REPORTER nr 19 - Reporter Leszczyński

Transkrypt

REPORTER nr 19 - Reporter Leszczyński
GOSTYŃ / KOŚCIAN / LESZNO / RAWICZ
REKLAMA
DWUTYGODNIK BEZPŁATNY
NR 19 (90) 8 - 20 grudnia 2016 r.
NAKŁAD 35 000 egz.
www.reporterleszczynski.pl
Ceny za śmieci szybują
Biuro reklam i ogłoszeń
Kolejny numer
Reportera
Leszczyńskiego
21
grudnia 2016
REKLAMA
fot. Arkadiusz Jakubowski
[email protected]
W całym regionie opłaty za wywóz śmieci od stycznia 2017 roku szybują w górę aż o 27 i 45 procent. Wśród współwinnych podwyżek wymieniani
są: zasiłek 500plus (poważnie!) oraz Ukraińcy (serio!). Nam się natomiast wydaje, że swój udział mają też urzędnicy z Komunalnego Związku Gmin
Regionu Leszczyńskiego (KZGRL)
czytaj str. 3-4
2
Nr 19 (90)
35 000 EGZEmPLARZY
8 - 20 grudnia 2016 r.
KONKURS
KAJMAKOWY!
2x
400zł
Podaj trzy słowa, które kojarzą ci się z kajmakiem.
O kajmaku pisaliśmy w poprzednim numerze Reportera Leszczyńskiego (nr 18/2016), który dostępny
jest w archiwum na naszej stronie internetowej www.reporterleszczynski.pl. Informacje o kajmaku
znajdziesz też w internecie. Odpowiedź przyślij SMS-em na numer 7257 (koszt wysłania SMS-a
wynosi 2,46 zł z VAT). Na początku SMS-a napisz: REPORTER KAJMAK i dopiero potem swoją
odpowiedź. Na odpowiedzi czekamy do 17 grudnia. Ogłoszenie wyników 21 grudnia w naszej
gazecie.
Dwie osoby, które udzielą
najbardziej oryginalnej
odpowiedzi wygrają po
400 zł.
Ciasto kajmakowe
ROZRYWKA
WYNIKI KONKURSÓW
Konkurs: Co powiedziała
pani Irenka?
Tym razem nasza komisja
konkursowa doceniła nieco
abstrakcyjną odpowiedź, której
udzielił pan Tomasz ze
Święciechowy:
„Może mi pani opowiedzieć
historię tej szafki?”
Pan Tomasz wygrywa 100 zł
Spółdzielnia Mleczarska
w Gostyniu
ul. Wielkopolska 1,
63-800 Gostyń
tel. +48 65 575 22 00
tel. +48 65 575 22 18
Biszkopt: 5 jaj, 5 łyżek cukru, 2,5 łyżki mąki ziemniaczanej, 2,5 łyżki mąki tortowej, 1 łyżeczka proszku do pieczeniaWykonanie:
Jajka ubić mikserem z 5 łyżkami cukru. Następnie do dobrze ubitej masy wsypać stopniowo mąki wymieszane z proszkiem
do pieczenia i delikatnie wymieszać. Tak przygotowane ciasto wylać na blachę wcześniej wysmarowaną masłem i wyłożoną pergaminem. Biszkopt upiec w piekarniku. Czas 15 minut, temperatura 160 °C – 180 °C.
Masa budyniowa: 0,5 l mleka UHT SM w Gostyniu, 0,5 szklanki cukru, 4 żółtka, ¾ szklanki mąki pszennej, ½ kostki masła
extra 250 g SM w GostyniuWykonanie: Mleko z cukrem zagotować. W części mleka rozmieszać żółtka i mąkę. Następnie
wszystko wlać do gotującego mleka i wolno zagotować do uzyskania masy budyniowej. Przestudzoną masę budyniową
ucieramy z ½ kostki masła
Masa: 1 puszka mleka słodzonego gotowanego 510 g SM w Gostyniu
Bita śmietana: 0,5 litra śmietanki UHT 30 % SM w Gostyniu, 2 łyżeczki żelatyny, 2 śmietan-fix, 1 łyżka cukry pudru.
Wykonanie: Śmietankę UHT ubijamy do bitej śmietany – przed końcem ubijania dodajemy cukier puder, żelatynę rozpuszczoną w jak najmniejszej ilości wody oraz śmietano- fix. Do wykonania ciasta potrzebujemy dodatkowo: 1 dużą paczkę krakersów i 2 paczki ciastek petitków.
Kolejność przekładnia ciasta: biszkopt, masa budyniowa, petitki, krówka – kajmak, krakersy, bita śmietana. Na bitą śmietanę ucieramy czekoladę (tarką na grubych oczkach) kajmak 510 g. oraz 0,5 lub 0,7 l. wódki czystej 40% (zależnie od preferencji) mocno wymieszać np, w melakserze i gotowe ps. podawać schłodzone
2x
400zł
Fundatorem nagrody jest Spółdzielnia Mleczarska w Gostyniu.
Regulamin konkursu dostępny na stronie internetowej www.reporterleszczynski.pl oraz w siedzibie organizatora. Organizatorem konkursów jest Agencja Promocyjna Ajak A. Jakubowski wydawca Reportera Leszczyńskiego
KRZYŻÓWKA
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu, uporządkowane od 1 do 33 utworzą pytanie.
Wymyśloną przez siebie odpowiedź przyślij SmS-em na numer tel. 71 43 (koszt SmS-a 1,23 zł z VAT).
UWAGA! Na początku SmS-a napisz wpierw dwa słowa REPORTER KRZYZOWKA a dopiero potem
swoją odpowiedź. Autorzy najbardziej oryginalnych odpowiedzi wygrają książki. Tym razem w puli
nagród są cztery książki wydawnictwa REPLIKA
Rozwiązanie krzyżówki z Reportera leszczyńskiego nr 17 (88):
CZASEm fOTEL WŁADZY PChA SIę KOmUŚ SIŁą POD SIEDZENIE
autor: Maciej Wendowski
Poziomo: 1) rzemiosło zajmujące się wyrobem tkanin, 7) niejeden w książce kucharskiej, 11) mityczna
istota o postaci konia, z torsem i głową człowieka, 12) pryska z ogniska, 13) część krzesła (dla pleców),
14) zaczyna się w czerwcu, 15) wycinka lasu, 16) dżinsy lub szarawary, 17) strumień płynącej wody,
18) cienki makaron, 19) lwia ... - ozdobna roślina ogrodowa, 20) hibiskus, 22) nie warto z nim igrać,
25) wygrał milion, 30) najdłuższy równoleżnik, 31) dodatek do umowy, 33) wsteczne w samochodzie,
34) pan na Olimpie, 35) reklamowy drobiazg, 36) cerkiewny obraz, 37) chodzi po niej żebrak, 38) porasta
pnie drzew, kamienie, 39) Philippe, 1930 – 2006, aktor francuski (Wielkie żarcie, Kino Paradiso), 40) gra
w karty, 41) brednie, banialuki, 42) nie jada mięsa, 43) kiepski futbol.
Pionowo: 2) rzuca za 1, 2 lub 3 punkty, 3) brzmi w trzcinie w Szczebrzeszynie, 4) model Škody, 5) wysnute
z dysputy, 6) wieś z pałacem Mielżyńskich, położona 13 km na wschód od Leszna, 7) zapowiedź pogody,
8) drobinka piasku, 9) miłe złego … (lecz koniec żałosny), 10) miesiąc żniw, 17) zapasowa do maszyny,
21) wazeliniarz, 23) snuje fantastyczne historie, 24) brat Prometeusza, ożenił się z Pandorą i otworzył jej
puszkę, 25) Tym lub Lem, 26) słodka tabliczka, 27) majątkowa umowa między małżonkami, 28) faworki,
29) zuchwała pewność siebie połączona z lekceważeniem innych, 32) do mycia włosów, 33) ziółko dla
zakochanych.
4x
książka
PODWYŻKA
35 000 EGZEmPLARZY
Nr 19 (90)
8 - 20 grudnia 2016 r.
3
Horrendalna podwyżka za śmieci
W całym regionie opłaty za wywóz śmieci od stycznia 2017 roku szybują w górę aż o 27 i 45 procent. Wśród współwinnych
podwyżek wymieniani są: zasiłek 500plus (poważnie!) oraz Ukraińcy (serio!). Nam się natomiast wydaje, że swój udział mają też
urzędnicy z Komunalnego Związku Gmin Regionu Leszczyńskiego ((KZGRL)
KZGRL to urzędniczy twór powołany
do życia na naszym terenie w grudniu 2012 roku wraz z nową ustawą
o odpadach. Związek tworzy 18 gmin
regionu leszczyńskiego, w których żyje ponad 249 tysięcy mieszkańców.
Żyje i... produkuje odpady, a zadaniem KZGRL jest między innymi organizacja odbioru i zagospodarowania tych odpadów. Oczywiście rzecz
jest bardzo skomplikowana logistycznie i nie czas i miejsce, by ją teraz doREKLAMA
kładnie analizować. Najważniejsze, że
to właśnie komunalny Związek Gmin
Regionu Leszczyńskiego pobiera od nas
opłaty za wywóz i zagospodarowanie
śmieci, a z zebranych pieniędzy wynajmuje wyspecjalizowane w tym firmy. Przyznać należy, że związek wywiązuje się bardzo dobrze z większości zadań. Zorganizowano sprawnie
działający system, który w znacznej
mierze zredukował problem dzikich
wysypisk śmieci i zjawisko niekon-
trolowanego pozbywania się odpadów. Oczywiście za wszystko płacimy my, mieszkańcy: od trzech lat 9 zł
za osobę miesięcznie gdy zadeklarowaliśmy, że u siebie w domach będziemy segregować śmieci (do oddzielnych worków papier, plastik,
szkło i metal, a do kubłów resztę), 15 zł
płacą ci, którzy segregować nie chcą.
Od stycznia stawki idą horrendalnie
do góry: pierwsza skacze do 11,50 zł
(o 27 procent), druga do 22 zł (o 45
procent). Czy taka skala podwyżki była usprawiedliwiona? Urzędnicy
z KZGRL twierdzą, że tak. Ja uważam,
że gdyby związek jednak bardziej się
postarał, skala podwyżki mogłaby być
mniejsza. Dlaczego?
