Nr 54 Waga: Mb

Transkrypt

Nr 54 Waga: Mb
www.expressgdynski.pl
YMCA GDYNIA
25 listopada 2010 r.
[email protected]
5
Nr 11 (54)
listopad
2010
Fotoreportaż Barbary Zienkiewicz
Jesienne spotkania florystyczne
Dyrektor Radosław Daruk, prezes Dorota Kitowska, wykładowca Krystyna Żelewska-Mirska i grupa florystyki
Pani Ewa Łowkiel, wiceprezydent Gdyni, pogratulowała
wszystkim paniom uczestniczącym w zajęciach
Świecznik ozdobiony liśćmi, suszkami i połówkami pomarańczy
W życiu zza kwiatów lepiej widać...
Do ułożenia kompozycji można użyć warzyw z ogrodu
Pani Jesień
6
25 listopada 2010 r.
[email protected]
www.expressgdynski.pl
YMCA GDYNIA
DLACZEGO WARTO…
Mimozami jesień się zaczyna.
Złotawa, krucha i miła...
Elżbieta
Wierszko
Czytam właśnie „Rok w podróży. Dzienniki pasjonatki”. Frances Mayes opowiada o miejscach, które ja
chciałabym zwiedzić, o krajobrazach, które próbuję sobie wyobrazić, o potrawach,
na które mam apetyt. Czytam więc i czuję, że narasta
we mnie złość. Wściekam
się oczywiście na autorkę, że
tak ciekawie wyreżyserowała swoje życie; mam pretensję do siebie za bezradność
w wielu ważnych życiowych
sytuacjach; złoszczę się, że
pozwoliłam, by czyjaś nielojalność pokrzyżowała mi pla-
ny. Przewalają się we mnie
wszystkie te emocje bez opamiętania, tak, że nie wiem
już, komu jeszcze mogłabym
przyłożyć.
I nagle nadchodzi olśnienie i
niespodziewane ukojenie. W
kalejdoskopie obojętnych obrazów pojawia się ten jeden,
dla którego czytam książki,
który odmienia mój los: Mogłabym stać na pokładzie
cały dzień, gapiąc się na nieskończoność wzorów, jakie
tworzy powierzchnia morza.
Barwinek? Niezupełnie. Jaskrawy błękit, błyszczący jak
mokra emalia, głębia błękitu… Szafir… Tak! Tyle gry
światła.** Jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki (przepraszam za ten baśniowy ton)
spływa na mnie cisza. Ależ ja
nie muszę już nigdzie wyjeżdżać! Wystarczy, że wyjdę na
próg domu i zbiorę, nie mające sobie równych, wszystkie
barwy jesiennego ogrodu, bo
jak mówi poeta:
„Barwy ze słońca są. A ono
nie ma/Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie./I cała
ziemia jest niby poemat,/ A
słońce nad nią przedstawia
artystę.”***
Nie będę tracić czasu na zazdrość, nie zmarnuję energii
na niepotrzebne swary, przestanę się wściekać! Ileż radości czerpać można z chwytania chwil, rejestrowania
wzruszeń, kolekcjonowania
wspomnień!
Z drugiej strony (że też zawsze są jakieś strony!), człowiek zastanawia się nad swoją
skończonością, uświadamiając sobie bezmiar nieskończoności, a wtedy nieodmiennie
pojawia się pytanie o ostateczny sens życia. Czy Marii
Konopnickiej takie rozważania spędzały sen z oczu? Na
pewno. Zanim poetka zaczę-
ła odnosić sukcesy i zarabiać
pieniądze jako autorka wierszy, opowiadań i artykułów,
szarpała się i zapracowywała,
by zapewnić sześciorgu dzieciom byt i wykształcenie. Na
rozwój wewnętrzny i samorealizację twórczą pozostawały
wieczory i noce. Na co dzień
bywała krucha i niepewna,
ale nigdy nie miała wątpliwości, gdy podejmowała walkę
o równouprawnienie kobiet,
zmianę porządku świata i
głosiła poglądy poparte odważnymi czynami w obronie
krzywdzonych. Troskliwa i
kochająca matka manifestu-
Wdzięk i urok milczenia czuję i pojmuję”*
jąca swoją niezależność finansową (!) i artystyczną, być
może wspierałaby współczesne
feministki. Bo prawdę mówiąc,
niewiele trzeba, by okrzyknięto cię feministką: wystarczy
nie pozwolić sobą pomiatać!
Tymczasem w setną rocznicę
urodzin Marii Konopnickiej
wciąż pamięta się, że porzuciła męża, ‘uroczego’ utracjusza
i lekkoducha.
A więc jednak! Powróciły, jak
to się dzisiaj mówi, negatywne
emocje, które będą zakłócały
pozytywne wibracje.
Dlatego odejdę od komputera, skończę uspokajające prasowanie chłopięcych koszulek,
przeczytam coś, może pójdę
do kina? I może w posadach
/ Ziemi nie poruszę/Ale tak
się składa/ Że już nic nie muszę!”*
Warto o tym pamiętać!
* G. Szałkowska/ **F. Mayes, Rok
w podróży / *** Miłosz
Barwy ze słońca są. A ono nie ma/Żadnej
osobnej barwy, bo ma wszystkie./I cała ziemia jest niby poemat,/ A słońce nad nią
przedstawia artystę
W DOMOWYM ZACISZU
Jesienne smuteczki?
Czy jest jakaś rada na jesienne smuteczki? Pewnie nie, gdyż od melancholii, refleksji nad przemijaniem w pewnym wieku nie sposób uciec, a listopadowe wieczory są coraz dłuższe. Zimno, ciemno, nie chce się wychodzić z
domu, nawet do kina czy do teatru. Siedzimy sobie więc w domowym zaciszu i myślimy usprawiedliwiająco, że
wybierzemy się tam …kiedyś. Ponadto liczymy na to, że zawsze możemy obejrzeć coś ciekawego w telewizji.
Zresztą podobne myśli mają
nasze koleżanki, ewentualne
towarzyszki wieczornych wypraw „na miasto”.. Zniechęca
nas do tego typu prób nie tylko jesienna aura, lenistwo, ale
także brak poczucia bezpieczeństwa.
Postanowiłam to wszystko
przełamać i w piątkowy wieczór wybrałam się do sopockiego Multikina na film pt.
The social Network” Dawida
Finchera. W Gdyni tego filmu
już nie grali, zresztą wszystkie wartościowe filmy mają tu
krótki żywot.
