Białostockie Spotkania Młodych Muzyków Start do kariery

Transkrypt

Białostockie Spotkania Młodych Muzyków Start do kariery
Nr 98, 26 X 1983
Białostockie Spotkania Młodych Muzyków
Start do kariery
Po kilkuletniej przerwie Białystok stał się ponownie gospodarzem jesiennych spotkań z młodymi muzykami.
Gwoli historycznej rzetelności przypomnieć się godzi, iż pierwszy tego typu festiwal odbył się w 1977 r. pod
nazwą dość długą, ale informującą wyczerpująco o charakterze i zadaniach imprezy: Prezentacje Laureatów
Festiwali i Konkursów Muzycznych. Dwa lata później nazwa ta stała się podtytułem, a imprezę przechrzczono
na Spotkania Młodych Muzyków.
Zarówno w pierwszej jak i drugiej imprezie sprawy młodych mocno dzierżyli w swych rękach równie
młodzi organizatorzy: Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej i Stowarzyszenie Polskiej Młodzieży
Muzycznej oczywiście przy wydatnym udziale gospodarzy — Państwowej Filharmonii, Wojewódzkiego Domu
Kultury oraz Wydziału Kultury I Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku.
W imprezie tegorocznej losami młodych muzyków zajęli się muzycy starsi a nawet wręcz seniorzy.
Zmieniło się też nieco funkcjonowanie festiwalu; Białostockie Spotkania Młodych 'Muzyków stały się jednym
z ogniw łańcucha powiązanych ze sobą imprez, które odbywają się w okresie sezonu w różnych, mniejszych
bądź większych, ośrodkach a zwieńczone będą występami debiutujących artystów na estradzie Filharmonii
Narodowej oraz nagraniami radiowymi. W ten sposób młody muzyk zostaje wprowadzony w normalny obieg
koncertowy, przedstawiony publiczności i krytyce wielu ośrodków, nazwisko jego zaczyna się liczyć.
Inicjator takiej formuły serii festiwali — Stowarzyszenie Polskich Artystów Muzyków — stanął oczywiście
przed problemem wyboru. Każdego roku wyższe uczelnie muzyczne kończą dziesiątki absolwentów, a nie
wszyscy zasługują na ułatwianie debiutu. Powołano zatem komitet programowy, który na podstawie
zgłoszonych przez rektoraty akademii muzycznych kandydatów, wytypował listę uczestników. Do tego
kolegium można żywić zaufanie; nazwiska mówią same za siebie: Irena Dubiska, Regina Smendzianka,
Kazimierz Wiłkomirski, Leon Markiewicz, Eugeniusz Sąsiadek, Franciszek Wesołowski i ze strony inicjatorów
red. Janusz Cegiełła. Festiwalowe koncerty potwierdziły słuszność wyboru; młodym muzykom, którzy
zaprezentowali się białostockiej publiczności warto pomagać.
Koncertów było w sumie pięć, dzień po dniu od 20 do 24 października. Wystąpiło 12 solistów, 2 dyrygentów
(nie licząc gospodarzy — Tadeusza Chachaja i Zbigniewa Szablewskiego) i 2 zespoły kameralne. Muzykę
komentowali interesującym słowem wytrawni prelegenci, jeżeli można tak nazwać Jana Webera, Janusza
Cegiełłę i Wojciecha Dzieduszyckiego, znanych z programów telewizyjnych i radiowych oraz mniej znanych
Karola Bulę i Tadeusza Szantruczka. Poziom młodych muzyków występujących na filharmonicznej estradzie i
z filharmoniczną orkiestrą najczęściej po raz pierwszy, pozwala z optymizmem myśleć o przyszłości polskiej
sztuki interpretacyjnej, o ile oczywiście młodzież ta nie rozproszy się po świecie. Każdy z wykonawców
zaprezentował jakieś charakterystyczne i bardzo interesujące rysy osobowości artystycznej. Potknięć prawie
wcale nie było, co jest dużym wyczynem zważywszy, iż czasu na próby z orkiestrą było bardzo mało. Trzeba to
wyraźnie podkreślić: cztery programy symfoniczne w ciągu pięciu dni stanowiły trudną próbę i dla orkiestry, i
dla dyrygentów, i dla solistów.
Największą rewelacją Spotkań był chyba występ kameralnego zespołu wokalnego Bornus Consort. Sześciu
śpiewaków pracujących wspólnie dopiero dwa lata opanowało w sposób mistrzowski trudną i zupełnie
odmienną od dzisiejszej technikę wykonywania muzyki dawnej. Interpretacja Pieśni Cypriana Bazylika, Mszy
wielkanocnej Bartłomieja Pękiela czy Chanson Pierre'a Certona (na bis) przywodziła na myśl rewelacyjne
wykonania słynnego angielskiego zespołu The King's Singers. Bornus Consort urzeka już samym pięknem
brzmienia podobnego w swym spatynowanym kolorycie do dźwięku starych wiol da gamba. Zachwyca
precyzją, wrażliwością i elastycznością frazy. Uderzające jest zwłaszcza dostosowanie barwy i artykulacji do
znaczenia tekstu słownego, co uwypukla tak charakterystyczną dla muzyki renesansu i baroku ilustracyjność, to
co nazywano w owych czasach musica reservata. Szkoda, że wiele osób opuściło salę w przerwie przed
występem tego zespołu, stracili naprawdę wiele.
Program tego wieczoru był dość przeładowany, ale niezmiernie interesujący i zestawiony kontrastowo.
