File
Transkrypt
File
Refleksje i wspomnienia FELIXA W naszym Domu organizatorem miłości była Ciocia Kazia. Ciocia Kazia symbol kultu czystości, zdrowia i mądrości praktycznej. Poznałem Ją od pierwszych dni pobytu w Państwowym Pogotowiu Opiekuńczym na ul. Łabędzia 4 w składzie personelu tej instytucji. Ciocia Kazia miała świadomość sanitariuszki wojennej. Była siostrą PCK. Jakże daleko, daleko najdalej jest piękno życia od rzeczywistości czyli miłości i zła. Jeśli miłość jest usankcjonowana ślubem a po powrocie do domu obdarzona nienawiścią czyli rozwodem. Ciocia Kazia doznała takiego zjawiska, była absolutnie pewna, że wyjdzie za mąż z miłości tymczasem jej ukochany wziął ślub z inną. Będąc samotną poświęciła swoje życie dzieciom. Kiedy coś komuś tłumaczyła przykładała rękę do ciała i starała się jak najlepiej wytłumaczyć wszystko aby było dobrze. Przemawiała do nas z wielką miłością i z sercem. Będąc kaleką od 1958 roku odwiedzałem nasz Dom i wówczas dowiedziałem się, że Ciocia Kazia była zaangażowana w pracę z dziećmi jeszcze przed przybyciem do Tanowa. Kazia była nauczycielem higieny ciała i otoczenia. Polecenie "umyj się" nie wiele mówi człowiekowi. Ona uczyła nas jak się to robi. Dlatego w ujęciu świadomości niektórych z nas kojarzy się z przymusem wykonywania czynności związanych z higieną ciała. Wyrabiała w nas nawyk mycia rąk przed jedzeniem , po powrocie do domu ze szkoły i przed snem wieczorem i z rana. Wyrobienie w człowieku kultu higieny jest o wiele trudniejsze niż wyuczenie się tego słowa, bo higiena jest świadomością kontaktu ciała z wodą, a woda nie jest zawsze ciepła i wytwarza natychmiastowy odruch niechęci. Ona dobrze o tym wiedziała pokazując nam miejsca nie umyte poprzez pocieranie ich osobiście lub każąc nam sprawdzać się samemu w ten sposób. Będąc pod Jej wpływem nigdy nie miałem uczucia, że gdzieś jestem brudny. Wyróżniała się formą wychowania poprzez kontrolowanie i nauczanie higieny osobistej. Inna jest świadomość higieny malucha pod przymusem, która u człowieka dorosłego symbolizuje często głębię uczuć. Jeśli w czyimś odczuciu Ciocia Kazia była niedobra bo wymagająca i nie używała przy tym pięknych słów, to dla mnie była czymś wyjątkowym bo doznawałem świadomości nawyku kultury higieny, która jest tak potrzebna człowiekowi. Brud i przykry zapach ciała zraża często ludzi do siebie, tak jak brak kultury słowa. Stąd Jej wielkość, wspaniałość, dobroć serca pozostanie na zawsze w mej pamięci. Sądzę, że każdy powinien to wzbudzić w swej świadomości o Niej. Taką osobowość prezentowała zawsze gdy zauważała nie przestrzeganie przez nas zasad higieny osobistej i na zewnątrz. Dostrzegała najmniejsze uchybienia w zakresie higieny dla innych niedostrzegalne i nie wyczuwalne. Była wyczulona na wszelkie przykre zapachy mające swe źródło w jej nie przestrzeganiu. Wpajała w nas świadomość utrwaloną na całe życie. Stąd Jej wielkość w moim życiu. Podziwiałem Ją za to, że umiejętnie wpajała nam zasady higieny osobistej połączonej z higieną słowa, której uczyła nas Babcia L. Była przy tym człowiekiem o ogromnej kulturze myślenia ale trudno było naraz przejawiać jej wszystkie posiadane właściwości. (Wspaniała narratorka - opowiadała przepięknie książki i filmy a sposób przekazywania najmłodszym bajek było mistrzostwem, któremu nikt nigdy później nie dorównał - przyp. H.K.) Dlatego Ona była przeważnie opiekunką najmłodszych, którym najbardziej była potrzebna. Kształtowała ich świadomość myjąc dzieci osobiście. Niech to opiszą Ci, którzy zaliczali się wówczas do grupy najmłodszej bo ja byłem najstarszym dlatego inaczej widziałem i rozumiałem to co ona robiła. Przecież wielu z nas ma inne doznania. Ciocia Kazia kochała folklor - tańce i pieśni ludowe, które sama śpiewała i tańczyła. Stąd uczyła nas ich z takim poświęceniem i oddaniem. Krzewiła kulturę twórczości ludowej regionu, z którego pochodziła i z całej Polski. Widać to było choćby w pracach hafciarskich, których eksponaty były ozdobą ścian naszego Domu. Stroje taneczne oraz do inscenizacji były właśnie przez Nią projektowane. Byłoby wielkim przestępstwem nie wspomnieć o tym, że Ciocia Kazia była kultem świadomości ruchu, najwartościowszym organizatorem jego wśród wszystkich wychowanków. Ruch był dla niej formą wyżycia się dzieci szczególnie poprzez gimnastykę i uprawianie dyscyplin sportowych. Przejawiało się to np. tym, że zwalniała od innych zajęć tych wychowanków, którzy chcieli trenować określone dyscypliny sportu. Pierwszym jednak obowiązkiem było uprawianie codziennej gimnastyki przez wszystkich bez wyjątku. Zachowały się