Zna leźć igłę w sto gu sia na
Transkrypt
Zna leźć igłę w sto gu sia na
Znaleźć igłę w stogu siana - Dotąd nie udało się odnaleźć mutacji, jednej lub wielu, leżącej u podstaw tego schorzenia. Jest szansa, że nam uda się tego dokonać - mówi dr DŻAMILA BOGUSŁAWSKA z Katedry Biologii Molekularnej Wydziału Nauk Biologicznych UZ - O Państwa naukowym projekcie mówi się, że jest unikalny. Zespół, którym Pani kieruje, na jego zrealizowanie dostał z Narodowego Centrum Nauki ogromny grant na prawie 600 tys. zł. Nazwa projektu jest tak trudna dla laika, że poproszę o pomoc… - Jego tytuł to „Próba określenia podstaw molekularnych (mutacji) nowej dziedzicznej anemii hemolitycznej związanej z brakiem palmitoilacji białka MPP1”. nr 02/2013 | redaktor prowadzący Grażyna Zwolińska, 68 328 25 93, e-mail: [email protected] Fot. Kazimierz Adamczewski - Dziękuję! - Prowadzone przez nasz zespół na przestrzeni kilku lat badania doprowadziły do wykrycia nowej dziedzicznej anemii hemolitycznej, „raftopatii”. Jako pierwsi, tzn. zespół pod kierunkiem prof. Aleksandra F. Sikorskiego i we współpracy z prof. Kazimierzem Kuliczkowskim, opisaliśmy ją w zeszłym roku w prestiżowym czasopiśmie „Journal of Biological Chemistry”. W rozpoczętych w ramach grantu badaniach chcemy oznaczyć i scharakteryzować podłoże molekularne tego przypadku. Do identyfikacji mutacji leżącej u podstaw schorzenia przewidujemy zastosowanie najnowocześniejszych metod, m.in. analizy ekspresji genów (mikromacierzy oligonukleotydowych) oraz analizy całkowitej sekwencji DNA pacjentów. Są to jedne z najbardziej zaawansowanych technik na świecie, więc czeka nas fascynująca praca. two określić funkcję biologiczną konkretnego białka czy mechanizmu regulacyjnego. Mam nadzieję, że dzięki uzyskanemu finansowaniu, uda nam się nie tylko scharakteryzować tę nową jednostkę chorobową, ale również dobrze opublikować wyniki. A to daje gwarancję, że kolejne nasze projekty naukowe będą chętniej finansowane ze źródeł zewnętrznych, na czym ze względu na możliwość rozwoju zawodowego pracowników naukowych oraz ośrodka zielonogórskiego nam, naukowcom uczelni, bardzo zależy. - Mamy nadzieję, że uda nam się wyjaśnić przyczynę tego nowego rodzaju anemii. Czeka nas ogrom pracy, bo ilość danych, jakie będziemy musieli przeanalizować będzie ogromna - podkreśla dr Dżamila Boguslawska. - Jakie to ma znaczenie dla tych chorych? - Dla każdego pacjenta niezwykle ważne jest postawienie prawidłowej diagnozy, co jest podstawą leczenia i określenia wiarygodnych rokowań. Wspólnie z zespołem Zakładu Cytobiochemii Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Wrocławskiego, staraliśmy się wyjaśnić zarówno molekularne, jak i biologiczne podstawy tego przypadku. Te ostatnie wstępnie udało się scharakteryzować w ramach niedawno zakończonego grantu. cej, jeśli uda się to zadanie zrealizować, można będzie w pełni przeanalizować mechanizm powstawania tego schorzenia i ewentualnie określić częstotliwość występowania tej mutacji w populacji polskiej, ale i światowej. Machnicka i dr Elżbieta Heger z Katedry Biologii Molekularnej UZ, jedna z głównych, obok dr Michała Grzybka i dr Agnieszki Łach, współautorek okrycia omawianego przypadku „raftopatii”. Przewidziany na 3 lata projekt będzie realizowany w Zielonej Górze i częściowo we Wrocławiu, gdzie korzystać będziemy z mikroskopu konfokalnego. Współpraca z wrocławskim laboratorium prof. Sikorskiego jest więc absolutnie niezbędna. prawdopodobnie ze względu na nowatorstwo projektu i jego unikatowość. W przypadku nowych chorób genetycznych (a tutaj tak jest), wzięto pod uwagę możliwość wykorzystania tej wiedzy do celów diagnostycznych i ewentualnie do leczenia pacjentów. Natomiast dla nas, jako naukowców, ważne jest też to, że na podstawie wyników badań, które tu uzyskujemy, możemy nie tylko przypisać konkretną mutację do tej anemii hemolitycznej, ale i - A jak to się stało, że nie- przyjrzeć się bliżej funkcjomedyczna placówka dosta- nowaniu komórki w warunła dofinansowanie w ra- kach patologicznych. mach medycznego panelu Narodowego Centrum Na- Co to może dać? uki? - Dla nauki takie przypad- To rzeczywiście nietypo- ki są niezwykle cenne. Trudwa sytuacja. Spośród 19. no jest udowodnić, za co projektów finansowanych odpowiada dany gen i kow bieżącym konkursie w dowane przez niego białko, tym panelu medycznym, kiedy komórka funkcjonuje tylko nasz pochodzi z „jed- prawidłowo. Natomiast obnostki niemedycznej”. serwacja takiego zaburzeOtrzymaliśmy te fundusze nia pozwala stosunkowo ła- - Można odnieść wrażenie, że pojawia się coraz więcej chorób genetycznych… Przede wszystkim współcześnie wykrywamy