Odbiór i zagospodarowanie śmieci kosztuje. W 2015 roku KZGRL za każdą tonę odpadów w kubłach (to tak
zwane odpady zmieszane) płacił firmom (np. leszczyńskiemu MZO)
421 zł! W tej kwocie mieści się koszt
transportu (139 zł/tona) i koszt zagospodarowania (282 zł/tona). Związek
płacił też za wywóz śmieci przez nas
posegregowanych do worków. Tutaj
koszt jest znacznie niższy i wynosi... 1 zł. Dlaczego tak mało? Bo na segregowanych odpadach (plastik, papier, szkło, metal) odbiorca czyli np.
MZO zarabia. Tonę białych plastikowych butelek można sprzedać nawet
za około 1000 zł.
Największy wpływ
na podwyżkę ma duży
wzrost ilości
przyjmowanych
odpadów
Wynika z tego, że głównym kosztem dla KZGRL (czyli dla nas, płatników) jest wywóz i zagospodarowanie
odpadów zmieszanych (tych z kubłów). MZO od przyszłego roku chciaREKLAMA
ło podwyższyć cenę za ich zagospodarowanie z 282 zł do 340 zł/tonę, ale
nie zgodzili się na to udziałowcy tej
spółki (czyli samorządy). Podnosi za to
w Lesznie cenę transportu ze 139 zł
do 179 zł/tonę i to niewątpliwe ma
wpływ na podwyżkę naszych opłat.
Jednak zważywszy, że to tylko jeden
z elementów kosztów nie tłumaczy
wzrostu opłat aż o 27 procent. A co ją
tłumaczy?
Przewodniczący KZGRL Eugeniusz
Karpiński twierdzi, że największy
wpływ na podwyżkę ma duży wzrost
ilości przyjmowanych odpadów. W porównaniu z rokiem 2015 w bieżącym
roku ilość odpadów wzrośnie o 6 procent. Jasne, że im więcej jest zbieranych odpadów, tym więcej KZGRL
musi płacić (bo płaci za każdą tonę)
firmom za transport i zagospodarowanie. Z drugiej strony stawka płacona przez mieszkańców jest stała, co
w konsekwencji prowadzi do konieczności jej podwyższenia.
Mieszkańcy regionu leszczyńskiego produkują bardzo dużo śmieci – rocznie każdy z nas wytwarza ich
aż 342 kilogramy, podczas gdy średnia w Wielkopolsce wynosi 301 kg,
a w Polsce jeszcze mniej. Karpiński
mówi, że ze współpracownikami próbowali dociec co jest przyczyną dużego wzrostu ilości odpadów. A taki
trend obserwują od lutego 2016
4
roku. Jedna z hipotez winą obarczała zasiłek 500plus, który doprowadził do zwiększenia konsumpcji, czyli większych zakupów i przez to zwiększenia ilości odpadów. Druga teoria
winę przypisywała kilku tysiącom
Ukraińców, którzy mieszkają i pracują w naszym regionie, produkują odpady, ale za ich odbiór nie płacą. Obie
teorie chyba zbyt upraszczają postać
rzeczy. Prawdopodobnie, jakkolwiek
zabawnie to zabrzmi, przyczyna tkwi
w rosnącej zamożności mieszkańców,
którzy więcej konsumują, więcej kupują i więcej wyrzucają.
W KZGRL tłumaczą, że po zsumowaniu kosztów (obok odbioru i zagospodarowania odpadów z nieruchomości, także innych kosztów takich jak: utrzymanie tzw. PSZOK-ów,
czyli 18 punktów selektywnej zbiorki
odpadów komunalnych, kosztów administracyjnych, kosztów edukacji
ekologicznej, do prowadzenia której
KZGRL jest też zobowiązany) oraz prognoz dotyczących przyrostu masy śmieci wyszło, że podwyżka musi wynieść 27 procent. Z kolei 45-procentowa podwyżka opłaty za odbiór odpadów nieposegregowanych ma przede
wszystkim sprawić, by ludzie jednak
zaczęli je segregować w domach. Tutaj akurat jestem za, bo, moim zdaniem, tylko segregacja może doprowadzić do obniżenia kosztów całego
REKLAMA
Nr 19 (90)
8 - 20 grudnia 2016 r.
systemu. I dlatego bardzo żałuję, że
KZGRL, moim zdaniem, nie robi w tym
względzie tyle ile powiniem. I w tym
sensie uważam, że urzędnicy także
w pewnym stopniu przyczynili się
do tak poważnej skali podwyżki. Dlaczego tak sądzę?
Gdy w KZGRL spytać
o edukację natychmiast
pokażą tabelki,
w których wyliczają,
ile szkół, klas i uczniów
objęli nią.
Nie przypominam sobie
za to żadnej kampanii
społecznej promującej
i zachęcającej
do segregowania
W ubiegłym roku zebrano w regionie ponad 75 tysięcy ton odpadów.
Z tego prawie 65 tysięcy ton to były
odpady zmieszane, te z kubłów, dla
nas najdroższe. Jedynie 5700 ton to
były odpady posegregowane już w domach, czyli te z worków, w odbiorze
złotówka za tonę. Kolejne 4055 ton zebrano w PSZOK-ach (tu głównie ludzie przywożą odpady uciążliwe: gruz,
papę, skoszoną trawę, opony, meble,
sprzęt rtv i agd itp.), ale tylko 108 ton
z tego stanowiły plastik, papier, szkło
i metal, czyli te najcenniejsze frakcje,
na których można zarobić. Bo we współ-
35 000 EGZEmPLARZY
czesnym świecie na śmieciach można zrobić interes, ale nie na każdych.
Tylko dalsza sprzedaż plastiku, szkła,
metalu, papieru jest dochodowa. Łącznie w powyższej wyliczance tych „cennych” odpadów mamy więc 5808 ton
(5700 plus 108). Niewiele jak na ogólną ilość ponad 75000 ton.
A teraz najlepsze. Wróćmy
do wspomnianych już 65 tysięcy ton
odpadów zmieszanych, które trafiają
do składowiska w Trzebani. Zanim
zostaną złożone w kwaterach, są one
tam jeszcze sortowane. Sortowane
po to, by z tych zmieszanych śmieci
odzyskać jeszcze plastikowe butelki,
szkło, papier, metal. To bardzo interesująca sytuacja z punktu widzenia
MZO. Po pierwsze firma otrzymuje 491 zł za każdą tonę odebranych
odpadów zmieszanych. Po drugie sortuje je i jeszcze wyciąga z nich dodatkowe pieniądze. I trudno ją ganić za to,
że zarabia. Ale jeśli ktoś zarabia, to
ktoś inny dopłaca. Kto? No KZGRL,
czyli my. Bo zastanówmy się co by było, gdyby te wysegregowane z odpadów zmieszanych w Trzebani butelki,
szkło i inne, zostały już wysegregowane u źródła, czyli w domach? Przede
wszystkim KZGRL (czyli my) płaciłby
za ich transport nie 491 zł, a tylko złotówkę. Bo w interesie KZGRL (czyli
naszym) jest doprowadzenie do sytuacji, by w ogólnej ilości odbieranych
śmieci odpady zmieszane (czyli te drogie w odbiorze) stanowiły jak najmniejszą część, bo wtedy będzie dla nas taniej. Związek powinien robić wszystko, by skutecznie uczyć ludzi jak i dlaczego warto segregować odpady już
u siebie w domu. Czy uczy? Mam wątpliwości.
A przecież jednym ze statutowych zadań KZGRL jest prowadzenie działań informacyjnych i edukacyjnych w tym zakresie. W rocznym
budżecie wynoszącym ponad 33 miliony złotych, aż 5,5 procent to pozycja pod nazwą „koszty administracyjne i edukacja ekologiczna”. To niebagatelna kwota około 1,8 mln zł
w skali roku. Gdy w KZGRL spytać
o edukację natychmiast pokażą tabelki, w których wyliczają, ile szkół,
klas i uczniów objęli edukacją (- Bo
dziecko najłatwiej nauczyć – mówią).
Ale to przecież nie dzieci na co dzień
segregują w domach odpady. Mieszkam w Lesznie i może ze dwa razy
dotarła do mnie ulotka ze stosowną
instrukcją. Nie przypominam sobie
za to żadnej kampanii społecznej
promującej i zachęcającej do segregowania, bo tylko ono może obniżyć
koszty systemu i skalę podwyżek.
Przy takich różnicach kosztów odbioru odpadów zmieszanych i posegregowanych nie może być inaczej.
Czy gra jest naprawdę warta
PODWYŻKA
świeczki? Jednym ze wskaźników
obrazujących skuteczność działań takich instytucji jak KZGRL jest tak
zwany poziom recyklingu papieru,
metali, tworzyw sztucznych i szkła.
KZGRL chwali się bardzo wysokim
wskaźnikiem na poziomie 36,5 procent. Wzór na poziom recyklingu
uwzględnia między innymi liczbę
mieszkańców, masę wytworzonych
odpadów na mieszkańca, wskaźnik
dla danego terenu i masę wyselekcjonowanych odpadów. Jeśli by ten
wskaźnik obliczać tylko dla ilości odpadów wyselekcjonowanych w domach i PSZOK-ach (w sumie to 5808
ton) wyniósłby on ok. 28 procent.
Faktycznie wynosi on aż 36,5 procent, bo uwzględniono też odpady
wyselekcjonowane w Trzebani przez
MZO z masy odpadów zmieszanych
(kosztujących nas 491 zł/tona). Nie
wiem, ile MZO uzyskuje tam ton
plastiku, papieru, szkła i metali, ale
sądząc po różnicy w wyliczeniach
wskaźnika poziomu segregacji musi
to być ilość niebagatelna. Gdyby tę
niebagatelną ilość ton udawało się
wyselekcjonować już u źródła, czyli
w domach, gdyby nauczyć mieszkańców, jak to się robi, wtedy być
może można byłoby obniżyć stawki
za śmieci, a już na pewno ograniczyć skalę podwyżek. I tyle.
ARKADIUSZ JAKUBOWSKI
LUDZIE
35 000 EGZEmPLARZY
Nr 19 (90)
8 - 20 grudnia 2016 r.
5
REKLAMA
Zawodowo spełniam marzenia
W sześćdziesięciu sekundach zamknęła swoją miłość do kina i to była jej przepustka do jury Międzynarodowego Festiwalu
Filmów Młodego Widza w Poznani. W jednej minucie opowiedziała siebie
REKLAMA
lustrzankę wiedziała, że nie chce robić
zdjęć byle jakich.
Alicja
– Z dzieciństwa najbardziej lubię bajkę
„Alicja w Krainie Czarów” w animacji
Disneya, bo pokazuje siłę wyobraźni.
Przecież w robieniu zdjęć właśnie chodzi o poruszenie jej najcieńszych strun.
