Podemos - zła diagnoza, złe rozwiązania

Transkrypt

Podemos - zła diagnoza, złe rozwiązania
Podemos - zła diagnoza, złe rozwiązania
Autor: Juan Ramón Rallo
Źródło: vozpopuli.com
Tłumaczenie: Monika Butryn
Projekt nowego programu gospodarczego partii Podemos bazuje na
diagnozie, która mimo iż obszerna, wcale nie jest słuszna. Chodzi o to, że
obniżka
płac,
której
byliśmy
świadkami
przez
ostatnie
dekady,
zmusiła
pracujących do spłaty długów w celu stabilizacji swojego poziomu konsumpcji i
dobrobytu; owo zadłużenie przyczyniło się do utworzenia się bańki na rynku
nieruchomości, która pociągnęła Hiszpanię na produkcyjne i zadłużeniowe dno. W
momencie pęknięcia bańki, dochód wewnętrzny kraju — zawdzięczający swe
życie niezrównoważonemu zadłużeniu — poszedł w dół, generując milionowe
bezrobocie, które pogrążyło popyt zagregowany. Plany dostosowawcze różnych
rządów,
które
inspirowały
się
absurdalnym
niemieckim
programem
oszczędnościowym, zwiększyły negatywną tendencję popytu wewnętrznego.
Powszechnie znana jest keynesistowska recepta na tego typu sytuację:
jeśli dochodzi do zapadnięcia się popytu, wystarczy podnieść płace, by
pracownicy zarabiali więcej; wystarczy wsparcie kredytowe, by powrócono do
inwestycji
oraz
podniesienie
poziomu
wydatków
publicznych
(poprzez
zwiększenie długu lub opodatkowanie bogatych skąpców, którzy oszczędzają,
zamiast wprowadzać pieniądz w obieg). Okazuje się, jak już pokazaliśmy, że tego
typu plan gospodarczy opiera się jedynie na wstępnej diagnozie sytuacji, a taka
diagnoza jest w całej swej okazałości błędna.
Płace nie obniżyły się
Program gospodarczy Podemos mija się z prawdą w momencie, w którym
głosi, że stosunek płac względem PKB nie zmniejszył się przez ostatnie lata. Jeśli
oficjalne statystyki pokazują obniżkę płac w stosunku do dochodów kapitałowych,
są
temu
winne
dwa
czynniki:
pierwszy:
dochody
kapitałowe
obejmują
deprecjację obecnego zagregowanego kapitału zakładowego, tak że przeszłe
nadmierne inwestycje przekładają się na wyższy poziom obecnej deprecjacji i w
rezultacie na wyższe obecne dochody kapitałowe brutto; drugi: dochody
kapitałowe obejmują również dochody z nieruchomości, przez co wzrost liczby
mieszkań własnościowych generuje widoczny wzrost dochodów kapitałowych.
Podsumowując,
dane
nie
pokazują
powiększającej
się
pauperyzacji
pracowników na rzecz kapitalistów, lecz efekt boomu kredytowego skierowanego
na spłacenie rosnących inwestycji w dobra kapitałowe i nieruchomości. W
rzeczywistości średnie płace realne wzrosły nieznacznie między 2001 a 2007
rokiem: według rocznego badania kosztu pracy oscylowały pomiędzy wartościami
nominalnymi rzędu 16 561 euro rocznie a 20 246 euro (a więc między
wartościami realnymi rzędu 20 088 euro a 20 246 euro).
Płace nie tworzą długów ani baniek
W odcięciu od ewolucji, jaką przeszły płace, należy jasno podkreślić, że nie
mają one żadnego związku z tworzeniem się baniek mieszkaniowych. Może
miałoby
jakiś
sens
łączenie
z
niskimi
płacami apogeum
zadłużeniowego
skierowanego na stabilizację poziomu bieżącej konsumpcji — ale nie, jeśli dług
został w większości wykorzystany w celu nabywania mieszkań. A mieszkanie to
trwałe dobro konsumpcyjne, które znakomita większość mieszkańców nabywa
drogą kredytu, bez względu na poziom wzrostu ich płac. A czy jeśli płace realne
w latach 2001—2007 zwiększyłyby się o 20%, Hiszpanie zrezygnowaliby z
hipotek (czy to ze względu na to, że przestali marzyć o własnym domu, czy na
to, że mogliby go kupić bez konieczności zadłużenia się)? Nie, oczywiście, że nie:
najwyższe
z
płac
prawdopodobnie
jeszcze
zwiększyłyby
rozmiar
bańki
mieszkaniowej (a banki mogłyby z jeszcze większą ochotą udzielać kredytów).