znacznie więcej schorzeń, których dawniej w ogóle nie diagnozowano. Rozwój współczesnej medycyny i biomedycyny pozwala na charakterystykę coraz większej liczby przypadków chorób uwarunkowanych genetycznie. Poza tym okazuje się, że jest nimi wiele znanych wcześniej schorzeń. - Czy uda Wam się wyjaśnić przyczynę tego nowego rodzaju anemii? - Mamy taką nadzieję. Ilość danych, jakie uzyskamy w trakcie badań będzie naprawdę olbrzymia i czeka nas ogrom pracy. To jak szukanie igły w stogu siana. Zastosujemy jednak szereg najnowocześniejszych metod globalnej analizy genomu. To, że projekt jest brawurowy i innowacyjny podkreślali też jego recenzenci. Wszystko wskazuje, więc na to, że powinno się nam udać. Niemniej jednak proszę życzyć nam dużo szczęścia! Ono zawsze się przyda. - Mam rozumieć, że wcześniej tego typu anemii nie było? - Była, ale nie mogła być prawidłowo zdiagnozowana przez lekarzy. Nasi pacjenci mają zupełnie nietypowe objawy kliniczne, nie pasujące do żadnej ze znanych do tej pory anemii hemolitycznych. - A szersze znaczenie Waszych badań? - Identyfikacja mutacji leżącej u podstaw tej choroby przyniesie nowe informacje dotyczące podłoża molekularnego jednego z prawdopodobnie rzadkich schorzeń genetycznych, a także jego znaczenia dla biologii całego organizmu. Co wię- - Wspomniała Pani o współpracy z Wrocławiem… - Tak, ta wieloletnia współpraca jest dla nas bardzo ważna. Nasz projekt będzie realizowany w pięcioosobowym zespole, którego mam przyjemność być kierownikiem. Dwoma głównymi wykonawcami są prof. Aleksander F. Sikorski zatrudniony również w Katedrze Biologii Molekularnej UZ i prof. Kazimierz Kuliczkowski, kierownik Kliniki Hematologii, Nowotworów Krwi i Transplantacji Szpiku Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Przy projekcie pracować będą też dr Beata GOŚĆ Z BUKARESZTU WOLONTARIAT W RUMUNII I JEGO SPECYFIKA TO DOBRY POMYSŁ WYMIANA DOŚWIADCZEŃ Z DUŻYM INWESTOREM NOWE DOŚWIADCZENIE GODZINY WYCHOWAWCZE STUDENTÓW „LOTNIKU” STUDENCI PRZYSZŁOŚCIĄ ANIOŁ BIZNESU ODWIEDZIŁ UCZELNIĘ I STUDENTÓW ORTOGRAFY POKONANE ZŁAP BYKA ZA ROGI JUŻ ZA NAMI Wśród naukowców-obcokrajowców, którzy odwiedzili ostatnio UZ, była dr Alexandra Gheondea-Eladi, absolwentka uniwersytetu bukaresztańskiego, aktualnie zatrudniona w Instytucie Badań nad Jakością Życia Akademii Nauk w Bukareszcie. Opowiadała o wolontariacie w Rumunii. PGE Gubin i UZ wymieniają doświadczenia w dziedzinie przygotowania w rejonie Gubin-Brody terenów do wydobycia węgla brunatnego i rekultywacji terenów powydobywczych. Poruszane są też tematy związane z kwestiami społecznymi dotyczącymi mieszkańców tego rejonu. 64. studentów pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej i profilaktyki prowadziło zajęcia wychowawcze w Zespole Szkół Akademickich (to gimnazjum nr 10 i LO nr 4). Wielu nie spodziewało się, jak wiele wyzwań czeka ich przy wykonywaniu tak prostej, mogłoby się zdawać, czynności. Gabe Gotthard, tzw. anioł biznesu, to amerykański inwestor i udziałowiec kilku dużych firm IT. Na UZ mówił, jak rozwijać innowacyjne projekty i jak przekształcić technologię w realny i atrakcyjny dla klienta produkt. Przekonywał, że to studenci są przyszłością małego i średniego biznesu. Rzężąc chrapliwie, charkocząc chrypliwie, hałasując zgrzytliwie chrzęszczącą, zharataną skrzynią biegów, zajechał pod uczelnię… VIII uniwersyteckie dyktando ortograficzne „Złap byka za rogi” za nami. Pora przygotowywać się do następnego. W tej edycji wygrał Andrzej Wyrzykowski. - Dziękuję za rozmowę Grażyna Zwolińska II strefa nauki wtorek 23 kwietnia 2013 | UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI www.uz.zgora.pl Czytając książkę Leszka Szymańskiego „Leksyka czatu internetowego. Studium empiryczne” możemy się zdziwić, jakim językiem posługujemy się w internetowych pogawędkach. Z książki Edyty Kahl „Instytucjonalne doskonalenie nauczycieli w PRL (1956-1989). Ideologia-polityka-praktyka” dowiemy się, jak to w tamtych, już minionych, czasach wyglądało. Nowości Oficyny Wydawniczej UZ Nowości Oficyny Wydawniczej UZ Serce przyśpiesza stopniowo ale zwalnia zawsze na raty Wprawdzie był wtedy doktorem, ale fizyki. Programował na sali operacyjnej urządzenia wszczepiane leżącym na stole pacjentom. Tak go te zagadnienia wciągnęły, że habilitację zrobił już nie z fizyki, a z nauk medycznych. Prof. Piskorski podkreśla, że mariaż fizyki i medycyny to nic niezwykłego. Od początku historii nauki rozwijały się one razem. Najwięksi naukowcy byli jednocześnie fizykami, matematykami, chemikami i medykami. Potem te dziedziny wiedzy się rozeszły, ale fizyka i medycyna nigdy nie straciły ze sobą