zdjęcia z ćwiczeniami akrobatycznymi i figurami tanecznymi, których uczyła dzieci. Pawełek i Czesia pokazali nam niektóre z nich na spotkaniu po 40 latach czego ja niestety nie oglądałem. Sam wyznawałem zresztą całe życie zasadę wpajaną nam przez Ciocię Kazię - "Sprawne ciało - sprawny duch; sprawny duch - sprawne ciało”. I oby taką świadomość każdy z nas miał dalej. Przez cały okres działalności zawodowej Babcia L. i Ciocia Kazia współpracowały z sobą i świetnie się uzupełniały. Od samego początku szły obok siebie. Pracowały razem w Pogotowiu Opiekuńczym i w naszym Domu. W początkowym okresie obie też odeszły na krótko z Tanowa za brak zaangażowania ideologicznego. Mieszkały wtedy razem w Szczecinie a ja Je często odwiedzałem. Dostawałem pieniądze na kino żeby mieć pretekst, że jadę do miasta do kina. Tak naprawdę to chodziłem na ul. Piastów 5 gdzie było nasze miejsce spotkań. Babcia L. była przekonana, że zwolniona została z powodu Jej Akowskiej przeszłości. Motywem głównym przyjaźni Babci L. i Cioci Kazi była przeszłość wojenna związana z walką o wspólny cel. Wszak nie łatwo było żyć wówczas ludziom o odmiennych poglądach ideologicznych. Chociaż byłem już w takim wieku, że wiele rozumiałem, to jednak nie mogłem wiedzieć tego co wiedziały One. Po Ich odejściu z naszego Domu zdaniem wizytatorów nic nie stało na przeszkodzie ideologicznego oddziaływania na proces wychowawczy. Wkrótce jednak powróciły dumnie do pracy. Po zwolnieniu kierownictwa posługującego się tylko ideologią, z którego zasłynęła szczególnie jedna z wychowawczyń Kuratorium doszło do wniosku, że trzeba odnaleźć byłych wychowawców i przywrócić ich do pracy. Kierownikiem Kuratorium był wówczas p. Antoni Smoliński. Powrót Ich począwszy od Babci L., Cioci Kazi, Cioci Niusi był też powrotem radości do naszego Domu, choć w Ich osobowości zaszły zasadnicze zmiany. Pod wpływem doznanych krzywd złączyła Je świadomość tego co robiły, robią i będą robić. Założyły w naszym Domu organizacje TPPR, PZPR, SP i ZMP ale pod swoją opieką. I tak Ciocia Kazia założyła PZPR, która dominowała nad wszystkimi organizacjami w szkole i w naszym Domu, tworząc wspólną komórkę. Nasz Dom stał się miejscem spotkań wszystkich organizacji jako kierowniczych i zarządzających na tym terenie. Organizacji, które miały jednocześnie swoje zwierzchnictwo itd. W naszych wspomnieniach nie istnieje wartościowanie tego co zrobiły Ciocia Kazia i Babcia L. a powinno być bo chociaż nie posiadały dyplomów rozumiały potrzeby życia. Do pracy nie przychodziły żeby sobie w niej posiedzieć. Posiadały program pracy narzucony przez siebie, dla siebie i innych. Przecież dziecko doznaje ciągle świadomości myślenia i potrzebuje pomocy. Powinno wiedzieć skąd ta pomoc może nadejść. Jeśli tak nie jest to następują w dziecku przemiany, które trudno kontrolować. Z przyczyn osobistych Ciocia Kazia nie była zwolenniczką komunizmu. Uległa jednak namowie Babci L. i wstąpiła do partii. Przynależność do tej organizacji utożsamiana była z najwyższym morale i obok dyplomu stanowiła o ewentualnym zaliczeniu do kadry kierowniczej. Również i w tej organizacji współpracowały ze sobą. Ciocia Kazia była organizatorem organizacji partyjnej, dlatego aby partia nie przeszkadzała im w tym co robią. Współpraca Babci L. i Cioci Kazi trwała do końca ich działalności zawodowej. Niezależnie jednak od tego coraz bardziej widoczny był również wpływ innych wychowawców posiadających lepsze przygotowanie pedagogiczne nabyte w okresie powojennym. Ich następcy nie posługiwali się już tymi metodami, lecz krzewili przede wszystkim wartości ideologiczne różnymi metodami oddziałując na dzieci. Współpraca Babci L. i Cioci Kazi była szczególnie ujmującą wspólną wartością. Ciocia Kazia była szczególnie predestynowana do pełnienia funkcji kierownika Domu po odejściu Babci L., która zresztą uczyniła wszystko aby to właśnie Ciocia Kazia została jej następczynią. Zaginęły wszelkie ślady materialne dowodzące o Ich wielkiej pracy i osiągnięciach wychowawczych. Stało się to w okresie kapitalnego remontu. Pozostała tylko pamięć i świadomość tych, którzy byli tego świadkami. To oni powinni teraz przypomnieć to wszystko co zostało bezpowrotnie zniszczone. Opis przeżyć Ich wychowanków mógłby być niezmiernie przydatny i jest wręcz konieczny. Niech każdy dopisze swoje przeżycia związane z obcowaniem z Nimi. Przecież ten dorobek zyskiwał już wtedy ogromne uznanie na różnego rodzaju konkursach i wizytacjach poświęconych organizowaniu życia w Domu Dziecka. To dzięki Cioci Kazi nasz Dom był uznawany za wzorcowy. Szkoda, że czas ma