Viva! - aqua

Transkrypt

Viva! - aqua
Małgorzata Socha
wlustro
najpiękniejsza 2011
nie patrzę
Zdjęcia PIOTR PORĘBSKI/METALUNA
Żadnych skandali! Ten sam facet od lat! I ten sam
kształt... nosa i podbródka! „Może czas coś zmienić?”,
prowokuje Piotr Najsztub. „A co pan proponuje?”, pyta
Małgorzata Socha, triumfatorka dziewiątej edycji
Plebiscytu VIVA! Najpiękniejsi.
8_16_socha_VIV_4_2012_269419.indd 8-9
12-02-16 16:32
Najsztub: „Nie ma w Pani
samouwielbienia?”.
Socha: „Chyba częściej są takie momenty,
kiedy się sobie raczej nie podobam”.
Najsztub: „Bo?”. Socha: „Bo stawiam
sobie wysoko poprzeczkę”.
8_16_socha_VIV_4_2012_269419.indd 10-11
suknia – Gosia Baczyńska/Atelier Gosia Baczyńska, ul. Floriańska 6; spinka do włosów – Jennifer Behr/Atelier Gosia Baczyńska; buty – Nicholas Kirkwood/Atelier Gosia Baczyńska.
Na poprzedniej stronie: peniuar – Gosia Baczyńska/Atelier Gosia Baczyńska, ul. Floriańska 6; bielizna – Horn & More, ul. Chopina 5B; spinka do włosów – Jennifer Behr/Atelier Gosia Baczyńska; buty – Nicholas Kirkwood/Atelier Gosia Baczyńska.
Małgorzata Socha
12-02-16 16:32
Małgorzata Socha
P
yta Pani czasem lustra: „Lustereczko, lustereczko, powiedz
przecie, kto jest
najpiękniejszy na
świecie?”.
Nie. Nie lubię się sobie przyglądać. Też w pracy zawodowej tego
nie robię, żeby później analizować
swoją grę.
– Nie ma samouwielbienia?
To mi nie grozi. Chyba częściej są
takie momenty, kiedy się sobie raczej nie podobam.
– Bo?
Bo stawiam sobie na tyle wysoko
poprzeczkę, że nie jestem w stanie
jej dosięgnąć. A to mnie denerwuje.
– A wygląd też Panią denerwuje?
Póki nie spojrzę w lustro, to nie.
Ale bez przesady, nie dajmy się zwariować! Chociaż zawsze można powiedzieć: mogłabym schudnąć.
– A mieć inny nosek?
To, że mam nosek podobny trochę do Miss Piggy, jest w porządku.
– Inny podbródek? Niczego nie sugeruję.
Nie, jest w porządku. Jak mi kiedyś obwiśnie podbródek, to może
zacznę grać inne role. Chyba więc
jestem pogodzona ze sobą. Bardziej
denerwuję się na siebie, że czegoś
nie potrafię, nie wiem, niż moim
wyglądem.
– Uważa Pani, że dobrze się dzieje, że
zrobiliśmy z aktorów maskotki, którymi
się bawimy, ich życiem, ich wyglądem,
a mniej nas zajmuje, jak grają?
suknia – Atelier Maciej Zień/Butik przy ul. Mokotowskiej 57.
F
8_16_socha_VIV_4_2012_269419.indd 12-13
To już jest chyba światowy trend,
nie tylko w Polsce. Trudno.
– Choć Pani jest w kategorii maskotki
mass mediów kiepska.
Kiepska?
– Ten sam facet od lat, jest Pani szczęśliwa, ciągle go kocha, żadnych skandali. Może czas coś zmienić?
Co pan proponuje?
– Jakoś publikę czymś zabawić.
Zapraszam do Teatru 6. piętro.
Tam się ludzie śmieją. Teraz u Żeni
i u Michała mam już drugi spektakl. Choć to teatr komercyjny i ktoś
może mi przyciąć, że jestem „komercyjna do bólu”.
– Więc jest Pani koleżanką z teatru Kuby
Wojewódzkiego…
A pan się koleguje z Kubą Wojewódzkim?
– Tylko jak robię z nim wywiad, poza nimi
się nie widujemy, niestety.
To więc mamy tego samego kolegę, a teraz, przy „Edukacji Rity”, jestem koleżanką z pracy Piotra Fronczewskiego.
– Ma Pani jakąś agentkę, agenta?
Agenta.