kontaktu. Teraz znowu coraz bardziej się do siebie zbliżają. Zawód fizyka medycznego śmiało można nazwać zawodem przyszłości. Nic więc dziwnego, że taką specjalizację uruchomił też Uniwersytet Zielonogórski. W 2004 r. Jarosław Piskorski był świeżo po doktoracie. W tym czasie na zielonogórskiej fizyce był zdolny student, studiujący jednocześnie medycynę w Poznaniu. Trafił tam do grupy badawczej, która akurat potrzebowała kogoś, kto wykonałby specjalistyczne obliczenia fizyczne. - Szukali i znaleźli mnie. Rzuciłem wszystko, co do tej pory robiłem i zająłem się tylko medycznymi rzeczami, tak mnie to wciągnęło - wspomina profesor. O tym, jak bardzo wciągnęło, świadczy najlepiej to, że w 2010 r. prof. Jarosław Fot. Kazimierz Adamczewski Fizyk, do tego naukowiec, kojarzy się wszystkim z laboratorium. Trudno go sobie wyobrazić w szpitalu przy stole operacyjnym. Tam gdzie skalpele, krew i cała ta operacyjna magia. Jarosław Piskorski tak właśnie długi czas pracował. - Zawód fizyka medycznego śmiało można nazwać zawodem przyszłości. Osoby zainteresowane zastosowaniem fizyki w medycynie na pewno nie będą miały kłopotów ze znalezieniem ciekawej pracy przekonuje prof. Jarosław Piskorski. Piskorski z Instytutu Fizyki UZ wraz z prof. Przemysławem Guzikiem z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, został członkiem stowarzyszonym Międzynarodowego Towarzystwa Holterowskiej i Nieinwazyjnej Elektrokardiologii. Obaj znaleźli się w gronie 19 pierwszych osób w ten sposób wyróżnionych z całego świata za odkrycie zjawiska asymetrii rytmu serca, czyli tego, że przyspieszenia i zwolnienia akcji serca wyglądają różnie. Dotychczas badano ogólnie rytm serca, a to właśnie różnice w przy- spieszeniu i zwalnianiu budują strukturę rytmu tego narządu. - Żartowaliśmy potem z prof. Guzikiem, że to interesujące zjawisko fizjologiczne zostało odkryte na łączach telefoniczno-internetowych między Poznaniem a Zieloną Górą - opowiada prof. Piskorski. - Dostawałem z Poznania pochodną nagrań ekg wielu pacjentów. Zauważyliśmy, że przyśpieszenia i zwolnienia rytmu serca nie wyglądają tak samo. Jeżeli np. zaczynamy wysiłek, to serce stopniowo przyspiesza. Natomiast jak zwalnia, to lubi to robić w kilku bardziej zdecydowanych zwolnieniach. Tego nie widać na zwykłych wąskich wycinkach ekg. Trzeba wziąć dłuższe nagranie i odpowiednio je zanalizować. Udało nam się stworzyć nową metodę analiz. Cały czas rozwijałem oprogramowanie. Dziś jest ono używane już w kilku ośrodkach na świecie. Naukowcy robią tam teraz badania nad asymetrią rytmu serca niezależnie od nas. Laikowi asymetria rytmu serca może mylić się z arytmią. To jednak coś zupełnie innego. Asymetria rytmu to pewien wzorzec zachowania się serca, zwalniania i przyspieszania. Arytmia to zaburzenie funkcjonowania serca, choroba. Nią zespół, w którym profesor pracuje, w zasadzie się nie zajmuje. Jak to możliwe, że nikt wcześniej zjawiska asymetrii rytmu serca nie zauważył? - Kiedy to ogłosiliśmy w literaturze fachowej, na konferencjach naukowych podchodzili do nas ludzie i mówili, że też zauważyli podobne zjawisko w tak zwanych wykresach Poincaré, ale nie przywiązywali do niego wagi. Nigdzie nie udało nam się znaleźć doniesień na temat tego zjawiska, nikt go nigdy nie opisał, nie stworzył miar matematycznych i nie przebadał tak dużej liczby pacjentów, bo łącznie parę tysięcy osób dodaje prof. Piskorski. Co wynika z wiedzy o tym, że serce nam różnie bije? - Niektóre parametry opisujące asymetrię rytmu serca mogą być przydatne w określeniu ryzyka zgonu u chorych po zawale serca, z niewydolnością serca czy też z podejrzeniem choroby niedokrwiennej serca. Chcielibyśmy, aby dzięki naszej metodzie można było wśród tych, którzy już mieli problemy z sercem, wyłonić osoby większego ryzyka i objąć je szczególną opieką medyczną- mówi profesor. - Razem z naukowcami z Monachium robiliśmy badania na 3 tys. osób, wykazujące, że ta metoda jest skuteczna w wykrywaniu osób zagrożonych zgonem po zawale. Teraz z uniwersytetem w fińskim Tampere robimy kolejne badania kilku tysięcy pacjentów. Mariaż fizyki z medycyną na Uniwersytecie Zielonogórskim zaowocował też nową specjalnością naukową, jaką jest wspomniana już fizyka medyczna. - Chcemy przygotowywać młode osoby zainteresowane zarówno medycyną, jak i zastosowaniem fizyki w medycynie, do pracy w szpitalach, pracowniach obrazowania, medycznego, radiologicznych, ekg i wszelkich innych jednostkach medycznych. Absolwenci tej specjalności potrzebni też będą na pewno przy bardzo wielu zabiegach, także przy stole operacyjnym. Prof. Piskorski żartuje, że na sali operacyjnej fizyk medyczny to czasem