter, zachowanie,
to co mówił i robił… Ale…? Kochałam go i nie wyobrażałam sobie
życia bez niego. Jako młoda dziewczyna nie umiałam przewidzieć
piekła, które miało mnie z nim czekać.
Męża poznałam w czasie podróży do szkoły. Jeździliśmy tym samym
autobusem PKS, on wsiadał po drodze, w połowie drogi do miasta,
w którym chodziłam do Technikum Rolniczego. Zaczepiał mnie,
gadał jakieś głupoty, bardzo mnie tym denerwując. Ignorowałam
go, unikałam, myślałam – co za dupek! Ale on nie dawał za wygraną.
Podchodził codziennie, przynosił mi różne owoce z własnego sadu
– jabłka, gruszki, śliwki, był taki dobry, tak nadskakiwał. Wreszcie
zaprosił mnie do kina i tak powoli kupował mnie i moją miłość.
6
W krótkim czasie pokochałam go. Po trzech latach spotykania
się, stanęliśmy na ślubnym kobiercu.
W tym wielkim dniu ślubu mąż pokazał swoje całe oblicze! Pomi‑
jając te straszne zawieruchy pogodowe, czułam się bardzo samotna
w czasie całego wesela, bo nie było przy mnie męża. Około godziny
dwudziestej pojechaliśmy do fotografa na zdjęcia pozowane.
Po kilkuset metrach podróży zorientowałam się, że nie zabrałam
swojej wiązanki ślubnej.
Została na stole, we flakonie, na przyjęciu weselnym.
– Nie wzięłam wiązanki – powiedziałam do męża.– Wracajmy.
Mój kochany, przed chwilą związany Sakramentem Małżeństwa,
wpadł w straszną furię.
– O czym ja myślałam? Co ja mam w głowie? To wielkie nieszczę‑
ście, będzie źle!
To ja jestem wszystkiemu winna! Strasznie krzyczał, przeklinał
i patrzył na mnie z taką nienawiścią… a ja płakałam… łzy płynęły,
nie mogłam ich powstrzymać. Czułam się podeptana i upokorzona.
Wstydziłam się świadków i kierowcy. Myślałam, że to sen… jednak
się nie budziłam – koszmar trwał. To taka jest jego miłość? Szybko
zrozumiałam, że on mnie nie kocha.
Wróciliśmy na salę weselną – ciemno, smutno. Byłam sama –
on gdzieś biegał, coś załatwiał – chyba tą energię? U mnie w sercu
krwawiąca rana. Było mi przykro i smutno, nie mogłam zapomnieć
zachowania męża. Cały czas słyszałam jego krzyki i przekleństwa.
Nie przeprosił, bo w jego rozumowaniu nic się przecież nie stało
a ja tylko chciałam, żeby był ze mną, żeby mnie przytulił i pocałował
i trzymał za rękę. Tylko tyle. Wszystko inne nie miało znaczenia.
On tak nie myślał. Otwierały mi się oczy. Nad ranem mój mąż upił się
z muzykantami i tak zakończyło się wesele. Kareta Weselna spotkała
Karawan Pogrzebowy!!!
O czym myślałam? Pójdę rano do księdza proboszcza, opowiem
o zachowaniu męża na weselu i poproszę o unieważnienie ślubu.
Zabrakło mi jednak odwagi. Wstyd wziął górę.
Byłam młodą dziewczyną ze wsi, zagubioną i przerażoną.
7
Po dwudziestu pięciu latach od ślubu, koleżanka opowiedziała mi,
co robił mój mąż w czasie wesela. Odprowadzał ją do domu. Całą
drogę przytulał i dobierał się do niej. Myślałam o tobie – mówiła
koleżanka. – I zastanawiałam się nad Twoim życiem, jakie ono będzie
z takim człowiekiem?
