Ks. Joseph Pereira Pełnia i świętość

Transkrypt

Ks. Joseph Pereira Pełnia i świętość
Ks. Joseph Pereira
Pełnia i świętość
3. Praktyka modlitwy serca
Kiedy w w latach 1970-71 Swami Rama został poddany serii badań naukowych w
klinice Topeka, Kansas, to dokonał przełomu w Amerykańskiej Fundacji Meningera.
Udowodnił, że człowiek może zrelaksować się do tego stopnia, że częstotliwość fal
mózgowych zostanie sprowadzona do poziomu charakterystycznego dla głębokiego
snu, mimo że dana osoba pozostaje w pełni świadoma. Był to przełom w
wykorzystaniu medytacji jogicznej w modlitwie kontemplacyjnej. Ludzie czasem
pytają mnie: „Chce ojciec prowadzić medytację chrześcijańską z użyciem jogi? Czy
chce, aby jego uczniowie stawali na głowach?”. Otóż, wcale nie muszą tego robić.
Jak wejść do świątyni, którą jest nasze ciało i fizycznie praktykować modlitwę serca?
Jeżeli w pozycji siedzącej nasze tętno wynosi 90-100, to znaczy, że serce jest
przeciążone. Do modlitwy należy przystępować raczej w stanie hipometabolizmu niż
hipermetabolizmu. Jak jednak sprawić, by oddech, serce i mózg uczyniły nas
dostępnymi dla Boga? Przygotujmy nasze ciała jako miłą Bogu ofiarę. Jeżeli
rzeczywiście tak się stanie, to powinno to wpłynąć na nasz cały metabolizm. W
rezultacie wiele może się zmienić, na przykład spadnie ciśnienie krwi – zmiany są tu
możliwe nawet u osób cierpiących na cukrzycę typu B. Gdy medytuję i trwam w
bezruchu, to robię krok do tyłu wobec tego, czym zaabsorbowany jest mój umysł i
moje ciało. Warunkiem jest tutaj jak największe wyciszenie i spokój ciała.
Jezus naucza nas: "Jeśli ktoś chce iść za mną, niech się wyprze siebie, niech weźmie
swój krzyż powszedni i niech podąża za mną”. Jak to zrozumieć w kontekście naszej
modlitwy? Tradycje wschodnie uczą, że w naszym ciele są dwie podstawowe energie:
energia życia, która znajduje się w naszym kręgosłupie i energia inteligencji, która
znajduje się głównie w naszym umyśle (patrz: Zadanie mantry – przyp. tłum.). Jeżeli
będę siedzieć zgarbiony w wygodnym fotelu, to moja głowa i serce nie będą się ze
sobą komunikować, ponieważ będę w pozycji, którą nazywam samo-rozpieszczającą.
Tymczasem mamy porzucić swe ego, zignorować je na czas medytacji. Powinniśmy
zatem siedzieć w taki sposób, aby energia życia przesuwała się w górę, a wyciszona
energia inteligencji poruszała się w dół. Wówczas podczas medytacji obie te energie
spotkają się w sercu i wtedy nasze skupienie na mantrze-słowie będzie o wiele lepsze
i łatwiejsze. Oto tajemnica dobrej praktyki medytacyjnej: jeżeli czujesz, że pół
godziny minęło jak 5 minut, to znaczy że medytowałeś ciałem, ale jeżeli 30 minut
odczuwasz jak 30 godzin, to znaczy, że medytując wyparłeś się ciała.
Przejdźmy teraz do praktyki. Jej piękno polega na prostocie. Jeżeli zadajemy sobie
pytania w rodzaju: „jak to wszystko jest możliwe?”, „co ja właściwie mam tu robić?”
– a zawsze wszystko kręci się wokół robienia czegoś – to po prostu nie róbmy nic!
Niestety, jest to jedna z trudniejszych rzeczy dla istot ludzkich. Tak więc po
stwierdzeniu, że praktyka jest prosta, muszę od razu dodać, że nie jest ona łatwa.
Dlatego chciałbym, żebyście na samym początku zrozumieli, że najważniejsze w
pozycji medytacyjnej jest to, by siedzieć zrelaksowanym, a jednocześnie być w pełni
przytomnym. Czy i jak to jest możliwe?
U osoby, która szuka przyjemności cielesnych, jej energia życia skierowana jest w
stronę podstawy kręgosłupa. Tymczasem, jak mówiliśmy, podczas modlitwy trzeba
nastawić ciało na wyrzeczenia. Jeżeli siedzicie w pozycji, w której kręgosłup nie jest
wyprostowany, to możecie zapomnieć o dobrej medytacji, gdyż taka postawa
spowoduje wiele przeszkód w przepływie energii wzdłuż kręgosłupa. Zgięty
kręgosłup to kręgosłup ciała, które dąży do samozadowolenia. Słowo
„wyprostowany”, którego używał John Main, jest zaczerpnięte bezpośrednio z jego
pierwszych doświadczeń medytacyjnych związanych ze Swamim Satyanandą. Jeżeli
kręgosłup jest prawidłowo wyprostowany to wysyłamy ciału znak, że jesteśmy
gotowi bardziej na wyrzeczenia, niż na spełnianie własnych zachcianek. W tej pozycji
zyskujemy dodatkowo wsparcie systemu nerwowego. Kręgosłup i układ nerwowy są
ze sobą bardzo powiązane. Żeby móc powiedzieć: „Wezmę mój krzyż i podążę za
Panem” potrzebne jest nam też wsparcie neurologiczne.
Siedzenie prosto zależy od zwarcia mięśni wokół kości ogonowej. Jeśli te mięśnie nie
wspomagają wysyłania energii życia z podstawy kręgosłupa do góry, jeżeli są
rozluźnione, to kręgosłup zawsze będzie zgięty. Czyli trzeba nauczyć się napinać
mięśnie wokół kości ogonowej i automatycznie prostować kręgosłup. By to uczynić
wystarczy osadzić kość ogonową jak najmocniej u nasady krzesła. Siedzenie z
plecami przechylonymi do tyłu jest też niewłaściwe, trzeba więc pochylić się nieco do
przodu. Jeżeli ktoś ma problemy z kręgosłupem, to może się oprzeć, jednak nie jest to
normalna pozycja w medytacji.
Osoba, która ma o sobie wysokie mniemanie, że potrafi wiele wymyślić, zwykle
chodzi z uniesioną głową. To nie jest właściwa pozycja do modlitwy. Po co nam w
modlitwie inteligencja? Na pewno zda się tu na nic, musimy więc posłać ją w dół.
W tym celu rozluźniamy skronie i mięśnie twarzy i spoglądamy lekko w dół, w
kierunku serca. Może się zdarzyć, że pochylicie zbyt mocno głowę, nie należy
dopuścić do zapadnięcia się klatki piersiowej i mostka, bo to recepta na kolejne
problemy z medytacją. Utrzymujcie mostek wyprostowany, głowę tylko leciutko
nachyloną, a wasze ciała będą jednocześnie pozostawać w stanie relaksu i
przebudzenia. Jedyny obszar ciała, który jest mocno osadzony to obszar dotykający
spodu oparcia krzesła.
Jeżeli praktykujecie medytację w formie jakiej nauczał John Main, to musicie skupić
wszystkie zmysły na słowie. Zauważcie, że nasz umysł zawsze będzie wprowadzał
zamęt. Umysł się nie podda. Nie da się go wyłączyć, zatem trzeba mu dać jakieś
zajęcie. Ale jakie? Niech słucha dźwięku słowa. Wypowiadamy słowo, lecz nie
głosem czy ustami – to umysł ma się w nie wsłuchiwać. Można dodać do tego jeszcze
wdechy i wydechy. Teraz będziecie mogli zająć umysł dwoma rzeczami: oddechem i
dźwiękiem słowa. Oddychamy swobodnie, od czasu do czasu głęboko, jeżeli czuje się
taką potrzebę. Biorąc wdech należy pamiętać o trzymaniu mostka i klatki piersiowej
w pozycji wyprostowanej, a przy wydechu rozluźniamy brzuch.
Proponuję wam piękne słowo, „Maranatha”. Tych z was, którzy nigdy wcześniej nie
medytowali, proszę, żeby wsłuchali się w jego dźwięk: ma-ra-na-tha – to cztery
równe sylaby o tej samej wartości, wypowiadane bez spięcia i pośpiechu, ale za to z
miłością. Trzeba kochać, aby móc wypowiadać mantrę. Nasza chrześcijańska mantra
znaczy po aramejsku „Pan przychodzi” albo „Przyjdź Panie”. W czasie medytacji nie
będziemy się zagłębiać w jej znaczenie, skupimy się całkowicie na jej brzmieniu, tak
aby porzucając wszystkie zajmujące nas sprawy, zatopić się w obecności Ducha,
który w nas mieszka. Ducha zmartwychwstałego Pana, który pomaga nam wołać:
„Abba, Ojcze!”. Jedyną autentyczną modlitwą jest modlitwa pochodząca wprost z
Jezusowego serca. Nic innego się nie liczy. Wszystko inne jest tylko modlitewnym
hałasem. Mamy ten przywilej, że możemy wejść w tę przestrzeń modlitwy Jezusa i
być w niej jednością ze zmartwychwstałym Panem i Jego Ojcem.
Reasumując: siadamy na krześle, obie stopy opieramy płasko na podłodze. Kość
ogonową wciskamy mocno do tyłu w oparcie krzesła. Trzymamy kręgosłup
wyprostowany. Uważajcie, by mostek się nie zapadał, ramiona należy otworzyć
szeroko. Można leciutko pochylić głowę. Dłonie powinny spoczywać na udach.
Zamykamy lekko oczy, ale wewnętrzny wzrok spogląda na serce. Odmawiamy
modlitwę wstępną i pogrążamy się w 20-30 minutowym słuchaniu brzmiącego w nas
słowa Ma-ra-na-tha.
Ojcze niebieski, otwórz moje serce
na cichą obecność Ducha Twojego Syna.
Wprowadź mnie w misterium ciszy,
w której Twoja miłość objawia się wszystkim,
którzy wołają Maranatha!