Kiedy w kinach pojawiła się wersja filmowa bajki według Tima Burtona, bała się, że ten dorosły facet zniszczy jej dziecięcą wizję. Roxana nie lubiła reżysera, który miał na koncie filmy
„Sok z żuka” czy „Edward Nożycoręki”. Ale w kinie pokochała jego „Alicję”, zachłysnęła się Timem Burtonem.
Roxana zdecydowała się zrobić sesję fotograficzną w klimacie ulubionej
bajki. Koleżankę z klasy namówiła
do pozowania. (Po kilku latach dziewczyny nadal współpracują przy ważniejszych projektach Roxany. – Wiem,
fot. Roxana Lewandowska
– Kiedy ktoś mnie pyta kim chcę być
w przyszłości, odpowiadam – Roxaną
Lewandowską. Chcę być własnym głosem, a nie czyimś echem.
Rozmowę z 17-latką z Leszna zaczęłam od pytania, które pierwsze przyszło mi do głowy: gdzie jej pasja fotografowania miała początek?
– To jest zawsze najgłupsze pytanie – Roxana Lewandowska walnęła
prosto z mostu.
Ale jako dobrze wychowana osoba odpowiedziała, że od sześciu lat wędruje z aparatem fotograficznym, że to
się zaczęło w pierwszej klasie gimnazjum, że nie wyobraża sobie życia bez
robienia zdjęć. Potem opowiedziała mi
jak w domu znalazła radziecką Smienę – prezent taty na pierwszą komunię. Aparat nie działał, ale wyobraźnia
tak. W głowie pootwierały się szuflady, do których Roxana powkładała swoje myśli i wizje. Gdy dostała pierwszą
Bajkowa Alicja w lesie. Autorka zdjęcia na to ujęcie długo czekała
że ona sprosta temu, czego od niej
oczekuję.)
Plenerem był las. Modelka niczym
bajkowa Alicja miała loki i białą sukienkę. Rekwizytem była filiżanka – nawiązanie do przyjęć herbacianych z Kró-
likiem i Szalonym Kapelusznikiem.
– W pewnej chwili wyłoniło się
stado jeleni. Modelka zrobiła minę,
na którą czekałam – była naturalnie
zdumiona. Przez ponad sto zdjęć próbowałam z niej wydobyć konkretne
emocje, a w tej jednej chwili to się stało, przez zupełny przypadek. Długo to
właśnie zdjęcie było moją wizytówką.
Roxana lubi bazować na emocjach.
– Nie zależy mi na zdjęciach, na których ludzie chcą tylko dobrze wyglądać. Pracuję z tymi, którzy w stu procentach poddają się temu o co ich proszę. Nie chcę by udawali, ale żeby byli
prawdziwi. Staram się im w tym pomóc, nie będąc kimś z boku, ale stając
się uczestnikiem wydarzenia. Rozmawiam, czekam, obserwuję i w pewnej
chwili łapię najlepszy moment. Tak
było w trakcie jednej z sesji na rynku
w Lesznie. Miałam wizję zdjęcia dziewczynki z zapałkami. Modelka była
6
Nr 19 (90)
8 - 20 grudnia 2016 r.
35 000 EGZEmPLARZY
LUDZIE
REKLAMA
owinięta kocem, obmalowana, trzymała zapałki. Robimy zdjęcia, a nagle
jeden, potem kolejny przechodzień rzuca jej pieniądze. To było fajne. Czyli
kogoś poruszył ten widok.
jego domu, w którym nie było luksusów. Zobaczyłam prawdziwą Dominikanę i zwyczajnych ludzi, którzy myją
się w wodzie płynącej obok domu. Zatrzymałam to w kadrach filmów, które
tam kręciłam.
Słowo, dźwięk, obraz
Autorytety
W 2009 roku Roxana poszła na wieczór poetycki Krystyny Grys.
fot. Roxana Lewandowska
Roxana w tym co robi, chce zatrzymywać obraz świata. Zdjęcia to jedno. Film
to drugie. Pisanie to trzecie.
– Zawsze miałam nadmiar pasji.
Może przez to nie jestem typową nastolatką. Dziękuję, że mam fotografię
i pisanie, bo nie mam czasu na bezcelowe imprezowanie. Nawet się cieszę,
że odstaję od tłumu, tworząc własną
ścieżkę. Nie chcę być echem, ale własnym głosem. Jeśli ktoś zadaje mi pytanie, kim chcę być w przyszłości, odpowiadam, że Roxaną Lewandowską.
Lubię robić takie rzeczy, które zaowocują w przyszłości. Lubię wychodzić
z ram.
Dobrze się tak rozwarstwiać?
– Daleko nie szukać. Stanisław
Grochowiak pisał wiersze i prozę, malował. Nie ma nic złego w chodzeniu
tyloma ścieżkami.
Roxana uważa, że każda podróż
zaczyna się od wyjścia z domu. Nigdy
nie zapomina zabrać ze sobą urządzeń,
które rejestrują obraz i dźwięk. Dziewczyna nie chce czegoś przegapić. Tłumaczy, że ogląda świat wybiórczo, detalami. Patrzy na niego nie oczami, ale
poprzez obiektyw aparatu fotograficznego.
– Na ulicy zobaczyłam mamę
z dzieckiem. Szli, a dziecko trzymało
w ręce misia, tak jakby go prowadziło.
Wiem, że za jakiś czas wykorzystam
ten epizod w jakiejś sesji bądź filmie.
Często jest tak, że pomysły do mnie
wracają. Zapamiętuję sny, bo one też
mnie inspirują. Sporo dają mi podróże
po świecie, a właściwie ludzie, którzy
tworzą klimat miejsca. Staram się być
podróżnikiem, nie turystą.
Dlatego będąc z rodzicami na Dominikanie pojechała w miejsce, którego nie wpisano do przewodnika.
– W hotelu poznałam dziewczynę, która w nim pracowała. Fajnie nam
się rozmawiało. Zabrała mnie do swo-
płakać. Oczyszczają się oczy, a potem
lepiej widzi się świat. Jeśli moje wiersze mają być wrednym uderzeniem
w twarz, że aż lecą łzy, to dobrze. Lepiej się obudzić teraz niż za 30 lat.
Siedemnastolatka ma nadzieję, że
świat o niej usłyszy. To tak po trochu
się dzieje. Roxana razem z koleżanką
Danką Sikorską organizuje spotkania
poświęcone literaturze, a właściwie pi-
REKLAMA
Roxana bazuje na emocjach. Stara się, by jej zdjęcia poruszały widza
– Podobały mi się jej wiersze. Dostałam autograf. Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Pięć lat później
sama zaczęłam pisać i od razu wysłałam jej swoje wiersze, a ona zaproponowała spotkanie i rozmowę. Teraz jestem dumna, że mogę siedzieć obok
Krystyny Grys – mojego autorytetu i porozmawiać jak dobre znajome.
Roxana uważa, że ci, którzy czytają jej wiersze uznają je za autobiograficzne, a to nieprawda.
– Staram się tylko poruszać w ludziach emocje. Piszę o tym co mnie
otacza.
Lubi patrzeć na reakcje tych, którzy słuchają jej poezji, oglądają zdjęcia
i filmy.
– Wtedy najwięcej wyczytuję z ich
twarzy. Płaczą albo się śmieją, a sztuka
musi wywoływać emocje. Kiedy po raz
pierwszy publicznie czytałam swoje
wiersze wiele osób płakało. To było takie „wow” – moje wiersze to sprowokowały. I wiem, że dobrze czasami po-
sarzom i poetom, którzy nie byli „grzeczni” np. Charles Bukowsky albo Rafał
Wojaczek. Spotkania odbywają się
w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Lesznie. Roxana wygrała konkurs na teledysk do poezji Stanisława Grochowiaka, który odbył się w czasie Festiwalu
Grochowiaka w Lesznie. W końcu przyjęto ją do jury Międzynarodowego Festiwalu Filmów Młodego Widza w Poznaniu. Najpierw jednak musiała wykonać zadanie.
– Miałam minutę na wyrażenie tego, czym jest dla mnie film.
Kiedy czytałam regulamin wpadały kolejne pomysły. Skoro jednak film jest
dla mnie całym życiem pokombinowałam z aparatem, zastosowałam proste cięcia kadru, by widz miał wrażenie, że kamera idzie za mną.
W 60 sekundach padły nazwiska
tych, których ceni najbardziej: Alana Rickmana, Tima Burtona, Vincenta
Price, Walta Disneya.
– Myślę, że ten festiwal to początek czegoś nowego. No i będę miała co
dopisać do portfolio, gdy będę składać
papiery na łódzką filmówkę.
Roxana ma plan: nie chce być
pionkiem w grze zwanej sztuką, chce
w niej zaistnieć.
– Póki co amatorsko zajmuję się
fotografią, pisaniem, filmem, ale profesjonalnie spełniam marzenia Jedno
z nich to znaleźć się blisko Tima Burtona, nawet gdybym tylko miała mu podawać kawę. Chciałabym kiedyś usiąść
obok niego i porozmawiać.
JUSTYNA RUTECKA-SIADEK
ludzie • wydarzenia • historia • kultura • biznes
Muzeum Okręgowe pl. J. Metziga 17 – wystawa „Ikony ze zbiorów Muzeum
Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze”
Galeria Sztuki MO ul. G. Narutowicza 31 – wystawa Dokumenty z Archiwum
Braci Czeskich wpisane w 2015 roku na Światową Listę UNESCO„Pamięć Świata”
Galeria MBWA ul. Leszczyńskich 5 – wystawa: Michał Budny,, Miasto z innego
snu''
Galeria 1001 Drobiazgów ul. Różana – wystawa „1001 portretów”
Miejska Biblioteka Publiczna ul. B. Chrobrego 3 – „Moje miejsce
na ziemi” – wystawa pokonkursowa
8.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 12:15 – Spotkanie sekcji fotograficznej
UTW
8.12 Galeria MBWA ul. Leszczyńskich 5, godz. 13: 30 – wykład,, Gra znaczeń
czyli kilka słów o symbolizmie''
9.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 18:00 – „Niepokorna” – promocja książki
Jolanty Bartoś
9.12 MOK ul. B. Chrobrego 3A, godz. 18:00 – koncert Chóru Chopin Zasłużony
dla Kultury Polskiej z udziałem Olgi Bończyk
10.12 Rynek, godz. 10: 00 Jarmark Staroci
10.12 Galeria MBWA ul. Leszczyńskich 5, godz. 12:00 – Rodzinne Warsztaty
Świąteczne
11.12 MO pl. J. Metziga 17, godz. 16:00 – Niedziela w muzeum: „Smaki
Bożego Narodzenia”; bilety: normalny 5 zł, ulgowy 3 zł
12.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 11:00 – Wykład o literaturze: J. Małgorzata
Halec dla słuchaczy UTW
13.12 MO pl. J. Metziga 17, godz. 17:00 – Na styku„W cerkwi czy w komputerze?”
Gdzie znajdziemy prawdziwe ikony?”; bilety: normalny 5 zł, ulgowy 3 zł
13.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 17:30 – spotkanie z okazji XXX-lecia
wprowadzenia stanu wojennego. W programie m.in. koncert Andrzeja
Kołakowskiego
14.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 16:00 – „Kolorowe choinki”: warsztaty,,
Biblioteczne skrzaty organizują plastyczne warsztaty'', wypożyczalnia dla
dzieci i młodzieży
14.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 17:00 – Dyskusyjny Klub Książki dla
dorosłych: Catherina Ingelman-Sundberg„Pożyczanie jest srebrem, a rabowanie
złotem”
14.12 Ratusz Rynek 1, godz. 17:00 – Ratuszowe wieczory LTK
15.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 12:15 – spotkanie sekcji fotograficznej
UTW
15.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 18:00 – „W przeddzień Powstania
Wielkopolskiego. Polski Sejm Dzielnicowy w Poznaniu 3-5 grudnia 1918 r.”
wykład dr Marka Rezlera
15.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 19:30 – „Idą święta” pastorałki polskie
zespoół Boogie Bron Band i goście
16.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 18:00 – koncert świąteczno-noworoczny
Trio Stroikowe Zamku w Rokosowie
17.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 11:00 – Młodzieżowy Klub Książki: M.