właściwości okrutne i niszczy wszystko pozostawiając nam tylko wspomnienia. Wszyscy pamiętają jak wielką wagę przykładała ciocia Kazia do czystości ciała. Dla nie jednego przykre do dzisiaj mogą być wspomnienia wielokrotnego powracania pod prysznic po znalezieniu śladu łuszczącego się naskórka, który sprawdzała pocierając dłonią w miejscach o których zapominaliśmy przy myciu się. Z pewnością kąpiele nie były dla nas przyjemnością, jak dla dzieci wychowywanych w domach rodzinnych. Często pomagałem młodszym w myciu się. Ciocia Kazia była symbolem świadomości przeobrażania się człowieka z wieku dziecięcego w wiek dojrzały korygując jego osobowość tak z ujęcia biologicznego jak i towarzyskiego. Kształtowała bowiem w nas umiejętności prawidłowego zachowania się i grzeczności na co dzień. Ten okres człowieka jest bardzo ważny w życiu, pozostawiającym cechy osobowości na całe życie bo jest wyrazicielem głębi uczuć i alchemii słowa jaką osobowość powinien prezentować człowiek w życiu, jak dokonać wyboru zawodu. Dobierała dzieci w pary zmieniając je co tydzień, dwa tygodnie a nawet miesiąc. Mnie nie chciała zmienić dlatego byłem uzależniony uczuciowo z takimi blondynkami. Zmiana i dobór nowych par był specjalnie przez nią analizowany żeby dobrany pary oddziaływały na siebie całością kultury tematów życia. Ja wyróżniałem się od samego początku łączeniem mnie w pary. Były nawet takie, które nie mogły beze mnie żyć. Nie mogę ich nazywać bezpośrednio ale użyję trochę fabuły. Były takie dwie a może trzy blondynki, z którymi się trudno rozmawiało ale jakoś szło się dogadać. Cały problem był z tym, że były przeważnie po pół roku i zabierano je z naszego Domu. Przychodziły nowe czasem młodsze i trzeba było zaczynać wszystko od początku. Taki stan rzeczy trwał cały czas. Ten dobór w pary przez Ciocię Kazię był nieraz analizowany na kursokonferencjach poglądowych. Z doznań dobierania w pary przy różnego rodzaju imprezach artystycznych miałem problemy bo złapałem koleżankę i podniosłem do góry co okazało się pozbawione artyzmu i z tego powodu miałem odprawę uświadamiania. Osobowość Cioci Kazi przejawiała się wartościami praktycznymi. Do końca swoich dni wpajała dzieciom prawdy życia. Była symbolem pracy w ujęciu dnia tygodnia, miesiąca i roku. Wielu z nas obdarzała tak wielkim zaufaniem, że powierzała nam nawet klucze do swego mieszkania abyśmy nabyli umiejętności zachowania się w innym środowisku od tego w którym przebywaliśmy na co dzień. Przecież nasz Dom był zbiorowością. Były tam pomieszczenia w rodzaju sal noclegowych, jadalni, świetlicy a świadomość grzeczności na co dzień powinna być kształtowana w odniesieniu do porządku domu i mieszkania prywatnego zależnego tylko od jednej osoby albo dwóch. Jej praca nie polegała na sprawowaniu 8 godzinnego dyżuru od godziny do godziny, ale na świadomości życia w życiu. Była zawsze do dyspozycji dziecka w każdym czasie gdy tylko jej potrzebowała. Nie było w Jej naturze zachowanie typu: "teraz nie mam dyżuru, teraz ma dyżur np. p. Ewa" co cechowało często innych wychowawców, którzy odpowiadali w takich sytuacjach: "Ja już pracę skończyłem, przyjdź z tą sprawą jutro bo będę miał dyżur ". To szczególnie różniło Ją od innych wychowawców, którzy postępowali zgodnie z panującą ideologią i tym co dyktowała współczesna komuna. Stąd co niektórzy próbowali odsunąć ją pod pretekstem, że nie ma wyższego wykształcenia. Po jej odejściu tytuł magistra i walory ideologiczne predestynowały przede wszystkim ludzi na stanowiska kierownicze. W latach siedemdziesiątych Dom został oddany do remontu kapitalnego chociaż był on remontowany gruntownie w 1952r. po spaleniu. LISTY PANI KAZIMIERY KIEREŚ Uwaga wstępna: Zamieszczone poniżej listy udostępniła ich adresatka - b. wychowanka PDDz. w Tanowie Halinka Józwik. Wydaje się, że są to jedyne ślady "pisane" z działalności p. Kazi w naszym Domu. W odróżnieniu od wszystkich wychowawców - nie miała innego domu i innej Rodziny poza nami do końca swoich dni. Niestety tych kilka zachowanych listów pochodzi z okresu poprzedzającego Jej ciężką chorobę i śmierć w 1967r. Jesteśmy wdzięczni Halince za to, że była do ostatnich chwil z nieodżałowaną p. Kazią. Była najpierw Jej wychowanką a w późniejszym okresie łączyła Je wielka przyjaźń. Listy te aczkolwiek tak bardzo osobiste zawierają jakże nam znane Jej nauki i zasady moralne, które wyznawała i próbowała w nas krzewić. Czytając je nie sposób pomijać i nie dostrzegać tych wartości, które jakże teraz zachowują swoją aktualność i przemawiają tak silnie do nas. Była wychowawczynią - przewodnikiem w życie