Georadarem po pomnik „Robotnika”

Transkrypt

Georadarem po pomnik „Robotnika”
Gliwice, Zabrze
4
Georadarem po pomnik „Robotnika”
Plac Piłsudskiego, Pl. Obrońców Stalingradu, Pl. Wolności, Reichspräsident Platz – takimi nazwami w przeciągu
niespełna dwóch wieków nazywano ten kawałek ziemi, stanowiący od „zawsze” miejsce patriotycznych
manifestacji. Pomniki w tym miejscu też sytuowano rozmaite – najpierw był przedwojenny pomnik
„Robotnika”, potem w 1946 roku postawiono tu Pomnik Wdzięczności dla Armii Radzieckiej burząc „Robotnika”,
a w latach wolności po PRL ustawiono na cokole marszałka Piłsudskiego, burząc oczywiście „ruską gwiazdę”.
B
udowana obecnie fontanna miała też już swoją poprzedniczkę z potężną niecką pełniącą równocześnie rolę
basenu przeciwpożarowego. Wokół niej rosły i rosną nadal sporej
wielkości drzewa, których liście
każdej jesieni lądowały w wodzie basenu a potem na sitach
pomp ówczesnej fontanny, powodując częste awarie systemu
pompowego.
Najciekawszym historycznie obiektem był tu niewątpliwie mało znany dziś pomnik
„Robotnika”. Ten szkaradny posąg przedstawiał podobno górnika opartego o wielki młot.
Tyle, że nie miał symbolizować
wspomnianej postaci, lecz rzecz
w zasadzie trudną do pokazania
w kamieniu – przemysł górnośląski. Historia powstania pomnika wiąże się ze znaną postacią
Oskara Troplowitza, wynalazcy
kremu Nivea, plastra, pasty do zębów i paru innych drobiazgów
farmaceutycznych. Dla porządku warto przypomnieć zatem tę
właśnie postać.
Oskar wzrastał w rodzinie Żydów gliwickich i to bardzo zamożnej, gdyż posiadała wtedy
znaną winiarnię na Rynku. Zamieszkiwali w rejonie skrzyżowania ul. Górnych Wałów i Ziemowita, a przy ich domu kwitł
sławny w Gliwicach ogród z okazami flory z całego świata. Ojciec naszego wynalazcy, Ludwig,
po wielu latach pracy w branży
budowlanej stał się osobą znaną
w Gliwicach i powszechnie szanowaną. Był m.in. współtwórcą gliwickiej synagogi spalonej w 1938 roku przez Niemców
podczas Nocy Kryształowej. Za-
pewne dla umożliwienia swoim
dzieciom lepszego wykształcenia w większym mieście Ludwig
przeniósł się z Gliwic do Wrocławia. Tam młody Oskar zapragnął
studiować. Studiował najpierw
farmację, lecz posłuszny ojcu
zajął się praktyką aptekarską
w aptece swego wuja Gustawa
Mankiewicza w Poznaniu. Zmysł
praktyczny kazał mu dodatkowo
zająć się studiowaniem filozofii
– na pozór bez związku z aptekarstwem, ale trzeba wiedzieć,
że wówczas na studiach filozoficznych wykładano… chemię
i o to chyba Oskarowi chodziło. Za sprawą rodzinnych pieniędzy wykupił on w 1890 roku
w Altonie pod Hamburgiem zakład farmaceutyczny Paula Beiersdorfa. Otoczył się mądrymi
ludźmi – dr Unna, fachowcem
w dziedzinie dermatologii oraz
samym Beiersdorfem, który już
wtedy posiadał patenty na opatrunki. Wiedział czego szukać
w życiu i jak to osiągnąć – wykupił bowiem patent Lifschütza
na „eucerin”, czyli preparat, którego brakowało mu do uzyskania właściwej postaci znanego
nam kremu Nivea. Dopełnieniem
wynalazku kremu kosmetycznego było również mydło o tej
nazwie. Ciekawostką z życia
Oskara Troplowitza jest jego
małżeństwo z własną kuzynką,
Gertrudą Mankiewicz – trudno to logicznie wyjaśnić, choć
można domniemywać, iż chodziło o pieniądze, które dzięki temu mariażowi pozostały
w rodzinie.
Majętna rodzina Troplowitz posiadała w Hamburgu
willę i spory ogród, do które-
go rzeźbę Diany – bogini lasów
wykonał zaprzyjaźniony artysta
Arthur Bock. I tu jest przyczyna,
dla której tak bardzo rozwinąłem temat zamieszkiwania Troplowitzów w Hamburgu. Oskar
po śmierci swego ojca Ludwiga
w 1913 roku odziedziczył spory majątek, który w pewnym
stopniu miał być spożytkowany na jakąś formę spłacenia długu wdzięczności Gliwicom, gdzie
rozpoczęła się przecież kariera
i bogactwo Oskara Troplowitza.
Wspomniany Arthur Bock otrzymał zlecenie wykonania pomni-
ka dla Gliwic. Wybrano bardzo
ciekawy motyw – przemysł górnośląski, który przecież dominował w Gliwicach i całym regionie. Ponadto był ponadczasowy
i całkowicie apolityczny. Bock
miał już wprawę w tego typu zamówieniach, gdyż jest także autorem pięciu sporych figur symbolizujących wiatr.
Artysta zamówienie wykonał
i rozpoczęły się w 1915 r. prace
przy ustawianiu pomnika na wybranym miejscu. Rzeźbiarz wybrał koryto dawnej, nieistniejącej już Dzikiej Kłodnicy, tuż przy
głównej ulicy Wilhelmstr. (obecnie Zwycięstwa), jako najbardziej
odpowiednią lokalizację, tym
bardziej, że pomnik miał stać
w wodzie Dzikiej Kłodnicy i być
fontanną. Dziś trudno dokładnie
określić, gdzie miał stanąć, ale
po „wizji lokalnej” doszedłem
do wniosku, że pomnik chciano
umieścić na dzisiejszej Alei Przyjaźni przy dawnym Domu Tekstylnym Weichmanna (znamy
to miejsce jako powojenną księgarnię zagraniczną – radziecką,
a obecnie bank). Niestety, wybuchła I wojna światowa i pomnik
przezornie schowano w skrzyniach na terenie ówczesnego
magazynu budowlanego, który
mieścił się przy skrzyżowaniu ul.
Akademickiej i Wrocławskiej –
czyli na terenie dzisiejszej Straży Pożarnej. Jeszcze w latach
60 stał tam na samym rogu biały budynek z muru pruskiego
– tam właśnie przeleżał pomnik „Robotnika” całe 15 lat,
bo aż do roku 1930. Nie dane
było Oskarowi Troplowitz
zobaczyć swego prezentu dla Gliwic, gdyż zmarł
na udar mózgu jeszcze w czasie
I wojny - w 1918 roku.
Z jakiegoś powodu w roku
1930 przypomniano sobie o schowanym pomniku i ustawiono go,
lecz w zupełnie innym miejscu
– na Reichsprasident Platz, czyli dzisiejszym placu Piłsudskiego, dokładnie na przecięciu osi
ulic Powstańców i Wyszyńskiego
(odcinka zaraz za Zwycięstwa).
Stał tam do początków roku
1945, kiedy to Rosjanie ustawili sobie na cokole za skwerem Pomnik Wdzięczności, znany jako
„Gwiazda Radziecka”. Wtedy podobno doszło do likwidacji pomnika Robotnika – mówiono,
że został zakopany. Przez kilkadziesiąt lat pasjonaci historii
miasta karmili się wizją odkopania pomnika.
Aby zdobyć zgodę władz
na tego typu prace ziemne, potrzebowałem ekspertyzy naukowców mogących zbadać teren za pomocą tzw. georadaru,
czyli urządzenia, które w sposób
nieinwazyjny potrafi „zajrzeć”,
jak rentgen, do wnętrza ziemi.
Wiedziałem, że Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie posiada taki sprzęt. Naukowcy z AGH
w ten sposób szukali zaginionych
tuneli we wzgórzu w Będzinie
oraz nieznanych krypt w kościołach krakowskich. Sprawą
poszukiwań pomnika georadarem zainteresowali się także
dwaj gliwiccy przedsiębiorcy
Piotr Traczewski i Marek Kasperek z firmy „Jumarpol” zaj-
mującej się m.in. technikami
bezwykopowymi prowadzenia
pod ziemią rozmaitych instalacji technicznych. Dzięki ich
mecenatowi 26 kwietnia przeprowadzone zostało badanie
georadarem terenu, na którym
mógł zostać zakopany pomnik
Robotnika. Badania przeprowadził dr inż. Jerzy Ziętek z Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony
Środowiska AGH w Krakowie.
Niestety, nie potwierdziły one
istnienia jakiegokolwiek dużego
obiektu pod ziemią na głębokości
do 5 metrów. Zbadano georadarem obszar wokół dawnej lokalizacji pomnika o wielkości kilkuset metrów kwadratowych,
ponadto przeszukano fragment
nasypu przed dawnym pomnikiem Wdzięczności. I... nie odnaleziono zupełnie nic.
Wielka szkoda, że legenda pomnika Robotnika tak właśnie się
skończyła. Wszyscy uczestnicy
tego przedsięwzięcia mieli nadzieję, że wrócą Gliwicom symbol przemysłu górnośląskiego,
i że będą „ojcami” atrakcji turystycznej miasta. Stało się inaczej,
ale teraz przynajmniej wiadomo,
że pomnik nie został zakopany
w całości, lecz zapewne rozbity
na kawałki i albo wywieziony
jako gruz, albo zakopany pod
fundamentem pomnika Wdzięczności. Ta druga opcja jest teraz
najbardziej prawdopodobna.
Dzięki niej legenda nadal żyje.
Marian Jabłoński