Johnson „W śnieżną noc”, wypożyczalnia dla dzieci i młodzieży
18.12 MO ul. pl. J. Metziga 17, godz. 15:00 – Rodzinna Akademia Sztuki:
„Tradycje świąt Bożego Narodzenia”; bilety: normalny 5 zł, ulgowy 3 zł
19.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 17:00 – wieczór kolędowy uczniów,
nauczycieli i rodziców Szkoły Podstawowej nr 12 w Lesznie
21.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, 16:00 – „Świąteczne ozdoby choinkowe”:
warsztaty,, Biblioteczne skrzaty organizują plastyczne warsztaty'', wypożyczalnia
dla dzieci i młodzieży
21.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 18:00 – Spotkanie z harcerzami i„Sokołem”
21.12 SP nr 3 pl. J. Metziga 14, godz. 18:30 – koncert gwiazdkowy,,
Z Narodzeniem Jezusa było tak...''
22.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 12:15 – spotkanie sekcji fotograficznej
UTW
28.12 MBP ul. B. Chrobrego 3, godz. 16:00 – „Karnawałowe maski”: warsztaty,,
Biblioteczne skrzaty organizują plastyczne warsztaty'', wypożyczalnia dla
dzieci i młodzieży
Program Teatru Miejskiego w Lesznie na str. 13. Szczegóły wydarzeń na
stronach internetowych: Urzędu Miasta Leszna, Miejskiej Biblioteki Publicznej,
Miejskiego Biura Wystaw Artystycznych, Miejskiego Ośrodka Kultury, Teatru
Miejskiego, Muzeum Okręgowego, Galerii 1001 Drobiazgów.
Perła w koronie miasta
O kondycji najważniejszego symbolu całego Leszna, ale też o przeszłości
i przyszłości ratusza z Maciejem Urbanem, Miejskim Konserwatorem
Zabytków rozmawia Karolina Sternal
Na co choruje leszczyński ratusz?
On choruje na chroniczną wilgoć, przynajmniej od stu lat. Próbowano coś z tą
wilgocią zrobić, ale wszelkie działania
jakie podejmowano do naszych czasów nie przyniosły rezultatu. Niemcy
chcieli nawet rozebrać ratusz. Powodem tego miał być właśnie kiepski stan
techniczny budowli, gdyż nie dawali sobie rady z wilgocią. Sytuacji nie zmienił
także ostatni remont przeprowadzony
w połowie lat dziewięćdziesiątych. Wilgoć na murach ciągle się pojawia. Mało
tego. Teraz mamy do czynienia już nie
tylko z wilgocią, ale także z wykwitem
na elewacji różnego rodzaju pleśni. Widać to gołym okiem, szczególnie na elewacji wschodniej, która w ciągu dnia
jest mniej oświetlona.
Wilgoć widać nie tylko na samym dole, ale także pomiędzy przyziemiem
a pierwszą kondygnacją poniżej okien.
Jaka może być przyczyna tego zjawiska?
Na ścianach przyziemia zostały prawdopodobnie nałożone tynki renowacyjne, które wewnątrz swojej struktury gromadzą zarówno wilgoć, jak i niebezpieczne sole i dlatego to wszystko nie
wydostaje się na zewnątrz. Jeżeli wyżej
nie zostały one położone, to na zasadzie podciągania kapilarnego ta cała
wilgoć przez cały czas wędruje w górę
wewnętrzną częścią muru. Ona może
przemieszczać się nawet na siedem,
osiem metrów w górę i dlatego tak wysoko wykwita. Powodem tych wykwitów może być też kondensacja pary pochodzącej z lokalu gastronomicznego
znajdującego się na parterze budynku.
Dodam jeszcze, że najbardziej niepokojące zjawiska w formie tych ciemnych
plam występują na nowej substancji
muru, w miejscu zdjętych kamiennych
elementów wystroju ratusza.
fot. Karolina Sternal
KIEDY, GDZIE I CO NA STARÓWCE
Równolegle z rewitalizacją Rynku
miasto chce zająć się ratuszem. Zanim jednak samorząd przystąpi
do działania należy ustalić co trzeba
zrobić, aby ratusz uleczyć z wilgoci.
W tym celu zaprosił Pan do Leszna fachowców z Torunia.
Poprosiliśmy o konsultacje panie z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika – Marię
Rudy i Bożenę Zimnowodę-Krajewską,
które bardzo dobrze się na tych sprawach znają. Wykonywały już tego typu
ekspertyzy w całej Polsce i doprowadziły wiele obiektów do bardzo dobrego
stanu. Obie panie przyjechały do Leszna, dokładnie obejrzały ratusz i pobrały
kilka próbek tynku do dalszych analiz
Leszczyński ratusz wymaga natychmiastowej pomocy. Trwają ustalenia
jaką metodą zabytkowy obiekt powinien być odrestaurowany
laboratoryjnych. Dopiero te analizy powiedzą nam coś więcej. Niewykluczone, że takich próbek będzie trzeba pobrać więcej na różnych wysokościach
ratusza, na jego elewacji, aby zobaczyć
skąd ta woda kapilarnie przesiąka – czy
z samego gruntu, czy dopiero wyżej?
Jeżeli się okaże, że w przyziemu jest bardziej sucho i mamy do czynienia z wilgocią na wysokości pierwszej kondygnacji, to możliwe, że to jest jakaś kondensacja pary w sklepieniach pozornych, które zostały założone tutaj podczas ostatniego remontu w latach dzie-
więćdziesiątych. Dopiero kiedy ustalimy, gdzie tkwi przyczyna, można będzie ocenić jak jej zaradzić.
Wartość ratusza to tylko sentyment
nas mieszkańców?
Ratusz jest najważniejszym budynkiem
świeckim w mieście, nic bardziej interesującego w Lesznie w tej kategorii nie
mamy. Przypomnę, że ratusz pochodzi
z pierwszej połowy XVII wieku i pierwotnie wyglądał nieco inaczej. Początkowo był to renesansowy budynek z pładokończenie rozmowy str. 9
grudzień 2016 r.
35 000 EGZEmPLARZY
To tu była Wielkopolanka
Najstarsi pamiętają wnętrze kawiarni z okrągłymi stolikami i giętymi krzesłami. Nieco młodsi smak lodów i ciastek
z ul. Łaziebnej. Później, za sprawą sklepu z cukierkami, też jeszcze było słodko. Od kilku lat finanse zastąpiły
słodycze, a wygląd kamienicy chyba nigdy tak nie przyciągał wzroku przechodniów
Gospoda
fot. Archiwum Antoni Kantecki x5
Rynek 34. Prawie sto lat temu z tym
miejscem swoje losy związała rodzina Kanteckich. I choć wśród przodków
byli powstańcy, duchowni, publicyści,
bibliotekarze, to do Leszna w 1920 roku
przybył przedstawiciel innej gałęzi rodzinnych tradycji. Florian Kantecki był
rzemieślnikiem – mistrzem cukiernictwa, wyrobu marcepanów, czekolady
i cukrów.
Jak byśmy współcześnie powiedzieli,
ciągoty do gastronomii w rodzie Kanteckich sięgają dość odległych czasów.
Na początku XIX wieku jeden z przodków wraz z ziemią i kawałkiem lasu, kupił też gospodę. Oprócz przypisanego
do tego typu miejsca asortymentu jadła i napitków, w gospodzie handlowano również artykułami korzennymi. Jednym z synów właściciela majątku był
Tomasz, ojciec Floriana Kanteckiego.
Zanim jednak Tomasz założył rodzinę, jako powstaniec styczniowy trafił na Syberię. Wprawdzie udało mu
się wrócić z zsyłki, ożenić i mieć dzieci, jednak nie nacieszył się rodziną zbyt
długo. Zmarł, gdy Florian miał zaledwie trzynaście lat, a jego najmłodsza
siostra siedem. Następne lata dla osieroconych dzieci nie były łatwym ani
bogatym czasem.
Prawdopodobnie to doświadczenie sprawiło, że Florian Kantecki – przyszły mieszkaniec Leszna i właściciel znanej w mieście kawiarni – tak bardzo starał się zapewnić swoim dzieciom szczęśliwe i dostatnie życie. Wybrał zawód
cukiernika, którego przez kilka lat uczył
się w Poznaniu. Zanim otworzył własną
firmę,
Leszno
Styczeń 1920 roku. Leszno na mocy traktatu wersalskiego wraca do Polski. Spora część mieszkańców – Niemców i Żydów – nie chce mieszkać w granicach
niedawno odrodzonej Rzeczpospolitej.
Decydują się opuścić miasto i wyjechać
do Niemiec. Ich miejsce zajmują Polacy,
którzy ściągają do tego przygranicznego miasta z różnych stron kraju i spoza jego granic.