Poznański Kwartet Perkusyjny ze słynnej już w Europie szkoły Jerzego Zgodzińskiego to inny świat
dźwiękowy i inna epoka, ale równie frapujące i mocne wrażenia. Cały ów koncert rozpoczął Piotr Zaleski
grający najpierw pięknie i stylowo na lutni (kompozycje Johna Dowlanda), a następnie w sposób wirtuozowski
na gitarze (muzykę hiszpańską i meksykańską). W sumie koncert ten — jedyny kameralny — byt moim
zdaniem najciekawszy spełniając także ważną rolę w przebiegu festiwalu: przedzielił serię koncertów
symfonicznych dając orkiestrze czas na krótki oddech.
(dokończenie nastąpi)
STANISŁAW OLĘDZKI
Białostockie Spotkania Młodych Muzyków
Start do kariery (dokończenie)
Z wyselekcjonowanej jedenastki solistów czterech koncertów symfonicznych wyjątkową dojrzałością i
perfekcją gry zaskoczył Andrzej Bauer, jeszcze student IV roku Akademii Muzycznej w Łodzi. Nie tylko
białostoczanie byli zdumieni ale również sam Jan Weber, najwybitniejszy, moim zdaniem, krytyk-analityk
sztuki interpretacji muzycznej. Jego refleksja wypowiedziana do publiczności nasunęła mi myśl, aby przy
następnych Spotkaniach takie komentarze analizujące grę występujących artystów stały się zasadą.
Ze "smyczkowców" godzi się wyróżnić parę solistek w Symfonii koncertującej Es~dur na skrzypce i altówkę
Mozarta: Zofię Kuberską — skrzypaczkę i Iwonę Skrzypczak — altowiolistkę. Grały bezbłędnie technicznie i z
głębokim wyczuciem stylu. Muzyka Mozarta tak czysta i przejrzysta stanowi zawsze trudny sprawdzian
umiejętności, muzykalności i dojrzałości; żaden błąd nie zdoła się ukryć. Muzykę tę słyszeliśmy jeszcze
kilkakrotnie. Chyba najlepiej poradził sobie z nią (aria Figara z I aktu opery Wesele Figara) Janusz Monarcha,
chociaż jak wszyscy bardzo młody, ale już utytułowany laureat II nagrody (I nie przyznano) na Konkursie im.
Marii Callas w Atenach.
Natomiast śpiewająca w tym samym koncercie (Mozarta Motet Exsultate, jubilate na sopran i orkiestrę) Ewa
Werner zaimponowała przede wszystkim wirtuozowską koloraturą, odsuwając jakby na dalszy plan problemy
ekspresji. Blask, beztroską wykwintność, niewiarygodną sprawność w najszybszych figuracjach, biegnikach i
trylach — to przecież artystka osiągnęła. Bardzo dobrze zapisała się w pamięci słuchaczy Barbara Sanejko
(sopranistka), pochodząca z naszego regionu (urodziła się i podstawy edukacji muzycznej zdobyła w Ełku).
Wykonała ona z naturalną muzykalnością, głosem silnym i ładnym arie z oper Mozarta, Dvořaka i Pucciniego.
Mogłaby jedynie popracować nad zwężeniem strefy wibracji.
W polskich szkołach muzycznych najwięcej kształci się pianistów, stąd też do Białegostoku przybyło ich aż
czworo. Każdy jednak był inny. Karol Radziwonowicz przedstawił Chopina (Koncert f-moll) bardzo
pastelowego, zamglonego, może nawet nieco zamazanego. Nie było to przekonywujące, ale jest przecież jesień,
a gdzieś przy polnej drodze, zasnute mgłami zarysy naszych płaczących wierzb... Dzięki Pawłowi
Kamińskiemu usłyszeliśmy wreszcie, po raz pierwszy w Białymstoku V Koncert fortepianowy Prokofiewa,
chociaż arcytrudny i diablo niewygodny — zagrany ze swadą. Młody artysta grał go również pierwszy raz z
orkiestrą — to podwaja jego sukces. O pełnym sukcesie może także mówić Wojciech Szewczyk, który w
sposób bardzo przekonywujący, z kilkoma rzadkiej piękności miejscami, przekazał swoją wizję V Koncertu
Beethovena. Wiele dobrego trzeba również powiedzieć o grze Teresy Czekaj: duża technika, pełny dźwięk,
wszelako odczuwało się chwilami w jej grze momenty dekoncentracji i zmęczenia.
Prelegenci słusznie kilkakrotnie podkreślali, że prawdziwym bohaterem Spotkań jest Symfoniczna Orkiestra
Białostockiej Filharmonii. Pracowała ciężko przygotowując cztery różne programy o szerokim wachlarzu
stylistycznym (od Mozarta do Prokofiewa) w ciągu czterech dni, w tym dwa z początkującymi dyrygentami.
Programowo nie można niczego zarzucić; wszystkie wieczory były skomponowane atrakcyjnie, od początku
do końca słuchało się z prawdziwą przyjemnością.
Największą wszakże atrakcją jest w tego typu imprezach element niespodzianki, fascynująca jest obserwacja
debiutów. Pamiętam jak m.in. u nas debiutowali: Kaja Danczowska, Piotr Janowski, Jacek Kasprzyk, Jerzy
Godziszewski, Adam Harasiewicz.
Mankament był jeden: technicznie niestarannie wydana książeczka programowa. Obciąża to jednak już nie
Filharmonię a cieszący się w środowisku kultury złą sławą Zakład Małej Poligrafii w Sobolewie, nad którym
pieczę sprawuje Wojewódzki Dom Kultury w Białymstoku. Impreza taka jak Białostockie Spotkania Młodych
Muzyków zasługuje na piękniejszą a przede wszystkim staranniejszą oprawę plastyczną.
STANISŁAW OLĘDZKI