Następnego dnia obudziłam się około południa – słoneczko świe‑
ciło intensywnie, było ciepło, tak cichutko, spokojnie, wiatru nie było
w ogóle. Zupełne przeciwieństwo pogody z dnia ślubu. Rozpoczęłam
nową drogę życia. Nie byłam już panną, ale mężatką.
Nie było już „ja”, lecz „my”, a raczej – ON!
8
2. Miesiąc miodowy
W
moich marzeniach powinno być bajkowo, przyjemnie,
ciepło i czule.
Poznawanie, odkrywanie, oddawanie siebie kochanej
osobie. Po prostu cieszenie się sobą.
Tylko my, tylko on. Szaleństwo i zapomnienie. A było…? Zamiesz‑
kaliśmy w małym pokoiku wynajmowanym z zakładu pracy męża.
W domu u obcych ludzi. Pracował jako inseminator i to dzięki mnie
dostał tą pracę. Pracowałam w Urzędzie Gminy, kiedy pewnego dnia
pojawił się człowiek i spytał, kto mógłby zostać inseminatorem na
terenie gminy. Pomyślałam o moim narzeczonym, ponieważ wyma‑
gano wykształcenia weterynaryjnego, które posiadał.
Przedstawiłam mu propozycję pracy i zgodził się bez większego
zastanowienia. Zakład pracy zapewniał mieszkanie, płacił na mleko,
ziemniaki i dawał niezłą kasę za każdą unasienioną krowę. Mąż do‑
stał nawet talon na nowego malucha, co było nie bagatela wielkim
dobrodziejstwem w latach osiemdziesiątych.
Wynajmowany pokoik był malutki, ale słodki. Był tam nawet
balkonik a z niego widok na park i całe centrum wsi. Właścicielka
nie była zachwycona faktem wprowadzenia się mnie, ponieważ li‑
czyła, że to będzie samotna osoba a nie małżeństwo. Kiedy kupiliśmy
kuchenkę i zaczęliśmy gotować, zrobiło się bardzo źle. Właścicielka
przychodziła i robiła nam uwagi, że tu nie można gotować, że ja mam
rodziców tak blisko, że powinniśmy tam się żywić, że paruje, że się
brudzi… Całość domu była połączona razem. Nasz pokoik w żaden
sposób nie był odizolowany od pozostałej części, no i było wspólne
wejście. Cały czas chodziłam na palcach i mówiłam szeptem. Mąż
już niekoniecznie. W ogóle nie czuł skrępowania, kłócąc się ze mną.
W pierwszym tygodniu po weselu mąż kupił nową pościel i po‑
włoczki. Bardzo się tym cieszył i powtarzał – jak to ja mam dobrze
9
i jakie wspaniałe warunki mi stworzył. Potem poszedł do mojej
mamy i ją zapraszał, żeby koniecznie przyszła i zobaczyła, jak to jej
córka ma u niego dobrze – „jak pączek w maśle” – określał. Mama
odmawiała. Nie chciała przyjść, bo już troszkę znała swego zięcia.
On bardzo nalegał, więc w końcu przyszła. Było niedzielne popołu‑
dnie. Mama zastała nas leżących na łóżku. Zięć chwalił się teściowej,
jak ja mam dobrze. W czasie rozmowy, kiedy leżeliśmy na tapczanie,
nieświadomie uderzyłam go łokciem w nos. Zbladł… zagryzł zęby
i zaczął mnie okładać pięściami – mocno i długo po całym ciele. Nie
pomogły moje tłumaczenia i przeprosiny, że ja nie chciałam… Jego
zabolało, ja to zrobiłam, więc taka była reakcja.
Mama na to patrzyła, nie odzywała się, bo pewnie nie chciała go
bardziej zdenerwować.