Podobnie, nawet przyjmując, że niskie płace wygenerowałyby większy
popyt na kredyty u obywateli — jeśli oferta kredytowa byłaby tak surowa, jak być
powinna
—
ów
niepohamowanego,
większy
taniego
popyt
kredytowy
zadłużenia.
Wobec
nie
tego
przybrałby
ostateczna
postaci
przyczyna
ekspansywności kredytowej wynika z naszego nikczemnie zorganizowanego
systemu finansowego, któremu przewodzi państwowy monopol, znany jako bank
centralny.
W żadnym wypadku geneza naszego boomu kredytowego nie wiąże się ze
zmianą w zakresie płac: one nie tylko nie obniżyły się, a nawet lekko wzrosły, a
poza tym popyt na nieruchomości nie ma nigdy związku z poziomem płac.
Powodem
naszego
boomu
kredytowego
była
sztuczna
redukcja
stóp
procentowych zapoczątkowana w 2001 roku przez Rezerwę Federalną USA do
spółki z Europejskim Bankiem Centralnym — to ta ingerencja w wysokość
prowizji kredytowych popchnęła rodziny i firmy w kierunku zadłużenia i
zniekształciła naszą strukturę produkcji.
Krach popytu to krach podaży
Zrzucanie naszych obecnych problemów na popyt zagregowany będący
konsekwencją
pęknięcia
bańki
kredytowej
to
kolejny
błąd.
To
tylko
powierzchowna prawda: było tak, że wydatki całkowite w gospodarce spadały za
każdym razem, gdy ludzie przestawali zadłużać się w celu nabycia mieszkania.
Lecz należy patrzeć głębiej niż tylko na powierzchnię — całkowity popyt w
gospodarce to nic innego jak jej aktualna podaż (kiedy płacimy gotówką) lub jej
przyszła podaż (gdy płacimy kredytem). To znaczy — jeśli chcemy czegoś dziś, to
musimy dać coś w zamian dziś (zapłatę gotówką) lub jutro (kredytem).
Hiszpańska gospodarka funkcjonowała do 2007 roku, utrzymując swój
ówczesny popyt za pomocą podaży z przyszłości — mówiąc dokładniej,
wydawaliśmy pieniądze w teraźniejszości, zadłużając się względem zagranicy,
ręcząc jej, że zamortyzujemy dług za pomocą bardzo dużej przyszłej produkcji.
Sęk w tym, że im więcej wydawaliśmy na kredyt, tym bardziej zniekształcaliśmy
nasz model produkcji (dokładając kolejne cegiełki do budowy bańki) i stawaliśmy
się mniej zdolni do amortyzacji długu za pomocą nieistniejącej przyszłej
produkcji. Wówczas wzrost długu w końcu się zatrzymał i dzięki temu spadł
popyt zagregowany — lecz dług przestał rosnąć wzrostu z dobrych powodów, to
jest z racji braku zrównoważenia naszej podaży w celu amortyzacji rosnącego
długu.
Nasza niezdolność do dalszych wydatków bierze się więc tylko i wyłącznie z
tego, że nie mamy zdolności kredytowej — nie mamy jej z kolei dlatego, że nie
jesteśmy w stanie wyprodukować wystarczającej ilości dóbr i usług, by
zamortyzować ten dług.