Zaczyna się wielkie sprzedawanie
i kupowanie. Sprzedają ci, którzy wyjeżdżają, a kupują ci, którzy chcą się w Lesznie osiedlić. Notariusze mają prawdziwe żniwa. Z rąk do rąk przechodzą apteki, warsztaty, firmy, place, domy. Wśród
tych najcenniejszych są kamienice
przy Rynku. Na kupno jednej z nich ma
ochotę Florian Kantecki, mąż córki hotelarza, Zofii, ojciec pięciorga dzieci i właściciel cukierni przy ul. Kaliskiej 10 w Pleszewie. Przeprowadzka w nowe miejsce to niełatwa sprawa, tym bardziej, że
kupno dwupiętrowej kamienicy z dużym lokalem na parterze i oficyną, to
1938 r. Dowództwo Armii Poznań w Lesznie, w tle kawiarnia Wielkopolanka
Przez 18 lat Antoni Kantecki prowadził sklep z cukierkami
Tak wyglądało wnętrze kawiarni Wielkopolanka przed wojną i tuż po niej
W ubiegłym roku elewacja kamienicy została odrestaurowana
niemały wydatek.
Decyzja jednak zapada. Państwo
Kanteccy zamykają cukiernię w Pleszewie, sprzedają co się da, kupują dom
w Lesznie i otwierają Wielkopolankę, bo
tak nazwali swoją cukiernię-kawiarnię.
– Żeby kupić kamienicę, dziadek
musiał zaciągnąć kredyt, bo nie miał tyle pieniędzy, aby za nią zapłacić – opowiada wnuk, Antoni Kantecki. – Takim
widocznym do dzisiaj śladem po dziadku, jest balkon. Kamienica nie miała balkonu, a dziadek chciał go mieć, więc zarządził dobudowanie balkonu na pierwszym piętrze.
Ten balkon przez wiele następnych
lat był znakiem rozpoznawczym Kanteckich. Na każdą uroczystość, szczególnie na Boże Ciało, pięknie udekorowany
w narodowe barwy i symbole.
Zofia
Decyzja o kupnie kamienicy okazała się
z jednej strony trafna, gdyż na prawie
następnych sto lat zapewniła rodzinie
dach nad głową i możliwość utrzymania, jednak z drugiej strony naznaczyła
koleje jej życia.
Tak jak jego ojciec, tak i Florian nie
doczekał sędziwej starości. Te trudne
wydarzenia opisał w swoich wspomnieniach Lech Kantecki:„Ojciec i matka bardzo nas kochali. Ojciec był łagodny, pobłażliwy i pracowity. Chciał, aby nam
było lżej, niż jemu. Z matką szanowali
się i kochali. W 1922 roku ojciec przeziębił się. Długo chorował. Zdawał sobie
sprawę, że nie wyzdrowieje, martwił się
jak sobie mama nasza bez niego da rady. Do śmierci swojej przygotowywał
nas synów. Mówił mi, Kanteccy nie splamili się. Zostawiam Wam czyste nazwisko i takie macie przekazać następcom.”
Florian Kantecki zmarł w 1924 roku
mając zaledwie 46 lat. Dla żony i dzieci,
z których najstarszy Jan miał 15 lat, to
była nie tylko strata męża i ojca. To był
także ogromny strach o przyszłość, gdyż
na rodzinie ciążył niespłacony dług
za kupno kamienicy. Młodszy syn, Lech,
po latach tak napisze: „Dom ciągle niespłacony, duże długi. Matka obejmuje
kierownictwo, sama pięcioro dzieci i długi. Najzdolniejszy i najofiarniejszy z nas,
Janek, mimo oporów matki, widząc jej
pracę i obowiązki, postanawia jej pomóc. Występuje z gimnazjum i idzie
na trzy lata na naukę cukiernictwa do Po-
znania. Po zdaniu egzaminu czeladniczego wraca do Leszna i bardzo skutecznie pomaga matce łożąc na wykształcenie reszty rodzeństwa.”
Pierwsze lata były zapewne najtrudniejsze, ale córka hotelarza, żona mistrza cukierniczego nie poddała się. Każdego dnia wyprawiała dzieci do szkoły,
otwierała kawiarnię, zarządzała pracownikami, spłacała kredyt zaciągnięty na kupno kamienicy. Od momentu, gdy Jan
wrócił z Poznania przez następne dziesięciolecia pracowali razem. Ona do wojny i kilka lat po niej w kawiarni, on w oficynie w piekarni, gdzie powstawały czarujące smakiem tory, ciastka, rogale.
Wojna
Wrzesień 1939. Do Leszna wkraczają
Niemcy. Tym razem nie ma sprzedawania i kupowania. Polacy muszą oddać
okupantom swój majątek. Dotyczy to
także rodziny Kanteckich. Wprawdzie hitlerowcy pozwalają Zofii i jej rodzinie
nadal mieszkać w domu przy Rynku,
ale kawiarnię i piekarnię przejmują. Troje dzieci zostaje skierowanych do przymusowej pracy u Niemców.
Odebranie majątku, to jednak nie
jest najgorsza z rzeczy, jakie przyniosła
ze sobą wojna. Dwóch synów nie wraca do domu. Lech, jako oficer Wojska
Polskiego bierze udział w kampanii wrześniowej, a następnie trafia do niewoli,
która kończy się dla niego pobytem
w obozie koncentracyjnym w Mathausen. Przeżywa w nim 49 miesięcy do wyzwolenia i prawie natychmiast dołącza
do II Korpusu we Włoszech, z którym
następnie trafia do Anglii. Po zakończeniu wojny nie wraca do Polski. Zostaje
zegarmistrzem i jednocześnie społecznie pracuje jako archiwista w Instytucie
im. Józefa Piłsudskiego w Londynie.
Los najmłodszego, Kazimierza, jest
tragiczny. Jako harcerz najpierw na ochotnika bronił Warszawy, później z grupą
innych harcerzy przez Karpaty próbował dostać się do polskiej armii we Francji. Zostaje złapany, trafia do więzienia,
a następnie do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Do matki docierają listy, w tym ten ostatni. Umiera 24 grudnia 1940 roku.
Zmiany
Gdy w styczniu 1945 roku na leszczyńskim ratuszu ponownie zawisła biało-
35 000 EGZEmPLARZY
grudzień 2016 r.
dokończenie rozmowy ze str. 7
skim dachem i attyką, z jego wystroju
pozostało kilka rzeźbiarskich elementów z elewacji, obecnie przechowywanych na piętrze ratusza. Później parę razy zmieniał swoje oblicze. Obecna kolorystyka została nadana ratuszowi dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Przystępując do jego odnowienia chcemy przywrócić dawne kolory, a właściwie ich brak.
-czerwona flaga, cieszyli się wszyscy. Mimo strat, cierpienia, śmierci Leszno znowu zaczęło się odradzać. Wracali jego
mieszkańcy, otwierano szkoły, sklepy,
zakłady. Na kamienicy Kanteckich ponownie pojawił się napis Wielkopolanka. Przy okrągłych, małych stolikach
z marmurowymi blatami zasiadają goście, a w witrynie tuż przy wejściu wzrok
przyciągają pierwsze powojenne wypieki Jana Kanteckiego i słynne na całe
Leszno lody.
Niestety po kilku latach Kanteccy
ponownie tracą kawiarnię, która zostaje
upaństwowiona. Zachowują jedynie prawo do prowadzenia swojej piekarni
w oficynie. Niebawem przy ul. Łaziebnej udaje im się otworzyć małą cukiernię, w której sprzedają ciasta i lody.
– Jako dzieciak pamiętam smak ciastek, szczególnie rogali wypełnionych
taką wilgotną, makową masą – opowiada Antoni Kantecki. – Lody też były,
ale nie takie jak kiedyś ze śmietany i jajek – nie pozwalał na to Sanepid. Wujek
robił lody z cukru, wody, dodatków, ale
też były dobre.
Zofia Kantecka umiera w 1971 roku. Przeżyła swojego męża o prawie pół
wieku i tak naprawdę to ona wspólnie
z synem Janem spełniła jego marzenie
o domu, cukierni i kawiarni w Lesznie.
Cukierki
– Gdy w 1989 roku zmieniła się sytuacja
w naszym kraju, wiedziałem że przyszedł
czas na zmiany także w moim życiu – mówi Antoni Kantecki. – Prowadziłem zakład tworzyw sztucznych pod Lesznem,
który produkował nadkola do samochodów. Zapotrzebowanie na ten towar
kończył się, bo z dnia na dzień przybywało konkurencyjnych produktów w sklepach motoryzacyjnych. Trzeba było szukać czegoś nowego.
W pewnym momencie pojawił się
pomysł na sklep z cukierkami.
– Ponieważ reszta rodziny przystała na objęcie lokalu, który można było
znowu odzyskać, to spróbowałem iść
w tym kierunku. – opowiada dalej Antoni Kantecki. – Udało mi się nawiązać
współpracę z Goplaną i otworzyłem firmowy sklep. Prowadziłem go 18 lat.
I znowu Rynek 34 zaczął się kojarzyć z nazwiskiem Kantecki i słodyczami. Szeroki asortyment, dobra obsługa,
zadbane wnętrze – to wszystko sprawiało, że klienci chętnie odwiedzali to
miejsce. Szczególnie przed świętami
ruch był duży. Do czasu.
– Od 2000 roku dało się już zauważyć istotne zmiany – kontynuuje Antoni
Kantecki. – Zaczęło przybywać sklepów
wielkopowierzchniowych i taki sklep jak
mój nie mógł konkurować cenami. Pomyślałem wtedy, że skoro rodzina przez
tyle lat prowadziła kawiarnię (po upaństwowieniu prze wiele, wiele lat kawiarnia nosiła nazwę Ratuszowa), to może
wrócić do tej tradycji.
Niestety planów nie udało się zrealizować. Na przeszkodzie stanął konserwator zabytków, który nie przystał
na rozbudowę tak, by kawiarnia zyskała
większą powierzchnię i nowoczesne zaplecze.
– Mimo wszystko jeszcze przez
osiem lat kontynuowałem działalność.
Ostatecznie w sierpniu 2008 roku zamknąłem sklep.
Bank
Ostatnie lata to nowa odsłona dla kamienicy. Miejsce dawnej kawiarni,
a później sklepu z cukierkami, zajął
bank, który wynajął nie tylko parter,
ale też pierwsze piętro. Nowa funkcja
wymusiła przygotowanie nowej przestrzeni. Dopełnieniem przeobrażeń był
ubiegłoroczny remont całej elewacji
od strony Rynku. Pozostała jeszcze oficyna od strony ul. Małej Kościelnej,
czyli dawna piekarnia rodziny Kanteckich. Stan techniczny budynku wymusił konieczność jego rozbiórki.
– Co dalej – zastanawia się Antoni Kantecki. – Na razie czekam. W tej
chwili trudno przewidzieć co będzie
ze Starówką, jakie skutki przyniosą
działania miasta i czy rewitalizacja spowoduje ożywienie. Chcę wierzyć, że
tak się stanie.