Film opowiada historię powstania portalu społecznościowego Facebook, który reklamuje obecnie w Internecie,
że „pomaga swoim użytkownikom kontaktować się z innymi osobami i udostępnia im
różne informacje”, a głównym
bohaterem jest jego twórca
Mark Zuckerberg, grany znakomicie przez Jesse Eisenberga.
Tłem akcji filmu jest obraz
życia studenckiego w USA,
jakże różny od tego, co zapamiętałam jako studentka polonistyki UAM w Poznaniu w
latach. 1965 – 1970. Zawsze
fascynowało mnie porównywanie polskich realiów kształcenia z kształceniem w innych
krajach. Na filmie zajęcia w
Harvardzie, pokazane migawkowo, odbywają się w małych
grupkach, w pełnych zieleni
campusach. Życie studenckie
to także czynne uprawianie
sportu, traktowane z całą powagą przez władze uniwersytetu i miasta. Zawody wioślarskie zyskują rangę ważnego
wydarzenia towarzyskiego,
którym entuzjazmuje się całe
środowisko, a zwycięzcy stają
się przedmiotem westchnień
studentek. Uderzająca jest
swoboda obyczajów i strojów.
Studenci spędzają czas wolny
w pubach przy ogłuszającej
muzyce. Marzą o sławie, sukcesie. Ważną rolę w ich życiu
spełnia internet.
Główny bohater filmu nie
uczestniczy w zajęciach i życiu studenckim. Swoich profesorów ignoruje, publicznie
ocenia jako ludzi , którzy niczego nie wymyślili i nie wymyślą. Całe dnie i noce siedzi w pokoju w akademiku
przy komputerze, nie ma zbyt
wielu znajomych. Nie potrafi
zdobyć dziewczyny ani przyjaciół, bo wszystko podporządkował bezwzględnej walce o sukces.
W 2003 r. włamuje się do uniwersyteckiej sieci komputerowej, umieszcza w internecie zdjęcia swoich koleżanek,
studentek Harvardu, i poddaje
publicznej ocenie ich urodę.
Przynosi mu to sławę w środowisku studenckim i skłania
do dalszej pracy. Zukerberg
jest wyjątkowo inteligentny,
genialny, ale pozbawiony inteligencji emocjonalnej; ma
kompleksy, ale umie bez skrupułów posługiwać się ludźmi;
wykorzystuje ich pieniądze,
wiedzę, pomysły, ale nie chce
się dobrowolnie z nikim dzielić zarobionymi milionami.
Zdobywa ogromny majątek w
wieku 23 lat.
Tak twórca portalu Facebook
o globalnym zasięgu zrewolucjonizował internet, zmienił
losy świata.
Ostatnia scena filmu przedstawia bohatera daremnie oczekującego na odpowiedź od
ukochanej dziewczyny. Samotny człowiek, pierwszy
na liście najbogatszych ludzi
świata. Jako przedstawiciel
młodego pokolenia w niczym
nie przypomina moich kole-
gów z czasów studiów.
Film, choć ma charakter dokumentu, ogląda się w napięciu,
jak thriller, ma świetne dialogi,
pełne humoru. Bardzo to pouczający film – o trudnych relacjach między młodymi ludźmi,
bez miłości i przyjaźni.
Czy można za tym nadążyć?
Miałam o czym myśleć przez
następne dni. Na przykład, czy
chciałabym, by któryś z moich
synów był geniuszem, miliarderem, jaka jest tego cena? Jak to
się dzieje, że współcześni młodzi ludzie nie umieją z sobą rozmawiać, że muszą w internecie
szukać znajomych, przyjaciół,
kandydatów na żonę, męża.
My poznawaliśmy się, także
studentów z innych uczelni, na
rajdach, w czasie wakacyjnych
obozów studenckich, podczas
pochodów pierwszomajowych.
I nie było wtedy komórek!
Uświadomiłam sobie, że świat
pomknął do przodu – rewolucja
techniczna przez moje pokolenie trudna jest do ogarnięcia, a
Film, choć ma charakter dokumentu, ogląda się w napięciu, jak thriller, ma świetne
dialogi, pełne humoru
Redaktor naczelna: Dorota Kitowska
Redaktor prowadzący: Radosław Daruk
Kolegium redakcyjne: Dorota Kitowska,
Radosław Daruk, Gabriela
Kurpisz-Kasprzak, Elżbieta Wierszko
Opracowanie tekstów i korekta: Gabriela Kurpisz-Kasprzak, Elżbieta Wierszko
Redakcja techniczna, skład i łamanie:
Łukasz Bieszke
Zespół redakcyjny: Gabriela
Kurpisz-Kasprzak, Kazimierz Krzyżak,
Halina Młyńczak, Ewa Przybyłowska,
Elżbieta Wierszko
Adres redakcji: Ognisko ZMCh „POLSKA YMCA” w Gdyni, 81-346 Gdynia,
ul. Żeromskiego 26
Kontakt: tel. 58 620–31–15, 621-78-42
tu jeszcze tyle problemów, dotyczących przecież także nas.
Wszak żyjemy nie na bezludnej
wyspie, ale w rodzinie, w społeczeństwie. Czy możemy odegrać tu jeszcze jakąś pozytywną
rolę?
W drodze powrotnej zachwyciłam się nocnym Sopotem. Pięknie oświetlony deptak na Monte
Cassino był prawie pusty, ale w
kawiarniach jeszcze byli goście.
Zimno, nieliczni spacerowicze
spoglądali na siebie życzliwie.
W otwartym sklepie na rogu
kupiłam mandarynki i wróciłam do domu.
Warto było opuścić domowe
pielesze, by odczuć przyjemność powrotu w znajome kąty
z nowymi myślami. Codzienny
rytuał zasiadania przed telewizorem, możliwość biegania po
kanałach utrudniają wrażliwy i
głębszy odbiór dzieł sztuki. Po
raz kolejny postanowiłam także codziennie spacerować przed
snem.
Może za miesiąc znowu opowiem o swojej nowej intelektualnej przygodzie?
Ewa Przybyłowska,
wykładowca
Gdyńskiego Uniwersytetu
Trzeciego Wieku
w gdyńskiej YMCA
e–mail: [email protected]
Redakcja zastrzega się sobie prawo
do skrótów i opracowań tekstów.
YMCA GDYNIA
www.expressgdynski.pl
25 listopada 2010 r.
[email protected]
7
GOŚĆ MIESIĄCA
Niektórzy rodzą się wielkimi, inni wielkość osiągają,
jeszcze innym wielkość sama się narzuca
W cyklu Nasz Gość listopadowe „De Novo” przedstawia
z prawdziwą przyjemnością aktora Teatru Miejskiego w
Gdyni Pana MARIUSZA ŻARNECKIEGO.