dla nas wszystkich. Dla wielu z nas lata 60-te są białą plamą historii naszego Domu. Listy p. Kazi ukazują mało znane i nie zauważane przez nas Jej cechy charakteru oraz pragnienia i tęsknoty. Zawierają bezcenne informacje o sytuacji, problemach i warunkach w jakich pracowała w tym okresie gdy nas już tam nie było. Dom Dziecka był całym jej życiem i miłością. W listach nie kryje aktualnych problemów i trosk wiążących się z funkcjonowaniem Domu. Wiele miejsca i uwagi poświęca w nich poszczególnym wychowankom. Te listy ukazują Ją inną niż zwykle była przebywając z nami. Traktowała wszystkie dzieci jak swoje własne, których nigdy nie miała. Jest w nich tak wiele ciepła i miłości dla nas wszystkich. Warto zwrócić uwagę na Jej szacunek i silną więź z p. Lechowicz. Solidarna i wierna swojej przełożonej pozostała do końca. Stąd wartość tych listów dla nas ma dzisiaj wymiar szczególny. Oczekujemy na wspomnienia i ewentualne listy oraz inne pamiątki po p. Kazi. To Ona uzbroiła nas w niezbędne cechy charakteru takie jak hart, poczucie dyscypliny i estetyki oraz szereg innych umiejętności. Za wszystko co dla nas uczyniła ta pozornie surowa i wymagająca Kobieta możemy dziś tylko zachować serdeczną pamięć o Niej. Jakże wspaniałą sprawą byłoby poświęcenie jednego z naszych czerwcowych spotkań w Tanowie tej wspaniałej Wychowawczyni - MATCE... Henryk Kaczmarczyk Tanowo 1.III.63r. Kochana Halinko Na wstępie składam Ci najserdeczniejsze życzenia imieninowe. Życzę Ci Halinko żebyś była zawsze taka miła i serdeczna dla wszystkich jak dotąd. Wierz mi, że mile uśmiechnięta twarz świat zdobywa. A więc dużo, bardzo dużo szczęścia w życiu życzy Ci zawsze mile Cię wspominająca wychowawczyni. To byłoby o życzeniach, a teraz trochę nowin. Tereska już wyzdrowiała - pali w piecu jak stary palacz i nie zapowiada się żeby prędko zwolnić ją z tego stanowiska bo mróz siarczysty. Już i ja choć lubię zimę mam jej dość. Mogłoby już zelżeć. Wczoraj mieliśmy "Ognisko Nauczycielskie" u nas. Siedzieli radzili do wieczora, zmarzli porządnie i rozeszli się. Piszę, że zmarzli bo p. Adam nie miał czym palić, dopiero dzisiaj pojechał po koks. Dzieci są zdrowe tylko mnie kręci reumatyzm. Pani Kierowniczka już drugi raz pisała w sprawie zwolnienia, ja też już złożyłam wymówienie o pracę. Wczoraj była u mnie p. Ewa w tej sprawie - chcą koniecznie żeby objąć kierownictwo. To im się nie uda. Napisz mi Halinko jak zajechałaś do Goleniowa, jak się czujesz, co słychać u p. Kowalskich, kiedy p. Kowalska nas odwiedzi. Ucałowania dla Ciebie i p. Kowalskiej przesyła Kiereś P.S. Terenia biadoli, że nie może dostać odpowiedniej kartki imieninowej, składa Ci więc tą drogą serdeczne życzenia. P.S. Ten skromny prezent wraz z pieniążkiem przyjmij a pieniążek schowaj na szczęście. Tanowo 14.IX.63r. Kochana Halinko ! Koniecznie musisz być u nas w dniu 18.IX.63r. na zjeździe wychowanków, który organizuje Kuratorium w Szczecinie. Nie wiem czy otrzymałaś zaproszenie na ten dzień, ale jeśli nawet takiego nie otrzymałaś to przyjedź już we wtorek wieczorem to wszystko uzgodnimy na miejscu. Miałam być osobiście u Ciebie 15.IX ale jestem ogromnie zapracowana. U nas po staremu - nic się nie zmieniło. Przygotowuję część artystyczną i wystawę na tą uroczystość. Proszę Cię jeszcze raz - zrób wszystko żebyś tylko była. Całuję Cię mocno Kiereś *** Tanowo 9.XII.63r. Kochana Halinko Nie wierzę ja w Twoją tęsknotę za nami, bo gdyby tak było to przejeżdżając przez Szczecin na urlop mogłabyś wstąpić do nas choć na parę godzin. No ale trudno czasem wszystko przemija - nawet i przyjaźń. Ale się nie rozczulajmy nad sobą i postarajmy się wspólnie aby te błędy zlikwidować i częściej bywać u siebie. Bardzo się cieszę Kochanie, że Ci się jakoś życie układa i że masz chłopca, którym jak się orientuję interesujesz. Uważaj tylko Halinko na siebie i nie spiesz się z małżeństwem bo na to jeszcze masz czas. Nie odradzam jednak jeśli to jest chłopiec na poziomie no i darzysz go uczuciem. Przeanalizuj wszystko za i przeciw i sama zadecyduj. Chętnie bym go poznała ale naprawdę nie wiem kiedy będę mogła do Ciebie przyjechać - może Ty z nim przyjedziesz w którą niedzielę do nas - dobrze? Postaraj się o to, będziemy się bardzo z tego cieszyć. Tereska bardzo się ucieszy, że Cię będzie widziała. Już się wybiera na Twoje wesele, obmyśla już sobie suknię z trenem. Żartuję Halinko ale tak bym chciała żebyś sobie dobrze życie ułożyła i wyszła za mąż za naprawdę dobrego człowieka, bo naprawdę warta jesteś tego. Ja czuję się nieźle, ale mam bardzo dużo pracy. Bardzo żałuję, że zostałam kierownikiem, teraz