taki człowiek do pary. Chodzi o to, że często do jednego zabiegu trzeba zatrudniać dwóch lekarzy. Jeden wykonuje zabieg, trzymając skalpel, odsysając krew itd., drugi w tym czasie obsługuje sprzęt medyczny, komputery. Coraz częściej w Europie Zachodniej ten drugi jest zastępowany przez fizyka medycznego. To zawód, przed którym otwiera się wiele perspektyw. Grażyna Zwolińska Uzyskanie uprawnień do doktoryzowania właśnie w zakresie ochrony środowiska było najważniejszym dniem w historii Uniwersytetu Zielonogórskiego od czasu jego powołania w 2001 r. Bez tego uprawnienia musiałby zmienić nazwę. Kiedy dwanaście lat temu z połączenia Wyższej Szkoły Pedagogicznej i Politechniki Zielonogórskiej powstawał Uniwersytet Zielonogórski, spełniał wszystkie wymogi, by wejść do elity polskich uczelni, czyli do grona uniwersytetów klasycznych. Posiadał wtedy dwanaście uprawnień do doktoryzowania i trzy prawa do nada- Fot. Kazimierz Adamczewski Zielonogórski nadal będzie Zielonogórskim Dzięki spełnieniu, i to przed terminem, nowych wymogów, na budynkach Uniwersytetu Zielonogórskiego nie trzeba będzie wymieniać tabliczek wania stopnia doktora habilitowanego. Jednak nowa ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym z 27 lipca 2005 r. wprowadziła zmiany. Znalazł się w niej zapis, że wszystkie uczelnie, które nie będą posiadały minimum dziesięciu uprawnień do doktoryzowania, w tym po minimum dwa, w pięciu ściśle określonych dyscyplinach, zostaną tzw. uniwersytetami przymiotnikowymi. Będą mogły np. nazywać się Uniwersytet Techniczny czy Uniwersytet Humanistyczny. Nie ma w tym niby niczego złego, ale poważniej traktuje się jednak klasyczne uniwersytety. Na uzupełnienie ewentualnych braków ustawodawca dał uniwersytetom czas do końca 2012 r. Kilku uczelniom w kraju, m.in. Uniwersytetowi Zielonogórskiemu, zabrakło właśnie tych ściśle określonych uprawnień. Stworzył się swoisty paradoks: UZ miał przecież aż dwanaście uprawnień, a mimo to brakowało mu czterech, choć wymagano, żeby miał dziesięć. Zielonogórska uczelnia nie posiadała wymaganych nowymi przepisami uprawnień do doktoryzowania z nauk przyrodniczych i nauk praw no -eko no micz nych. Nie zdobywa się ich z dnia na dzień. We wrześniu 2011 r. ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym została znowelizowana. Nie zmniejszono wprawdzie liczby uprawnień, bo w dalszym ciągu musiało ich być minimum dziesięć, ale zmniejszono liczbę dyscyplin do trzech (minimum po dwa uprawnienia w każdej z nich). Przedłużono też, co było bardzo ważne, czas na ich uzyskanie do 2016 r. Uniwersytet Zielonogórski spełnił wszystkie ustawowe wymagania na długo przed terminem, uzyskując 25 lutego br. prawo do nadawania stopnia doktora z ochrony środowiska. Już od 2005 r., jak tylko weszła w życie wspomniana ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym, priorytetem na Uniwersytecie Zielonogórskim stało się uzyskanie brakujących uprawnień. W 2007 r. utworzono Wydział Nauk Biologicznych. W błyskawicznym tempie tak rozwinął on kierunki biologia i ochrona środowiska, aby obydwa otrzymały prawo do nadawania stopnia naukowego doktora. Dziś na tym wydziale prowadzone są już trzy kierunki. Poza biologią i ochroną środowiska można też studiować biotechnologię. strefa nauki UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI www.uz.zgora.pl | wtorek 23 kwietnia 2013 „Trzy cesarstwa. Wiedza i wyobrażenia o Niemczech, Turcji i Rosji w Polsce XVIII wieku” to książka Dariusza Dolańskiego. A jakie dziś są nasze wyobrażenia i wiedza o tych krajach? W nurt dyskusji o dzieciństwie wpisuje się książka „Janusz Korczak i oblicza dzieciństwa. Aktualność poglądów Janusza Korczaka w XXI wieku”, pod red. Katarzyny B. Kochan i Ewy M. Skorek. Nowości Oficyny Wydawniczej UZ Nowości Oficyny Wydawniczej UZ III Komu dziś biją tamte dzwony - Najpierw wszedłem na wieże przy kościółku w mojej parafii w Starym Dworze i w Wyszanowie koło Międzyrzecza. Proboszcz mnie znał, więc dał mi klucze - opowiada dr Marceli Tureczek. Fot. Marceli Tureczek morskim, zachodniopomorskim, lubuskim, dolnośląskim, śląskim, w części małopolskiego, wielkopolskiego, mazowieckiego i podlaskiego. Okazało się, że większość z nich zarekwirowano w czasie II wojny światowej na potrzeby wojska i wywieziono w głąb Niemiec. Około 1200-1300 z nich wisi do dziś na wieżach tamtejszych kościołów. Mówi się o nich Leihgloken, czyli dzwony wypożyczone. - Rekwizycja dzwonów to temat znany od wieków. Na ziemiach polskich do pierwszej udokumentowanej doszło w czasie najazdu Brzetysława (XI wiek). W kronikach czeskich można przeczytać, że jadąc z Gniezna, wiózł on do Czech zrabowane