Pochodzi z południa Polski. Studiował w
Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im.
Ludwika Solskiego w Krakowie. Grał znaczące role w Teatrze Starym. Od nazwisk ludzi, z którymi współpracował, kręci mi się w
głowie, a zielenieję z zazdrości , gdy słyszę,
że na żywo widział Kantora i jego „Umarłą
klasę”!
Po Krakowie był Teatr im. Jaracza w Łodzi, a
następnie świadomie wybrana Gdynia i Teatr
Muzyczny, ale również Studium AktorskoWokalne, w którym realizował się jako pedagog. W Teatrze Miejskim w Gdyni jest od
1992 roku. Pamiętam wiele z imponujących
kreacji Pana Mariusza, jego role komediowe i
kabaretowe, gombrowiczowskie i dramatyczne. To aktor, który łączy precyzyjne wykonanie zadań aktorskich ze swobodą i lekkością,
a mistrzowskiemu opanowaniu rzemiosła i
świadomemu stosowaniu środków towarzyszy naturalność, dzięki której grane przez
Niego postaci są żywe, organiczne i pełne
niespodzianek.
Nie uchroniłam się przed zadaniem pytania z
serii pytań standardowych, dociekając przyczyn, dla których podejmuje się decyzję o
wyborze zawodu aktora. Wiem, że niektórzy
już rodzą się z jakąś misją do spełnienia, drzemiącą w podświadomości i czekającą na właściwy moment. Przekonałam się jednak, że
pasję się dziedziczy – po rodzicach, nauczycielach lub mentorach. „W szkole bawiłem
się w teatr. I miałem szczęście do ciekawych
ludzi.”- mówi Pan Żarnecki. Po prostu!
Kiedy aktor wychodzi na scenę, widz musi
mieć pewność, że uszanowana zostanie jego
wrażliwość. Nawet jeśli trzeba będzie wystawić ją na próbę, potrząsając przyzwyczajeniami, zaściankowością lub
dulszczyzną. Dlatego tak
ważna jest w teatrze (i w
życiu) odpowiedzialność
to obowiązek będący
konsekwencją poczynań aktora. Tylko w
ten sposób jawi się tak
ważna w sztuce teatralnej wiarygodność. Bo
TEATR musi być dla
ludzi! Kiedy słowa w
sztuce poczynają biec/ jak chmury złote, które
wiatr wiosenny goni** zachodzi niemożliwy
do nazwania, elektryzujący proces komunikacji między aktorem i widzem, że aż zachwycona widownia powstaje z miejsc.**
Rozmawiamy także o emocjach, które aktor
musi zapisać w scenariuszu pracy nad sztuką.
Aktorstwo – mówi Pan Żarnecki – to umiejętność gotowości rozumianej zarówno jako
stan należytego przygotowania do działania
artystycznego, wykreowania wszystkich niuansów postaci, którą się gra, jak i zdolność
przywoływania pamięci, a także zdecydowanie w podejmowaniu decyzji. W teatrze
bowiem doświadczenia ludzkie trzeba ciągle
od nowa przedstawiać i podawać do przeżywania innym jako żywe doświadczenie ludzkie, fizycznie obecne. I chociaż wszystko jest
ważne: tekst, dekoracja, światło, muzyka, kostiumy, maski - to wszystko staje się nieważne, gdy nie ma porozumienia, fluidów, magii
… między aktorem a publicznością.
Jesteśmy zgodni w twierdzeniu, że teatr odgrywa niepowtarzalną rolę w kulturze. Od
greckich początków pełnił zaszczytną funkcję
polaryzatora poglądów; wpływał na filozofię
życia i decydował o życiu na co dzień; zabierał głos zarówno w sprawie ludzkiego sumienia, jak i w ważnych debatach narodowych,
społecznych i politycznych. Dzisiaj ważne
jest, by wrócić do idei teatru, który uczy, wychowuje, śmieszy, bawi i rozczula. Tak, by
bez podlizywania się widzowi, zainteresować
go spektaklem. Równie istotne, moim zdaniem, wręcz niezbędne jest przygotowanie
do odbioru sztuki teatru i rozsmakowanie w
przeżyciu teatralnym.
Pan Mariusz Żarnecki aktywnie uczestniczy
w edukacji teatralnej trójmiejskiej młodzieży.
Od lat prowadzi warsztaty teatralne w Teatrze
Miejskim w ramach projektu „Scena 138”.
Jest admiratorem przeglądów teatrów szkolnych, docenia ich wpływ na kształtowanie
wrażliwości teatralnej młodego pokolenia,
może przyszłych twórców, może bywalców
teatru. Obecnie uczy także retoryki i wiedzy
o kulturze w Zespole Szkół Katolickich w
Gdyni.
Gdynianie znają Go z udziału w akcjach
charytatywnych, a teraz, jako wolontariusz
gdyńskiej YMCA, bierze udział w przedsięwzięciu Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w ramach projektu pod hasłem „Przeciwdziałamy przemocy w rodzinie”.
I oto 9 listopada 2010 roku w budynku
YMCA przy ulicy Żeromskiego, w małej salce z dwoma rzędami szkolnych ławek, młodzi uczniowie szkół podstawowych i gimnazjalnych uczestniczyli w spotkaniu, które ma
ich zaprowadzić na deski TEATRU MIEJSKIEGO. Trwają przygotowania do inscenizacji pięciominutowej scenki „W moim
bezpiecznym domu” (ramach projektu:
Przeciwdziałamy przemocy w rodzinie). Aktorzy amatorzy opowiedzą o złych i dobrych
relacjach w rodzinie; pokażą, co dzieje się w
dwóch domach borykających się z problemami przemocy, bezsilności, obojętności.
Wszystko rozgrywać
się będzie poza słowem, w teatrze cieni,
a wymowność i wyrazistość przesłania widzowie – uczestnicy
konferencji – odczytywać będą z emocji,
gestów, ruchu ciała.
Wykorzystywanie naturalnych skłonności
młodych aktorów do
aktywności i spontaniczności, wymodelowanie takich umiejętności i zachowań, które wynikają z ich zabaw i codziennych czynności,
stworzenie z tych składników spektaklu - to
właśnie zadanie Pana Mariusza Żarneckiego.
Patrzyłam z podziwem, jak w ciągu kilku minut przekonał niepokornych do idei zagrania
trudnych ról wynikających z bycia w rodzinie.