– On nie podpowiada Pani, że trzeba by
jakiś skandalik zrobić, żeby tak zafurczało wokół Pani?
Nie mam interesu w tym, żeby
sprzedawać siebie jako produkt.
– Słyszałem opowieści, że na castingach
osoby, które decydują, biorą pod uwagę
to, jak dalece głośno jest wokół aktora.
To już się zmienia. Jeżeli chodzi
o filmy, reżyserzy stronią od aktorów, którzy są okrzyczani, o których
się pisze w gazetach i są w każdym
tabloidzie i we wszystkich portalach.
Są za bardzo utożsamiani sami ze
sobą, a reżyserom chodzi o to, żeby
widzowie uwierzyli w „tę” postać.
To częściej producentom chodzi
o to, żeby sprzedać film, a znane nazwisko może przyciągnąć widza.
– Ale to by się nie zgadzało z tym, co
widzę na plakatach. Szyc, Karolak, Kot,
Kot, Karolak, Szyc.
Z facetami jest ogólnie w Polsce
trudniej.
– Jest ich mniej?
Jest ich mniej i jest mniej dobrych.
Dużo więcej jest dobrych aktorek,
dużo więcej jest fajnych kobiet niż
facetów. Gdyby reżyserzy chcieli zrobić film tylko o kobietach, to wtedy
by mogli zagrać sami dobrzy aktorzy.
– Jakiś casting w ostatnich latach Pani
przegrała i bardzo to przeżywała?
Większość castingów przegrałam.
Ale nie przeżywam takich rzeczy. Jeśli nie miało być moje, to po co mam
to przeżywać?
– „Nie miało…”. To nie Pan Bóg daje
role, tylko komisja castingowa.
F
Najsztub: „Uważa Pani, że dobrze się
dzieje, że zrobiliśmy z aktorów maskotki,
którymi się bawimy, ich życiem, wyglądem,
a mniej nas zajmuje, jak grają?”. Socha: „To
już jest chyba światowy trend. Trudno”.
12-02-16 16:32
Małgorzata Socha
Najsztub: „Pani agent nie podpowiada Pani, że trzeba jakiś skandalik zrobić, żeby zafurcza ło wokół Pani?”. Socha: „Nie mam interesu w tym, żeby sprzedawać siebie jako produkt”.
Już kiedyś o tym opowiadałam.
Miałam już taki moment w życiu.
Po zagraniu u Janusza Majewskiego w „Po sezonie” wydawało mi
się, że jak się zagrało u „takiego”
reżysera, w „takim” filmie, z „taką”
obsadą, to bardzo proszę…
To nie jest program „X Factor”,
gdzie siedzą trzy osoby za pulpitem
i wciskają guziki. Jest aktor, kamera, tekst w głowie, partner do pomocy przy scenie i kręcimy.
– Wchodzicie, robicie swoje, wychodzicie i żadnej opinii nie słyszycie?
– Drzwi się otwierają.
Nie.
– Potem tylko dzwoni telefon?
Nie dzwoni albo dzwoni z propozycją: „Zapraszamy panią na kolejny etap”.
– Przed castingiem siedzi was tam kolejka?
Albo siedzi nas kolejka, albo jesteśmy już umówieni na godzinę,
to zależy, jak sobie ustawi to reżyser
castingu.
– A jeśli siedzi kolejka, to jest trochę
tak jak przed egzaminem maturalnym?
Inaczej. Wszyscy pytają: „Co
u ciebie?”, „Jak w domu?”, „Jak
dzieci?”, „Jak mąż?”, „Muszę lecieć
nianię zmienić”, a ktoś na to: „O, super, ty jesteś wolna, ty jeszcze nie
masz dzieci”. Mówię: „No tak, fajnie, ale może kiedyś, jak Bóg da, to ja
już idę, na razie, cześć, powodzenia”.
– Nie ma pytań: „A jak ty to zrobisz?”?
O takie rzeczy się nie pyta.
– Można się modlić o wygranie castingu?
Pewnie tak. Proponuję przed castingiem.
– Musi budzić lęk taki sposób uzależnienia swojej pracy od gustów innych ludzi,
od ich: spodobało się, nie spodobało.
