Trzeba coś robić, aby zabić nudę, bo inaczej ona nas zabije

Transkrypt

Trzeba coś robić, aby zabić nudę, bo inaczej ona nas zabije
O oazie w NCiK
49 To i Owo Legionowo
czwartek 9 grudnia 1999
Trzeba coś robić, aby zabić nudę, bo inaczej ona nas zabije
Sposób na nudę
W parafii Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa w Legionowie od dziewięciu lat gromadzi się grupka
młodych ludzi, którzy krótko nazywają się Oazą. Raz w tygodniu przychodzą do salki parafialnej i po
około dwóch godzinach z niej wychodzą - roześmiani i szczęśliwi. Z zewnątrz widać tylko, że gaszą i
zapalają światło.
Po wejściu w piątkowy wieczór na spotkanie grupy można się jednak dowiedzieć „po co to robią i
co robią oprócz tego", jak stwierdziła jedna z uczestniczek piątkowego spotkania.
Ruch Światło-Życie, popularnie zwany Oazą,
od nazwy wakacyjnych rekolekcji został założony przez księdza Franciszka Blachnickiego (19211987 r.). Wszelka działalność księdza rozpoczęła się od zaangażowania w kampanię wrześniową 1939
r., aż do kapitulacji. Potem rozpoczął działalność konspiracyjną przeciw hitlerowskiej Rzeszy. Został
za to skazany w 1942 r. na karę śmierci. Po prawie 5 miesiącach oczekiwania na wykonanie wyroku
został ułaskawiony, a wyrok przez ścięcie zmieniono mu na 10 lat więzienia po zakończeniu wojny.
W czasie pobytu na oddziale skazańców dokonało się jego nawrócenie i podjęcie decyzji o życiu w
Służbie Boga i o podejmowaniu wszystkich postanowień w świetle wiary, w czym umocnił go pobyt
w różnych niemieckich obozach i więzieniach w latach 1942-45.
Po zakończeniu wojny Franciszek Blachnicki wstąpił do Śląskiego Seminarium Duchownego w
Krakowie i w 1950 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Jako wikariusz w pracy duszpasterskiej
zwracał szczególną uwagę na formowanie grup elitarnych. Wtedy też wypracował metodę
dziecięcych rekolekcji zamkniętych (Oaza Dzieci Bożych), a z czasem prowadząc szeroką działalność
społeczną i kościelną w wielu ośrodkach podjął się zadania wprowadzania postanowień Soboru
Watykańskiego II do odnowy liturgii w Polsce. Przez lata praktyki duszpasterskiej opracował
koncepcję rekolekcji 15-dniowych i zastosował ją stopniowo do różnych grup młodzieży, dorosłych i
całych rodzin.
Ks. Franciszek opracował potrzebne pomoce także do pracy w ciągu roku i w ten, sposób Oazy
rozwinęły się w ruch, zwany dziś Ruchem Światło-Życie, który rozwijał się pomimo wielu trudności
zewnętrznych i przenikał na Słowację i do Czech, a także nawet do Boliwii.
Dziś w wielu polskich parafiach powstają coraz to nowe ośrodki modlitewno-formacyjne. Przez cały
rok spotykają się one raz w tygodniu na spotkaniu modlitewnym oraz także w małych,
kilkuosobowych grupach na tzw. formacji, czyli pogłębianiu wiary i wiedzy o Kościele, a także
pomaganiu sobie w rozwiązywaniu problemów z tym związanych.
W każdej z tych grupek jest jedna osoba, tzw. animator, który jest już trochę dłużej we wspólnocie i
może przekazać nowym uczestnikom to, co sam otrzymał wcześniej. Piątkowe spotkania wieczorem
mają zaś charakter bardziej modlitewny, informacyjny i rozrywkowy.
- Wspólnota daje mi wiele, przede wszystkim
poczucie, że mogę komuś coś dać, że jestem potrzebna,
że Pan Bóg mnie potrzebuje, aby coś dać innym właśnie przeze mnie - mówi Martyna. - Znalazłam
ludzi, z którymi mogę być blisko Boga, którzy mi doradzą w trudnościach i to w sposób taki
chrześcijański. Bycie w niej daje mi wielką potrzebę robienia czegoś, bo do tej pory to ja brałam.