Proszę mi wierzyć, niełatwo zaprzyjaźnić się
z nastolatkami, jeszcze trudniej sprawić, żeby
sami z siebie występowali z inicjatywą, ale
wprost niewiarygodne, żeby skomplikowane
pojęcie znaku w teatrze przedstawić jako naturalną konsekwencję przestrzeni teatralnej,
w której trzeba będzie się poruszać.
Koniec spektaklu – naprawdę podniosłe jest
opadanie kurtyny/ i to, co widać jeszcze w
niskiej szparze:/ tu oto jedna ręka po kwiat
spiesznie sięga,/ tam druga chwyta upuszczony miecz/. Dopiero wtedy trzecia, niewidzialna,/spełnia swoją powinność:/ŚCISKA
MNIE ZA GARDŁO.***
Oby pięciominutowa teatralna scenka „W
moim bezpiecznym domu” dostarczyła tak
silnych wzruszeń reżyserowi, aktorom i widzom.
Elżbieta Wierszko
*S. Wyspiański, Studium o „Hamlecie”
**K. I. Gałczyński, Rozmowa z aktorem
***W. Szymborska, Wrażenia z teatru
„W szkole bawiłem
się w teatr. I miałem szczęście do
ciekawych ludzi.”mówi Pan Żarnecki. Po prostu!
„To nie są błazny (…),/ lecz ludzie, których na to powołano,
by biorąc na się maskę i udanie,/ mówili prawdy wiecznej przykazanie.
Na co stać kogo, tajemnic tych sięga;/wieczna w tym siła, groza i potęga”*
8
25 listopada 2010 r.
[email protected]
www.expressgdynski.pl
YMCA GDYNIA
Samotny i niespokojny świat poety
Gabriela
Kurpisz
-Kasprzak
wykładowca Gdyńskiego Uniwersytetu
Trzeciego Wieku
w gdyńskiej YMCA
Wielkie wrażenie wywarła na
nas wszystkich samobójcza
śmierć Lechonia. Przed jego
pogrzebem czworo pisarzy (z
innymi jakoby nie zdążono
się porozumieć): Parandowski, Słonimski, Jastrun i ja
– wysłaliśmy do ambasady w
Nowym Yorku prośbę o wieniec dla Lechonia z napisem:
„Wielkiemu poecie – przyjaciele z Warszawy”. – napisała
Maria Dąbrowska.
Są skoki w dół finalne, na bruk,
są skoki w górę lekkie, jak
obłok i cienie. Ten samobójczy skok Lechonia z 14 piętra
nowojorskiego hotelu „Henry
Hudson” na bruk (8 czerwca
1956 r.) był rozrachunkiem z
samym sobą. Rozrachunkiem
z rozpaczą, pustką i samotnością: Z łez wylanych ukradkiem, o których nikt nie wie,.
Ze wszystkiego, com kochał
- zostanie nie więcej/ Niż imię,
scyzorykiem wyryte na drzewie. /Więc czegom nie powiedział - niech będzie ukryte, /
Mych listów i pamiątek niech
spłonie stos cały!
Cudowne dziecko. Debiutował Jan Lechoń (naprawdę nazywał się Leszek Serafinowicz)
w wieku zaledwie 13 lat(!). Pisał wiersze między wyprawami, nierzadko w „dyżurnych”
butach (bracia Serafinowicze
„mieli jedną parę butów na
dwie osoby”) do miejskiej
garkuchni (rodzina borykała
się z ogromnymi kłopotami
finansowymi). Wszystkie ukazały się kilkanaście lat później w tomiku Karmazynowy
poemat. Było ich zaledwie ...
siedem, wszystkie fascynujące,
olśniewające i zachwycające,
zwłaszcza ten o Maurycym
Mochnackim, koncertującym
we francuskim Metzu, utrzymany w stylu mickiewiczowskiego koncertu Jankiela. „Powtarzany na (...) wieczorach
poetyckich w Warszawie budził za każdym razem taki sam
dreszcz wśród słuchaczy, jak
ten, co w wierszu szedł po sali
słuchającej koncertu.
W wolnej Polsce – najważniejszy z ważnych poetów Skamandra, pełen werwy, olśniewający Skamandryta, stały bywalec warszawskiej kawiarni
poetyckiej „Pod Picadorem”,
także piszący w miesięczniku
młodzieży akademickiej Uniwersytetu Warszawskiego „Pro
arte et studio” (z łac. ‘w obronie sztuki i nauki’) W obronie
poezji traktuje programowy
tekst poety: Poezja, której nie
będzie i poezja idąca
Poeta pesymizmu, miłości i
śmierci, szczególnie w bardzo
osobistych wierszach w tomiku: Srebrne i czarne, jawiących się w barwach ceremonii
pogrzebowych i nostalgicznej
refleksji, bo jedno wiemy tylko.
/ I nic się nie zmienia./Śmierć
chroni od miłości, a miłość od
śmierci.
Poeta klasyk – W całej polskiej
poezji współczesnej jego [Lechonia] kryształowy, zimny
wers wydaje się zbliżać najbardziej do klasycznego rygoru –
napisał w The History of Polish
Literature Czesław Miłosz.
Poeta osobistego dramatu,
niepokoju, obsesji i samotności. Modlę się całą duszą na
kolanach, abym wyszedł z tej
straszliwej samotności.
Prowadził z podziwu godną
pedantycznością Dziennik (w
psychoanalizie dziennik bywa
formą terapii). W bardzo osobistych zapiskach stworzył
dokument
emigracyjnego
życia (szczególnie pobyt w
Nowym Jorku), niestety pełen
goryczy i smutnych refleksji
i przejmujący jak w Rozmowie z Aniołem: Dziś we śnie
mnie nawiedził anioł polskiej
doli/ I płakał, szumiąc w mroku skrzydłami srebrnemi,/
Jak gdyby chciał powiedzieć:
Umierasz powoli/Samotny, tak
daleko od rodzinnej ziemi.
To swoisty dokument prawdy
o poecie. O poecie osamotnionym w walce z pojawiającymi się znienacka depresjami,
nasilającymi stanami nerwicy,
a nade wszystko osaczonym
katastroficzną wizją śmierci na
obcej ziemi osnutej wokół bólu
istnienia oraz miłości i śmier-
ci, wokół jakichś demonów
wewnątrz. Ten wewnętrzny
dramat poety rozgrywa się na
oczach ludzi, lecz wszystko w
milczeniu.