Miałam takie lęki, ale w końcu przestałam o tym myśleć. Mój
profesor Jarosław Gajewski zawsze
powtarzał, że w naszym zawodzie
musimy żyć w niepewności, żebyśmy nie osiadali na laurach. I nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie
„ten” moment, „ta” chwila. Mówi
się, że kobiety mają mniej czasu,
żeby zrobić karierę. Chociaż teraz
dojrzałe kobiety są bardziej doceniane. Jak się na przykład patrzy
na Agatę Kuleszę, która od dwóch
lat rozkwita, chociaż wcześniej chodziła po tej ziemi, grała w Teatrze
Dramatycznym, serialach, filmach
i nagle: Jest! Objawienie Agata Kulesza! Gratuluję spostrzegawczości.
– A ile czasu musiałaby Pani nie wygrać castingu, nie być obsadzona w teatrze, żeby sobie Pani dała spokój z aktorstwem?
14
8_16_socha_VIV_4_2012_269419.indd 14-15
sukienka – Max Mara, ul. Nowy Świat 5; płaszcz – Gosia Baczyńska/Atelier Gosia Baczyńska, ul. Floriańska 6; opaska na włosy – Jennifer Behr/Atelier Gosia Baczyńska; buty – Burberry, pl. Trzech Krzyży 3.
A tutaj nic. W teatrze Ateneum
grałam drobne epizody. A każdy
ma rachunki do płacenia. Ja wtedy wzięłam kredyt na mieszkanie
i musiałam zacząć go spłacać, a nie
było z czego. Poszłam więc do pracy w agencji nieruchomości.
– Dawała Pani radę?
Tak, jedno mieszkanie sprzedałam, jedno wynajęłam i przyjęłam
rolę agenta nieruchomości.
– Jakim była Pani agentem? Oczarowującym nieruchomością, którą ma
sprzedać, czy raczej podkreślającym
praktyczne walory lokalu?
Jest takie powiedzenie agentów
nieruchomości: dom z potencjałem. To zawsze można powiedzieć.
Ale ja byłam takim agentem dobrodusznym. Peszyło mnie też,
kiedy ludzie mnie rozpoznawali: „Czy my panią skądś nie znamy?”. Wstydziłam się przyznać,
że jestem aktorką, która sobie dorabia, i mówiłam: „Nie, ale może
jesteśmy sąsiadami, albo byliśmy?”. Po tych moich „sukcesach”
w branży nieruchomości udało mi
się mimo wszystko złapać rolę.
– Miała Pani wtedy poczucie żalu do
świata: dlaczego ja muszę sprzedawać
mieszkania?!
Nie, nigdy się nie użalam nad
sobą. Jestem tak wychowana, że
jak coś się nie uda, to trzeba sobie
zawsze poradzić. Moi rodzice są
też tacy – nigdy nie siedzieli i nie
czekali, aż ktoś coś im da, tylko sobie zawsze radzili sami.
– Rodzice czym się zajmowali?
Mój tata był pilotem.
– Wojskowym czy cywilnym?
Wojskowym, a moja mama zajmowała się szeroko pojętym handlem zagranicznym.
– Z tego pobieżnego opisu wynika, że
była chyba Pani bananową młodzieżą?
Nie byłam, byłam szczęśliwym
dzieckiem. To nie było tak, że mieliśmy wszystko, po prostu pochodzę z normalnego domu.
– Żadnej patologii?
Żadnej. Przyznam, że miałam kompleksy z tego powodu
w szkole teatralnej. Tam większość
miała złamane życiorysy, pochodziła z porozbijanych rodzin albo
z trudną przeszłością, a ja byłam
za normalna. I ta normalność mi
chyba została.
– To może chociaż niech się Pani teraz stoczy.
Mam na razie 31 lat.
– To już trzeba zacząć.
Piję, ale herbatę.
– To zawód artystyczny, trzeba pocierpieć, żeby być prawdziwym artystą.
Po to jest zawód aktor, żeby nie
trzeba było wszystkiego samemu
doświadczyć, tylko zagrać.
– Chociaż oszaleć ze szczęścia! Zdarzało się?
Oczywiście, ale potem zawsze
przychodzi zderzenie z rzeczywistością.
– Najsilniejsze?
Koniec studiów. Zresztą coraz
więcej mamy bezrobotnych młodych ludzi, są świetnie wykształceni, znają języki, a państwo im
nie pomoże nawet w tym, żeby
znaleźć pracę. I czują się rozgoryczeni. I ja się im nie dziwię.
– Młoda Socha była oburzona?
Byłam rozczarowana, bo nie
wiedziałam, co to znaczy się
oburzyć. Nie pozwalano mi się
w domu oburzać i stawiać.