Wiem po prostu, że jest wielka potrzeba by pomagać Chrystusowi, by pokazywać sens wiary innym
ludziom. Wielu ludzi zastanawia się dlaczego spotykają się akurat w kościele, a nie idą do kawiarni,
czy do kina.
- Trafiłam do Oazy przez koleżankę, której podobał się chłopak ze wspólnoty i głupio jej było samej
przyjść. Poprosiła więc mnie, żebym z nią poszła. No i z nią poszłam - mówi Paulina, studentka
1 roku ukrainistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Jest we wspólnocie od pięciu lat i na razie nie
chce odejść.
- Pierwsze moje wrażenie było bardzo przyjemne, bo przyszli do mnie jacyś ludzie i zaprosili mnie,
1/4
O oazie w NCiK
49 To i Owo Legionowo
czwartek 9 grudnia 1999
żebym z nimi usiadła. Od razu zaczęli ze mną rozmawiać i interesować się mną, no i przydzielili mi
takiego człowieka, który będzie za mnie odpowiedzialny. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten ktoś
nazywa się animator. Przeżyłam też wielkie zaskoczenie, gdy ktoś od razu mnie gdzieś zaprosił:
„Słuchaj, tu masz adres i przyjdź do mnie do domu, bo będzie takie spotkanie".
Ja oczywiście byłam zszokowana, ale też zaintrygowana,
bo nagle jakiś obcy człowiek chce mnie widzieć w swoim domu.
Jej chłopak, Tomek przyszedł trochę później, bo ponad dwa lata temu.
- Do kościoła chodziłem co niedziela na tę godzinę, na mszę, aby odwalić i odbębnić coś. Ale
jednocześnie kogoś szukałem, czegoś nowego. No i na początku roku szkolnego było ogłoszenie w
kościele. Ksiądz powiedział, że jakby ktoś chciał przyjść na spotkanie młodzieży, to bardzo
serdecznie zaprasza. Tak serdecznie i ciepło mnie przyjęli i to mi się spodobało. Zostałem. Przez
miesiąc nie mogłem chodzić, ale jak przyszedłem była mowa o jakiś animatorach i grupach i spytałem
się o co w tym wszystkim chodzi osoby siedzącej obok mnie. Od razu powiedziała mi, żebym
przyszedł na spotkanie. W ogóle nie wiedziałem o co chodzi, ale poszedłem i tak się zaczęło;
To był kosmos, ale jakoś mnie to zaintrygowało.
Agnieszka przyszła na spotkanie dziewięć lat temu, gdy wspólnota przy parafii dopiero powstawała.
- Przyszłam na spotkanie, bo wcześniej, w wakacje pojechałam na taki wyjazd. Nie wiedziałam, na
początku, że będą to rekolekcje. Ksiądz mi powiedział, że to taki obóz młodzieżowy, ale pod koniec
tych 15 dni, podczas nabożeństwa pokutnego, dotarło do mnie po co tam jestem. Jakoś Pan Bóg do
mnie dotarł i mój rozwój duchowy się rozpoczął. Zostałam, bo byli tam ludzie, z którymi można było
porozmawiać o problemach wiary, o innych tematach, ważnych dla każdego człowieka. Można ich
też było się poradzić, bo ci ludzie chcieli tego samego, żyć jakimiś wartościami. Wiedziałam, że sama
bym sobie nie poradziła i chyba nie wytrwała w wierze. Niektórzy jednak nie bardzo już pamiętają
powody dlaczego zaczęli być bliżej Kościoła.
Anka przyszła do wspólnoty, bo od kilku lat śpiewała już w zespole młodzieżowym, który grał na
Mszy św, czyli w scholi.
- Na początku była schola i Oaza, potem do scholi zaczęli przychodzić ludzie ze wspólnoty, a
jeszcze potem to w końcu my poszliśmy do nich i teraz wszyscy jesteśmy razem we wspólnocie i to
jest fajne. Ja po raz pierwszy przyszłam na spotkanie po wyjeździe do Wrocławia na Taize w 1995
roku. Pojechałam tam z ludźmi z Oazy i oni stworzyli tam fantastyczną atmosferę. Byli dla siebie
tacy życzliwi i naturalni, że można było przy nich być sobą i nikt się ze mnie nie śmiał. Wprawdzie
trochę się bałam potem przyjść pierwszy raz na wspólnotę, ale jak przyszłam to już zostałam.