To osobliwy dziennik konfesyjny, pisany codziennie, nieomal reżimowo, nawet pod
koniec życia z ogromnym już
trudem. Ostatni zapis w Dzienniku pojawił się 30 maja 1956
r., na tydzień przed śmiercią:
Można zawsze znaleźć w swej
inteligencji, woli, sercu coś, co
pomoże nam w walce z życiem,
ludźmi. Ale na walkę z sobą –
jest tylko modlitwa.
Poeta niezwykłej osobowości
i sprzeczności. Na przedmieściach Warszawy w maleńkim
mieszkaniu na Przyrynku nr 4
raz w roku młodziutki Lechoń
przyjmował na spotkaniach towarzysko-literackich znakomitych gości i tak czarował sobą
że wyprawa do jego domu
(...) wydawała się warta fatygi. A poeta? Poeta był jakby
w innym świecie. Zachwycał
się tymi, którzy akurat byli
na świeczniku, również tymi,
którzy byli w ogóle publiczni
– może to przypisywany mu
nienasycony głód snobizmu.
Może...
Późniejszy „wielki świat”, bale,
rauty przyjęcia i szczytne cnoty,
dla których gwarny świat nas
chwali,/ Czyny, których przykładem przyszłość ma się ćwiczyć,/ I nasz honor kamienny,
i wola ze stali – były desperacką próbą ucieczki poety od
samego siebie, od dręczącego
go skrajnego pesymizmu i na
wskroś skonfliktowanej osobowości.
Mistrzowsko skrywał rozdarcie swej niespokojnej duszy,
nieusposobiony do rozmowy
w gronie przyjaciół ratował się
...anegdotami. Znał ich mnóstwo, zbierał je i lubił. Grał
perfekcyjnie. O tej jedynej w
swoim rodzaju „grze” napisał
w Dzienniku tak: Na wierzchu
spokój, opanowanie, nawet
dowcip (...) ale w środku bunt,
szaleństwo(...)Trzymać
się
udawać do końca – w nadziei,
że Bóg mnie uspokoi i pozwoli być sobą i mieć twarz, jaką
trzeba, dla ludzi.
Bóg pozwolił i pozwala nam
cenić i wielbić może dziś jakby
zapomnianego poetę.
Mówią mi: „Nic nie wskrzesi czasu co przeżyty,
Wkrótce o nim i pamięć wśród młodych się zatrze.
Zabieraj sobie swoje stare rekwizyty,
Bo nową będą grali sztukę na teatrze”.
Cóż robić? Trzeba upić ambrozji się flachą,
Co jeszcze mi została z młodzieńczych bankietów.
Wychodzę z różą w ręku, z księżycem pod pachą.
A resztę pozostawiam dla nowych poetów.
Jan Lechoń
Poeta niemodny
19 Finał WOŚP już w styczniu
Siema! Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy po raz dziewiętnasty zagra na całym świecie. Tematem 19 Finału jest pomoc dzieciom z chorobami urologicznymi i nefrologicznymi. W Polsce
jest kilkanaście centrów urologii i nefrologii dziecięcej z doskonałą kadrą, ale nie są one dostatecznie wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt potrzebny do diagnostyki i leczenia dzieci.
Dlatego 9 stycznia 2011 roku chcemy zebrać pieniądze na zakup niezbędnego sprzętu.
Ognisko
ZMCh
„Polska
YMCA” w Gdyni od samego początku gra w Orkiestrze
Jurka Owsiaka. Jako SZTAB
Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy koordynujemy
pracę ponad 1000 wolontariuszy. Wspólnie z Regionalnym
Centrum Wolontariatu w
Gdańsku organizujemy dwie
duże imprezy: w Gdyni w siedzibie YMCA oraz w Gdańsku
na Długim Targu. Koordynujemy i wspieramy też imprezy
organizowane w szkołach, domach kultury i klubach osiedlowych. Efekty prowadzonej
od dziewiętnastu lat akcji widać
w całej Polsce. Transparentność
rozliczeń prowadzonych przez
Fundację WOŚP gwarantuje, że
środki zebrane podczas finałówwykorzystywane są tak, aby jak
najlepiej służyły dzieciom.
Najprostszą formą wsparcia
jest darowizna, wrzucenie kilku
złotych do puszki lub wpłata
na konto fundacji. Można
też zostać wolontariuszem i
kwestować . W tym celu należy
zgłosić się do naszego Sztabu
przez Internet. Szczegóły na
stronie www.gdynia.ymca.pl/
wosp2011. Czekamy na Was!
Zapraszamy do współpracy
także szkoły!
YMCA GDYNIA
www.expressgdynski.pl
25 listopada 2010 r.
[email protected]
9
OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA
Emilia Plater – symbolem
bohaterstwa polskich kobiet
Jest w Polsce i na świecie wiele szkół i drużyn harcerskich, którym patronuje Emilia
Plater. Jej imieniem nazwano ulice w Sopocie
i Gdańsku. Niestety, w Gdyni tej bohaterskiej
niewiasty nie uczczono! Zapewne w przedwojennej Polsce nie zdążono, a w czasach
PRL-u ówczesnym władzom w Gdyni nie
leżało przypominanie niepodległościowych
zmagań Polaków z rosyjskim zaborcą. Był
to czas dominacji dobrodziejów proletariatu:
Janka Krasickiego, Juliana Marchlewskiego,
Feliksa Dzierżyńskiego, Marcelego Nowotki
i Róży Luksemburg. Szczęśliwie te antypolskie postacie od lat wielu już nie figurują na
ulicach naszego miasta. Ulicę Róży Luksemburg przemianowano na gen. Józefa Hallera;
dzielnicę Gdyni ze Wzgórza Marcelego Nowotki uchwałą Rady Miasta i zgodnie z wolą
mieszkańców nazwano Wzgórzem św. Maksymiliana.
Mamy także w Gdyni ulice poświęcone glorii
powstań. Zarówno Powstanie Listopadowe,
jak i późniejsze Powstanie Styczniowe oraz
wiele kolejnych zrywów narodowowyzwoleńczych doprowadziły w 1918 roku do powrotu Rzeczypospolitej na mapy Europy.
Właśnie nocą 29 listopada wybije okrągła,
180. rocznica, gdy młodzież z elitarnej szkoły
Podchorążych Królestwa Polskiego w Warszawie pod dowództwem Piotra Wysokiego
zbrojnie ruszyła na Belweder, by zdetronizować carskiego namiestnika, wielkiego księcia
Konstantego, i zapalić naród polski do walki o
niepodległy byt państwowy. Powstanie ogarnęło cały zabór rosyjski. Stoczono krwawe
walki z regularną, potężną armią carską pod
dowództwem feldmarszałka Iwana Dybicza i
gen. Iwana Paskiewicza. Obaj mieli niemieckie arystokratyczne pochodzenie.