dzwony na stu wozach - opowiada dr Tureczek. Rekwirowali Szwedzi, rekwirował Kościuszko. Największe spustoszenie w dzwonach zrobiła jednak II wojna światowa. Niemcy zarekwirowali wtedy w podbitych krajach ok. 120 tysięcy dzwonów. Szły do hut, gdzie wytapiano z nich miedź na łuski do pocisków. Rekwizycję dzwonów Niemcy prowadzili też w czasie I wojny światowej. W okresie międzywojennym braki zostały jednak uzupełnione. Nowe dzwony odlewano jednak już częściej ze staliwa, a nie z brązu, bo takich nie rekwirowano. Skoro Niemcy masowo przetapiali dzwony, to dlaczego tyle z nich do dziś wisi na wieżach niemieckich kościołów? - Niemcy dzielili dzwony na grupy: A - od razu do huty, B i C trochę lepsze, więc Fot. Deutsches Glockenarchiv Pierwsze wieże, na które wszedł, to były te przy kościółku w jego parafii w Starym Dworze i w Wyszanowie koło Międzyrzecza. Proboszcz znał go, więc dał klucze. Potem były liczne wyprawy rowerowe po okolicy i dokumentowanie dzwonów na wieżach w tym rejonie. Powstała z tego nawet niewielka książka. Doktorat Marcelego Tureczka był poświęcony inskrypcjom, także tym z dzwonów. Przypadkiem dowiedział się wtedy, że w Norymberdze jest archiwum, w którym jest dokumentacja dzwonów, jakie w latach II wojny światowej wywiezione zostały w głąb Niemiec m.in. z terenu obecnej Ziemi Lubuskiej. Nikt o tym wcześniej nie pisał. Złożył projekt w Fundacji na rzecz Nauki Polskiej i dostał pieniądze na badania. Pojechał do Norymbergii, przywiózł dokumentację. Z tego powstała książka „Zabytkowe dzwony na Ziemi Lubuskiej”. - Powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że ten temat znajdzie taki odzew mówi dr Tureczek. - W moim założeniu ta książka była przedsięwzięciem regionalnym. Tymczasem zwrócono się do mnie z Ministerstwa Kultury i zaproponowano rozszerzenie zakresu badań. Przedstawiłem zatem projekt i znów pojechałem do Norymbergii, tym razem jednak badania miały nieporównywalnie większą skalę. Marceli Tureczek zbadał losy około dwóch tysięcy dzwonów kościelnych w obecnych województwach warmińsko-mazurskim, po- Fot. Archiwum Marcelego Tureczka - Wszedłem na jedną wieżę kościelną, wszedłem na drugą i stwierdziłem, że to jest to - mówi dr Marceli Tureczek. Swoimi badaniami nad losami dzwonów kościelnych z obszaru Polski w granicach z 1945 r. zaintrygował ostatnio Niemców Wielki Dzwon z Krosna Odrzańskiego na składowisku w Hamburgu Ten średniowieczny dzwon z miejscowości Lubień koło Ośna Lubuskiego uniknął wywiezienia ewentualnie na potem i D nietykalne, bo o wysokiej wartości historycznej - opowiada doktor Tureczek. Dzwonów było tak dużo, że nie wszystkie zdążyli przetopić. To, co zostało, leżało po wojnie w Hamburgu na składowisku. Zastanawiano się, co z tym zrobić i to wtedy powstała lista Leihgloken, czyli dzwonów wypożyczonych. Bo w tamtych latach zakładano, że tereny, które my nazwaliśmy Ziemiami Odzyskanymi, wrócą do Niemiec. Tak się nie stało. Jak Niemcy w czasie wojny rekwirowali dzwony, to te kategorii B i C, czyli rezerwowe, fotografowali, zakładali im karty, dołączali próby dźwiękowe. I tak do 1943-1944 r. powstała ogromna dokumentacja, licząca około 35 tysięcy jednostek archiwalnych. - Po wojnie Niemcy mieli problem, co z tym zrobić mówi doktor. -To ogromna spuścizna archiwalna, mająca dużą wartość naukową. Utworzono więc niemieckie archiwum dzwonów, instytucję zupełnie wyjątkową w skali nie tylko Europy. Początkowo było w Hamburgu, a w latach 60. przeniesiono je do Norymbergi. To właśnie w tym archiwum zbierał materiały do swojej książki dr Tureczek. Książka „Leihgloken. Dzwony z obszaru Polski w granicach po 1945 roku przechowywane na terenie Niemiec” spotkała się za naszą niemiecką granicą z dużym zainteresowaniem. W gazecie norymberskiej w trakcie prowadzonych przez dr. Marcelego Tureczka badań, ukazał się nawet artykuł „Polacy życzą sobie swoich dzwonów”. - Ale to nie jest tak, że teraz my podstawimy wagony i poprosimy, żeby na nie za ła do wa li dzwo ny uspokaja autor. - Chociaż i ta kie ma ile otrzy ma łem. Niemcy mówią: - My zabieraliśmy swoje dzwony, bo te ziemie przed 1945 r. były nasze. I w takiej postawie też jest racja. W wymiarze prawno-międzynarodowym jest jednak zasada pertynencji, czyli przynależności dóbr kultury do terytorium. Dr Tureczek dodaje, że z punktu widzenia tej zasady, fakt dzisiejszej obecności w Niemczech dzwonów z terenów nazwanych przez nas po wojnie Ziemiami Odzyskanymi, stwarza pole do dyskusji. Ale polsko-niemieckiej wojny o dzwony nie będzie, nie o to tu chodzi. - Muszę przyznać, że zaciekawienie tą książką w Niemczech jest znacznie większe niż w Polsce. Doczekałem się