"Eroica" po hiszpańsku
Transkrypt
"Eroica" po hiszpańsku
Nr 54 (197), 15 III 1984 "Eroica" po hiszpańsku Z afisza koncert zapowiadał się atrakcyjnie. Nazwisko hiszpańskiego dyrygenta Victorio Pablo Pereza, inkrustowane w drukowanym programie kilkoma superlatywami, zdawało się być gwarancją jeżeli nie świetnego, to przynajmniej ognistego wykonania słynnej "Eroiki" Beethovena. Tymczasem mimo rzeczywiście dość gwałtownej gestykulacji importowanego kapelmistrza, słyszeliśmy efekt raczej monotonny, by nie powiedzieć — nudnawy. Najwidoczniej młody, bo trzydziestoletni dyrygent nie posiadł jeszcze trudnej sztuki przekazywania orkiestrze całej dramatycznej zawartości tego arcydzieła lub po prostu na razie nie dotarł do wszystkich jego głębi. W rezultacie części szybkie toczyły się dość gładko, bardziej przypominając Mozarta lub Haydna niż Beethovena. Punkty kulminacyjne osiągano raczej w sposób nagły, stąd nie mogły spełniać wyznaczonych im przez twórcę funkcji konstrukcyjnych i ekspresyjnych, a tylko wnosiły element niespodzianki, na ogół przykrej. Allegro con brio w takim ujęciu stało się nie tyle obrazem bohaterskich zmagań, co jakimś radosnym tańcem-pochodem po zwieńczonej sukcesem corridzie. W konsekwencji (to trzeba przyznać) Marsz żałobny nie brzmiał wcale ani żałobnie, ani tragicznie a co najwyżej spokojnie i miejscami bardzo lirycznie — głównie dzięki ładnym solówkom oboisty. Fragmenty zazwyczaj bardzo dramatyczne (np. fugato) w tym ogólnie pogodnym nastroju smakowitej stypy tworzyły jedynie pewien kontrast, tło. Stosunkowo najbliższy beethovenowskiej prawdy byt Finał; w nim spotkała się żywiołowość kompozytora z witalnością dyrygenta. I odwrotnie jak w Scherzo (i nie tylko), gdzie niemiłosiernie kiksował róg, w końcowym Poco Andante na szczególne wyróżnienie zasłużyła grupa instrumentów dętych drewnianych z oboistą na czele. Ostatecznie dla takich fragmentów warto było wysłuchać "Eroiki". Solistką wieczoru była świetna pianistka Bronisława Kawałla, która wybrała technicznie najtrudniejszy chyba Koncert B-dur KV 450 Mozarta. Na naszym rynku płytowym ukazało się niedawno znakomite nagranie tego koncertu dokonane przez Polską Orkiestrę Kameralną Jerzego Maksymiuka z Krzysztofem Słowińskim jako solistą. Porównania nasuwają się same. Jeżeli w koncertach Mozarta można widzieć syntezę idiomów stylistycznych: niemieckiego (konstrukcja, wirtuozeria), włoskiego (śpiewność, słoneczność) i francuskiego (lekkość, ornamentyka), to w wykonaniu Kawalli akcenty zostały położone na cechy niemieckie. Doskonałe wyczucie formy (i tej makro-architektonicznej i tej mikro, kształtowanie frazy), nieskazitelna wirtuozowska technika, ale jednocześnie powściągliwość chyba nadmierna tam, gdzie można by się rozśpiewać — oto w wielkim skrócie cechy interpretacji zademonstrowane w Białostockiej Filharmonii. Wszystkie ornamenty i figuracje, których tutaj tak wiele — jak w żadnym z mozartowskich koncertów — przesuwały takie akcenty interpretacyjne w stronę gatunku brillant. To oczywiście nie zarzut; artystka w ten sposób zwróciła naszą uwagę na tkwiące w muzyce Mozarta elementy przyszłego stylu wczesnego romantyzmu. W sumie jednak odczuwało się niedostatek typowej przecież dla Mozarta lekkości — to także sprawa orkiestry. Występ solistki przyjęto z aplauzem, za co podziękowała dwoma bisami (Etiuda c-moll op. 25 nr 12 oraz Nokturn Es-dur op. 9 Chopina). Artyści zagraniczni przywożą zazwyczaj utwór ze swego kraju. Koncert zakończył się zgodnie z tym zwyczajem akcentem hiszpańskim — błyskotliwym i komunikatywnym Intermedium El balle de Luis -Alonso Gimeneza. Utwór na żądanie publiczności powtórzono, dzięki czemu zapomnieliśmy o nieudanym początku koncertu i rozstaliśmy się w przyjaźni polsko-hiszpańskiej. STANISŁAW OLĘDZKI