jestem wprost zawalona pracą - nie mam ani chwili czasu dla siebie. W domu wszyscy zdrowi, dzieci niegrzeczne nie chcą się uczyć. Wyobraź sobie Halinko, że Halina Koza skończyła swoją edukację i siedzi w domu, czeka na decyzję Kuratorium. Stacha i Krysia Konti uczą się dość dobrze. Wanda już narozrabiała u siebie w szkole i kto wie czy ukończy szkołę. Kochanie kończę już - całuję Cię bardzo mocno - ślę pozdrowienia od dziewczynek i personelu Kiereś Tanowo - 1964r. Kochani Halinko i Lutku ! Za otrzymane życzenia imieninowe i prezenty serdecznie dziękuję. Przykro mi bardzo, że nie wysłałam Ci Halinko życzeń ale daruj mi to przeoczenie gdyż ja w Twoje i swoje imieniny leżałam chora na grypę, to mnie choć w części usprawiedliwia. Postaram się zrewanżować w przyszłości. Moi Kochani taka jestem ciekawa co u Was słuchać, jak się czuje Halinka, jak długo jeszcze do rozwiązania, czy się dobrze czujesz? Piszesz Halinko, że się boisz tego momentu rozwiązania. Pewnie, że jest to ciężki moment do przeżycia ale musisz to przetrwać mężnie i nie myśleć już o tych sprawach teraz, to samo przyjdzie. Nie wolno Ci się teraz załamywać i martwić przedwcześnie. Napisz mi Halinko co sobie kupiłaś dla maleństwa a czego Ci jeszcze brak. Tylko napisz naprawdę, może nie możesz tam w tym wielkim mieście dostać to może ja coś tu kupię. Napisz i nie krępuj się bo mam zamiar Ci i tak coś kupić to żeby się nie powtarzać. Piszesz, że nie wychodzi wam z mieszkaniem - to już gorzej bo tu się sprawy skomplikowały. Myślałam, że tylko w Szczecinie trzeba tak długo czekać na mieszkanie. Teraz prawdopodobnie prędzej otrzymacie jak przyjdzie nowy obywatel. Napiszcie Drodzy moi o wszystkim co Was cieszy i smuci bo moje milczenie to nie oznaka małego zainteresowania Wami ale po prostu przemęczenie. Ja, czuję się trochę lepiej - to znaczy mój stan zdrowia lekko się poprawił ale w dalszym ciągu grozi mi operacja i to bardzo ciężka bo usunięcie śledziony. Na razie nie myślę o tym, gdyż to i lekarze odkładają. Poza tym wiele kłopotów i zmartwienia ale to sprawy związane z pracą. Kochani napiszcie możliwie szybko co u Was słychać i pamiętaj Halinko - napisz co byś chciała jeszcze mieć dla maleństwa. Całuję Was mocno Kiereś * ** Tanowo 14.IV.65r. Kochani ! Z przykrością muszę Wam donieść, że nie będę mogła do Was przyjechać na Święta. Wybierałam się w odwiedziny do wczoraj tzn. do środy ale stan mego zdrowia tak się pogorszył, że nie mogę się z domu ruszyć. Ostatnio byłam w Szczecinie i nie mogłam wrócić do domu. Zresztą lekarz zabronił mi dalszych wyjazdów, gdyż mnie to bardzo męczy. A więc Kochani nie gniewajcie się na mnie za zawód jaki Wam sprawiłam. W przyszłości postaram się to naprawić. Ucałowania przesyłam Wam Wszystkim. Kiereś Tanowo 5.XII.66r. Kochani Halinko i Luciu ! Ciężko jest zacząć pisać po tak długim milczeniu z obu stron. Ciekawa jestem co u Was słychać, jak się czujecie, jak się chowa Dareczek? Na pewno jest już duży i sprawia wiele radości swoim szczebiotaniem rodzicom no i Babuni? Myślałam, że będziecie u nas w czasie Waszego urlopu ale ani listu nie możemy się doczekać i Was trudno już teraz będzie namówić do odwiedzin. Chyba, że na święta przyjedziecie z rodziną dobrze? Nie dajcie się prosić i przyjeżdżajcie. U nas nic nowego. Dzieci się zmieniają, jest dużo dzieci nowych. Usamodzielniła się w tym roku Wanda Konti, w następnym odejdzie Teresa z "siostrą". Ja dochowałam się też małego Piotrusia Mulatka. Masz więc rodzeństwo powiększone o brata - jest nieco starszy od Twego Darusia bo ma 4 lata, ale chłopak na schwał, łobuz jak się patrzy. Wszyscy pracownicy, których znasz są zdrowi. Pani Kowalska ma synową. Pani Irena wydaje Krysię za mąż. Ma z tym wiele kłopotu, bo to trochę kosztuje a pieniędzy brak. Stacha Konti już od roku pracuje i jeszcze się uczy. Stasia wyrosła na przystojną i efektowną pannę - zawraca chłopcom głowy aż hej. Jeśli chodzi o moich najbliższych - brata i p. Lucynę, to są zdrowi. Lucyna ukończyła w roku ubiegłym W.S.M. w Poznaniu - ma już tytuł magistra. Brat przerzucił się na nauczanie i uczy w Technikum Samochodowym i jeszcze w dwu innych szkołach. Niedawno rozmawialiśmy o Was z p. Lucyną - była zdziwiona, że tak długo nie dajecie znaku życia o sobie. Czas chyba kończyć, raz jeszcze proszę - przyjedźcie do nas na święta. Całujemy Wszystkich serdecznie z Tereską Kiereś P.S. Halinko śniłaś mi się poprzedniej nocy i to między innymi zdopingowało mnie do napisania listu... WSPOMNIENIA PANI ŁUCJI SZAFARSKIEJ Będą to reminiscencje z doznań, odczuć, obserwacji, przeżyć tamtych czasów, tzn. od 