kilku recenzji, dostaję maile z pytaniami o możliwość jej zakupu, na zaproszenie brałem udział też w ciekawych dyskusjach - podkreśla doktor. - Odczułem też zainteresowanie w Niemczech, że to Polacy wydali listę tych dzwonów. Oni sami zastanawiali się od dłuższego czasu nad jej opublikowaniem, ale nie bardzo wiedzieli, jak do tego podejść. Dr Tureczek przyznaje, że mimo wszystko widać tu nie tylko historyczny wymiar tej sprawy, ale też prawno-międzynarodowy. Grażyna Zwolińska Wiele lat musiało upłynąć, żebyśmy w cywilizowany sposób zaczęli traktować poniemieckie cmentarze. Dbać o nie, zamiast niszczyć. Dobrze, że nastąpiła taka zmiana, choć trudno się dziwić, że po wojnie wszystko, co niemieckie chciano usunąć z powierzchni ziemi. Ukazał się właśnie pierwszy tom książki „Cmentarze ewangelickie województwa lubuskiego z lat 1815-1945”. Jego autorami są studenci, a w niektórych przypadkach już absolwenci historii, członkowie Studenckiego koła Epigraficznego. Epigrafika to nauka pomocnicza historii, zajmują- Fot. Archiwum Studenckiego Koła Epigraficznego Co niemieccy mieszkańcy tych terenów pisali kiedyś na nagrobnych płytach można się dowiedzieć dzięki badaniom naszych studentów Płyty nagrobne na dawnych ewangelickich cmentarzach są w bardzo różnym stanie. Odczytanie z nich napisów nie jest prostą sprawą. ca się badaniem napisów (epigrafów właśnie, nazywanych też inskrypcjami) wykonanych na kamieniu, metalu, drewnie. Pracownia Epigraficzna w Instytucie Historii Uniwersytetu Zielonogórskiego jest jedyną taką pracownią w kraju. Prowadzone przez zielonogórskich naukowców badania nad wszelkiego rodzaju inskrypcjami obejmują czas do 1815 roku. Trudno jednak było nie zauważyć potrzeby podjęcia podobnych badań nad późniejszymi napisami, powstałymi do 1945 r., czyli do momentu, kiedy tereny obecnego woj. lubuskiego weszły w skład państwa polskiego. Kiedy studenci z Koła Epigraficznego wyruszyli w teren, mogli tylko potwierdzić fakt, że bardzo wiele poniemieckich nagrobków już nie istnieje, a te, które jeszcze zostały, czasem są w nienajlepszym stanie. To więc ostatni moment, żeby je opisać i sfotografować. Nikt wcześniej nie badał nagrobnych napisów na ewangelickich cmentarzach. Niemcy przed wojną nie mieli takiej potrzeby. Po wojnie też nikt, poza wandalami, tym nie interesował. Niemieccy zmarli, wbrew napisom na nagrobkach, nie spoczywali w spokoju. Wprawdzie w posiadaniu Wojewódzkiego Konserwa- tora Zabytków są spisy odnoszące się do ewangelickich cmentarzy, ale są niepełne. Często w ogóle nie ma w nich informacji o nagrobnych płytach, nie mówiąc już o odczytach inskrypcji. Poza tym spisy te zawierają nierzadko nieaktualne informacje, bo niektórych cmentarzy już po prostu nie ma. Dlatego praca, jakiej podjęli się członkowie studenckiego koła pod kierunkiem dr. Adama Górskiego ma takie znaczenie. Studenci opracowali odnalezione obiekty, czyli zrobili zdjęcia, odczytali napisy, przetłumaczyli je, rozwiązali znaczenie ewentu- alnych skrótów, w miarę możliwości odszukali potwierdzenie archiwalne poszczególnych płyt nagrobnych. Wprowadzili to wszystko do bazy danych. Zebrany materiał z każdego powiatu zostanie opublikowany w postaci książkowej i elektronicznej. Pierwsza publikacja już jest. Dotyczy cmentarzy ewangelickich i opisu poniemieckich płyt nagrobnych w powiecie zielonogórskim. Zaprezentowano ją niedawno na specjalnej konferencji. Z jej treścią można zapoznać się też na portalu Polskie-Cmentarze.pl, dział Cmentarze Poniemieckie. IV strefa nauki wtorek 23 kwietnia 2013 | UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI www.uz.zgora.pl Z książki Artura Wandycza „Dolegliwości mięśniowoszkieletowe osób w wieku 7-21 lat”, dowiemy się m.in. jak wpływa na nie to, jak długo i w jakich warunkach się śpią. Książka Joanny Zarębskiej „Ekologiczne i ekonomiczne aspekty gospodarki odpadami opakowaniowymi w województwie lubuskim” wpisuje się obecną dyskusję o ustawie śmieciowej. Nowości Oficyny Wydawniczej UZ Nowości Oficyny Wydawniczej UZ Taniej za prąd? Czemu nie! - Inteligentne sieci energetyczne oraz zielona energia są naszą przyszłością. Istnieje szansa, że dzięki nim będziemy o wiele mnie płacić za prąd - mówi prof. GRZEGORZ BENYSEK, dyrektor Instytutu Inżynierii Elektrycznej UZ - Jest pan pasjonatem zielonej energii, bo… - Ponieważ paliwa kopalne, na których dziś bazujemy, prędzej czy później się wyczerpią. A więc musimy znaleźć rozwiązania, które przygotują nas na nowe wyzwania. Energia odnawialna to również dziedzina nauki, która na stałe weszła do kanonu elektrotechniki. I jeszcze jeden aspekt: może zabrzmi to nieco górnolotnie, ale chciałbym