Lecz próżno władze powstańcze zabiegały w
Paryżu i Londynie o międzynarodowe poparcie wolnościowego zrywu. Niestety! Rządy
Francji i Wielkiej Brytanii uznały Powstanie
Listopadowe za wewnętrzną sprawę imperium
rosyjskiego, a Prusy zamknęły swe granice i
zabroniły wwozu broni do Królestwa. Austria,
łudząc Polaków pozorną „życzliwością”, pilnie strzegła, aby powstanie nie przerzuciło się
na ziemie przez nią zagarnięte podczas rozbiorów. Po dziesięciomiesięcznych, krwawych
zmaganiach powstanie upadło. Na powstańców spadły ciężkie represje: wyroki śmierci,
wieloletnia katorga na Sybirze, pozbawienie
majątków i szlachectwa. Szczęśliwcem był
ten, kto wyrwał się na emigracyjną tułaczkę
do krajów zachodnich. Mój pradziad, szesnastoletni Karol Szpilewski, szlachcic herbu
Ostrogski, młodociany uczestnik powstania,
wyrokiem Sądu w Mińsku Litewskim pozbawiony został prawa do nauki oraz odebrano
mu status szlachcica i zdegradowano do stanu
mieszczanina. Majątek rodziców wystawiono
na licytację, a ich samych wydalono do mohilowskiej guberni.
Rodzinne kroniki nie odnotowały, czy mój
pradziad był w oddziałach partyzanckich
Emilii Plater. Ta polska Joanna d’Arc (!) na
wiadomość o wybuchu w Warszawie powstania, przywdziała męski strój żołnierski
i na obszarach Żmudzi i Litwy sformowała
oddziały partyzanckie, początkowo liczące
280 strzelców, kilkuset chłopów kosynierów
i 60 kawalerzystów. Do oddziałów przybywali kolejni liczni ochotnicy, pragnący walczyć
pod polskimi sztandarami.
Platerówna za dzielność w dowodzeniu i odwagę na polu walki została mianowana przez
gen. Dezyderego Chłapowskiego kapitanem,
a równocześnie ustanowiona dowódcą 25
Pułku Piechoty Liniowej.
Niestety. Powstanie końcem 1831 roku dogorywało. Gdy gen. Chłapowski zrezygnował z
dalszej walki, wycofując się z żołnierzami do
Prus, bohaterska Emilia Plater zdecydowała
walczyć w szeregach powstańczych nadal. Z
przyjaciółką i kuzynem żmudnie przedzierali
się ku Warszawie. Jednakże pokonała ją choroba. Zmarła 23 grudnia 1831r. w wieku zaledwie 25 lat. Została pochowana na cmentarzu
katolickim w małej miejscowości, w Kopciowie koło Sejn na Litwie i ma tam dotąd swą
mogiłkę i pomnik. Cześć Jej pamięci!
Urodziła się 13 listopada 1806 roku w Wilnie. Otrzymała staranne wykształcenie humanistyczne. Pisała wiersze, pięknie śpiewała i
rysowała, pasjonowała się ideą Filomatów i
Filaretów. Posługiwała się biegle trzema obcymi językami. Uprawiała fechtunek, konną
jazdę, myślistwo, Pochodziła z patriotycznego hrabiowskiego dworu, lecz dolę ówczesnego chłopa pańszczyźnianego uznawała za
społecznie niesprawiedliwą. Optyczny wizerunek Emilii przekazał w pamiętnikach Ignacy Domeyko, przyjaciel Mickiewicza. Emilia
była (…)”niskiej urody, blada, niepiękna,
ale okrągłej, przyjemnej, sympatycznej twarzy, błękitnych oczu, kształtnej, ale niesilnej
budowy; była poważną, bardziej surową,
niż ujmującą w obejściu się, mało mówiąca
i spojrzeniem nakazująca dla siebie należne
względy i przyzwoitość”. Sceneria z ostatnich
chwil życia Emilii Plater, ukazana przez Mickiewicza w wierszu „Śmierć Pułkownika”,
jest fikcją literacką. W rzeczywistości zmarła nie w „chatce leśnika”, lecz pieczołowicie
pielęgnowana w patriotycznym dworze arystokratycznym w Justynowie, pod zakonspirowanym nazwiskiem „bony Korawińskiej”.
Postać Emilii Plater rozsławiona przez literaturę emigracyjną stała się symbolem bohaterstwa polskich kobiet, walczących z narażeniem o Honor i Ojczyznę.
Halina Młyńczak
W głuchej puszczy, przed chatką leśnika,
Rota strzelców stanęła zielona;
A u wrót stoi straż Pułkownika,
Tam w izdebce Pułkownik ich kona.
Z wiosek zbiegły się tłumy wieśniacze,
Wódz to był wielkiej mocy i sławy,
Kiedy po nim lud prosty tak płacze
I o zdrowie tak pyta ciekawy.
Kazał konia Pułkownik kulbaczyć,
Konia w każdej sławnego potrzebie;
Chce go jeszcze przed śmiercią obaczyć,
Kazał przywieść do izby - do siebie.
Kazał przynieść swój mundur strzelecki,
Swój kordelas i pas, i ładunki;
Stary żołnierz - on chce jak Czarniecki.
Umierając, swe żegnać rynsztunki.
A gdy konia już z izby wywiedli,
Potem do niej wszedł ksiądz z Panem Bogiem;
I żołnierze od żalu pobledli.
A lud modlił się klęcząc przed progiem.
Nawet starzy Kościuszki żołnierze,
Tyle krwi swej i cudzej wylali,
Łzy ni jednej - a teraz płakali
I mówili z księżami pacierze.
Z rannym świtem dzwoniono w kaplicy;
Już przed chatą nie było żołnierza,
Bo już Moskal był w tej okolicy.
Przyszedł lud widzieć zwłoki rycerza,
Na pastuszym tapczanie on leży W ręku krzyż, w głowach siodło i burka,
A u boku kordelas, dwururka.
Lecz ten wódz, choć w żołnierskiej odzieży,
Jakie piękne dziewicze ma lica?
Jaką pierś? - Ach, to była dziewica,
To Litwinka, dziewica-bohater,
Wódz Powstańców - Emilija Plater!
Adam Mickiewicz
Śmierć Pułkownika
10
25 listopada 2010 r.
[email protected]
www.expressgdynski.pl
YMCA GDYNIA
Dek sesa renkonto kun Esperanto
Saluton!