Czasem powody przyjścia do Oazy bywają nawet bardzo oryginalne. Wspomina Grzesiek:
- Ja to przyszedłem tak dziwnie, bo
jeden powód to była ciekawość.
Znałem koleżankę, która tam była i ona mi dużo opowiadała. Drugi powód, to było tam kilku
"znanych mi kolegów, którzy nie cieszyli się wtedy zbyt dobrym poważaniem i pomyślałem, że się z
nich ponabijam. Kiedy jednak przyszedłem na spotkanie, to stwierdziłem, że ponabijam się innym
razem, bo 40 osób mnie onieśmieliło. Po spotkaniu młody i sympatyczny ksiądz zaprosił nas na
ciastka i dowiedziałem się dodatkowo, że jeszcze był fanem tego samego zespołu co ja. Tak więc
ksiądz i ciastka zauroczyły mnie w pewnym sensie i stwierdziłem, że
oni - katolicy nie są tacy źli.
Okazało się po prostu nagle, że człowiek wierzący nie musi być jakiś nienormalny i dziwny. Po
którymś spotkaniu zaczęło mnie wszystko interesować i okazało się że Kościół to nie tylko starsi
ludzie, ale młodzież także. Wejście do wspólnoty dało mi wiele, bo nauczyło mnie to odróżniać dobro
od zła i choć czasem nie zawsze mi się udaje wybierać dobro, ale wiem, że dała mi ona taki
fundament do rozwoju i bycia kimś.
Martyna przyszła do wspólnoty, ponieważ czuła się nie lubiana i nie akceptowana w szkole. W
pewnym momencie życia zaczęło jej to przeszkadzać.
- Przed wejściem do wspólnoty moje życie było jakieś takie nijakie, nie wiedziałam po co jestem, po
2/4
O oazie w NCiK
49 To i Owo Legionowo
czwartek 9 grudnia 1999
co żyję, do czego dążę. W szkole byłam jakaś taka nie chciana i na szczęście miałam dobrą rodzinę,
która mnie chroniła przed wieloma atakami ludzi, dawała bezpieczeństwo. Długi czas przychodziłam
do domu i trochę się przejmowałam tym, ale potem mi szybko to przechodziło i zapominałam, bo
miałam ochronę w rodzinie. Tak było do siódmej klasy. W ósmej klasie zaczęło mi się to nie podobać
i zaczęłam potrzebować innych ludzi, kogoś więcej niż rodzina.
- To chyba od ludzi się zaczęło, dopiero potem pojawił się Bóg. Ja chciałam się czegoś dowiedzieć.
Chciałam wiedzieć
po co ja tu w ogóle jestem, po co żyję
i do czego dążę. Chciałam znać odpowiedzi na pytania, które zadaje sobie każdy młody człowiek.
Byłam wychowana w rodzinie katolickiej więc kiedy koleżanka powiedziała mi, że mogę to
wszystko znaleźć w Oazie, to powiedziałam sobie dlaczego nie. I gdy przyszłam, to od razu zaczęli do
mnie wychodzić ludzie - kilka osób dosłownie, ale to wystarczyło i ci ludzie byli jacyś tacy naturalni,
taki jak powinien być człowiek. To było coś, czego nie mieli inni, na przykład w szkole. Każdy z nich
w tej wspólnocie miał w sobie jakąś taką chęć dawania. To mnie pociągnęło i odczułam wielką
potrzebę, że ja też bym taka chciała być i być z takimi ludźmi - wspomina Martyna.
Zdarzają się także trudne sytuacje. Choćby wtedy, gdy koledzy w klasie dowiadują się, o ich
„inności".
- W klasie jestem właściwie sam. Kiedyś odważyłem się i założyłem foskę i moi koledzy się
dowiedzieli, że jestem w ruchu i nie akceptują tego.
Niektórzy się śmieją
i to jest dla mnie trudne, bo jak każdy chciałbym być akceptowany. Z drugiej strony to jest dla mnie
bardzo ważne. Akurat mam takie trudne środowisko w klasie, więc to jest duże pole do świadczenia o
Bogu. Kiedyś założyłem koszulkę z napisem „Jezus moim Panem" i od razu usłyszałem wielkie
„Ojej!" i zupełnie nie mogę zrozumieć dlaczego ktoś może nosić coś dziwnego i nikt mu nic nie
powie, a czasem jest to nawet jakiś pentagram, czy inny znak szatana i wszystko jest w porządku, a ja
nie mogę nosić koszulki z Panem Bogiem - z żalem mówi Tomek.
Również Paulina będąc w liceum czuła się w jakiś sposób szykanowana i nie lubiana.
- Wysłuchiwałam mnóstwa nieprzyjemnych aluzji na mój temat, chociaż byli też inni ludzie czymś
się wyróżniający, ale nikt nic do nich nie miał. Więc
dostawało mi się trochę za wiarę.
Jednak wspólnota jest dla mnie czymś bardzo ważnym i wartościowym. Mogę dla kogoś coś zrobić i
to jest wspaniałe. Poza tym ksiądz kiedyś powiedział, że trzeba mieć perspektywę wieczności i bardzo
dobrze mi to jakoś zostało w pamięci.
Anka nie ma większych problemów ani na studiach ani w pracy, bo tam są ludzie wierzący.
- Wspólnota zabiera mi tak dużo czasu, że nie myślę nawet, co mogłabym robić, gdybym z niej
odeszła. Może nawet jest to też jakaś alternatywa na nudę. W pewnym sensie bowiem bycie we
wspólnocie daje pewne nawyki, przyzwyczajenia, jakoś organizuje życie człowieka - zapewnia,
Przyjaciół ma tylko we wspólnocie i wcale jej to nie przeszkadza, bo są to ludzie, z którymi może być
sobą i nie musi udawać.
- Wspólnota dała mi bardzo dużo, bo nauczyła, mnie myśleć poważnie o życiu. Dała mi pewne
wartości, spokój i możliwość bycia w Kościele w sposób pełniejszy. Dała mi także ludzi, którzy mi
pomagają i którzy są normalni. Oprócz tego data mi też Pawła.
W Oazie jest kilka par i jak wspominają dużo dały im wspólne wyjazdy, czy to na rekolekcje
oazowe, czy też na inne bardziej lub mniej modlitewno-turystyczne wyjazdy z księdzem.
- Szukałem towarzystwa innych ludzi, ale nie zaprzeczam, że także i kobiecego. Gdy się okazało,
że mam trudności z jedną kobietą, to chciałem odejść, ale gdy ją odnalazłem, to chciałem przez nią
zostać. Ta bliska mi osoba bardzo mnie teraz trzyma we wspólnocie, gdy jest źle, gdy są jakieś
problemy i sobie nie radzę - mówi Tomek, zadowolony, że razem z Paulina są w grupie przy parafii.
Ksiądz Grzegorz z parafii popularnie nazywanej wśród młodzieży „piekarnią" (znajduje się
rzeczywiście przy piekarni) potrafi zorganizować wspólne wyjazdy w sposób atrakcyjny i czasem
3/4
O oazie w NCiK
49 To i Owo Legionowo
czwartek 9 grudnia 1999
właśnie po takich wycieczkach ktoś we wspólnocie zostaje. Trzy spływy kajakowe, dwa wyjazdy
rowerowe po sanktuariach polskich, czy też nawet jednodniowe rajdy po okolicy Legionowa w
pewien sposób
przełamują barierę i pewne stereotypy.
Wyjazdy na Europejskie Spotkanie Młodych, do Taize, wyjazdy na spotkanie młodzieży w Lednicy,
czy nawet mecze koszykówki oraz nawet comiesięczne zabawy nazywane we wspólnocie „disk-rel"
są dla nich czymś, co ich zachęca do wspólnoty i co powoduje, że chcą „po Bożemu" przeżywać całe
swoje życie i wszystkie jego wymiary. W każdym razie na pewno się nie nudzą.
Monika Przybysz
4/4