– Bo to byłby bunt na pokładzie.
Na pokładzie naszego samolotu
domowego. Byłam zawiedziona,
kiedy się nagle okazało, że moje
koleżanki z roku podostawały się
do teatrów. Nic o tym nie wiedziałam, że już wcześniej zaczęły chodzić i składać CV do teatrów. Ja
dopiero ocknęłam się w maju i jak
zaczęłam szukać, okazało się, że:
„Pani koleżanki już tu były, trochę
za późno…”. Nagle nikt mnie nie
chce, kończę tę szkołę z bardzo dobrym dyplomem, a nie przyszedł
żaden reżyser, dyrektor z żadnego
teatru i mnie nie „odkrył”. Byłam
bardzo zawiedziona.
– Wtedy nikt nie przyszedł i nie „odkrył”. A już dziś ma Pani poczucie, że
ktoś ją „odkrył”?
Nie.
– Nadal nie?!
Ha, ha, ha…
– Jest Pani do odkrycia!
Proszę pana… nie szydźmy.
Myślę, że ja raczej nie pozwoliłam
o sobie zapomnieć.
– Dobrze. Załóżmy, że ktoś teraz przyjdzie i odkryje. Co odkryje, czego jeszcze nie znamy?
Tego jeszcze my sami o sobie nie
wiemy.
– Ładne adzia-badzia…
Ale ja tego nie wiem!
– Musi Pani przecież mieć przeczucie,
że coś jest jeszcze do odkrycia!
Pewnie, że jest, ale tak naprawdę
sami siebie do końca nie znamy.
Jak mamy wybitnego reżysera, to
on zaczyna z nas wyciągać rzeczy,
które nas samych zaskakują.
– I ostatnio co Pani tak odkryła?
Że potrafię być śmieszna, śmieszyć ludzi. To się zdarzyło przy
„BrzydUli”. Wojtek Smarzowski
obsadził mnie w roli Wiolki, a ja
do końca nie chciałam grać tej roli.
Po pierwszym dniu zdjęciowym
rozmawiał ze mną i mówił: „No to
jak, naprawdę tego nie chcesz?”.
Chciałam grać rolę, którą grała
Maja Hirsch – dumnej, wyniosłej,
zimnej, żądnej władzy Pauliny!
A Wojtek widział mnie zupełnie
inaczej, okiem mądrego reżysera.
To była nauczka dla mnie. I teraz
jeżeli dostaję pytanie: „Czy jest
taka rola, którą chciałaby pani
zagrać?”, mówię, że ja w życiu nie
chciałabym siebie obsadzić, bo na
pewno bym źle zrobiła.
– Pani archetyp mężczyzny to ojciec?
Tak.
– Z elementem drylu wojskowego,
szorstki w obejściu?
Nie tylko, mój ojciec jest fantastycznym człowiekiem, który na
tamte czasy, a nawet na te czasy,
robił coś wyjątkowego. Pokazał, że można spełnić marzenia
wbrew temu, z jakiego się domu
pochodzi, a pochodził z małej
bieszczadzkiej wsi. Jako chłopak
w czasie wojny widział samoloty
i upierał się, że też będzie latał.
Moja babcia stukała się w głowę:
„Juruś, Juruś, co ty mi tu za głupoty opowiadasz…”. A on dopiął
swego. Im bardziej o nim myślę,
tym bardziej doceniam to, kim był
i jest, pomimo tego, że na pewno
był surowym ojcem.
– Lał?
Tak.
F
15
12-02-16 16:32
Małgorzata Socha
Najsztub: „Czym się zajmuje »mój Krzysiek«?”. Socha: „Jest inżynierem”. Najsztub:
„Nie jest zaniepokojony tymi legendami erotycznymi, które krążą o show-biznesie?”.
– Pasem?
Nie. Ręką, ale ja wtedy mówiłam: „Bij, bij mnie, i tak nic nie
boli”. I się śmiałam.
– Była Pani bulterierką, która nie czuje bólu?
Nie, chyba taką mam przekorną naturę. Więc się wtedy śmiałam i to powodowało w moim
ojcu pewną bezradność. Zastąpił
więc lanie takimi pogadankami,
wobec których z kolei ja byłam
bezradna.
– Dziewczynka, która wychowuje się
z tak silną osobowością męską, ojcem, jakiego potem mężczyzny szuka?
Podobnego?