1952 - 1967 r. do śmierci Kazi. Właśnie od Jej śmierci moje kontakty z Tanowem ustały. Kazia - moja przyjaciółka wtedy najbliższa. Nasza znajomość zaczęła się w 1951 r. w Państwowym Domu Młodzieży przy Arkońskiej (obecnie jest tam Dom Dziecka). Bliższa znajomość natomiast zaczęła się, kiedy zamieszkałam z mamą Kazi w ich mieszkaniu przy ul. Bogusława. Było to mieszkanie 3-pokojowe. W jednym pokoju mieszkał brat Kazi - Czesław, w drugim obcy mężczyzna (który wkrótce się wyprowadził), a w trzecim ja z Kazi mamą. Kazia wtedy pracowała już w Tanowie i przyjeżdżała tylko na niedzielę. Ja pracowałam wtedy już w Szkole Podstawowej na Warszewie. Do prawdziwej przyjaźni i zażyłości doszło między nami po tragicznym wydarzeniu. Mama Kazi uległa wypadkowi - potrącił Ją samochód na Woj. Polskiego i wkrótce, prawie na moich oczach zmarła. Kazia przeżyła ten fakt bardzo mocno, a i dla mnie było to wstrząsające. To nas bardzo do siebie zbliżyło, tym bardziej, że brat Kazi Czesław wkrótce się ożenił i wyjechał ze Szczecina na południe Polski. Po jakimś czasie zaczęłam bywać w Tanowie u Kazi. Zaprzyjaźniona byłam z wieloma osobami tam pracującymi. Z Niusią Usowicz - Wasielewską poznałam się jeszcze pracując w Pogotowiu Opiekuńczym (w I połowie r.1952). Mieszkałyśmy w jednym pokoju we trzy: Niusia, Hania Sakówna i ja. Niusia wówczas pracowała w Kuratorium czekając na otwarcie Domu Dziecka w Tanowie. W Pogotowiu Opiekuńczym poznałam także p. Elę Lechowicz i już wtedy polubiłyśmy się. I właśnie w Tanowie te trzy panie pracowały kiedy ja tam zaczęłam bywać u Kazi; tzn. Kazia, Niusia i p. Ela. Pamiętam, że mimo ciężkich czasów, gdyż panował u nas "Stalinizm", było dużo entuzjazmu do pracy, nadziei na przyszłość. Pracowały te panie ciężko, na okrągło przez całą dobę, całym sercem oddane sierotom. W tym gronie wychowawców był jeden mężczyzna Stefan Zawierucha. Całe to grono w chwilach wolnych rozmawiało, dyskutowało o sprawach różnych, często o bardzo poważnych o wymiarze filozoficznym. Tanowo - Dom Dziecka - naokoło las, świerki pachnące żywicą szczególnie jesienią w ciepłe, słoneczne dni. I najważniejsze - mieszkańcy Domu - dzieci i młodzież. Małe dzieci żłobkowo - przedszkolne wyciągały rączki i wlepiały oczy w każdą pojawiającą się kobietę wołając "mamo". To było wzruszające i smutne zarazem. Z wychowanków pamiętam niewielu. Siostry Konti - jak na dłoni. Ładne okrąglutkie, śpiewające. Stasia puszysta, pełna wdzięku i uroku. Z Krystyną później zetknęłam się po latach na niwie zawodowej, gdy po studiach została nauczycielką muzyki. Zdarzyło się, że jako nauczyciel metodyk hospitowałam Jej lekcje w SP 56. To był poemat, prawdziwie artystyczna praca, widać było, że Ona to kocha i robi to wspaniale i że dzieci Ją za to kochają. Sama pięknie śpiewała i chciała aby i dzieci śpiewały też pięknie. Pomyślałam sobie - takich nauczycieli więcej. Przypominam sobie także zdarzenie z Tanowa kiedy Krysia przeżywała dramat, gdyż Jej sympatia Zbyszek gdzieś chyba wyjeżdżał. Panie wychowawczynie pocieszały Ją jak mogły. Taka była Krysia - szczera, spontaniczna, jednym słowem "Dusza artystyczna". Zresztą Stasia też śpiewała będąc w szkole średniej w zespole wokalnym, który prowadził mój kolega Gienio Kus. Utkwiły mi w pamięci spotkania typu "artystycznego" - tzn. głównie się tam śpiewało i opowiadało. Pani Ela zaczynała tak: "Panno Lucyno proszę zaśpiewać "Polesia czar". Oczywiście ja zaczynałam, po czym wszyscy się dołączali i p. Ela i Kazia i Niusia(?). Dalej były i inne piosenki i pieśni z repertuaru tzw. romantycznego, przeważnie rozmowy dotyczyły wspomnień z czasów okupacji niemieckiej ponieważ p. Ela i Jej mąż Leszek działali w konspiracji w woj. radomskim. P. Ela opowiadała ciekawie, a p. Leszek, kiedy tracił wątek zawsze zwracając się do żony mówił: "niech ona powie". Kazia Kiereś - rocznik 1919, ur. w powiecie miechowskim woj. krakowskie. Na wsi. Z opowiadań Kazi wiem, że po I wojnie światowej wyjechali na Wołyń na tzw. "kresy wschodnie" i osiedli na dość dużym gospodarstwie. Były tam łąki pachnące cudownie na wiosnę. Wiodło się rodzinie Kieresiów dość dobrze. Byli rodzice i troje dzieci. Kazia najstarsza, młodsi Czesław i Zbyszek. Po wkroczeniu Niemców i Rosjan do Polski w 39r. całą rodzinę wywieziono na roboty do Niemiec. Gospodarstwo przepadło. Ojciec zmarł w Niemczech w 45r. Matka z Kazią, Cześkiem i Zbyszkiem wrócili do Polski. Zapamiętałam opowiadanie Kazi o wszechogarniającej nostalgii, strasznej tęsknoty za Polską. I jak całowali wszyscy ziemię polską po przekroczeniu granicy. Będąc jeszcze w Niemczech oświadczył