KAROLINA STERNAL
Czyli nie był malowany farbami?
Tak, tyle już udało się nam ustalić, że ratusz nigdy wcześniej, przynajmniej
w swojej fazie barokowej, nie był malowany farbami. Pierwsze analizy pobranych próbek tynków potwierdziły takie
przypuszczenia. Kolorystyka ratusza wynikała z samej barwy i struktury zastosowanych tynków piaskowo-wapiennych oraz rzucanego światłocienia, który subtelnie podkreślał wykonaną w tynku dekorację i podziały architektoniczne elewacji, co w zupełności wystarczało, bez dodawania kontrastujących
kolorów. Potwierdzają to też źródła ikonograficzne. W Muzeum Okręgowym
w Lesznie znajduje się między innymi
mały, realistycznie namalowany obraz
olejny z pierwszej poł. XIX w., przedstawiający panoramę miasta z dominującą wieżą ratusza w takich właśnie piaskowych kolorach. Krótko mówiąc, obecnie istniejąca kolorystyka tego budynku, pomimo naszego przyzwyczajenia,
jest nieprawidłowa i nie znajduje żadnego uzasadnienia źródłowego.
Jeśli już mówimy o architekturze leszczyńskiego ratusza, to czy obecny
kształt jest tym co zostało pierwotnie zaprojektowane?
Pierwotny, późnorenesansowy budynek, z którego niewiele pozostało, powstał w latach 1637–1639 prawdopodobnie według projektu Krzysztofa Bonadury Starszego. Później ratusz co najmniej trzykrotnie płonął i był odbudowywany przez różnych budowniczych.
Wiadomo, że w 1660 r. Marcin Woyda
zbudował obecną wieżę. Żadne źródła
natomiast nie potwierdzają wystarcza-
nalezione oryginalne projektu zamku
w Rydzynie.
Wracając do współczesności i zamiarów związanych z rewitalizacją Rynku, elementem której ma być remont
ratusza i jego zagospodarowanie.
Od chwili, gdy na początku lat dziewięćdziesiątych ratusz przestał być
siedzibą magistratu pozostał wprawdzie najbardziej rozpoznawalnym
symbolem Leszna, ale jednocześnie
martwym symbolem. Są pomysły,
aby do ratusza powrócili ludzie?
My to nawet nazywamy takim ponad dwudziestoletnim pustostanem,
rzadko kiedy użytkowanym. W momencie, gdy w połowie tego roku pojawiło
się w strukturach Urzędu Miasta Leszna Biuro Miejskiego Konserwatora Zabytków prezydent Łukasz Borowiak zasugerował, aby razem z Biurem Promocji i Rozwoju Miasta umieścić je w przyszłości właśnie w ratuszu. Obecne biura
tych wydziałów, znajdujące się w brzydkim i małym budynku przy Alejach Jana Pawła II 21a, nie zapewniają dostatecznych warunków do pracy, a jako
mało reprezentatywne są wręcz zaprzeczeniem samej idei promocji miasta
Leszna jako symbolu gospodarności, ładu i porządku. Tymczasem mamy tu
na środku Rynku ten pustostan. Myślimy, że oba biura jak najbardziej mogą
zafunkcjonować na drugim piętrze. Natomiast pierwsze piętro nadal będzie
pełniło swoją funkcję reprezentacyjną,
wystawową i konferencyjną, ale też będzie służyło jako sala ślubów. Na ostatniej kondygnacji nadal pozostanie galeria MBWA.
Jakie Pan osobiście ma nastawienie
do takiej zmiany miejsca pracy?
To jest piękne miejsce, w którym przyjemniej będzie pracować, spotykać
i rozmawiać z ludźmi oraz przekonywać ich, że pewne rzeczy przy zabytkach warto robić porządnie. Uważam,
że miasto powinno dać przykład jak
troszczyć się o to, co mamy najcenniejszego, o to co zbudowali dla siebie i dla nas nasi przodkowie.
W grudniu zapraszamy na świąteczny Rynek
Świąteczny nastrój pojawił się na Rynku już przed tygodniem, kiedy to Miejski Zakład Zieleni ustawił piękną choinkę. Ale tak naprawdę gwarno zrobiło się dopiero w niedzielę za sprawą
Caritas Archidiecezji Poznańskiej, która zaprosiła na festyn „Mikołajkowe
dobro ma barwy biało-niebieskie”. Były wspólne tańce, zabawy, konkursy
z nagrodami, świąteczny kiermasz oraz
żużlowcy leszczyńskiej Unii. Na początek pod ratuszem ścigali się żużlowiec Piotr Pawlicki, który wystąpił
na quadzie, z rajdowym kierowcą Piotrem Rudzkim. Następnie była prezentacja drużyna, a po niej kibice mieli
czas na zdjęcia i rozmowy z żużlowcami. Najważniejszym celem festynu
było jednak wsparcie remontu nowej
siedziby Domu Dziecka w Lesznie.
Dwa dni później Rynek już w pełni
rozpoczął świętowanie. 6 grudnia po-
południu odpalono świąteczne iluminacje, otwarto Leszczyński Jarmark
Świąteczny, a św. Mikołaj zaprosił dzieci do fabryki zabawek. Mieszkańcy
fot. Karolina Sternal
Wnętrze sklepu z cukierkami. Od lewej: Wioletta Polewicz, Kinga Majorek,
Elwira Michalewicz oraz właściciel, Antoni Kantecki
jąco udziału Pompeo Ferrariego w kolejnej przebudowie po pożarze w 1707
r. Przypisywane mu autorstwo obecnego wyglądu budynku opiera się jedynie
na pewnych analogiach stylistycznych
i jego związkom z rodziną Leszczyńskich. Z kolei poprzez powiązania z rodziną Sułkowskich z ostatnią przebudową prawdopodobnie miał coś wspólnego Dominik Merlini, autor między innymi warszawskich Łazienek. Ratusz jest
zatem dziełem różnych artystów z różnych epok, a tak jak go widzimy obecnie, w późnobarokowej, klasycyzującej
formie, powstał pod koniec XVIII wieku.
Z tym, że w 1790 roku znowu spłonął
i wówczas doszczętnie został zniszczony jego bardzo wysoki dach spadzisty – tzw. polski łamany, którego już nigdy nie odbudowano, ponieważ w kasie miejskiej brakowało pieniędzy, a niebawem wybuchły wojny napoleońskie.
Co prawda wszyscy przyzwyczailiśmy
się do tego wyglądu ratusza bez wysokiego dachu i trudno sobie nawet dzisiaj wyobrazić jak on by z nim wyglądał,
ale właśnie z tego powodu budynek
ma nieco zachwianie proporcje. Tego
nie widać z perspektywy Rynku, ale kiedy oglądamy rysunki elewacji, to da się
zauważyć wielkie dysproporcje pomiędzy korpusem budynku, a bardzo wysoką wieżą. Jeśli już jesteśmy przy wieży, to chciałbym jeszcze zwrócić uwagę
na obecny zegar. Został on zamontowany w 1956 roku bez zgody konserwatorskiej. Chcemy to zmienić i przywrócić dawny ciemny zegarowy cyferblat, który wydawał się nieco większy
od obecnego. Jestem przekonany, że te
planowane, kompleksowe działania
przy elewacji nadadzą ratuszowi piękny, dostojny wygląd. Z uwagi na wysokie koszty, problemy techniczne oraz
wątpliwości o charakterze doktrynalnym, prawdopodobnie nigdy nie zostanie odbudowany spadzisty dach tego budynku. Zbyt wiele czasu upłynęło
od jego zniszczenia w 1790 r. Mogłoby
to się zmienić w przypadku odnalezienia nowych źródeł, a dodam, że wszystko jest możliwe, bowiem przykładowo
całkiem niedawno w Rosji zostały od-
z ciekawością zaglądali do straganów
z jedzeniem, upominkami i rękodziełem. Na str. 10 pełny program Leszczyńskiego Jarmarku Świątecznego.
grudzień 2016 r.
35 000 EGZEmPLARZY
Program Leszczyńskiego
Jarmarku
Świątecznego
Rynek, 6-23 grudnia 2016 r.
godz. 14:00 – 18:00
Atrakcje:
• Karuzela dziecięca „wenecka”
• Kolejka reniferów
• Domki lokalnych wystawców z bogatą ofertą:
• Grzane wino, grzane piwo, kawa,
• Pierogi, sałatki rybne,
• Pierniki, ozdoby z pierników, makowiec, czekoladki
•
•
•
•
•
•
•
świąteczne, wyroby mięsne, sery twarogowe
w sam raz na sernik, kapusta z grzybami, bigos,
Soki naturalne, sery góralskie, bundz, bryndza,
smalce, sery w zalewach, oscypki z grilla
z żurawiną
Lizaki świąteczne,
Pieczywo i wyroby cukiernicze własnej produkcji
Produkty medycyny naturalnej, kompozycje
świąteczne, miody i kosmetyki naturalne
Dekoracyjne przedmioty z drewna i jeansu,
ozdoby świąteczne i artykuły dekoracji wnętrz,
meble poddane stylizacji
Wyroby warsztatu rękodzieła, stroiki, torby,
pudełka, wieszaki, wazoniki
Obrazy, grafiki
Wystawcy:
• Restauracja La Calma,
• Restauracja Artisan
• Smaki Regionów
• Leszczyńskie smaki
• Fundacja Zdrowa Natura
• Warsztaty z Wyobraźnią
• Centrum Integracji Społecznej
• MBWA
Iluminacje
• Żywa choinka
• Przejście-brama Prezent
• Tron-siedzisko z prezentem
• Kurtyny świetlne na Ratuszu
• Siatki LED nad ulicami Wróblewskiego i Brackiej
Wydarzenia:
Warsztaty
sobota, 10 grudnia, 14:00-16:00
• Karmniki dla ptaków
• Gwiazdy-ozdoby z bibuły
• Filcowe ozdoby świąteczne
Pieczenie pierników
niedziela, 11 grudnia 13:00 – 18:00
Zagroda żywych Reniferów
sobota/niedziela, 17/18 grudnia, 10:00 –
18:00
Polski Związek Łowiecki, leszczyńscy myśliwi
– gigantyczna zupa gulaszowa na dziczyźnie
Scena Jarmarku
„Na Starówce” powstaje we współpracy z Urzędem Miasta Leszna. Materiały przygotowuje Karolina Sternal
12
Nr 19 (90)
8 - 20 grudnia 2016 r.