Tak naprawdę nie wiem. Wydawało mi się, że mój Krzysiek
jest zupełnie inny, ale im bardziej teraz na niego patrzę, tym
bardziej mam wrażenie, że ma
coraz więcej wspólnego z moim
ojcem.
– Czym się zajmuje „mój Krzysiek”?
Mój Krzysiek jest inżynierem.
– Nie był i nie jest zaniepokojony tymi
legendami erotycznymi, które krążą
o show-biznesie?
Oczywiście, że tak.
– Że żeby dostać rolę, to trzeba…
Oczywiście, że tak.
– I co mu Pani mówiła na te niepokoje?
Zawsze uważałam, że to stereotyp rozdmuchany przez media.
Gdyby ktoś się zainteresował
lekarzami czy prawnikami, to
nie wiem, czy tam nie dzieją się
ciekawsze rzeczy. A jeśli chodzi
o aktorów, reżyserów, to media
tak się tym interesują, że jakąkolwiek zdradę byłoby trudno utrzymać w tajemnicy, oni wszystko
wyśledzą, wywiedzą się… Dużo
dobrego dało nam to, że Krzysiek
poznał moje środowisko i ma też
w nim znajomych. Te dwa światy
się przeniknęły i nie robimy imprez branżowych.
– Inżynierowie w piątek, a we środę
aktorzy.
Tak, tylko robimy jedną imprezę.
– Myśli Pani, że już tak nudno będzie
w Pani życiu do końca?
Nie zna pan nas. My się w domu
nie nudzimy.
– Co robicie?
Czytamy książki.
– Jedną czy każdy swoje?
Każdy swoje. Słuchamy muzyki, chodzimy do kina często, nie
nudzimy się.
– Dużo rozmawiacie ze sobą, mimo
tylu już wspólnych lat?
Oczywiście. Jesteśmy ludźmi
cywilizowanymi.
– W trakcie seksu też?
No tak. I jeszcze się śmiejemy.
– Już swoje życia sobie opowiedzieliście, czyli demo zostało zaprezentowane, więc o czym dalej rozmawiać?
O naszym życiu teraz. Nie żyjemy osobno, tylko bardzo razem.
Krzysiek się śmieje z tego, że on
jest w łazience, myje zęby, to i ja
w tym momencie przychodzę i za-
czynam myć zęby, trochę chodzimy za sobą jak takie koty.
– Nie męczy Was to?
Nie męczy, ale bawi. I nie mam
takiej potrzeby, że muszę pobyć
sama ze sobą, żeby odreagować
role.
Rozmawiał piotr najsztub
Zdjęcia Piotr Porębski/
Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Iza Wójcik/Van Dorsen
Talents dla MAC
Fryzury Piotr Wasiński/Van Dorsen
Talents
Scenografia Piotr Czaja
Produkcja Ela Czaja
Manikiur Nail Spa Marzena
Kanclerska/Revlon nr 022 Allfired up
Rekwizyty scenograficzne: poduszki – Etro
Home Collection/Mood Boutique,
ul. Mokotowska 46, www.mood-design.pl;
akcesoria na toaletce, świece zapachowe,
wazony – Versace Home Collection/Salon
Rosenthal, CH Promenada,
ul. Ostrobramska 75 c; zdjęcia, ramki,
lusterka, cooler na szampana
– Almi Decor/CH Klif, ul. Okopowa 58/72,
www.almi-decor.com oraz Claudia Westness
Dekoracje, ul. Mokotowska 39
w Warszawie.
Makijaż kosmetykami Mac: Strobe Cream, Podkład Matchmaster, Korektor ProLongwear, Puder Careblend Pressed Powder, Bronzing Powder w kolorze Refined Golden, Róż mineralny w kolorze Gently, Szminki w kolorze
Creme d’Nude oraz Russian Red, Paint pot w kolorze Painterly, Cienie do powiek w kolorze Smut oraz Shadowy Lady, Tusz do rzęs False Lashes, Brow Set w kolorze Clear.
I ty możesz wesprzeć naszą akcję charytatywną! Wyślij SMS o treści TALENT pod numer 73265. Koszt SMS-a:
3 zł (3,69 z VAT). Zebrane środki zostaną przekazane w całości na fundusz stypendialny podopiecznych Fundacji „Przyjaciółka”.
8_16_socha_VIV_4_2012_269419.indd 16
12-02-16 16:33

Podobne dokumenty