pomoc ludziom. Moim zdaniem zielona energia jest szansą dla zwykłego Kowalskiego, aby ograniczyć rachunki za energię. - Nie całkiem. Energetyka, tak jak każdy monopolista, liczy się tylko z silnymi. Trzeba więc pokazać jej swoją niezależność, uniezależniając się w jak największym stopniu od dobra, które nam sprzedaje, czyli od ich energii elektrycznej. Można to robić na kilka sposobów. - To znaczy? - Obserwując działania „wielkiej energetyki”, szczególnie w Polsce, wyraźnie widzę, że nie jest ona w ogóle skoncentrowana na najważniejszym elemencie, czyli indywidualnym odbiorcy - jesteśmy na samym końcu tzw. energetycznego łańcucha pokarmowego. - Czyli mamy, jak to się potocznie mówi, przechlapane? - Czyli np. nie grzać całego czajnika wody, jak chcemy zrobić jeden kubek herbaty? - Chociażby. Ale też wyłączać światło, gdy nie jest nam potrzebne, stosować urządzenia i żarówki energooszczędne itd. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielkie może to przynieść oszczędności. Jest też i drugi element. Spróbujmy we własnym zakresie, tam gdzie to tylko możliwe, produkować nawet niewielkie ilości własnej energii. Technologie fotowoltaiczne, solary, które nie są uciążliwe dla środowiska i krajobrazu, mogą być stosowane nawet w centrach miast. W Niemczech tego typu rozwiązania są bardzo popularne. Niestety, w Polsce nie mamy odpowiednich regulacji prawnych. Zwykły Kowalski musi przejść biurokratyczną gehennę, jeśli zechce oddawać choćby niewielką ilość energii do sieci. W Kanadzie wystarczy wysłać np. faksem do Na wielu konferencjach naukowych i wykładach w Polsce i za graenergetyki informację, że ma nicą prof. Grzegorz Benysek mówi o inteligentnych sieciach enersię urządzenia takiej i takiej getycznych i zielonej energii WYDZIAŁY ZAPRASZAJĄ DZIEWCZYNY DO ŚCISŁYCH OGÓLNOPOLSKA AKCJA LOSY I PAMIĘĆ O POLSKICH KOBIETACH ZESŁANYCH DO ZSRR POGRZEB PROFESORA UCZYLA MUZYKI KSZTAŁCIŁA NAUCZYCIELI INŻYNIERIA DANYCH MAMY PIERWSI W POLSCE TAKI KIERUNEK STUDIÓW CO TO JEST MOST? STUDIOWAĆ TROCHĘ TU TROCHĘ TAM ZAMIAST BEZROBOCIA SWOJĄ ZAWODOWĄ KARIERĘ ZAPLANUJ ŚWIADOMIE Minęły już czasy, kiedy na kierunkach ścisłych dziewczęta były rodzynkami. Dziś coraz więcej tam studentek. Radzą sobie nie gorzej od chłopaków. Aby jeszcze więcej dziewcząt zachęcić do studiowania na uznawanych kiedyś za męskie kierunkach, uniwersytet zaprasza 25 bm. na Dzień Otwarty pod hasłem „Dziewczyny do ścisłych”. Tym samym UZ dołącza do ogólnopolskiej akcji organizowanej przez Fundację Edukacyjną Perspektywy. Dziewczynom, które w tym dniu odwiedzą uczelnię, zaprezentowana będzie oferta kształcenia na kierunkach ścisłych i technicznych. Poznają zasady rekrutacji, dostaną materiały promocyjne. Będą mogły też wziąć udział w zajęciach laboratoryjnych. Oficyna Wydawnicza UZ wraz z kołem Związku Sybiraków oraz Stowarzyszeniem na Rzecz Pomocy Zesłańcom Sybiru zapraszają na promocję książki pt. „Matki Sybiraczki. Losy i pamięć. Polskie kobiety zesłane w głąb ZSRR”. Jej autorkami są dr Dorota Bazuń, dr Izabela Kaźmierczak-Kałużna i dr Magdalena Pokrzyńska z Instytutu Socjologii UZ. Ta niezwykła książka była w tym roku nominowana do nagrody Lubuski Wawrzyn Naukowy. Przedstawione są w niej losy kobiet zesłanych podczas II wojny światowej na północne tereny Związku Radzieckiego. Spotkanie z autorkami odbędzie się 24 maja o godz. 12.00 w Sali Witrażowej Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze. 5 bm. na cmentarzu komunalnym w Międzychodzie pożegnano prof. Irenę Marciniak, chórmistrzynię, muzyka, wspaniałego pedagoga i człowieka. Od 1971 roku związana była z zielonogórskim akademickim środowiskiem muzycznym. W umiejętny sposób łączyła pracę artystyczną z naukową i dydaktyczną. Była autorką wielu artykułów dotyczących problemów dyrygowania i koncepcji wychowania estetycznego dzieci i młodzieży, redaktorką licznych prac zbiorowych. Jako twórca kierunku wychowanie muzyczne stale pracowała nad doborem kadry naukowo-dydaktycznej i nad jej rozwojem Wykształciła wiele pokoleń dyrygentów chórmistrzów, nauczycieli i animatorów muzyki. Na Wydziale Matematyki, Informatyki i Ekonometrii UZ rusza unikalny kierunek studiów. To inżynieria danych. Program nauczania łączy ścisłą wiedzę z zakresu metod i narzędzi analitycznych oraz technik informatycznych z ich praktycznym wykorzystaniem w życiu społecznym i gospodarczym. Wg prognoz dla rynków pracy w Polsce, Europie i USA, absolwenci inżynierii danych z łatwością znajdą pracę w wielu przedsiębiorstwach i instytucjach na stanowiskach wymagających umiejętności przetwarzania i analizy danych oraz wykorzystania metod matematycznych i technologii