35 000 EGZEmPLARZY
KULTURA
REKLAMA
Muszą być spełnione co najmniej trzy warunki, by się dzieciom podobało: musi się
sporo dziać, historia musi być prosta, zrozumiała i z happy endem, no i nie może
trwać zbyt długo. Do tego rzecz jasna należy jeszcze dorzucić dobre wykonanie
i atrakcyjne otoczenie, w którym historia się dzieje. No i gdy to wszystko
połączymy – sukces murowany. Potwierdzeniem tego jest „Wyprawa”. To sztuka dla
najmłodszych (przedszkole i pierwsze dwie, trzy klasy podstawówki). Przygody
początkowo skłóconych ze sobą reniferka Ojo i elfika Toto dziejące się na scenie
szybko wciągają widownie i to w sensie dosłownym. W sztuce istotnym elementem
jest interakcja z młodą widownią, a o tym, że owa młoda widownia jest bardzo
aktywna, przekona się każdy, kto na „Wyprawę” się wybierze. Gra dla dzieci wymaga
od aktorów między innymi refleksu, gdy przychodzi podejmować zabawne dialogi
właśnie z młodą publicznością. W „Wyprawie” oglądamy dwóch młodych aktorów:
reniferkiem Ojo jest Filip Milczarski, elfem Toto Daniel Mosior. Sztuka trwa niecałą
godzinę, a na scenie dzieje się naprawdę dużo. Aktorzy często schodzą ze sceny,
pojawiają się tuż obok rzędów widowni, grają razem z dziećmi wciągając je w historię.
To wszystko gwarantuje, że godzina mija jak z bicza trzasnął (także rodzicom),
a na końcu zostajemy z morałem, że zgoda buduje. No niby takie oczywiste, ale jakoś
nie bardzo w tym kraju to działa...
KULTURA
35 000 EGZEmPLARZY
REKLAMA
Repertuar na styczeń 2017
1 niedziela
2 poniedziałek
3 wtorek
4 środa
5 czwartek
6 piątek
7 sobota
8 niedziela
9 poniedziałek
10 wtorek
11 środa
12 czwartek
13 piątek - godz. 19:00
A. Czechow, Wiśniowy sadreż. J. Tomaszewicz.
III próba generalna z udziałem publiczności
14 sobota - godz. 19:00
A. Czechow, Wiśniowy sadreż. J. Tomaszewicz. PREMIERA
15 niedziela - godz. 19:00
A. Czechow, Wiśniowy sadreż. J. Tomaszewicz. PREMIERA
16 poniedziałek
17 wtorek
18 środa
19 czwartek
20 piątek – godz. 10:00, 12:00, 17:00
P. Jachowicz, Wyprawa reż. J. Sołtysiak
21 sobota – godz. 17:00
P. Jachowicz, Wyprawa reż. J. Sołtysiak
22 niedziela – godz. 19:00 (scena kameralna)
W. Szymanowska, Grubaskareż. B. Baraniak
23 poniedziałek
24 wtorek
25 środa
26 czwartek
27 piątek – godz. 12:00, 19:00
G. Zapolska, Moralność Pani Dulskiej reż. P. Grabowski
28 sobota
29 niedziela – godz. 19:00(scena kameralna)
D. Greig, G. Mcintyre, Przesilenie reż. A. Gryszkówna
30 poniedziałek
31 wtorek
Ceny biletów - normalny 35 zł, ulgowy 25 zł - do nabycia
w kasie Teatru Miejskiego (telefon 65 529 92 70)
i na www.bilety24.pl .
Wejściówki na próby generalne - w cenie 10 zł - do wykupienia
w Kasie Teatru tydzień przed próbą generalną.
Nr 19 (90)
8 - 20 grudnia 2016 r.
13
14
REKLAMA
Nr 19 (90)
8 - 20 grudnia 2016 r.
Biuro reklam i ogłoszeń
730 388 885
[email protected]
35 000 EGZEmPLARZY
PROMOCJA
Lokal użytkowy
w centrum Leszna do wynajęcia
(handel, usługi itp.)
32 metry kwadratowe
ul. Leszczyńskich 21
tel. kom. 505 017 320
KSIĄŻKA
35 000 EGZEmPLARZY
Nr 19 (90)
15
8 - 20 grudnia 2016 r.
REKLAMA
Wysłodki cz. II
Publikujemy drugą część wspomnień Łukasza Koniecznego zawartych
w książce Wysłodki. To nostalgiczna opowieść o Gostyniu oraz czasach
dzieciństwa i młodości spędzonych w tym mieście
Muzyka i ping-pong
W podstawówce miałem dwóch najlepszych kumpli, też Łukaszów. Jeden
Łukasz był wysoki, ja byłem średni,
a trzeci niski. Super wyglądaliśmy, stojąc obok siebie na apelu szkolnym, lub
prężąc dumnie pierś przy odliczaniu
na weufie. Oprócz tego, że się bardzo
kolegowaliśmy, razem słuchaliśmy muzyki. Ojciec jednego z nas był melomanem. Przez jakiś czas pracował za granicą i kupił za dolary – jak na tamte czasy, czyli końcówkę lat osiemdziesiątych – kosmiczny sprzęt grający: wzmacniacz i CD firmy Technics. Gdy mieliśmy lekcje na południową zmianę, przychodziliśmy do mieszkania kolegi, słuchaliśmy razem muzyki i oczywiście
się wygłupialiśmy, jak to chłopaki z podstawówki. Tata kolegi miał pokaźną kolekcję płyt analogowych, ale również
przywiózł zza oceanu kilkadziesiąt płyt
kompaktowych. Nie słuchał punka, jednak to z jego płyt pierwszy raz usłyszałem The Police czy The Talking Heads.
Płyty analogowe, ostrożnie wyciągaliśmy z okładek oraz folii i bardzo ale to
bardzo delikatnie kładliśmy na talerz
gramofonu, po czym wciskaliśmy guzik i muzyka grała. Nie pamiętam, które płyty nam się wtedy najbardziej podobały, ale to nie było najważniejsze.
Najważniejsze było to, że spędzaliśmy
razem czas i że mamy pewnie do dziś
wspólne muzyczne DNA.
Oprócz muzyki łączyło nas coś
jeszcze. Tym czymś był ping-pong.
W połowie podstawówki dwa razy w tygodniu nasza trójka i jeszcze jeden kolega, graliśmy w tę grę w niewielkiej
salce w budynku spółdzielni mieszkaniowej na tak zwanych Górach. Kolega
był potrzebny do debla, bo przy deblu
jest największa frajda. Można robić niesamowite ścinki i posyłać podkręcone
piłeczki na kanty stołu. Przed meczami kupowaliśmy w spożywcza ku wodę grodziską w szklanych butelkach.
W salce nie otwieraliśmy okien, a podczas gry pić bardzo się chciało. Każdy
miał inną rakietkę, więc by było sprawiedliwe często się nimi wymienialiśmy. Gdy skończyła się podstawówka,
skończył się też ping-pong. Zaczęły się
dziewczyny. Ale to już była zupełnie
inna gra.
Łukasz Mniejszy
Z dwóch moich najlepszych kumpli
Łukaszy z podstawówki, Łukasz Mniejszy zawsze chciał być i najczęściej był
we wszystkim pierwszy. Pierwszy pojawiał się w szkole, choć miał do niej
najdalej z wszystkich nas. Pierwszy
miał wieżę stereo marki Schneider
z osobnymi głośnikami. Zestaw posiadał dwie szuflady, więc mógł przegrywać muzykę z kasety na kasetę, co było bezcenną wartością. Pierwszy chciał
grać w tenis ziemny i zaraził do tej gry
innych. Pierwszy też miał prawdziwe
adidasy, a także frotkę na rękę i czoło
z prawdziwej froty. Pierwszy dostał
od rodziców gitarę akustyczną i pod koniec podstawówki grał już na niej kawałki Tiltu i Sztywnego Pala Azji zarówno szybkie, jak i te wolniejsze.
Chyba jako pierwszy z nas miał
też dziewczynę, ale tu mogę się mylić,
bo w podstawówce one nas jakoś tak
za bardzo nie interesowały. Za to na pewno jako pierwszy widział nagą dziewczynę i opowiedział kilku wtajemniczonym kumplom wszystkie szczegóły
i zakamarki, jakie zdołał ujrzeć przez
kilka krótkich, lecz dla niego jakże długich chwil. Wysłuchaliśmy przeżyć z rozdziawionymi buziami, bo do tej pory
widzieliśmy dziewczyny tylko i wyłącz-
nie w ubraniach. Nigdy się nie pokłóciliśmy z Łukaszem o dziewczyny, choć
znamy się od prawie czterdziestu lat.
Zawsze podobały nam się inne i chyba
podobało nam się w dziewczynach coś
innego. Nie wiem dokładnie co, ale
może na tym właśnie polega tajemnica, która sprawia, że się z jakąś dziewczyną zaczyna chodzić, a z inną nie.
Łukasz zawsze pierwszy z nas
wszystkich miał nienaganną, lekką
brązową opaleniznę, dodającą błysku. Gdy tylko w kwietniowy weekend słońce zaczynało trochę mocniej grzać, w poniedziałek w szkole
pojawiał się z uśmiechem na opalonej twarzy. To był jego znak rozpoznawczy. Łukasz Mniejszy zrobił jeszcze jedną rzecz jako pierwszy. Kilka
lat po studiach wyleciał do Australii
i osiadł tam na stałe. Jest pierwszym i chyba jedynym gostyniakiem,
który ma jednocześnie polskie i australijskie obywatelstwo. W Australii cokolwiek by nie robił i z kimkolwiek by tam żył, wiem, że słońca
mu nie zabraknie i nie musi martwić się o opaleniznę.
Łukasz Większy
Drugim moim najlepszym kumplem
w podstawówce był Łukasz Większy.
Znaliśmy się w zasadzie od urodzenia.
Gdy mieliśmy po niecałym roku, nasi
rodzice zamieszkali na tym samym
osiedlu, w blokach położonych naprzeciw siebie, oddzielonych jedynie piaskownicą, ławkami, trzepakiem, sznurami na bieliznę i śmietnikiem. Gdy
skończyliśmy dziesięć lat rodzice przeprowadzili się wspólnie na inne osiedle do większych, bo trzypokojowych
mieszkań. I tym razem bloki były położone obok siebie, choć już nie naprzeciw i znów piaskownicę i trzepak mieliśmy wspólny. Nie dość, że chodziliśmy do tej samej szkoły podstawowej,
nasi rodzice się znali, to jeszcze mieliśmy rodzeństwo w tym samym wieku. Z tym, że ja miałem o rok młodszą
siostrę, a kolega o rok młodszego brata. Wiele nas łączyło, jednak było coś,
co nas różniło. Tym czymś było masło,
którego ja nie znosiłem. On mógł za to
zjeść na moich oczach pół kostki samego masła i nie zwymiotować.