Dla mnie było to dodatkowe upokorzenie. Potem w swoim domu
komentowała:
– Co to za człowiek? Za co on cię bił? Jak on mógł? Jaka była
twoja wina dzieciaku? Nie była zadowolona z mojego życiowego
wyboru. Zięć jej się nie podobał, widziała więcej ode mnie, tak jak
każda matka, ale szanowała mój wybór. Ciągle powtarzała – nie będę
Ci zabraniać, bo potem będziesz miała do mnie pretensje, że Ci nie
dawałam. Po takich wydarzeniach broniłam go, usprawiedliwiałam,
tłumaczyłam ze wstydu, zawiedzenia, niedowierzania i z miłości do
niego – chorej miłości!
W miesiącu miodowym zaszłam w ciążę. To znaczy mąż zrobił
mi dziecko, nie uzgadniając niczego i nie pytając się mnie. Ot i taki
to był mój miesiąc miodowy!
10
3. Rodzice
L
udzie prości, pracowici, bezpośredni, szczerzy. MAMA –
sylwetka filigranowa, drobna, szczupła, wyjątkowo pięknej
urody, brunetka. W czasie okupacji była brana za Żydówkę
i miała przez to różne przejścia i problemy. W tym samym czasie
była tłumaczką polsko‑niemiecką. Niemcy często wołali Mamę, by
tłumaczyła rozmowy. Języka niemieckiego nauczyła się sama. Była
bardzo zdolna. Gdy chodziłam do szkoły, pomagała mi w lekcjach.
Mama była osobą bardzo wrażliwą. Miała nerwicę, zapoczątkowaną
w dzieciństwie, w domu rodzinnym.
Ojciec Mamy, pijak i hulaka, dodatkowo zaliczał panie lekkiego
obyczaju. Był listonoszem tak zwanym stójką. Jeździł codziennie
koniem i furmanką do najbliższego miasta przewożąc pocztę. Wra‑
cał pijany. Awanturom nie było końca. Bił swoją żonę, czyli moją
babcię. Rodzina mieszkała w Urzędzie Gminy, w jednym malutkim
pomieszczeniu, z racji pełnionej przez dziadka funkcji stójki, dostali
to mieszkanie. Były tam dwa drewniane łóżka, mały stoliczek, malutki
komin na dwie fajerki i mała szafa. W takich warunkach mieszka‑
ła siedmioosobowa rodzina: rodzice i pięcioro dzieci. Codziennie
wszyscy nasłuchiwali powrotu ojca do domu. Już z daleka słyszeli
tupot kopyt i bitego konia a także krzyki i przekleństwa ojca. Pan
i władca wkraczał do domu i już od progu nic mu się nie podobało.
– To ma być jedzenie? – Krzyczał, gdy babcia stawiała przed nim
ugotowaną potrawę.
Talerz czy żelazna miska fruwały w powietrzu. Potem bił swoją
przerażoną żonę. Babcia miała piękny, gruby, długi warkocz. Dziadek
owijał go sobie wokół ręki i znęcał się w różnorodny sposób nad
babcią: wykręcał ręce, obijał o ścianę, kopał i bił. Opowiadał i chwalił
się jaką panią dziś zaliczył i jak mu z nią było dobrze. Biedne dzieci
chowały ostre narzędzia a mama zabierała nóż. Siedziały cichutko
11
w kącikach, obserwując awanturnika ojca i współczując mamie, że nie
mogą jej pomóc. Czasami wszyscy uciekali z domu, do kogoś lub
spędzali noc w jakiejś szopie, lub pod gołym niebem, ograniczając
w ten sposób czyjąś gościnność. No i jeszcze wstyd…
Ten codzienny strach i niepokój, ogólna bieda a przede wszyst‑
kim brak bezpieczeństwa i opieki – po prostu miłości. Dodatkowo
czas wojny, ucieczki do schronów, bombardowania – wywołało to
wszystko u małego, wrażliwego dziecka nerwicę, która z czasem wraz
z nadchodzącymi problemami przerodziła się w depresję.