Przyrostek ig: oznacza czynić
czymś, wprowadzać kogoś w
jakiś stan, powodować jakąś
czynność, skłaniać do czegoś,
np: devi - musieć; devigi zmuszać; bela - piękny; beligi
- upiększyć; ruino - ruina;
ruinigi - zrujnować; pendi wisieć; pendigi - powiesić.
Przyrostek iĝ: - oznacza stawać się czymś, wprowadzać
się w jakiś stan, znaleźć się
w jakiejś sytuacji, np: ruiniĝi
- zrujnować się; beliĝi - wypięknieć; finiĝi - skończyć się;
riĉiĝi - wzbogacić się; sidiĝi
- usiąść.
Przyrostek uniwersalny
um: - używany jest, gdy
żaden inny nie nadaje się do
zastosowania, np: kolo - szyja; kolumo - kołnierz; mano
- ręka; manumo - mankiet;
plena - pełny; plenumi - spełniać; buŝo - usta; buŝumo kaganiec; mastro - gospodarz;
mastrumi - gospodarzyć.
Pozostałe przyrostki i przedrostki:
Zdrobnienie imion męskich
- ĉj, np: Marko - Marĉjo Mareczek;
Zdrobnienie imion żeńskich
- nj, np: Eva, Evo - Enjo Ewunia;
Obrzydzenie z powodu wyglądu, woni - aĉ, np: domo
- domaĉo - rudera
Obsada, pochwa - ing, np:
kandelo - kandelingo świecznik;
Subiektywna pogarda - fi, np:
homo - fihomo - podlec;
Roz - dis, np: doni - disdoni
- rozdać; ĵeti - disĵeti - rozrzucić.
Partykuła ajn: - oznacza
nieokreśloność osób, rzeczy,
miejsca i tłumaczy się jak
„kolwiek”, np: iu ajn - ktokolwiek; io ajn - cokolwiek; ie
ajn - gdziekolwiek.
Vortoj:
agi – działać
antaǔ ol – zanim
briko - cegła
des pli - tym bardziej
digno – godność
reprezenti - reprezentować
grava – ważny
ie – gdzieś
ju pli - im więcej
kondukt - prowadzić
kongreso - kongres
konsili - radzić
konsilo - rada
ligi - łączyć
memori - pamiętać
nobla – szlachetny
perfekta - doskonały
perilo - pośrednik
praktyka – praktyczny
progreso – postęp
rememori – wspominać
renkonti - spotkać
rilato - związek
simbolo - symbol
Tabela przyimków
al - do, ku
anstataŭ - zamiast
antaŭ - przed
apud - obok
ĉe - przy, u
ĉikaŭ - dookoła, w okół
da - /ilościowy/
de - od, przez
dum - podczas
ekster - z zewnątrz
el - z /czegoś/
en - do, w
ĝis - do, aż do
inter - między
je - /nieokreślony/
kontraŭ - przeciw
krom - prócz, oprócz
kun - z /kim, czym/
laŭ - według, wzdłuż
malantaǔ - za, poza
malgraŭ - mimo, pomimo
per - przez, za pomocą
po - po
por - dla, za
post - po, poza, za
preter - obok, mimo
pri - o
pro - z powodu
sen - bez
sub - pod
super - nad, ponad
sur - na
tra - przez /wskroś/
trans – przez (ponad). za,
poza
tro - zbyt
Iomete pri YMCA: - La
multjara gvidanto de YMCA
- John Raleigh Mott ricevis
en la jaro 1946 Nobelpacpremion, por agado ligita kun
plifirmigo de internaciaj kristanaj studentaj organizoj. kies
la celo estis pacpromocio en
la mondo.
Kanzono: - na melodię: - W
poniedziałek rano kosił ojciec
siano ...
Ĝis revido al vi (bis)
ĉu kontentaj, ne kontentaj,
ĝis revido al vi (bis)
Humoraĵo:
- Kara amiko, kial vi ne volas
ke via filo edziĝu?
- Tial ke mi ne volas ke mia
edzino fariĝu bopatrino.
Proverbo:
- Kvankam riĉa, ĉu li estas
feliĉa
Tasko:
Przykłady: - Tre bonaj kolegoj
fariĝas amikoj, ili amikiĝas.
Sinjoro donas koloron al meblo, li kolorigas ĝin. La homoj
fariĝas maljunaj, ili maljuni...
La plafono fariĝas malpura,
ĝi malpuri..., do sinjoro faras
ĝin blanka, li blanki... ĝin. Eva
faras akvon varma, ŝi varmi...
ĝin kaj la akvo fariĝas varma,
ĝi varmi... La direktoro vokas,
ke la oficisto venu al li. Li
veni... la oficiston al si
Porównaj: - Oni trovis homon
morta. Oni sin demandas:
Ĉu la homo mortis (umarł)?
Mortiĝis (zabił się przypadkowo)?
Mortigis sin (popełnił samobójstwo)? Aŭ iu
mortigis lin (ktoś zabił go)?
Fino (Zakończenie) - Antaŭ
ol fini kurson mi turnas min al
vi kun kelkaj petoj kaj konsiloj. Vi fariĝis esperantisto
(ino), sed ankoraŭ ne perfekta.
Al perfektiĝo en la lingvo
kondukas tri vojoj: legado,
korespondado kaj parolo.
Ju pli multe vi parolos, des
pli rapide vi progresos en la
lingvokono. Baldaŭ vi ligos
amikajn rilatojn. Memoru
ĉiam, ke esperanto estas ne
nur lingva perilo, sed ankaŭ
simbolo de tutmonda fratiĝo.
Plenumu la noblan taskon
kaj dissemu la Esperantan
ideon inter viaj gekonatuloj.
Fariĝante vera esperantisto
vi aldonos unu brikon en
proksimiĝo de la homaro.
Revenadu ofte al la unuaj
tagoj de via esperantistiĝo. La
rememoroj multe helpas. Se
vi renkontos iujn fihomojn kaj
liajn agaĉojn pripensu, ke vero
ĉiam venkas. Ie ajn vi estos,
reprezentu digne nian landon.
Fine mi varme deziras al vi,
ke vi partoprenu en iu esperanta renkontiĝo, ekskurso aŭ
kongreso kaj spertu praktike
la altan valoron de Esperanto.
Aliĝu al Esperanto-Asocio!
Mi proponas, ke vi ĉiam portu
la verdan stelon kaj propagandu Esperanton. http://www.
esperanto.pl/
Ĝis la revido!
Opracował
Kazimierz Krzyżak
Postscriptum lekcji języka esperanto
Pierwszego października
2009 roku ukazała się w „De
Novo” nr 20 (32) pierwsza
lekcja języka esperanto. Dzisiaj jest już ostatnia.