się Kazi młody Amerykanin i chciał Ją z sobą zabrać za Ocean. Kazia na to - "za nic na świecie, tylko do Polski". Przyjechali wszyscy do Szczecina i zajęli mały domek na Golęcinie. Wkrótce ożenił się Zbyszek i okazało się, że razem trudno żyć. Toteż Kazia z mamą i Czesławem zamieszkali we wspólnym mieszkaniu na ul. Bogusława w Śródmieściu. Tam właśnie w 52r. ja też zamieszkałam. Kazia zaczęła pracować w Pogotowiu Opiekuńczym. Tam poznała "miłość swego życia", ale niestety nie spełnioną, gdyż pan wyjechał do Krakowa na jakieś kursy i tam już został z inną panią. Kazia przeżywała to bardzo. To była po prostu zdrada, bo już po zaręczynach. Dużym oparciem psychicznym w tym czasie dla Kazi była p. Ela. Kazia potem miała różne propozycje matrymonialne, ale to już nie to. Głeboko zranione uczucie nie pozwoliło zaufać nikomu. I z pewnością brak własnej rodziny spowodował wielkie przywiązanie do "rodziny ludzkiej". którą był Dom Dziecka. Kazia przecież całe życie oddała innym, obcym, pokrzywdzonym boleśnie przez los, bo pozbawionym największej wartości czyli rodziców. Wychowana, jak całe nasze pokolenie, na ideałach romantyzmu i pozytywizmu "Bóg, honor, Ojczyzna" nie odstąpiła w swej codziennej pracy od tych ideałów ani na jotę, do końca swoich dni. Od swych wychowanków wymagała dużo, tak jak od siebie. Starała się wpoić im mocne zasady moralne i przygotować do samodzielnego życia. To brzmi jak slogan, ale to prawda. Czasem zdawało się, że jest zbyt rygorystyczna, zbyt wymagająca, a nawet bezwzględna, ale wiedziała, że w twardej "szkole życia" hartuje się "zdrowy duch". Zresztą, taką osobą była Niusia i p. Ela. Kazia właściwie żyła dla innych. Najpierw opiekowała się Mamą, po jej śmierci, kiedy Czesław po nieudanym małżeństwie wrócił do Szczecina, także nim. dzięki Jej pomocy finansowej skończył studia na Politechnice Szczecińskiej i uzyskał tytuł mgr inż. Kazia była także dla mnie jakby starszą siostrą. W pracy w Tanowie z p. Elą tworzyły tandem, przy czym p. Ela kierowała, a Kazia "harowała", była od czarnej roboty. Właściwie to Dom Dziecka w Tanowie spoczywał prawie w całości na barkach Kazi. Ona o wszystkim wiedziała i wszystkie problemy znała. Kazia na punkcie porządków była przewrażliwiona i czasem wywoływało to niezadowolenie wśród wychowanków. Ale jak to w życiu bywa, po latach takie sprawy ocenia się właściwie. Wiemy, że swoich surowych wychowawców w swym już dorosłym życiu wspominamy z szacunkiem i wdzięcznością. Życie Kazi w DDz. w Tanowie to było Jej życie. Było tak, że często Kazię zapraszałam do Szczecina, do siebie, ale Kazia mówiła "Lepiej Ty do mnie przyjedź". I jeździłam. Przypominam sobie wychowankę Tereskę. Ładna blondyneczka, "przyszywana" córka Kazi. Kazia była bardzo ostra dla Niej i na moje uwagi, że może za ostra, mówiła "to jej tylko na dobre wyjdzie". Nie wiem. Bardzo przywiązana do Kazi była także Halinka. Maleńka, roześmiana, wesoła i milutka. Byliśmy z Kazią u Niej czy to na jej weselu, czy po weselu. Była taka szczęśliwa, zadowolona z męża. Chyba to było w Goleniowie lub dalej. Kazię otaczały także siostry Konti – śpiewaczki. Kazia także b. ładnie śpiewała. Marysia Frącik i Jej bracia. Marysia wyszła za mąż i wychowywała synka b. przejęta rolą matki, odwiedzała Kazię. W ostatnim okresie życia prawdziwym oparciem dla Kazi była intendentka (czy magazynierka) pani Kowalska. Bardzo się troszczyła i wręcz martwiła o Kazię, zwłaszcza od czasu, kiedy Kazia po kilkumiesięcznym pobycie w szpitalu wyszła z diagnozą marskości wątroby. Wiadomość tę lekarz przekazał p. Kowalskiej, Kazia o tym nie wiedziała. Pamiętam dokładnie, że ta diagnoza była jakby wyrokiem śmierci na niedaleką przyszłość. Dla mnie to było bulwersujące. Od wyjścia ze szpitala Kazia źle się czuła, w wolnym czasie polegiwała, straciła dawną energię i chęć działania. Atak choroby nastąpił 1 Maja i ten dzień opóźnił przewiezienie Kazi do szpitala. Natychmiast przeprowadzono operację - usunięto śledzionę, ale po niedługim czasie Kazia straciła przytomność i już jej nie odzyskała. Zmarła 26 maja 1967r. Przykrym przeżyciem dla mnie już po pogrzebie było zachowanie bratowej Kazi, żony Zbyszka. Zabierała wszystko, jakby jej się to należało. Ja nie zdołałam zatrzymać dla siebie nawet drobiazgów, które kiedyś dałam Kazi w prezencie. Zachowanie tej "pani" było bulwersujące i oburzające. Czesław, starszy brat Kazi jakoś nie mógł, nie potrafił załatwić tych spraw spadkowych po ludzku. Wszystko to było b. smutne. Czesław odziedziczył po Kazi wkład na mieszkanie w Spółdzielni i w niedługim czasie to mieszkanie otrzymał. Szybko