Mama była uzdolniona we wszelkich pracach – robótkach ręcz‑
nych, robieniu na drutach, na szydełku, haftowaniu. Piekła przepyszne
ciasta drożdżowe, ciastka przez maszynkę oraz smacznie gotowała.
To były niepowtarzalne smaki.
Taki mały urywek z czasów mojego dzieciństwa Jak widzę Mamę?
Na co dzień zapracowana, zabiegana, ubrana w jakąś płócienną sukien‑
kę. Włosy długie, splecione w warkocz lub w koczek. W niedzielę i świę‑
ta zakładała piękne czółenka z imitacji skóry krokodyla. Sukieneczka
z jedwabiu w kolorach fioletu, zieleni, czerni. Torebka na ramieniu,
usta pomalowane różowo‑fioletową pomadką. Szminka w żelaznym
opakowaniu – jedyny kosmetyk Mamy, służyła jej przez wiele lat.
Mama utykała na prawą nogę. Tak bardzo skrzywdził ją jej ojciec.
Któregoś dnia jak był pijany podniósł małe, kilkumiesięczne dziecko
za jedną nóżkę do góry, wyrywając ją z bioderka. Po tym zdarzeniu
dziecko strasznie płakało, gdy zaczęło chodzić, okazało się, że kule‑
je… i tak już zostało.
Miłość Mamy
On miał wyższe wykształcenie, był inżynierem. Przychodził do Mamy
sześć lat. Nawet nazwisko mieli takie same. Oglądając ich fotografie,
widziałam coś niepowtarzalnego, pięknego – trzymali się za ręce
i patrzyli sobie w oczy. Któregoś wieczoru on wyznał:
12
– Ja jestem inżynierem a ty… kulawa…!
I wszystko wywróciło się do góry nogami! Mama pokazała mu
drzwi… i choć jeszcze przychodził i przepraszał, zdania nie zmie‑
niła. Była honorowa i dumna, coś pękło i nie dało się tego skleić.
Cierpiała. Cierpieli oboje… Gdy szedł do ślubu z inną, patrzyła
w ukryciu i płakała, serce pękało z bólu – dlaczego? Bo prowadził
inną do ołtarza a łzy mamie płynęły strumieniami. Umarł kilka lat
wcześniej od Mamy. Przyszedł do niej we śnie i powiedział
– Wiesz, ja kocham cię cały czas i tu gdzie teraz jestem też. Czy
to była miłość Wielka i Wieczna?
TATA – Prosty człowiek, bez żadnego wykształcenia. Wesoły,
szczery, otwarty.
Każdego zaczepiał i prócz pozdrowienia, dodawał coś wesołego
i śmiesznego. Bardzo lubił żartować. W szczery bezpośredni sposób
“dokuczał “ innym. Był bardzo pracowity.
U niego na polu było wszystko zadbane – równo zaorane, zbro‑
nowane, odcięte od miedzy. Oprócz pracy na roli, pracował w szkole
podstawowej jako woźny, przez trzydzieści sześć lat. Jaka to była
służba? Ile potrzeba było cierpliwości, wytrwałości i samozaparcia?
Gdy odchodził na zasłużoną emeryturę dostał pozłacany zegarek
i ogromny bukiet kwiatów.
Tata co niedziela obowiązkowo chodził do kościoła. Zakładał
wtedy białą, nonajronową koszulę, spodnie bermudy – sznurowane
i obcisłe do kolan, dalej szerokie i bufiaste, koloru khaki. Buty oficer‑
ki, czarne i lśniące, co tydzień pastowane i polerowane – błyszczały
pięknie! Dodatkowo sweter, marynarka lub kurtka, w zależności od
pogody i pory roku.
Dużą uwagę przywiązywał także do świąt. Przed Bożym Naro‑
dzeniem starał się o naturalną choinkę. Sam chodził po nią do lasu
a potem umieszczał ją w stojaku. Lubił duże bombki:
– Powywalać te małe a kupić same duże – mówił.