informacyjnych wspomagających decyzje zarządcze oraz ekonomiczne. Zapisy od 24 czerwca br. Program Mobilności Studentów MOST to atrakcyjna forma studiowania. Umożliwia ona studentom odbycie części studiów w uczelni innej niż macierzysta. Poprzez udział w tym programie mają oni możliwość poszerzenia kształcenia poprzez dostęp do kierunków studiów, różnorodnych programów nauczania bądź przedmiotów nie oferowanych przez ich uczelnie macierzyste. Program MOST dotyczy jednolitych i dwustopniowych studiów magisterskich, a także uczestników studiów doktoranckich, których zainteresowania naukowe mogą być realizowane poza macierzystym uniwersytetem. Uniwersytet Zielonogórski uczestniczy w tym programie. Jego studenci mogą więc też z niego korzystać. Stowarzyszenie Doradców Szkolnych i Zawodowych RP wyróżniło Biuro Karier UZ za wkład w rozwój poradnictwa zawodowego w Polsce oraz działania podjęte w ramach IV Ogólnopolskiego Tygodnia Kariery 2012. Celem uniwersyteckiego biura jest promowanie wśród studentów świadomego planowania rozwoju własnej kariery. Dziś na bardzo trudnym rynku pracy wygrywają ci, którzy kończąc studia dysponują już pewnym kapitałem w postaci doświadczenia, zdobytego np. podczas praktyk, staży, pracy wolontariackiej, czy na warsztatach i szkoleniach. Biuro karier ma siedzibę w uniwersyteckim kampusie B przy ul. Wojska Polskiego. Jego pracownicy zapraszają studentów. - Wyłączyć telewizor? Siedzieć przy świeczkach? - Nie chodzi o działania restrykcyjne. Na początek trzeba się nauczyć racjonalnie zużywać energię. Czyli tak konsumować prąd, żeby w konsekwencji mniej go od energetyki kupować. Fot. Kazimierz Adamczewski - Pewnie dlatego, że chcąc nie chcąc, musimy od energetyki tę energię kupić. Mają nas w ręku. - To prawda. Wyślą dwa razy w roku inkasenta, a potem rachunek, którego pani i ja nie zrozumiemy - to pokazuje ich stosunek do nas. Wielokrotnie miałem okazję, w towarzystwie bardzo wysoko postawionych osób, dyskutować na temat przyszłości polskiej elektroenergetyki. Zobaczyłem, że to nonszalanckie nastawienie szybko nie ulegnie zmianie. mocy i energetyka musi przyjechać, na własny koszt podłączyć i założyć licznik. U nas, mimo zapowiedzi, w dalszym ciągu nie ma ustawy o odnawialnych źródłach energii. Jeden z prezesów wielkiej firmy energetycznej na zamkniętym spotkaniu powiedział mi, że każdego dnia rano modli się, aby ustawa o OZE nie weszła w życie. - Poza tym przecież u nas wciąż nie traktuje się wytwarzania zielonej energii zbyt poważnie. - Niesłusznie. Np. energetyka wiatrowa w Niemczech wygenerowała ok. 300 tys. nowych miejsc pracy. Z zielonymi technologiami związany jest również rozwój przemysłu, innowacyjne rozwiązania. Poza tym Polska ratyfikowała pakiet energetyczny 3 x 20, w którym zobowiązaliśmy się m.in. do 15 proc. udziału zielonej energii w bilansie energetycznym kraju. Niestety niewiele robimy w tym kierunku, co w konsekwencji spowoduje, że będziemy płacić ogromne kary. Państwo powinno się wreszcie tym problemem kompleksowo zająć. - To wielowątkowy temat, nie do omówienia w jednym artykule. Zwłaszcza że nie powiedzieliśmy dotąd o podstawowej tematyce, jaką się Pan zajmuje… - Tak. To sieci inteligentne, z angielska nazywane Smart Grid. Inteligentne sieci energetyczne są naszą przyszłością, zautomatyzują nasze życie w zakresie zużycia energii. Spowodują, że będzie pani znacząco mniej płaciła za prąd. Będzie to możliwe dzięki temu, że za- programuje pani sobie zużycie energii, w zależności od jej ceny i indywidualnych potrzeb. A co najważniejsze, nie trzeba będzie o tym ciągle myśleć, bo wszystko będzie się odbywało bez absorbowania pani uwagi. - Energetyka nie musi być tymi inteligentnymi sieciami i zachwycona. Przecież sprzeda mniej prądu. Jej klienci zyskają większą niezależność… - Ależ o to właśnie chodzi! To pani sama zdecyduje, o której godzinie zechce zrobić przysłowiowe pranie, żeby jak najmniej za to zapłacić. - Już teraz są dwie taryfy, więc mogę taniej prać w nocy. - Tak, ale tylko dwie, sztywno ustawione. A przewiduje się, że cena energii w ciągu doby będzie mogła się zmienić nawet 96 razy. Po zaprogramowaniu, pani system będzie automatycznie się dopasowywał do różnych taryf tak, żeby właściciel płacił jak najmniej za energię. - Ta angielska książka Pana autorstwa jest właśnie o tym? - Tak. Ma tytuł „Energoelektronika w inteligentnych sieciach energetycznych”. To pierwsza duża praca naukowa na świecie o tej tematyce. Jest wykorzystywana m.in. jako podręcznik w USA na uniwersytecie stanowym w Kalifornii, została również przetłumaczona i wydana w Chinach. - Dziękuję za rozmowę. Grażyna Zwolińska