także zrobił nagrobek Kazi i zawsze w porządku grób był utrzymany. Szczecin maj 1994r. Łucja Szafarska Wspomnienia Haliny Jóźwik o pani Kazi Kiereś Najbardziej pokochałam p. wychowawczynię Kazię. Po dłuższym już pobycie wyczuła, że się bardzo lubimy, pomimo stanowczości, uporu i wymagań jakie zawsze stawiała na każdy dzień. Bardzo mi się podobało, że te osoby, które tak lubiła, (bo nie tylko mnie) między innymi były to: Jola Brudkowska, Krysia Szponar, wreszcie Terenia Rychter. Nie robiła żadnych wyróżnień. Zawsze za zło odpowiednio nas karała i bardziej może krzyczała jak na inne dzieci. Pamiętam, że gdy pani Kazia robiła poranne zbiórki na gimnastykę, a później na śniadanie to zawsze ostatnia schodziłam na dół. Często z powodu śliskich podłóg (które, jak pamiętamy były zawsze froterowane) zjeżdżałam na dół - było bardzo ślisko. Ledwo się podniosłam słyszałam komentarz p. Kazi: "O! chyba wszyscy są bo Halina jedzie" i tak też było. Gdy miała być jakaś wizytacja, czy jakieś święto jak np. Dzień Kobiet, czy Dzień Nauczyciela pracy było nie do przerobienia pomimo idealnych porządków w Naszym Domu. Na dyżurze p. Kazi robione były broszki z napisem "D.K." czy "D.N.". Pamiętam również jak ślęczałyśmy nad obrusami, które to wyszywałyśmy do jadalni. Przecież to wszystko było robione dzięki p. Kazi. Różne występy, piosenki itp. Zawsze ta wychowawczyni miała zajęcia i nigdy nie miała czasu dla Siebie, żeby gdzieś wyjechać i odpocząć od nas. Gdy zamieszkałam u Niej, rano zawsze szłyśmy do Domu, a późnym wieczorem już po 22-giej wracałyśmy do willi na noc. Długo jeszcze w nocy paliła się lampka, gdyż tylko wtedy mogła przeczytać prasę lub książkę. Najbardziej lubiła sobotnie spotkania ze swoją koleżanką p. Lusią i z bratem Czesławem. Wówczas tę radość można było odczytać z Jej twarzy. Dzielili się radościami i wspomnieniami. Na co dzień żyła tylko nami nade wszystko chciała byśmy nauczyli się czystości, której od nas szczególnie wymagała. Nie raz i nie dwa trzeba było poprawiać sprzątanie, wycierać kurze, czy układać ponownie w szafkach. Była bardzo stanowcza i wymagająca. Jeszcze jedno wspomnienie: Gdy byłam już w III kl. szkoły zawodowej poszliśmy wraz z innymi starszymi wychowankami na zabawę. Wszyscy wrócili z p. Kazią o 21.00, a ja poprosiłam o zgodę na pozostanie 2 godz. dłużej z koleżanką Ireną Kasprowicz z Tanowa. Pani Kazia powiedziała wówczas stanowczo: " No dobrze, ale najpóźniej o 22.00 masz być w domu!" Tak oczywiście, obiecałam bardzo uradowana. Z tej radości przegapiłam tę godzinę. No - mówię do Irenki - już i tak będę ukarana. Wróciłam o 24.00 (mieszkałam z p. Kazią w willi). Delikatnie pukam... cisza... za chwilę słyszę - "Kto jest ?" - Halina. "O której miałaś przyjść?... Która jest teraz " (a wiedziałam, że nie spała - lampa była zapalona). Stój do rana, to zobaczę czy cię wpuszczę." Chyba po godzinie stania pod drzwiami zmiękło serce p. Kazi i wpuściła mnie do środka. Była bardzo zawiedziona na mnie. Długo się gniewała wydając mi tylko polecenia gdy trzeba było coś zrobić. Była to dla mnie ogromna kara. Pamiętam również, gdy miałam końcowe egzaminy z praktyki jako tapicer, a autobus nie pasował i wróciłam już bardzo późno do domu p. Kazia przyniosła mi obiad i powiedziała żebym sobie przygrzała po czym położyła się. Nastawiłam zupę na kuchence elektrycznej i usiadłam w pierwszym pokoju na rogu kanapy. Nie wiedząc nawet kiedy usnęłam. Zbudziło mnie trzaskanie garnkiem i wołanie - "Halina! Halina!" Otworzyłam oczy - w obu pokojach było ciemno od dymu. Pani Kazia podeszła najpierw do mnie i zapytała - "Nic ci się nie stało? Przestraszyłam się czy nie zaczadziałaś. Była to wychowawczyni naprawdę z powołania i całym sercem oddana dzieciom i Domowi Dziecka. W dniu 10 września 1962r odbył się I Zjazd wychowanków. W tydzień po tym wydarzeniu tj. 17.09.62r. nastał czas mego odejścia z Domu Dziecka. Przeżyłam to ogromnie. Początkowo dosyć często jeździłam i utrzymywałam kontakt z p. Kazią. Pisywałyśmy listy do siebie. W 1964r. wyszłam za mąż. Na moim ślubie obecni byli: p. Lucyna Szafarska, p. Kowalska z mężem i Terenia Rychter, p. Czesław Kiereś i p. Kazia. Do dzisiaj mam prezent ślubny od nich - sztućce. Później jeździłam kilkakrotnie do Tanowa z mężem a od 1965r. również z synem. Zawsze mówiła mi, że gdy będzie już na emeryturze i będzie babcią, to wówczas zamieszka z nami na zawsze. ... Niestety marzenia nasze nie spełniły się. Śmierć wyrwała Ją spośród nas 25.05.1967r. Lecz wspomnienia o Niej są wciąż żywe i prawdziwe. ... Goleniów, czerwiec,1994r . wychowanka - Halina Józwik