Zawsze na święta kupował alkohol, przeważnie był to spirytus.
Rozcieńczał go wodą i sokiem malinowym (widzę, jak przekręca
butelkę w jedną i drugą stronę). W czasie świąt pił go nawet sam,
13
jeśli nie było żadnych gości. Mama alkoholu nie piła a jeśli już, to
maczała tylko usta. W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia siedział
zamyślony.
– Święta, święta i po świętach – mówił. Potem tęskno dodawał –
ale jeszcze będzie zakończenie starego roku (Sylwester), Nowy Rok
i jeszcze… Trzech Króli.
Utrzymywał kontakt ze swoją rodziną. Wieczorami biegał w od‑
wiedziny do kuzynów i znajomych. Szczególnie zimą chodził na tak
zwane posiady.
14
4. Dom rodzinny…
Z
budowany z czerwonej cegły, składający się z dwóch pomiesz‑
czeń: kuchnia, pokój i malutka sień ze schodami drewnianymi
na strych. Sień, czyli obecny przedpokój zagospodarowano
z kuchni, bo o niej zapomniano. Działka miała 6 arów, czyli sześć‑
dziesiąt metrów kwadratowych. Oprócz domu stały tam budynki
gospodarcze. Stodoła, obora i dwie szopy – jedna na drewno i węgiel,
druga na drób i trzodę chlewną.
W takich warunkach, w małej obórce rodzice trzymali konia,
dwie krowy, trzy owce, kilka sztuk świnek i wszelkiego rodzaju drób
a więc były to kury, kaczki, gęsi, indyki, czasami były też perliczki.
Trudno sobie wyobrazić, jak tyle zwierząt pomieściło się na tych
sześciu arach. Na podwórku błoto było straszne, przynajmniej dwa
razy w roku było ono wywożone. Oprócz zwierząt na podwórku był
wóz konny i drobny sprzęt rolniczy: pług, brony, radło, siewnik i tak
zwana „gracowaczka”. Tata wjeżdżał wozem i koniem na podwórko
normalnie, ale już wyjechać przodem nie mógł, bo na tak ciasnym
podwórku nie można było wykręcić wozu, więc wypychał go tyłem.
Nie było to proste wymanewrować i wyprowadzić wóz na ulicę, ucze‑
piony do konia. Często irytował się, krzyczał na konia, przeklinał i bił
go. Męczył się tak codziennie. Jako mała dziewczynka obserwowałam
to i się denerwowałam. Siedziałam i patrzyłam czy tata już wyjechał
z podwórka. Bałam się o tatę i szkoda mi było konia. To były moje
pierwsze stresujące chwile.
Większość prac polowych rodzice wykonywali ręcznie. Koń był
jedyną mechanizacją i ułatwieniem ciężkiej pracy na roli. Na polu
siali zboże, buraki cukrowe i opasowe, oraz ziemniaki i warzywa.
Całą wiosnę, aż do żniw było pielenie buraków i warzyw. Potem były
żniwa. Zboże tata kosił kosą. Ja odbierałam z pokosu wycięte zboże,
formując snopy a Mama robiła pas i związywała w snopek. Była to
15
bardzo ciężka praca – w upale, w słońcu, ze zgiętym kręgosłupem.
Bolały ręce, nogi i plecy. W taki upał trzeba było się ubierać, by
chronić ciało przed ostrą słomą a i tak rany były i bardzo piekły przy
wieczornym myciu. I tak dzień po dniu przez około dwa tygodnie
koszenie, ustawianie kucek na areale trzech hektarów. Czy ktoś te‑
raz chciałby tak pracować…? Po skoszeniu, kucki były zwożone do
stodoły. Ja podawałam snopy na wóz a tata je układał. Zdarzało się,
że wóz był załadowany nierówno i wywracał się, gdy koń szarpnął
gwałtownie lub koło wozu trafiło na dołek lub kamień i trzeba było
układać od nowa. Potem w stodole rozładunek a w zimie w każdą
sobotę była młocka. Pracowałam w sąsieku – rzucałam snopy na
młockarnię a mama rozwiązywała je i wkładała do bębna maszyny.