Wszyscy, którzy zdecydowali się lekcje te
pilnie śledzić i poświęcili nieco czasu, aby
je sobie przyswoić, na pewno potwierdzą,
że esperanto jest bardzo łatwym i pięknym
językiem. Polska, będąc kolebką esperanta, ma szczególny powód, by czuć się
dumną, szczęśliwą i wdzięczną losowi,
bowiem esperanto może przyczynić się do
uszczęśliwienia całej ludzkości. Ludzie od
zarania dziejów poszukiwali różnych sposobów złagodzenia przekleństwa wieży
Babel, która podzieliła świat pod względem językowym i religijnym, oraz marzyli
o łatwym porozumiewaniu się. Ideą języka
esperanto jest budowanie zgody, harmonii
i przyjaźni. Czy rozsądnemu człowiekowi
może się to nie podobać?
Wiele wybitnych osobistości wspierało
i bardzo pochlebnie się wypowiadało na
temat języka esperanto. Japoński przemysłowiec Etsuo Miyoshi powiedział:
Opatrzność dała wam Zamenhofa, esperanto jest wszędzie na świecie znane jako
polski wynalazek. Wybitny polski językoznawca Zenon Klemensiewicz uważał, że
esperanto jest dorobkiem kultury polskiej,
a wybitny polski filozof Tadeusz Kotarbiński uznał za najgenialniejsze połączenie logiki i prostoty.
Esperanto jest naszym skarbem narodowym. W świecie istnieje ponad 1400 pomników i miejsc poświęconych językowi
esperanto i jego twórcy. W kosmosie krążą
dwie asteroidy nazwane: Zamenhof i Esperanto. Voyager’y 1 i 2 zabrały na swych
pokładach w przestrzeń kosmiczną, przesłanie do istot pozaziemskich w dziesięciu
językach, w tym w języku esperanto, o
treści: „Amikoj, mi parolas al vi de sur la
planedo Tero” (Przyjaciele, mówię do was
z planety Ziemi).
Publikowane w „De Novo” nieco ponad
rok raz w miesiącu krótkie lekcje sprawiły,
że można było w stopniu zadowalającym
opanować podstawy języka esperanto, całą
jego bardzo prostą gramatykę i elementarny zasób słownictwa, a to wystarcza, aby
w najistotniejszych sprawach można było
się porozumieć z przedstawicielami każdego narodu znającego te podstawy.
Korzystający z tych lekcji nie powinni jednak na tym poprzestać, ale nadal doskonalić i utrwalać język. Każdy język wymaga
ciągłego posługiwania się nim, ponieważ
nieużywany szybko jest zapominany. Nie
wolno nam do tego dopuścić. Musimy poszukiwać różnych sposobów, które zapewnią nam stały kontakt z esperanto. Możliwości takich jest wiele, pozwolę sobie
Esperanto jest
naszym skarbem
narodowym. W
świecie istnieje
ponad 1400 pomników i miejsc
poświęconych językowi esperanto
i jego twórcy
zasugerować tylko niektóre z nich:
1. www.lernu.net - prowadzone kursy
języka esperanto o różnym stopniu
zaawansowania i trudności; można
nawiązać osobisty kontakt z jakimś,
najlepiej zagranicznym, esperantystą
2. www.esperanto.pl - na 97 stronach
znajdują się informacji o esperancie
3. www.esperanto.net/org - można
wejść na 63 narodowe strony esperanckie, wybrać sobie odpowiedni
hobbystyczny klub zainteresowania,
a także skorzystać z bardzo atrakcyjnego „Pasporta servo”, umożliwiającego tanią, wymienną turystykę z
całym światem.
4. audycje w języku esperanto emitowane przez wiele rozgłośni radiowych;
polecałbym Ĉina Radio International.
5
5. prenumerowanie i regularne czytanie
esperanckich czasopism, np. wydawane przez UEA (Universala Esperanto-Asocio - Światowy Związek
Esperanta) „Esperanto revuo” a także
„La Ondo de Esperanto”.
6. czytanie ciekawych książek esperanckich; chętnie przekażę którąś (a
nawet wszystkie) ze swej prywatnej
internetowej biblioteki esperanckiej,
zawierającej około 120 pozycji różnej literatury.
7. utrzymywanie stałego, bezpośredniego kontaktu z innymi esperantystami
i włączanie się w ich działalność.
Serdecznie zapraszam na spotkania gdyńskich esperantystów, które
odbywają się w Klubie Marynarki
Wojennej „Riwiera” przy ul. Zawiszy
Czarnego 1 w każdy poniedziałek w
godz. 16.30 – 18.00 w pokoju 104.
Na zakończenie pragnę wyrazić ogromną
wdzięczność i serdecznie podziękować
Pani Dorocie Kitowskiej, prezes Zarządu gdyńskiej YMCA, Panu Radosławowi
Darukowi, dyrektorowi programowemu
gdyńskiej YMCA oraz Panu Piotrowi
Ruszewskiemu, redaktorowi naczelnemu
„Expressu Gdyńskiego” – za życzliwe
udostępnienie łamów tej gazety na comiesięczną publikację lekcji esperanta. Dziękuję też jeszcze raz moim esperanckim
kolegom, Edwardowi Jaśkiewiczowi i
Edwardowi Kozyrze, za przeprowadzenie bardzo rzetelnej i wnikliwej korekty
opracowanych przeze mnie lekcji. Słuchaczom Gdyńskiego Uniwersytetu Trzeciego
Wieku, którzy korzystali z publikowanych
w „De Novo” lekcji, życzę zgłębiania tajników języka esperanto. Mam nadzieję, że
pozostaną wiernymi zwolennikami i propagatorami tego pięknego, najłatwiejszego
i neutralnego języka oraz jego cudownej OD REDAKCJI:
Drogi Panie Kazimierzu. Serdecznie dziękujemy za Pana
idei zbratania ludzkości całego świata.
niezłomną postawę propagatora polskiego wynalazku, jakim
Kazimierz Krzyżak, wykładowca jest język esperanto. Żywimy przekonanie, że lekcje te dla wielu
Gdyńskiego Uniwersytetu Trzeciego staną się inspiracją do zgłębienia tajemnic tego uniwersalnego
Wieku w gdyńskiej YMCA języka i dołączenia do międzynarodowej rodziny esperantystów.
Życzymy wielu lat w zdrowiu oraz satysfakcji z prowadzonej
działalności w gdyńskiej YMCA.

Podobne dokumenty