Łukasz Większy kojarzy mi się i zawsze będzie się kojarzył z Kanadą i muzyką. Tata Łukasza raz na jakiś czas
wylatywał w latach osiemdziesiątych
do Kanady zarabiać kanadyjskie dolary, które w kraju realnego socjalizmu
pozwalały na wyższy standard życia.
Z Kanadą związana jest też muzyka, bo
to właśnie stamtąd ojciec kolegi, który
był melomanem, przywiózł pierwsze
płyty kompaktowe, jakie w życiu widziałem i słyszałem na rewelacyjnym,
jak na ówczesne czasy sprzęcie stereo
marki Technics. To również w mieszkaniu kolegi wypatrzyliśmy, gdzieś
ukradkiem schowaną pod pufą, kolorową gazetę o nazwie Playboy. Nie pamiętam co prawda czy na posterze
w środku swe wdzięki prezentowała
wówczas blondynka czy brunetka, bo
to nie było takie ważne. Gdy przeglądaliśmy z wypiekami na twarzy kredowe kartki Playboya na pewno na czymś
innym skupialiśmy uwagę.
Pewnego razu na boisku szkolnym podczas jakiejś gonitwy biegłem
co sił i Łukasz Większy podstawił mi
nogę. Upadłem jak długi i zaorałem zębami w asfaltową nawierzchnię. Lewa, górna jedynka pękła na pół. Wstałem i na wpół nieświadom nadchodzącego bólu krzyknąłem, dlaczego to
zrobił? Łukasz spytał wówczas, że niby
skąd mógł wiedzieć, iż się przewrócę
i wypadnie mi połowa zęba? No właśnie skąd mógł wiedzieć, że jego czyn
będzie miał niemiłe dla mnie następstwa. My mieliśmy niewiele ponad dziesięć lat i byliśmy tylko niesfornymi
dzieciakami. Za to zarówno wtedy, jak
i dziś są dorośli, zachowujący się tak,
jakby nie wiedzieli, że ich działania
mogą spowodować w przyszłości konsekwencje nie tylko pozytywne, ale też
i negatywne.
Ciuchcia
Gdy chodziłem do podstawówki nie było tak jak teraz, że w zasadzie dziecko
może mieć każdą zabawkę, jaką tylko
wypatrzy na wystawie sklepowej lub
witrynie internetowej. Teraz tak jest
przynajmniej teoretycznie. Jedynym
ograniczeniem są pieniądze. Gdy miałem siedem lat w sklepach rzadko kiedy można było zabawki zobaczyć, a jeśli
już się pojawiły, nie robiły szału w głowie kilkulatka. Te zwykłe, szare i niezbyt fajne zabawki produkowane w krajach realnego socjalizmu, nawet jeśli rodzicom udało się kupić nie zachwycały.
Szał robiły zabawki z Pewexu, ale na nie
trzeba było mieć dolary, a tych nie było
za wiele lub nie było wcale.
Nie pamiętam większości zabawek, jakimi bawiłem się w dzieciństwie. Widocznie nie utkwiły w głowie, bo nie były specjalnie odlotowe.
Na pewno miałem konika na biegunach, którego najprawdopodobniej w jakiejś części zrobiła moja babcia, pracująca w Gostyńskiej Spółdzielni Pracy
Pallas. Na pewno posiadałem kolekcję
samochodzików czy innych pojazdów,
no bo każdy kilkuletni chłopak musi je
bez dyskusji posiadać. Reszta zabawek
nie wyróżniała się niczym szczególnym. Nie były ani kolorowe, ani wyjątkowe. Ot zapewne drewniane klocki
czy plastikowe figurki. Jednak jednej
zabawki nie zapomnę do końca życia,
może właśnie dlatego, że kiedy ją dostałem nie wiedziałem, że takie zabawki w ogóle realnie istnieją na świecie.
Miałem nie więcej niż 7 lat, gdy
poszliśmy z rodzicami i siostrą do dziadków na Święta Bożego Narodzenia. Panie zajmowały się podawaniem wcześniej przygotowanych potraw na wigilijny stół. Panowie pomagali paniom,
ale też rozmawiali jak to panowie, o sporcie, polityce i ogólnej sytuacji gospodarczej w kraju. Nas z siostrą najbardziej interesowała choinka, a w zasadzie to, co mieściło się w paczkach
pod nią umiejscowionych. W końcu
przyszedł ten czas i można było rozpakować prezenty. Mój miał kształt wąskiego, długiego prostokąta. Z wrażenia nie mogłem go przez dłuższą chwilę uwolnić z opakowania. Ręce nieporadnie starały się rozerwać pudełko, ale
karton trzymał mocno. Dziadek
AUTO SKUP
ZŁOMOWANIE
POJAZDÓW
TEL. 65 545 73 04
KOM. 606 982 046
OGŁOSZENIA DROBNE
Biuro reklam
i ogłoszeń
tel. 730 388 885
Redaktor naczelny: Arkadiusz Jakubowski;
Adres redakcji: ul. Hiszpańska 11 (wejście z boku budynku),
64-100 Leszno, tel. 730 388 885
[email protected], www.reporterleszczynski.pl;
Redaguje zespół: Karolina Sternal, Arkadiusz Jakubowski
Współpracownicy: Stanisław Zasada, Krzysztof Stephan,
Daniel Nowak, Justyna Rutecka-Siadek, Jacek Marciniak
(Radio Merkury Poznań), Mirosław Wlekły
Reporter leszczyński: Wydawca: Agencja Promocyjna
Ajak Arkadiusz Jakubowski, ul. Dąbrówki 4, 64-100 Leszno;
Druk: Polskapresse Oddział Poligrafia Drukarnia Poznań, ul.
Malwowa 158, 60-175 Poznań;
Biuro reklam i ogłoszeń: tel. 730 388 885,
[email protected], ISSN: 2299-4777
Za treść reklam i głoszeń redakcja nie odpowiada.
Wydawca nie przyjmuje i nie publikuje reklam i głoszeń
o zabarwieniu erotycznym.
Reporter Leszczyński jest monitorowany
przez Instytut monitorowania mediów
16
musiał pomóc. Gdy w końcu ujrzałem prezent, oniemiałem z wrażenia.
Była to półmetrowa ciuchcia. Ale nie
zwykła ciuchcia. Ona świeciła, poruszała się dookoła osi, wydawała dźwięki i buchała parą z komina. Nie mogłem dostać nic lepszego. Prezent trafiony w dziesiątkę. Zajął w mojej głowie wszystko, co było do zajęcia. Cieszył oczy, nos i uszy. Nigdy wcześniej
nie otrzymałem nic piękniejszego.
Bawiłem się ciuchcią tego wigilijnego wieczoru tak długo, aż wyczerpałem baterie. Nie miałem zapasowych, więc bawiłem się nią nadal,
ale już bez efektów dźwiękowych
i świetlnych. Oglądałem ją ze wszystkich stron, by nacieszyć oczy niebiesko-srebrną zabawką. Liczyłem kilka
razy wszystkie okna, koła i kominy.
Potrafiłem już czytać i pod spodem
ciuchci, obok kół znalazłem napis Made in China. Nie wiedziałem wtedy
co znaczy, za to teraz wiem, że już
w latach osiemdziesiątych Chińczycy
produkowali wszystko, co tylko można wyprodukować, z tą różnicą, że
w ówczesnej Polsce, nawet ich wyroby były czymś wyjątkowym.
Delfin z innej bajki
Pewnego razu odwiedziłem kolegę,
z którym chodziłem do tej samej
klasy podstawowej. Mieszkaliśmy
razem na osiedlu, z tym że mój blok
mieścił się na początku ulicy, a jego
REKLAMA
Nr 19 (90)
8 - 20 grudnia 2016 r.
35 000 EGZEmPLARZY
REKLAMA
na samym końcu. Spotykaliśmy się
codziennie mniej więcej w tym samym miejscu i o tej samej porze
idąc rano do Szkoły Podstawowej
nr 3 w Gostyniu. Podążaliśmy na lekcje razem, opowiadając z przejęciem
o kolejnych przygodach Załogi G czy
Delfina Um. Oczywiście oglądaliśmy
też Bolka i Lolka i Reksia, ale te bajki były na co dzień. Załogę G i Delfina Um mogliśmy oglądać raz w tygodniu i tylko po jednym odcinku,
jaki puszczała w latach osiemdziesiątych w swych dwóch programach
telewizja.
W Załodze G było sporo strzelaniny z laserów i kosmicznych potworów. Z kolei Delfin Um przenosił nas w świat oceanu. Oba światy,
zarówno ten fantastyczny, jak i ten
podwodny fascynowały nas. Każdy
z nich był równie daleki i egzotycz-
ny. Kosmos kojarzył nam się z pierwszym i jedynym jak dotąd polskim
kosmonautą Mirosławem Hermaszewskim. Z kolei największy zbiornik wody z jakim mogliśmy mieć
do czynienia to był Bałtyk, którego
woda w niczym nie przypominała
toni, w której pływał delfin Um.
A delfin pływał w wodzie wręcz przezroczystej.
Kolegę odwiedziłem nie po to,
by oglądać któryś z seriali animowanych dla dzieci, bo w latach osiemdziesiątych nie było ani dividi ani
pendrajwów, ani tym bardziej jutuba i te seriale telewizja transmitowała tylko i wyłącznie w ściśle określonych godzinach. Mieliśmy razem
odrabiać lekcje z geografii i przygotować się do sprawdzianu z matematyki. Tak się jednak złożyło, że
przez większość czasu przeznaczo-
nego na naukę opowiadaliśmy sobie o najnowszych przygodach francuskiego delfina. On co prawda nie
mówił po francusku, ale wydawał
z siebie niesamowity dźwięk, który
próbowaliśmy raz z większym raz
z mniejszym powodzeniem naśladować.
Próbowaliśmy też razem lub każdy na swój sposób śpiewać lub nucić tytułową, serialową piosenkę. Żaden z nas nie znał języka francuskiego, więc kaleczyliśmy strasznie
wymowę poszczególnych słów śpiewanych z pamięci. Ten ssak morski
był dla nas z zupełnie innej bajki.
Może nie lepszej niż Bolek i Lolek,
ale na pewno bardziej pożądanej. Bo
wszystko, co rzadziej dawkowane
jest szczególnie pożądane. Tym bardziej, jeśli jest do tego pełne kolorów i fantastycznych obrazków.
KSIĄŻKA