Tata odbierał słomę zboża już wymłóconą, bez ziarna i wiązał ją
w wielkie snopy. Dodatkowym utrudnieniem tej pracy był wszech‑
obecny duszący kurz. Drażnił oczy, nos, usta. Jesienią, we wrześniu
były wykopki ziemniaków a w październiku buraków. Lubiłam palić
ognisko i piec w nim ziemniaki. Ich smak był wyjątkowy. Pachniały
ogniskiem i miały chrupiącą skórkę.
Na pole mama brała jedzenie, bo pracowaliśmy całe dnie. Na żniwa
była to wędzona słonina, zielony lub małosolny ogórek, chleb, słodkie
bułeczki, herbata. Jesienią zawsze była zupa, okręcona w kożuch, by
była gorąca. Jakie to jedzenie było pyszne i jak smakowało na świe‑
żym powietrzu, po ciężkiej pracy! Wracając ze szkoły znajdowałam
na stole kartkę od mamy, z napisem „zupa lub ryż na mleku pod
pierzyną”. Dalej czytałam informację „przychodź na pole »Na Kaleń«,
»Na Parcelę« lub »Pod Brzesnę«”. Jadłam w pośpiechu, biegłam na
pole i pracowałam tam z mamą, aż do nocy. Po pracy, gdy ścinałam
nożem liście buraków, moje dłonie były pełne pęcherzy.
Tata był na etacie woźnego w szkole, a mama na polu jesienią mę‑
czyła się sama. Była drobną osobą i przez sezon prac polowych, bardzo
chudła, nawet do czterdziestu pięciu kilogramów. Zimą rodzice palili
w szkole w piecach kaflowych. Wstawali codziennie o drugiej w nocy
i szli do tej pracy. Bez względu na mróz, śnieg, zawieje, gdy jeszcze
wszyscy spali w swoich ciepłych łóżkach, oni pracowali. Pieców było
16
około dwudziestu. Do każdego przynieść drewno i węgiel, rozpalić
ogień. Jeszcze wcześniej wyczyścić każde palenisko i wynieść popiół.
Dopilnować każdy piec, dosypać węgla a potem zakręcić drzwiczki
i tak na okrągło przez pięć godzin… jak mróweczki.
Teraz dopiero wiem i rozumiem jak moi rodzice ciężko pracowali,
jak męczyli się w tej ciasnocie, w bardzo prymitywnych warunkach,
bez łazienki i żadnych wygód, w zimnym domu. Jak żyli skromnie.
Ta ciężka praca przynosiła minimalne dochody. Pensja ze szkoły była
przeznaczona w całości dla mojej siostry, która uczyła się w Ciecha‑
nowie, w technikum spożywczym.
W latach sześćdziesiątych rodzice kupili działkę budowlaną na
drugim końcu wsi. Tam wybudowali stodołę i oborę. Rozluźniło się
na podwórku. Tata natomiast jeździł rowerem dwa razy dziennie
do obrządku zwierząt. Czy to była wygoda? Najgorzej było w zimie,
kiedy był duży mróz i zawieje lub padał deszcz, a on jechał na rowe‑
rze z mlekiem w wiadrze lub bańce. Dłonie miał czerwone, bo nie
używał rękawiczek. Po powrocie z tej „wycieczki” rozgrzewał ręce
i całe ciało klepiąc i rozcierając je.
Gdy przeniesiono zwierzęta w nowe miejsce, mama na podwórku
zrobiła ogródek. Posiała warzywa i posadziła kwiaty. Zrobiła też
betonowy chodnik. Było już ładnie, błota już nie było.
17