Narodowy program oszczędności był konieczny, by zwiększyć możliwość
zadłużenia
W
końcu,
wprowadzanie
bardzo
łagodnych
ograniczeń
wydatków
publicznych począwszy od 2010 roku w ramach nieracjonalnej niemieckiej
polityki oszczędności to kolejny ze znaczących błędów. Ewidentnie, redukcja
wydatków publicznych w obliczu krachu wydatków kredytowych miała w krótkim
okresie efekty zgoła przeciwny: jeśli państwo zadłuża się, by móc wydawać, z
konieczności wygeneruje jakąś aktywność gospodarczą (inna sprawa, czy ta
aktywność będzie zdrowa — wydatki publiczne mogą, przykładowo, utrzymać
bańkę mieszkaniową przy życiu przez dobre kilka lat, odwlekając konieczny
spadek zatrudnienia spowodowany jej pęknięciem — a tego typu sytuacji nikt nie
uznałby za zdrową).Rzecz w tym, że nie było alternatywy dla ograniczenia
wydatków publicznych począwszy od 2010 roku. Państwo było finansowane do
tamtej pory z niezrównoważonej ilości przychodów podatkowych, będących
owocem błędnego ekspansjonizmu gospodarczego z okresu bańki mieszkaniowej.
Bezwzględnie naszą powinnością było — i nadal jest — zmodyfikować wielkość
sektora publicznego, by dostosować go do wymagań epoki zaistniałej po
pęknięciu bańki, zmieniając również zasady poboru podatków na bardziej
umiarkowane.
Pilna potrzeba tego dostosowania stawała się coraz bardziej paląca w
związku z tym, że dług publiczny stawał się coraz mniej możliwy do kontroli — do
tego stopnia, że obecnie to właśnie nikt inny jak ekonomiści Podemos uznają, że
może nie zostało nam już nic, poza restrukturyzacją długu. Ale jeśli dziś nie ma
innego ratunku, to dlatego że wczoraj zadłużaliśmy się za szybko, by pozostały
inne opcje poza redukcją szalonego tempa zadłużenia.
Dlatego
też,
nawet
jeśli w
krótkim
okresie
środki dostosowawcze
zastosowane wobec wydatków publicznych doprowadziłyby do ich skurczenia, nie
było innej alternatywy niż decyzja, którą błędnie podjęto: uniknąć problemów,
wciąż się zadłużając i zrzuciwszy odpowiedzialność na naiwnych wierzycieli,
zagrozić, że dług nie zostanie spłacony.
Od złej diagnozy do złego leczenia
Ewidentnie zła diagnoza idzie w parze ze złą propozycją kuracji autorstwa
Podemos: jeśli przyczyną problemów Hiszpanii nie były niskie płace, ich
zwiększenie nie jest rozwiązaniem (przeciwnie — jeszcze bardziej zwiększyłoby
bezrobocie); jeśli przyczyną naszych problemów nie był nagły i bezpodstawny
zastój kredytowy, opracowywanie strategii zachęcających do zwiększania długu
prywatnego nie jest rozwiązaniem (przeciwnie — jeszcze bardziej zwiększyłyby
niewypłacalność naszych rodzin i firm); jeśli przyczyną naszych problemów nie
był deficyt wydatków publicznych, lecz ich przerost, ponowne zwiększanie ich nie
jest rozwiązaniem — ani za pomocą długu publicznego (doprowadziłoby to sektor
publiczny do bankructwa) ani drogą nowych podatków kapitałowych (byłaby to
kradzież czynnika koniecznego do amortyzacji długu i transformacji modelu
produkcyjnego, czyli oszczędności).
Hiszpania
nie
potrzebuje
polityki
popytu
opartej
na
nadmiernym
zadłużeniu oraz przeroście wydatków publicznych i prywatnych, lecz wymaga
głębokiej
restrukturyzacji
podaży
wraz
z
delewarowaniem
publicznym
i
prywatnym, które przyczyni się do wypłacalności całej gospodarki. By wesprzeć
te procesy, potrzebujemy elastyczności ze strony podaży (również odnoście
kwestii płac) i znaczących oszczędności — publicznych i prywatnych — dzięki
którym sfinansujemy nowy model produkcyjny i oczekiwaną amortyzację długu.
Żadnej z tych rzeczy nie proponuje nam Podemos, a wręcz przeciwnie. Nie są to
również propozycje PP1 ani PSOE2, dlatego program gospodarczy Podemos
upadnie z głośnym hukiem, tak jak stało się w przypadku programów PP i PSOE.
1 PP — Partia Ludowa
2 PSOE — Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza