Taniec trzeba tańczyć… - Akademia Humanistyczna im. Aleksandra

Transkrypt

Taniec trzeba tańczyć… - Akademia Humanistyczna im. Aleksandra
SPIS TREŚCI
Mniejsze zło ...................................................................3
radioatena.ah.edu.pl .......................................................4
Stypendia zagraniczne, czyli... ...................................5
Polski to język wolności ................................................8
Święta za Bugiem ........................................................10
Wszystkiemu winna Ameryka…?! ..............................12
Odwaga do marzeń siła do walki! ...............................13
Czarodziejem nie jestem... ...........................................16
Taniec trzeba tańczyć… ...............................................18
Życie to światło ...........................................................20
RECENZJE ..................................................................22
FELIETON ..................................................................23
Święta Bożego Narodzenia, Nowy Rok, za oknami widmo kryzysu
finansowego, drogowców jak zwykle zaskoczyła zima.
W związku z tym, życzymy Wam - Drodzy Czytelnicy:
- pełnych portfeli - żeby wystarczyło na prezenty,
- dużo śniegu - żeby wystarczyło na bałwana,
- dużo optymizmu - żeby wystarczyło na cały następny rok
Redakcja
Numer przygotowany
w ramach prasowych praktyk studenckich.
Opieka redakcyjna: Leszek Bugajski
Zespół redakcyjny - III rok Wydziału Nauk
Politycznych,
specjalność - dziennikarstwo:
Edyta Wittich (redaktor naczelna)
Anna Niska
Monika Poryszewska
Karol Arys
Marek Arys
Michał Ciuk
Fotografie: Kinga Siedlecka
Skład: Edyta Wittich. Krzysztof Leszczak
Wydawca:
Akademia Humanistyczna
im. Aleksandra Gieysztora
06-100 Pułtusk, ul. Daszyńskiego 17
www.ah.edu.pl
e-mail: [email protected]
MNIEJSZE ZŁO
W Audytorium Maximum zebrali się tłumnie ludzie z różnych pokoleń. Oprócz studentów
i wykładowców z naszej uczelni, w spotkaniu wzięli udział także mieszkańcy Pułtuska. Tematem debaty były dylematy rozwojowe Polski w latach 1980
– 1989.
Widownia przywitała generała brawami.
Pierwszy przemówił Rektor Akademii – Prof.
Adam Koseski. Rozpoczął od wymienienia polityków, którzy wcześniej nas odwiedzili (m.in. Lech
Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski). Dodał także,
że uczelnia otwarta jest na wszystkie orientacje polityczne, poza tymi zakazanymi przez prawo.
Generał rozpoczął – stojąc – od podziękowań Rektorowi, ciału pedagogicznemu i przybyłym osobom za inicjatywę spotkania i udział
w nim. Dorzucił, że nasza uczelnia ma wysoką renomę i notowania i że wymienieni przez Pana Rektora poprzednicy przy tym stole zapierają dech
i trudno jest sprostać oczekiwaniom tego Audytorium.
W swoim wystąpieniu poruszał wiele kwestii, przede wszystkim natury moralnej i polityki.
Mówił o tym, że historia staje się narzędziem polityki:
„Historia jest zainfekowana polityką i polityka
jest zainfekowana historią – historią odpowiednio dostosowaną do zapotrzebowania politycznego.”
Ponad to zaznaczał, że każdy ma prawo do
własnego widzenia przeszłości, teraźniejszości
i własnego spojrzenia w przyszłość.
„Chodzi o to, żeby zachowując to prawo jednocześnie zachować prawdę, zachować wierność faktom, empatię, zrozumienie dla innych, którzy
mogą kierować się, podążać zupełnie innymi ścieżkami, ale ich intencje trzeba odczytywać nie na za-
sadzie piętnowania, czy też na siłę gloryfikacji,
ale na zasadzie uznania realiów, rzeczywistości
danego czasu i przede wszystkim intencji.”
Generał wspominał II wojnę światową,
okres powojenny, kształtowanie się nowej rzeczywistości. Mówił o poczuciu odpowiedzialności za
Polskę i o tym, iż uważał, że tą decyzję (o wprowadzeniu stanu wojennego) trzeba podjąć i że
„(…) choć przyniosła wiele bólu i cierpień to jednak była mniejszym złem, była ocaleniem kraju
przed wielowymiarową katastrofą.” Cytował także Webera: „Etyka przekonań i etyka odpowiedzialności. (…) Czasami serce krwawi, ale głowa
podpowiada: musisz, powinieneś.”
Stwierdził też, że bez stanu wojennego nie
byłoby okrągłego stołu.
„Okrągły stół jest naszym wspólnym zwycięstwem – jednej i drugiej strony. To nie było tak,
że Solidarność rzuciła na kolana władzę.”
Prosił, żeby w pytaniach skierowanych do
niego nie było żadnych zahamowań i powiedział,
iż rozumie, że może być różny pogląd na wiele
spraw.
Drugą część spotkania – pytania do Generała, prowadził szef Związku Zawodowego Żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego – Pan Płk
Roman Orłowski. Powiedział on kilka słów
o książce Generała Jaruzelskiego i skierował się
do publiczności z prośbą o zadawanie pytań. Pytania były różne. M.in.: Jak Pan uważa – jak Pana
ocenią Polacy?, Jak Pan ocenia decyzję o uwolnieniu z internowania byłych opozycjonistów?, Czy
Pan uważa, że panował Pan nad aparatem represji,
3
radioatena.ah.edu.pl
czy on w pewnym stopniu rządził się własną mechaniką?,
Czy był Pan autorem pomysłu
o wprowadzeniu zakazu spożycia alkoholu po godz. 13:00?
Trzecim punktem spotkania było podpisywanie przez
Generała jego książki „Być może to ostatnie słowo. (Wyjaśnienia złożone przed sądem)”,
którą można było zakupić podczas debaty. ■
Edyta Wittich
4
To już 3 lata od kiedy Radio Atena nadaje
dla studentów Akademii
Humanistycznej w Pułtusku. Jednym z głównych
pomysłodawców stworzenia internetowego radia
studenckiego była Agnieszka Śnioch obecnie absolwentka AH. Przez 36 miesięcy skład redakcji zmienił się kilkakrotnie, wraz ze zmianą grup uczestniczących w warsztatach
radiowych.
Początkowo wszystkie materiały montowane były przed emisją. Jednak najważniejszym celem służącym doskonaleniu warsztatu
przyszłych dziennikarzy było wprowadzenie audycji nadawanych na
żywo. Dzięki nim radio stało się bardziej interaktywne, ale w dalszym ciągu niektóre materiały puszczane są z tzw. puszki.
Od 3 lat w ramówce naszego radia znajdują się stałe punkty
programu, które cieszą się niesłabnącą popularnością. Świadczy
o tym stała liczba słuchaczy. Do grupy tych programów należą: Tydzień w polityce, Atena na sportowo, Gaz do dechy oraz Polhity.
Muzyka jest nieodłącznym elementem funkcjonowania każdego radia, dlatego i u nas można usłyszeć wiele audycji muzycznych.
Na przykład przez dwa lata audycję z muzyką woodstokową przygotowywał rzecznik Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy – Krzysztof Dobies, który studiował na naszej uczelni.
Jak zawsze, tak i od października 2008 roku na antenie możemy usłyszeć głosy nowych prowadzących, gdyż do składu redakcji
dołączyli studenci 3 roku.
Redakcja Radia Atena jest stale otwarta na nowe inicjatywy,
dlatego ostatnio nawiązało współpracę z Liceum Ogólnokształcącym im. Piotra Skargi w Pułtusku. Wraz z pojawieniem się nowych
współpracowników na pewno wkrótce wzbogaci się ramówka radia
i wzrosną szanse na to, że każdy z naszych słuchaczy będzie mógł
jeszcze łatwiej znaleźć coś dla siebie.
Radio studenckie stwarza niepowtarzalne możliwości doskonalenia własnych umiejętności warsztatowych, nabierania praktyki,
gdyż daje możliwości sprawdzenia się w różnych radiowych rolach –
zarówno spikera, prowadzącego, jak i reportera.
Posłuchać nas możecie pod adresem podanym w tytule. ■
Karol Arys i Marek Arys
Stypendia zagraniczne,
czyli jak można urozmaicić sobie studia
Dzięki wielu umowom
podpisanym z zagranicznymi
uczelniami wyższymi nasi studenci mają coraz więcej szans
wyjazdów na zagraniczne stypendia. W większości przypadków
w ramach programów zorganizowanych i prowadzonych przez
Unię Europejską. Studenci naszej uczelni mogą wyjeżdżać na
stypendia z dwóch programów:
Erasmus- Mundus i Sokrates-Erasmus. Współpraca taka umożliwia
również
studentom
z zagranicy przyjazd do naszego
kraju.
Program Socrates Erasmus skierowany jest przede
wszystkim do uczelni, ich studentów i pracowników. W niektórych
jego
akcjach
mogą
uczestniczyć także inne instytucje, organizacje lub przedsiębiorstwa,
ale
takie,
które
współpracują z uczelniami. Celem Erasmusa jest podnoszenie
jakości kształcenia w krajach
uczestniczących w tym programie poprzez rozwijanie międzynarodowej współpracy między
uczelniami oraz wspieranie mobilności studentów i pracowników szkół wyższych.
Ogólnym celem programu
Erasmus- Mundus – jak czytamy na stronie internetowej programu – „jest podniesienie
jakości w europejskim szkolnictwie wyższym poprzez szerszą
współpracę z krajami trzecimi
Uniwersytet im. Ivana Franki we Lwowie
i wspieranie w ten sposób rozwoju zasobów ludzkich oraz promowanie dialogu i pogłębianie
zrozumienia między narodami
i kulturami”.
O warunkach, jakie należy spełnić, aby wyjechać na takie stypendium i szansach jakie
otwierają one przed młodymi
ludźmi rozmawiałam ze studentami naszej uczelni, którzy na stypendia właśnie wyjeżdżają,
którzy na stypendium aktualnie
przebywają i którzy ze stypendium już wrócili.
Martyna i Natalia - studentki II
roku politologii studiów II stopnia.
Zacznijmy
od
początku.
W tym roku zdecydowałyście
się wyjechać na stypendium.
Z jakiego programu, gdzie
i na jak długo wyjeżdżacie?
Wyjeżdżamy w ramach
programu Sokrates-Erasmus do
Uniwersytetu w Turku w Finlandii. Wyjeżdżamy już 6 stycznia,
na drugi semestr. Tam właśnie
już w styczniu rozpoczynają się
zajęcia, a semestr trwa do maja.
Dlatego też musimy wyjechać
szybciej.
W takim razie egzaminy na
naszej uczelni musicie zdać
wcześniej.
Tak już teraz, jeszcze
przed świętami musimy zdać
wszystkie egzaminy. Musimy
zaliczyć wszystko na naszej
uczelni, inaczej nie mogłybyśmy wyjechać.
5
Jakie musiałyście spełnić warunki, aby zakwalifikować się
na to stypendium?
Liczyła się średnia ocen
ze studiów i znajomość języka
angielskiego. Ale przede wszystkim musiałyśmy wypełnić bardzo dużo dokumentów.
Skąd dowiedziałyście się o możliwości takiego wyjazdu? Co
ostatecznie skłoniło Was do wyjazdu?
Trzeba zaznaczyć, że już
na II, III roku studiów myślałyśmy o tym, żeby gdzieś wyjechać. Jednak wahałyśmy się
trochę. Kiedy w końcu podjęłyśmy decyzję, okazało się, że
jest wolne tylko jedno miejsce.
Na początku tego roku akademickiego
dowiedziałyśmy
się
w uczelnianym Biurze Współpracy Międzynarodowej i Regionalnej, że jest możliwość wyjazdu
do Niemiec, Finlandii, Rosji, na
Litwę, Ukrainę bądź Białoruś.
Zdecydowałyśmy się na wyjazd
do Finlandii.
Czego się spodziewacie po takim wyjeździe? Czy myślicie,
że przyniesie on Wam jakieś korzyści?
Przede wszystkim poznanie nowej kultury, zdolność nowego
postrzegania
świata,
rozwijanie umiejętności. Nie wiążemy tego ściśle z rozwojem naukowym, to również, ale przede
wszystkim spodziewamy się, że
zmieni to nasz sposób postrzegania i pojmowania świata oraz innych rzeczy. Wyjeżdżamy na
studia na ogromnym międzynarodowym uniwersytecie, gdzie będą studiowali ludzie z różnych
krajów, różnych kultur. Również
podszkolimy swój angielski.
Jest to wyjazd na długi okres
czasu, daleko od domu. Czy
jest coś czego się obawiacie?
6
Zmiana miejsca zawsze
wiąże się z jakimiś obawami.
Na pewno pierwszą taką obawą
jest to, czy uda nam się tam zaaklimatyzować. Nowe miejsce,
nowy uniwersytet, wykłady w języku angielskim, musimy tam
zdać egzaminy. Nie jedziemy
przecież tylko się bawić. Jednak
na razie dostrzegamy więcej plusów niż minusów tego wyjazdu.
Karol i Marek – studenci III roku politologii studiów I stopnia.
Wy już wróciliście z wymiany.
Powiedzcie kiedy, gdzie i w ramach jakiego programu wyjechaliście?
Byliśmy w Klaipedzie na
dalekiej Litwie. Program, jaki pozwolił nam wyjechać na stypendium
zagraniczne,
to
Erasmus-Socrates, który obecnie prawdopodobnie zmienił nazwę na Erasmus. Byliśmy tam
tylko podczas semestru letniego.
Niestety, nie było możliwości
przedłużenia, ponieważ kończyliśmy właśnie 2 rok studiów.
Co was skłoniło do podjęcia decyzji o wyjeździe?
Chęć przeżycia przygody,
zrobienia
czegoś
nowego,
przede wszystkim poznanie kultur, zwyczajów ludzi z innych
krajów europejskich, ale głównie nostalgia, jaka panowała
w Pułtusku skłoniła nas do tej decyzji.
Jakie musieliście spełnić warunki aby wyjechać?
Warunkiem było wypełnienie podania.
Czy było coś, czego obawialiście się przed wyjazdem?
Raczej niczego się nie obawialiśmy, na pewno barierą
mógł być język litewski gdyż
wcześniej gościliśmy dwie dziewczyny z Litwy i naprawdę wyda-
wał się bardzo trudny do
opanowania.
Jak wyglądał cały wasz wyjazd?
W styczniu wsiedliśmy
w autobus, tutor odebrał nas na
przystanku autobusowym w Klaipedzie, wypełnił kilka formalności związanych z jego
obowiązkami.
Mieszkaliśmy
wszyscy razem, mamy tutaj na
myśli grupę Sokrates- Erasmus,
w akademiku w dantejskich warunkach. 4,5 miesiąca studiowaliśmy w języku angielskim
i litewskim.
Czy sądzicie, że ten wyjazd
przyniósł Wam jakieś korzyści?
Przygodę, nowe doświadczenie, kilka lekcji gotowania,
znajomości innych kultur, ludzi,
języka, niezapomniane wspomnienia. A najważniejsze to chyba to, czego Polacy wciąż nie
mają, czyli odczucie pewnej
swobody, pomocy ze strony innych, wsparcia, a nie zawiści,
zazdrości i ciągłego podstawiania nóg. Spojrzenia na pewne
rzeczy z dystansem.
Czy ponownie zdecydowalibyście się na taki wyjazd?
Na pewno tak, ale do innego kraju może Dania, Szwecja.
Na pewno te dwa kraje.
Ina – studentka II roku Filologii polskiej studiów II stopnia.
Pochodzisz z Białorusi. Przyjechałaś do Polski w ubiegłym
roku. W ramach jakiego programu przyjechałaś i na jak
długo?
Przyjechałam z programu
Erasmus-Mundus na dwa lata,
na studia magisterskie uzupełniające.
Obecnie jesteś na drugim
roku studiów filologii polskiej
Przede wszystkim poszerzę swoje wykształcenie. Z pewnością pomoże mi to znaleźć
dobrą pracę dzięki znajomości
języków. Chciałabym zostać tutaj, w Polsce. To również znakomita okazja na poznanie
nowych ludzi. Mam tu już wielu
przyjaciół, z którymi mam nadzieję utrzymywać kontakt. ■
Przygotowała Anna Niska
Akademia Humanistyczna w Pułtusku
na Wydziale Filologii Polskiej.
Jaka jest Twoja macierzysta
uczelnia?
Co
studiowałaś
w Białorusi?
W tym roku skończyłam
studia na kierunku filologii rosyjskiej na Narodowym Uniwersytecie Brzeskim im. A. Puszkina.
Jakie warunki trzeba było spełnić, aby z Twojej uczelni wyjechać na takie stypendium?
Przede wszystkim trzeba
było mieć odpowiednio wysoką
średnią ocen, działać naukowo
oraz w różnych organizacjach studenckich.
Jakie były Twoje oczekiwania
względem tego wyjazdu, jak
go sobie wyobrażałaś?
Nigdy wcześniej nie myślałam o tym, żeby studiować za
granicą, chciałam normalnie
skończyć studia w kraju. Jednak
lubiłam przyjeżdżać do Polski,
więc wiedziałam jak wygląda tutejsza rzeczywistość, chociaż nigdy nie słyszałam o Pułtusku.
Co skłoniło Cię, aby przyjechać właśnie do Polski?
Tak jak już wspomniałam
bardzo lubię Polskę, mam polskie korzenie i traktuję ten kraj
jako swoją drugą Ojczyznę.
Jak wygląda Twoje
życie w Polsce? Co
Ci się tu podoba
a co nie?
Zawsze mieszkałam z rodzicami.
Teraz
mieszkam
w akademiku, dlatego muszę sama radzić sobie z różnymi
problemami, uczę się
tu odpowiedzialności.
Jak sądzisz, jakie korzyści
przyniesie Ci ten wyjazd?
Akademik w Pułtusku
Litwa - Uniwersytet w Kłajpedzie
7
Polski to język wolności
Panie Ambasadorze, bardzo miło nam gościć Pana w murach Akademii Humanistycznej w Pułtusku.
Ja z kolei jestem bardzo miło zaskoczony,
że studenci mnie zaprosili. Pracowałem tu ponad
10 lat jako wykładowca.
To prawda, że zaproszenie wyszło z inicjatywy
studenckiej i cieszymy się, że Pan zaszczycił nas
swoją obecnością w dniu dzisiejszym. Chciałbym zapytać jak Akademia Humanistyczna
wpłynęła na Pana życie i karierę naukową?
Nie jestem typowym naukowcem. Jako człowiek opozycji zajmowałem się historią Europy
Środkowej i Wschodniej XX wieku. Ten przedmiot wykładałem tu od 1995 roku. Skupiałem się
na nazizmie, komunizmie i próbach buntu jednego
podmiotu przeciwko drugiemu podmiotowi. W Pułtusku nie publikowałem, ale to co dało mi olbrzymią satysfakcję, to właśnie zajęcia ze studentami.
Mogłem im przekazać to, czego wcześniej nie wiedzieli. Z wykładów mogli skorzystać szczególnie
studenci z Białorusi i Ukrainy, którzy dowiedzieli
się wielu nowych rzeczy, o których nie słyszeli na
lekcjach historii w ich krajach. Podkreślam, że moja działalność w Pułtusku nie była działalnością naukową, tylko działalnością wykładowcy. Wydaje
mi się, że porządnie wywiązałem się z tego zadania.
Studenci często wspominają, że miał Pan bardzo dobry kontakt ze studentami. Jak wyglądają wspomnienia Pana dotyczące studentów?
8
Uważam, że wykładowca ma obowiązek nawiązać dobry kontakt ze studentami. Nie chcę się
chwalić i mam nadzieję, że nie zostanie to tak odebrane, ale pamiętam, że na tłusty czwartek przyniosłem na wykłady pączki, którymi częstowałem
studentów.
Podejrzewam, że nie trzeba było namawiać studentów do konsumpcji...
(śmiech) Pamiętam też jak studenci z Pułtuska przyjechali do Warszawy na wystawę polsko
– węgierską, którą można było obejrzeć w Bibliotece Narodowej. Każda dziewczyna z tej okazji
dostała ode mnie kwiatek. Uważam, że relacja
między studentami a wykładowcą działa także
w drugą stronę i należy tą relację pielęgnować.
To zapewne procentuje w przyszłości.
Proszę Pana, podam prosty przykład. Idąc
Krakowskim Przedmieściem do Związku Literatów Polskich (to było tydzień temu) usłyszałem
wołanie od strony Uniwersytetu: Panie Profesorze, Panie Profesorze. Odwracam się i widzę, że
biegnie w moją stronę dziewczyna. Dodam, że
bardzo ładna dziewczyna (uśmiech). Okazało się,
że to przesympatyczna studentka z Pułtuska. Nie
pamiętałem jej. Dziękowała mi za wykłady. Spieszyłem się, więc powiedziałem, że chętnie zaprosiłbym ją na kawę, ale niestety za pięć minut mam
spotkanie i muszę iść. Na to dziewczyna, dodam
że bardzo ładna, a to oczywiście ważne (śmiech)
zapytała mnie: Panie Profesorze, czy mogę Pana
Profesora pocałować? I pocałowała.To właśnie
jest nagroda za tę ciężką pracę. To jedno z wielu
przemiłych wspomnień tego, co mnie spotkało ze
strony studentów. Miałem okazję gościć w swoim
domu studentów z całej Polski: z Warszawy, Poznania, Krakowa, którzy pisali prace o roku 1956
na Węgrzech. Mieli do mnie wiele pytań, chcieli
skorzystać z mojej wiedzy na ten temat. To jest
wielka nagroda, jaką może otrzymać wykładowca,
nie mówiąc o pocałunkach (śmiech).
Panie Ambasadorze, jaką rolę odegrało dziennikarstwo w Pana życiu? Wiem, że z licznych pasji, posiadł Pan również dziennikarską.
W 1956 roku dostałem tak zwany ”wilczy
bilet” i nie mogłem studiować. Musiałem iść do
pracy, gdyż taki był przymus. Załapałem się na
etat w drukarni. Przez jeden rok chodziłem do szkoły poligraficznej i tam zakładaliśmy pismo „Młody Drukarz”, które wychodzi do dnia dzisiejszego
na Węgrzech.
Znaczy to, że Pan Ambasador jest współzałożycielem tego pisma?
Tych, którzy je zakładali było trzech. Zaproponowano nam przejście do dziennikarstwa poważnego, ale ja odmówiłem, ze względu na
przekonanie, że w tamtym ustroju dziennikarz nie
mógł być czysty.
Jak dalej potoczyły się Pana losy?
Wybrałem pobyt w Polsce w 1962 roku.
W 1970 r. zostałem kierownikiem redakcji węgierskiej miesięcznika ”Polska”(czyt. Polska zachód).
Było to moim zdaniem jedno z najlepszych czasopism kulturalno-propagandowych w tamtych czasach w Europie. Udało mi się w tym piśmie
umieścić artykuł własnego autorstwa dotyczący relacji węgiersko-polskich. W 1981 r. redakcja węgierska została zamknięta, ponieważ władze
węgierskie, nie przekazały pisma prenumeratorom, z powodu, jak to określano „szalejącej zarazy
solidarności”. Pracowałem w radio i telewizji, oczywiście nie na etacie, gdzie posiadłem doświadczenie dziennikarskie.
Jest Pan również autorem filmów dokumentalnych. Jakie to filmy?
Były to filmy o uchodźcach polskich od
1939-1945 roku na Węgrzech. Był to w tym czasie
temat tabu na Węgrzech. Ambasada Węgierskiej
Republiki Ludowej w reakcji na film zwymyślała
mnie od faszystów. Film ukazał się na Węgrzech
po dwóch latach. Cenzura wycięła z godzinnego obrazu ponad pięćdziesiąt minut. Był to początek mojej działalności dziennikarskiej.
Jakie miejsce w Pana Ambasadora działalności
dziennikarskiej odegrało radio?
W 1976 r. jako etnograf prowadziłem program w Polskim Radiu, dotyczący folkloru i muzyki ludowej Węgier. Odbył się on w 20
odcinkowym cyklu. Jestem także współautorem
czterogodzinnej audycji dokumentalnej na temat
uchodźstwa polskiego. Praca przy audycjach radiowych jest niezmiernie wymagająca, ponieważ już
taka audycja wymaga około 30 godzin wywiadów...tyle w owym czasie nagraliśmy materiału.
Było to emitowane w Polsce kilkakrotnie, a na Węgrzech po ciężkich bojach wyszło już po cenzurze.
Na początku strajku w 1980 r. pracowało nad tym
ponad trzydziestu polskich aktorów i pamiętam,
że maluchem przywoziłem tych aktorów na miejsce nagrań.
Panie Ambasadorze,
chciałbym
zapytać
o pierwszy Pana kontakt z Polską i relacje polsko- węgierskie w czasach Solidarności?
Moje pierwsze kontakty z Polską to jest
1940 r., ponieważ mieszkałem w Budapeszcie na
rogu Placu Piłsudskiego. Zawsze chodząc na spacer z mamą zatrzymywaliśmy się przy pomniku
Józefa Piłsudskiego, a ja wujka Piłsudskiego ciągnąłem za wąsy. To był mój pierwszy kontakt
z Polskością. Samuel Engelmayer, mój pradziad
był opatem i pochodził z osadnictwa saskiego. Sasi węgierscy byli patriotami i uczestniczyli we
wszystkich powstaniach na Węgrzech. Propolska
sympatia jest częścią patriotyzmu węgierskiego.
Ja się uczyłem na Węgrzech w języku węgierskim
pieśni: „Boże coś Polskę...”
W 1956 roku była wielka demonstracja solidarnościowa z Polską, kiedy to wszystkie dzienniki opublikowały przemówienie Gomułki. Od tego
zaczęło się powstanie węgierskie. W ten sposób
trafiłem do Powstania. Potem język polski stał się
niesamowicie popularny. Język polski był językiem wolności. W 1960 roku przyjechałem rowerem do Polski. Był to inny kraj porównując
z krajem kadarowskim. Jazz, dżinsy, kluby studenckie, malarstwo abstrakcyjne, autostop. Chciałem studiować, ale ambasada węgierska to mi
uniemożliwiła. Pracowałem jako tłumacz, pośrednicząc pomiędzy polskimi i węgierskimi intelektualistami. ■
Rozmawiał Michał Ciuk
Dokończenie rozmowy z Ambasadorem Akosem Engelmayerem już w kolejnym numerze
"Interlinii".
9
Święta
za Bugiem
Katja, Varja, Ina, Sergiej
i Marina opowiedzieli nam jak
wyglądają święta w ich krajach,
jakie tradycje zachowały się
w ich rodzinach i co chcieliby
w tym roku dostać od Dziadka
Mroza.
Katja - Brześć, Białoruś
W moim kraju, jeszcze od
czasów Związku Radzieckiego,
zachowała się tradycja obchodzenia Nowego Roku w większym
stopniu niż Bożego Narodzenia.
Nie jest to dobre, ponieważ święta noworoczne obchodzimy wcześniej niż Boże Narodzenie, a to
nakłada się z postem. Jestem wyznania prawosławnego, więc
święta obchodzę 7 stycznia.
Jeśli chodzi o symbole
świąteczne, to u nas Świętego
10
Mikołaja nazywamy Dziadkiem
Mrozem. To taka cudowna postać. Mieszka u nas- na Białorusi w Puszczy Białowieskiej. Ma
tam nawet swoją siedzibę, w której znajduje się przepiękne muzeum. Dziadek Mróz ma też
wnuczkę, która nazywa się Sniegureczka. Do ich domku często
przyjeżdżają wycieczki. Jest tam
ciekawy zwyczaj. Jeżeli dziewczyna spojrzy w lustro znajdujące się w pokoju wnuczki
Dziadka Mroza, to zawsze będzie piękna, młoda i uśmiechnięta. I tak, dziewczyny zawsze
ustawiają się w kolejkach do tego lustra.
Oczywiście Dziadek Mróz
przynosi dzieciom prezenty, upominki. Dzieci zawsze wcześniej
piszą do niego listy, a później
czekają na spełnienie próśb. Po
kolacji przychodzi Dziadek
Mróz ubrany w biało- czerwony
kożuch. Ma on długą brodę, laskę i duży worek.
Podobnie jak w Polsce mamy wiele symboli świątecznych,
choć są one mniej związane z religią. W każdym domu jest choinka, pod nią Dziadek Mróz
z wnuczką. W dużych miastach
ubieramy drzewka w kolorowe
ozdoby i światełka.
Jeżeli chodzi o prezent,
który chciałabym dostać, to możliwość spotkania się z najbliższy-
mi, bo
domem.
bardzo
tęsknię
za
Varja - Irkuck, Rosja
U nas ze względu na stary
system święta cerkiewne, kościelne zostały wymazane. Bardziej obchodzimy Nowy Rok
niż Boże Narodzenie, ale jeszcze w wielu rodzinach obchodzi
się święta zgodnie z tradycją.
Na przykład w mojej rodzinie
zawsze w Boże Narodzenie spotykamy się w małym rodzinnym
gronie. Mama piecze gęś, którą
podaje na starej, pięknej porcelanie, zachowanej jeszcze po mojej prababci. U nas nie ma
czegoś takiego jak w Polsce 12 symbolicznych potraw. Po
prostu przygotowujemy coś dobrego, świątecznego. Coraz częściej w nocy ludzie chodzą do
cerkwi modlić się. Wcześniej
czegoś takiego nie było, teraz ta
tradycja wraca. Tam odbywa się
Służba, a chór śpiewa świąteczne pieśni.
Bardziej uroczyście obchodzimy Nowy Rok. Wtedy
wyrywa się cała energia narodu.
Na przykład u mnie, na Syberii
czekamy na dwunastą godzinę
pijąc szampana. Mamy taki
ciekawy zwyczaj: na kartce
piszemy
swoje
marzenie,
następnie palimy to, a popiół
wsypujemy
do
szampana.
W
czasie
kiedy
dzwony
wybijają północ trzeba wykonać
te
wszystkie
czynności
i oczywiście wypić szampana.
Z racji, że mamy dużo śniegu,
w miastach budowane są miasteczka z lodu. Są tam piękne
rzeźby, figury, nawet zjeżdżalnie. Bawią się dzieci i dorośli.
W noc Sylwestrową są tam tłumy. Ludzie zjeżdżają przy 30-tu
stopniach mrozu, na dole czekają na nich wcześniej przygotowane sałatki i szampany. Wszystko
razem tworzy cudowną atmosferę.
Jeśli chodzi o prezenty, to
w tym roku chciałabym dostać
od Dziadka Mroza wycieczkę do
Afryki, na sawannę.
Ina - Brześć, Białoruś
Święta obchodzimy bardzo podobnie jak w Polsce. Mamy oczywiście pewne swoiste
zwyczaje, ale ogólnie są one bardzo podobne. Z racji, że moja
mama jest katoliczką a tata prawosławnym, w naszym domu
święta obchodzimy dwa razy. Ja
też jestem katoliczką, tak więc
Wigilię mamy 24 grudnia. Nie
mam niestety dużej rodziny,
więc zbieramy się we czwórkę:
rodzice, moja siostra i ja. Przygotowujemy świąteczne potrawybarszczyk, rybę. Staramy się
przygotować dwanaście potraw,
ale nie zawsze nam się to udaje.
Według tradycji zostawiamy też
jedno wolne nakrycie dla gościa. Przed kolacją czytamy
ewangelię, później dzielimy się
opłatkiem i składamy sobie życzenia. Przy stole rozmawiamy,
śpiewamy kolędy, później idziemy na pasterkę. W Kościołach
są duże, ozdobione choinki, zbudowana jest stajenka w niej żłóbek. U mnie w domu też
oczywiście jest choinka, pod nią
stawiamy małą szopkę. Zawsze
choinkę ubieram tylko ja z siostrą, dopiero w dzień Wigilii.
W tym roku dostałam już
od życia wiele prezentów, ale od
Dziadka Mroza chciałabym dostać jeszcze wycieczkę do Grecji.
Siergiej - Kieszyniów, Mołdawia
Nasz kraj jest mały, ma tylko 4 mln mieszkańców, dlatego
tradycje nie są utrzymywane.
Bardziej znacząca u nas jest Wielkanoc. Boże Narodzenie jest
świętowane dużo spokojniej. Obchodzimy je zawsze z 6 na 7
stycznia. Wtedy dzieci przebierają się w zabawne stroje, czasami
także dorośli malują sobie twarze chodzą do różnych domów
i recytują wiersze albo śpiewają
o nadchodzących świętach. W zamian mogą dostać pieniążki, zazwyczaj są to jednak słodycze.
Jeżeli są to dorośli to można im
także dać czerwone wino.
Na Nowy Rok ubieramy
choinki i trzymamy to wszystko
jeden tydzień do Bożego Narodzenia.
Myślę, że to co mam jest
wszystkim co chciałbym otrzymać od Dziadka Mroza. Najważniejszym
prezentem
jaki
chciałbym dostać to dobrze
zdać egzaminy. Chciałbym pojechać do domu spotkać się z moimi przyjaciółmi i rodzicami.
Maryna - Rywne, Ukraina.
Nie mamy wielu tradycji
na Święta Bożego Narodzenia,
bardziej świętujemy
Nowy
Rok. 1 stycznia siadamy przy
stole, świętujemy w domu, natomiast w Święta Bożego Narodzenia wszyscy chodzimy do
Cerkwi. W domu mamy 12 różnych potraw i oczywiście wszyscy powinni spróbować każdej
z nich.
Podczas świąt miasta, ulice są kolorowe. Jest dużo lampek, ludzie dekorują nimi
balkony i okna.
Jedną z tradycji jest to, że
dzieci 7 i później na 14 stycznia, czyli „Nowy Stary Rok” kolędują. Z tym, że przebierają się
dopiero na 14 stycznia. W zamian oczywiście dostają poczęstunek bądź pieniądze.
Moim wymarzonym prezentem w tym roku jest podróż
do Włoch, ale to dopiero w maju. ■
Anna Niska
Marek Arys
Karol Arys
11
WSZYSTKIEMU WINNA AMERYKA…?!
Sabina Wiedeńska, 69 lat
- mieszka w Stanach Zjednoczonych od 15 lat
Jak wyglądają przygotowania do świąt Bożego
Narodzenia w Ameryce?
Przygotowania są bardzo podobne do polskiej tradycji, obejmuje dekorowanie domów, choinki, przygotowanie potraw oraz prezentów,
wysyłanie kartek – ogólnie dużo zamieszania oraz
radości. Zaznaczę, że w USA święta Bożego Narodzenia nie mają takiej wagi jak w Polsce. Są jednak tak różnorodne, jak zamieszkujący je ludzie.
Amerykanie zebrali to, co najpiękniejsze i wszystko wrzucili do jednego wielkiego worka - świąteczną choinkę, udekorowaną lampkami i bombkami,
wystawny świąteczny obiad, prezenty, karty świąteczne, czy też zwyczaj dekorowania okien świątecznymi lampionami. Typowo amerykańskie
świąteczne postacie to nie tylko Św. Mikołaj, ale
także czerwononosy renifer Rudolph oraz Frosty –
„zmarznięty” bałwanek.
Jak ubrana jest choinka? Kiedy przynoszone są
prezenty i od kogo?
Choinkę w USA ubiera się na długo przed Bożym Narodzeniem, jednakże zaraz po Świętach usuwa się ją z mieszkania. Jest też absolutny szał
dekorowania domów. Dom musi być piękniejszy,
lepszy i bardziej świecący niż dom sąsiada. To jest
podstawa! Amerykanie prześcigają się w wymyślaniu różnego rodzaju dekoracji świątecznych, przy
12
czym choinka, dla nas wciąż najważniejsza, dla
nich jest ważnym, ale jednak, dodatkiem. Święty
Mikołaj zostawia prezenty pod choinką, a drobiazgi do powieszonych na kominku kolorowych skarpet, wydzierganych samodzielnie, albo kupionych.
Dzieci zostawiają Mikołajowi ciasteczka i mleko,
czasem nawet drobne upominki, które także same
zrobiły w domu, bądź na zajęciach w szkole.
Najbardziej widoczna i rzucająca się w oczy
w czasie przygotowań do Bożego Narodzenia
jest wszędobylska komercja, która niewątpliwie
opanowała ten naród jako jedna z pierwszych.
Kiedy w Stanach zaczyna się przedświąteczne
szaleństwo?
Święta w Ameryce oznaczają ogromne wydatki zaczynające się już dużo wcześniej. To dobry
okres dla sprzedawców. Amerykanie świętują Boże Narodzenie zarówno na plaży jak i w otoczeniu
zaśnieżonych górskich szczytów. Jak kto lubi.
Pierwsze oznaki świątecznego szaleństwa można
zauważyć już po Święcie Dziękczynienia, obchodzonym w czwarty czwartek listopada. Można wtedy załapać się na promocje, bo sklepy oferują
zniżki na wszystkie towary, które mogą stać się
świątecznymi prezentami. Przed dużymi centrami
handlowymi roi się także od wolontariuszy zbierających datki na cele charytatywne. Jest ich cały
ogrom na ulicach. Amerykanie chętnie wrzucają
pieniądze do puszek, czując, że w ten sposób robią
coś wyjątkowego. Bardzo silna staje się wtedy
chęć pomagania i obdarowania biedniejszych. Wiele firm włącza się w podobne akcje, organizując
w tym czasie głównie zbiórki produktów dla potrzebujących.
A co z popularnymi „Christmas party”? Jak
Amerykanie spędzają przedświąteczny czas?
Oczywiście nie mają w głowie tylko zakupów i spędzania czasu w centrach handlowych.
Chodzą na przyjęcia, zarówno charytatywne, jak
i „zwykłe” rodzinne. Organizuje się wtedy spotkania zarówno w miejscach pracy, jak i w domach.
W tym okresie wyjątkowo chętnie Amerykanie odwiedzają kina, teatry, a także opery i filharmonie.
Szczególnym zainteresowaniem cieszą się sztuki
oraz filmy, których treść związana jest z Bożym
Narodzeniem.
Jak długo trwają same święta Bożego Narodzenia?
Przede wszystkim Święta trwają krócej niż
nasze. Amerykanie mają tylko jeden dzień świąt.
Początek to wieczór 24 grudnia, kiedy katolicy idą
na Pasterkę, która w przeciwieństwie do naszej, zaczyna się nie o północy, ale wcześniej – o 22. Wigilii również nie obchodzą, tak więc nie ma
uroczystej kolacji ani oczekiwania na pierwszą
gwiazdkę. Rankiem, po mszy w kościele, po rozpakowaniu prezentów, wszyscy zasiadają do stołu i jedzą śniadanie, które przypomina swoimi
rozmiarami raczej obfity obiad. Daniem głównym
jest indyk. Wszyscy starają się w ten dzień być razem z rodziną i spędzić go w gronie najbliższych.
Następnego dnia dorośli idą już do pracy, dzieci
do szkół, a choinki lądują na śmietniku.
Czyli te różnice między świętami w Polsce
i USA są jednak dość wyraźne...
Amerykańskie święta różnią się od naszych
pod wieloma względami, chociaż przecież ich
główna „idea” jest taka sama. Tak samo jak my
przeżywają te jedne z najpiękniejszych dni w roku, nieważne czy panujący wówczas przepych jest
większy czy mniejszy. Pod otoczką komercji
wciąż ważne jest mimo wszystko głębokie przeżywanie Bożego Narodzenia. ■
Z Sabiną Wiedeńską
rozmawiała Monika Poryszewska
ODWAGA DO MARZEŃ
SIŁA DO WALKI!
►
13
Treningi są naprawdę wyczerpujące. Trener jest wymagający, ale świetnie przygotowuje młodych zawodników do zdobywania kolejnych stopni
uczniowskich, udziału w turniejach a nawet Mistrzostwach Polski czy Europy. Zawsze służy dobrą radą. Widać, że wkłada w to wiele serca i że
kick-boxing jest jego pasją. Posiada stopień mistrzowski, jest instruktorem i sędzią państwowym
w tym sporcie. Ponadto jest zdobywcą wielu tytułów, m.in.: Mistrza i Vice-Mistrza Polski w kick-boxingu w formułach Semi i Light Contact, Mistrza
Polski i Europy All Style Karate Semi Contact
oraz wiele innych.
Czym jest i na czym polega ta dyscyplina
sportu, która zyskuje coraz większą popularność?
Kick-boxing (kick – kopać + boxing – boksować)
jest sportem walki, który łączy w sobie elementy
boksu (ciosy pięścią) i kopnięcia. Dzieli się na 3
formuły: semi, light i full contact.
Pierwsza – semi contact – polega na walce
do pierwszego trafienia, po którym pojedynek jest
przerywany na czas oceny techniki wykonanego
przez zawodnika ataku i przyznanie stosownej ilości punktów. W czasie pojedynku zawodnik musi
wykazać się doskonałą techniką i szybkością.
W tej formule walki premiowana jest finezja, a nie
siła uderzeń i kopnięć.
Następna – light contact – jest formą walki
ciągłej. Trzeba się w niej wykazać doskonałą techniką, koordynacją i kondycją fizyczną, bo za to
przyznawane są
punkty. Podobnie jak w semi
tu również trzeba kontrolować
siłę ciosu. Formuła full contact
jest najbardziej
wyczynowa. Walczący w niej – oprócz dobrej techniki i kondycji –
powinien odznaczać się doskonałym przygotowaniem siłowym. Jak sama nazwa mówi, jest to walka
pełno-kontaktowa,
jednak
są
pewne
ograniczenia. Nie można uderzać: głową, łokciem,
przedramieniem i kolanem, a także nie wolno
pchać, nadeptywać, trzymać i wpadać na rywala.
Każdy może zapisać się do klubu i trenować, wystarczy tylko chcieć. Obecnie sekcja liczy
82 osoby. Jest podzielona na grupy: dziecięcą, początkującą, zaawansowaną, samoobrony i zawodni14
czą. Trenuje wielu utalentowanych młodych ludzi,
w tym kilka dziewczyn, które świetnie sobie radzą. Ćwiczą też młodsi zawodnicy w wieku od 6
do 12 lat.
Trener organizuje liczne seminaria z mistrzami i wyjazdy na turnieje ogólnopolskie i międzynarodowe - ostatnio zawodnicy uczestniczyli
w Mistrzostwach Polski Seniorów Semi Contact
w Szczecinie czy też w Mistrzostwach Polski i Europy Semi Contact na Helu, gdzie zdobyli 9 medali, w tym 4 złote.
Ludziom, którzy nie wiedzą dokładnie, o co
w tym wszystkim chodzi, kick-boxing kojarzy się
przede wszystkim
z agresją i chuligaństwem, co nie
zgadza się z prawdą. Młodzież trenująca ten sport
dużo się uczy,
przede wszystkim
dyscypliny,
wytrwałości i cierpliwości, bo tak jak
wszędzie – żeby
coś osiągnąć, trzeba najpierw popracować. Trenujący
doskonale
zdają
sobie z tego sprawę i wkładają
w ćwiczenia dużo wysiłku i czasu, co przekłada
się później na ich sukcesy indywidualne i drużynowe.
W klubie panuje miła atmosfera. Co roku zawodnicy spotykają się przed świętami, by podzielić się opłatkiem, a ostatnio zorganizowali
imprezę andrzejkową.
Sekcja wyznaje hasło: „Kto nie ma odwagi
do marzeń - nie będzie miał siły do walki”.
Każdy posiada marzenia. Są w pewnym
stopniu wyzwaniem, zmuszają nas do działania,
dają możliwości rozwijania skrzydeł. Nie każdy
zaś potrafi do nich dążyć, nie każdy potrafi o nie
walczyć, nie każdy je zrealizuje. Znajdźmy w sobie odwagę, by się z nimi zmierzyć! ■
Edyta Wittich
Rozmowa z jednym z zawodników Adamem Wyrzykowskim:
Czego nauczyłeś się trenując ten sport?
Kick-boxing wiele mnie nauczył. Trenując
poprawiłem swoją koordynację, wytrzymałość i jestem pewniejszy siebie.
Jak kick-boxing wpływa na Twoje życie?
Wszystko podporządkowane jest treningom.
Staram się nie zapominać o szkole, zresztą rodzice
cały czas mi o niej przypominają. Myślę, że swoją
przyszłość zwiążę mocniej ze sztukami walki.
Jakie masz osiągnięcia?
W jednym roku udało mi się zdobyć dwa brązowe
Medale Mistrzostw
Polski w kat. Junior i Kadet. Jestem
także
Mistrzem
Polski
Wschodniej w semi
i light kontakcie.
Jak na mój wiek
oraz staż treningowy jest to wspaniały wyczyn.
Jakie masz marzenia i co chcesz jeszcze osiągnąć w tej dziedzinie?
Jeżeli dalej będę miał takie warunki do trenowania to chciałbym zostać Mistrzem Polski, a potem Mistrzem Świata. ■
Rozmawiała Edyta Wittich
15
Czarodziejem nie jestem...
Bartłomiej Granosik (23), student 5 roku Akademii Humanistycznej, zawodnik Nadnarwianki Pułtusk, opowiada o miłości nie tylko do piłki, karierze i pieniądzach w III lidze.
Czym dla Ciebie jest piłka nożna?
Piłka nożna w moim życiu zajmuje naprawdę ważne miejsce. Od najmłodszych lat styl i sposób bycia podporządkowałem właśnie piłce.
Rezultatem tego jest moja obecna sytuacja. Gram
w 3-cio ligowej Nadnarwiance Pułtusk, studiuję
na 5 roku politologii, a gdyby nie ta dyscyplina
sportu nie poznałbym miłości swojego życia.
Obecnie kończysz studia. Myślisz może o zmianie klubu?
Jeśli chodzi o plany na przyszłość, to w tym
momencie skupiam się tylko na piłce nożnej. Nie
ukrywam, że po zakończeniu studiów chciałbym
spróbować gry w innym zespole. Myślę, że za długo przebywam w tym klubie i niestety, ale to miejsce nie służy mojemu rozwojowi. Pytanie, czy
dam sobie radę w innym zespole ... Na pewno tak,
a przynajmniej zrobię wszystko, by tak się stało.
16
Czy nie frustruje Cię to, że grasz w III lidze?
Wydaje mi się, że zasługujesz na coś lepszego.
Po części tak jest. Kiedy skończyłem 3 rok
studiów, brałem pod uwagę studia niestacjonarne
i sprawdzenie się w innym klubie. Jak widać, nie
udało się. Nadal nie ukrywam, że chciałbym spróbować czegoś nowego. Nie wymagaj ode mnie odpowiedzi na pytanie, czy zasługuję na coś
lepszego.
Sezon już się skończył, a ty nadal ambitnie biegasz?
Po pierwsze chciałbym, żeby przygotowań
do rundy wiosennej nie zaczynać od początku.
Mam motywację, żeby wymagać od siebie coraz
to więcej. Po drugie okres, jaki obecnie mamy na
odpoczynek, jest długi i w pewnym sensie to, by
przygotowań do rundy wiosennej nie zaczynać od
zera było pomysłem trenera.
Istnieje pewien fenomen w piłce nożnej: defensywny pomocnik nie jest tak zauważalny jak
np. napastnik. Czy nie obawiasz się, że zawodnikom ofensywnym jest dużo łatwiej zaistnieć
w środowisku piłkarskim i zdobyć uznanie niż
defensywnym?
Może nie we wszystkich zespołach, ale na
pewno w większości rola defensywnego pomocnika jest naprawdę ważna. W dużej mierze właśnie
od jego postawy zależy współpraca ataku z obroną. Zdaję sobie z tego sprawę, że dla osób nie znających się na tym sporcie mogę być na boisku
mało widoczny, ale uwierz mi, moja pozycja wymaga dużej odpowiedzialności w każdej sytuacji.
Nie zmienia to jednak faktu, że cały zespół pracuje na wynik i to jest najważniejsze.
Masz odczucie, że chciałbyś zmienić coś w swoim stylu gry?
Przede wszystkim pewność siebie, brakuje
mi jej czasami. Nie ukrywam, że jest ona bardzo
ważna w podejmowaniu decyzji na boisku.
Od pewnego momentu da się zauważyć, że fizyczność zawodnika odgrywa w piłce istotną rolę?
Dokładnie tak, w obecnym footballu najważniejszą rzeczą jest fizyczna budowa zawodnika,
a dopiero potem dochodzą dodatkowe czynniki.
Aktualnie Twoja drużyna zajmuje wysokie 5.
miejsce tabeli ligowej. Jak oceniasz szanse swojego zespołu w rundzie rewanżowej?
Myślę, że skład osobowy pozwala nam walczyć wiosną o jak najwyższą pozycje w tabeli. Natomiast awans musiałby być uwarunkowany
pewnymi zmianami w składzie. Uważam, że
drużyna potrzebuje kilku wzmocnień, a te na
pewno zbliżyłyby nas do II ligi.
Masz dziewczynę?
Tak.
Czy nie jest tak, że dziewczyna bywa niekiedy hamulcem w rozwoju kariery piłkarza?
Mój kolega rozstał się z dziewczyną
dlatego, że była takim „stoperem” w jego
sportowym rozwoju. Tak naprawdę wszystko
zależy od człowieka. Z jednej strony przywiązanie do partnerki, a z drugiej stosunek,
z jakim podchodzi się do sportu. Na pewno jest
tak, że grający chłopcy zostawiają piłkę i wiążą
się z dziewczynami. Myślę, że wiele zależy od nastawienia dziewczyny do sportu. Jeśli podziela zainteresowania i wspiera partnera w tym co robi, to
da się połączyć te dwie, jakże przyjemne, rzeczy
bez problemu.
Jak jest z Twoja dziewczyną?
Jest nastawiona sceptycznie – co do tego nie
mam wątpliwości (śmiech). Być może jej postawa
związana jest z klasą rozgrywkową w jakiej gram.
Brzmi to trochę tak, jakbyś mało zarabiał w III
lidze.
Po części masz rację.
Czy można się utrzymywać z tego sportu?
Zależy … Im wyżej się gra, tym lepiej się zarabia, a w III lidze… na dłuższą metę lepiej pomyśleć o jakiejś pracy (śmiech).
Czy masz zamiar w przyszłości zostać trenerem
piłkarskim, a może – przewrotnie – sędzią?
Dzisiaj nie widzę się w tych rolach. Skupiam się tylko i wyłącznie na byciu zawodnikiem.
Każdy swój mecz traktuję jakby był ostatnim w moim życiu i to daje mi kopa do wykonywania tego
zawodu jak najlepiej.
Nie boisz się, że pewnego dnia będziesz kontuzjowany i wszystkie marzenia prysną jak bańka mydlana?
Jest to ryzyko wszystkich piłkarzy. Wiadomo, że każdy próbuje się przed tym chronić i tak
naprawdę podświadomie boi się tego momentu.
Staram się o tym nie myśleć. Zawsze istnieje taka
możliwość, może się to przydarzyć nawet na treningu. Ale nie potrafię przewidzieć dzisiaj, jakbym
się zachował i co bym zrobił.
Być może właśnie wtedy sytuacja zmusiłaby
Cię do bycia trenerem…
Wolę o tym nie myśleć.
Grasz już parę ładnych lat w piłkę. Jak to jest
z popularnością piłki nożnej, czy zauważyłeś jakiś wzrost?
Da się zauważyć, że przez ostatnią dekadę
liczba kibiców znacznie wzrosła. Uważam, że
wzrost popularności tym sportem jest spowodowany coraz to lepszą infrastrukturą stadionową. Im
one są lepsze, ładniejsze tym więcej ludzi na nie
przychodzi. Najlepszym przykładem jest poznański Lech.
A im więcej ludzi przychodzi na stadiony tym
piłka ładniej wygląda. Największe marzenie?
(śmiech) … Występ w kadrze, byłoby to
w pewnym sensie zwieńczeniem tego, co robię od
dziecka.
Wymarzony klub?
Bayern Monachium.
Najlepszy zawodnik Nadnarwianki Pułtusk?
Uważam, że najbardziej kompetentnym zawodnikiem, a zarazem bardzo solidnym obrońcą
jest Mariusz Soska. ■
Rozmawiał Karol Arys
17
Taniec trzeba tańczyć…
Jako tancerz posiadasz klasę „A” (wyższa jest
tylko międzynarodowa klasa taneczna „S”).
Czujesz się spełnionym tancerzem?
Nie do końca. Klasa „S” jest spełnieniem
marzeń każdego tancerza, także i moich. Udało mi
się zdobyć bardzo szybko kwalifikacje trenerskie
i to stało się priorytetem w moim życiu. Ale czy
klasa „A” satysfakcjonuje mnie wystarczająco?
Myślę, że jeżeli ktoś zna się na tym, docenia to jaką drogę przeszedłem jako tancerz.
Czym jest dla ciebie taniec?
Taniec dla mnie
jest przede wszystkim
największą pasją życiową. Na początku było to
hobby, które od prawie 3
lat stało się zawodem.
Myślę, że zawód trenera
tańca pozwoli mi godnie
żyć i utrzymać rodzinę,
której jeszcze nie mam,
ale planuję w przyszłości
założyć. Reasumując: taniec to moje życie.
Dlaczego akurat taniec? Jak to się zaczęło?
Kiedy miałem siedem lat, do szkoły na zajęcia przyszło dwóch panów, którzy roznosili ulotki o nowo otwartej szkole tańca. Jak się później okazało, był to ojciec
i syn. Ulotka zwróciła uwagę mojej mamy. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do tańca
i nie widziałem się w roli tancerza. Na pierwsze zajęcia poszedłem pod naciskiem rodziców. Nie odpowiadało mi to, ze względu na negatywne
nastawienie kolegów i koleżanek. Czułem pewnego rodzaju wstyd. Same zajęcia spodobały mi się
to głównie ze względu na konkursy, zabawy itp.
Z czasem wciągnąłem się tak bardzo, że trwa to
już ponad 12 lat, z czego teraz jestem dumny i zadowolony.
18
Obecnie jesteś trenerem. Dobrze się czujesz w tej roli?
Hmm… na początku,
przez około pół roku, czułem
się źle w tym zawodzie. Trochę mnie to przerosło. Byłem
przerażony pracą z dziećmi,
które zaczęły wchodzić mi na
głowę. Dzisiaj, po niespełna 3
latach pracy jako trener, nie
widzę siebie nigdzie indziej
niż na sali z młodymi tancerzami.
Kilka miesięcy temu zrobiłeś
papiery sędziowskie. Jak wygląda to środowisko?
Sędziów w Polsce jest
dużo, ale nigdy nie będzie ich zbyt wielu. Jest to
środowisko zamknięte i nie dopuszcza się zbyt
wiele ochotników do tego grona. Nie ukrywam, że
pomagają tutaj znajomości. Ale przede wszystkim
trzeba sprostać bardzo wysokim wymaganiom.
Chętnych jest zawsze wielu, przykładowo na 30
osób w pierwszym terminie zdaje 1 bądź 2 osoby.
Myślę, że wnioski nasuwają się same. W województwie mazowieckim jest 40 sędziów. Są 3 kategorie sędziowskie: 3,2,1. Obecnie posiadam 3.
Aby mieć kategorię 2, trzeba mieć minimum ukończone 25 lat i oczywiście dodatkowy egzamin.
Dla formalności: kategoria 1 pozwala sędziować
najważniejsze turnieje na świecie i w Europie.
Z tych trzech zawodów – tancerza, trenera i sędziego – który byś wybrał, gdybyś mógł?
Jeśli miałbym perspektywy to wskazałbym
tancerza. Taki zawodowy, czynny tancerz. Myślę,
że tym co najbardziej w tym lubię, to niezapomniana atmosfera turniejów, obozów, a także szkoleń.
Jesteś lubiany przez dzieci jako trener?
Myślę, że jestem... Na pewno jestem, co do
tego nie mam wątpliwości. Wiadomo, że nie ma takiej osoby na świecie co by dogodziła wszystkim.
Ja lubię dzieci i one mnie (śmiech), mam przynajmniej taką nadzieję. Dobrze mi się współpracuje
z dziećmi.
Program Taniec z Gwiazdami bardzo spopularyzował szkoły taneczne w Polsce. Odczułeś tą popularność?
Każdy trener w Polsce twierdzi (w tym i ja),
że „Taniec z Gwiazdami” rozkręcił cały interes.
Zainteresowanie tańcem z roku na rok jest co raz
większe. Program TZG przybliżył widzom w pigułce podstawowe kroki i informacje na temat poszczególnych tańców, o których wcześniej nikt
nigdy nic nie słyszał. Szczególnie wysokie zainteresowanie jest tam, gdzie wcześniej taniec nie był
popularny. Popularność ta przejawia się nie tylko
u dzieci i młodzieży, ale także u osób starszych.
Z myślą o nich powstają grupy zwane „Senior
Hobby”, gdzie ludzie robią to głównie dla przyjemności. Oczywiście nie wykluczamy dla nich
turniejów tanecznych, w których także mogą brać
udział. Wiem, że będzie następna edycja TZG (już
9), więc czego tu chcieć więcej (śmiech).
Twoja partnerka była Twoją dziewczyną jednocześnie?
Wiem, że może to dziwnie zabrzmieć, ale
nie znosiłem mojej partnerki. Kłótnie były na porządku dziennym. Nie było chwili, w której byśmy sobie nie dogryzali.
Czy to, że para taneczna jest rodzeństwem, pomaga na parkiecie?
Pomaga i szkodzi. Pomaga,
dlatego że bardzo dobrze się rozumieją, praktycznie bez słów, a także
mają ułatwione treningi. Trenują nawet w domach. Czemu szkodzi? Myślę, że głównie z powodu kłótni,
a także rywalizacji między sobą.
Jak widzisz siebie za kilkanaście
lat?
Obecnie studiuję historię.
Mam taki fakultet jak muzealnictwo. Jeżeli praktyki byłyby owocne,
to może w przyszłości praca w Muzeum Narodowym lub w Zamku
Królewskim – na pół etatu (śmiech).
Dzisiaj myślę tylko o swojej szkole
tańca. Chciałbym żeby była większa
i funkcjonowała także w innych miastach. Powoli myślę o zatrudnieniu
2 nowych instruktorów. Ale to przyszłość, która wszystko pokaże. ■
Rozmawiał Marek Arys
19
Życie to światło
Kinga Siedlecka, studentka WSR
Przekonałam się o tym dopiero po paru latach robienia
zdjęć. Szukanie w rzeczywistym
świecie czegoś, co jest warte
uwiecznienia, nad czym warto
się zatrzymać. Wzbudzanie emocji i wrażeń odbiorcy, ukryty
przekaz, podświadome działanie
– wszystko składa się na fotografię. Światło – bez niego nic by
nie mogło powstać…
Rok 2006. Będąc w II klasie liceum, nie myślałam, że kiedykolwiek zdołam się poważniej zainteresować dziedziną
sztuki taką, jak fotografia. Fakt,
iż wcześniej lubiłam historię sztuki, rysunek i wszystko co związa-
20
ne jest ze sztuką, nie wzbudzał
we mnie poświęcenia uwagi „siostrze” malarstwa – fotografii.
Jak to się zaczęło? Za pieniądze ze zdobytego stypendium
postanowiłam kupić porządny
aparat fotograficzny, który dał
mi możliwość rozwijania nowej
pasji, a także pozwoli (być może
w przyszłości) na robienie doskonałych zdjęć. I tak z każdym miesiącem do głowy przychodziły
mi nowe pomysły, nowe kadry,
nowe motywy godne uwiecznienia. Jak na samouka przystało,
szukałam po Internecie wszelakich informacji i artykułów dotyczących
sfery
technicznej
robienia zdjęć.
Rok 2008. Pasja nadal
trwa. Szukam nowych inspiracji. Ze zwykłej zabawy w „pstrykanie” narodziła się wyższa idea
pokazania ludziom własnego
wnętrza, uczuć. I to właśnie światło jest powodem tego, czy
w ogóle wyciągnę aparat. Zimowe dni nie są zbyt wspaniałą porą do robienia zdjęć, aczkolwiek
niekiedy zdarzają się piękne
wschody i zachody słońca, miękkie światło o ciepłej barwie jest
wtedy
najlepszym sprzymierzeńcem.
Począwszy
od fotografii makro, pejzaży, portretów, skończywszy na fotografii martwej natury czy przyro-
dniczej – wszędzie szukam ciekawych ujęć.
Być może taka różnorodność
nie jest dobra, bo jednak fotograf lepiej oddziałuje na odbiorcę poprzez swoje fotografie
w jednym temacie, ale ja nie
znalazłam
jeszcze
swojego
szczególnie dobrego tematu.
Najważniejsze jest to, że istnieje we mnie chęć do rozwijania
tej pasji, do działania i kształcenia się w tej dziedzinie. Moje
motto: „Jeśli już coś zrobiłeś dobrze, zastanów się co zrobić, żeby było jeszcze lepsze”.
Fotografia na dobre zagościła w moim życiu, stała się
sposobem na zwalczanie przygnębienia, szukanie piękna, wyrażanie
siebie,
poznawanie
nowych ludzi. Choć nie wiem
jakbym była zajęta, czas na fotografię zawsze się znajdzie. Dzięki rozmowom i subiektywnym
zdaniom uczestników warsztatów, na które uczęszczam, mogę
inaczej spojrzeć na własne fotografie. Mogę posłuchać zdania
innych, które jakże cenne jest
przy dalszej nauce.
Na zakończenie – jeśli
coś nie daje ci radości, oznacza
to, że robisz to z przymusu i nie
wkładasz w to serca. Fotografia
daje mi radość. ■
http://cerca.digart.pl/
http://kinga.fotomotywy.pl/
kontakt: [email protected]
21
RE C E N Z J E
Spektakl „Biesy” Dostojewskiego
Pusta scena. Nad publicznością wybrzmiewa śpiew ukraińskiego chóru Woskresina. Widać
pojedyncze twarze podświecane świecami. W powietrzu unosi się zapach kadzidła. Stawrogin Radosława Krzyżowskiego patrzy przed siebie pustym
wzrokiem. Za chwilę jego zimny głos przetnie gęste powietrze. Stoickim spokojem opowie o zdarzeniu w małym mieszkaniu, w którym znajdowała
się dziesięcioletnia dziewczynka. Opowie o jej ufności, uśmiechu, bezbronności i o tym, co było dalej, a o czym normalnie aż strach myśleć. To
wszystko Stawrogin mówi bez pośpiechu – przytacza historię zgwałconej dziewczynki, której niewinność kazała zawisnąć na sznurze. Bies siedzący
w bohaterze steruje nim i rozkazuje każde słowo
wypowiadać do końca, dokładnie wyakcentować
zgłoski, by doszły do milczącej widowni.
Oglądając „Biesy” Fiodora Dostojewskiego,
na podstawie których Krzysztof Jasiński przygotował w Teatrze STU kilkugodzinne przedstawienie,
wróciła mi wiara w ambitny teatr, w poruszanie i realizację trudnych problemów, które mogą wydawać się zupełnie niewspółczesne. Siła teatru
wzmaga się, gdy na scenie wystawiane są dzieła genialnego analityka ludzkich dusz. Moc i magia tej
niezwykłej sztuki sprawiły, że siedziałam nieruchomo w niewygodnym, krakowskim fotelu, a po ple-
cach przechodziły mi ciarki. Działo się tak choćby
w scenie, kiedy pojawiał się bies Wierchowieńskiego. Grający go Grzegorz Mielczarek stąpał cicho po scenicznych deskach z przyklejonym
uśmiechem na ustach, który pozorował jedynie dobre wychowanie.
Spektakl Jasińskiego to nie tylko monologi,
ale również atrakcyjna warstwa obyczajowa,
w której rozgrywają się prawdziwe dramaty. To
znakomita Anna Tomaszewska jako Barbara Stawrogin. To świetna Beata Rybotycka jako Maria Lebiadkin – oszalała z miłości kobieta, którą biesy
zniszczyły psychicznie i fizycznie. Nie można
oprzeć się urodzie scen miłosnych między piękną
Lizawiatą (Anna Cieślak), a Stawroginem, który
w ich trakcie walczy ze swoimi biesami.
Obrazy ze spektaklu ciągle są żywe w mojej
pamięci, a czar cerkiewnej muzyki nadaj rozbrzmiewa i przypomina niezwykłą podróż w głąb
siebie.
Dawno nikt nie opowiedział w sposób tak
jasny i klarowny o rzeczach najistotniejszych,
z którymi każdy musi się zmierzyć, bo biesy otaczają nas na każdym kroku. Przedstawienie Jasińskiego pomaga nam to sobie uświadomić. ■
Monika Poryszewska
Quentin Tarantino
„Grindhouse: Death Proof”
Trzy piękne, seksowne dziewczyny i tajemniczy kaskader, który okazuje się mordercą. Fabuła
nie skomplikowana, ale cały film bardzo oryginalny, jak zresztą wszystkie dzieła Quentina Tarantino. Mowa o thrillerze „Grindhouse: Death Proof”.
W pierwszych scenach filmu wszystko jest
nieco rozlazłe, czasem coś się zacina, albo obraz
staje się na moment czarno-biały, co sprawia wrażenie, jakby leciał ze starej, poprzecieranej taśmy. Akcja jest nudna, opiera się głównie na trzech
długonogich kobietach, które przyciągają uwagę
22
wszystkich panów w barze, szczególnie psychopaty Mike’a. Panie te zostają rozjechane specjalnie
przerobionym do akcji kaskaderskich samochodem i rozlatują się na kawałki, a kierowca tego
śmiercionośnego auta po niewielkich obrażeniach
rusza dalej na polowanie. Pojawiają się kolejne
urodziwe dziewczyny i tu film zaczyna się robić
bardziej dynamiczny i kolorowy. Morderca nie
wie, że te wybranki są sprytniejsze, a jedna z nich
również jest kaskaderką. Próbuje je przestraszyć,
ale wszystko obraca się przeciwko niemu i po
F E L I E T ON
Życie w czasach kryzysu
Nadeszły ciężkie czasy dla światowej gospodarki i jednocześnie dla
wszystkich mieszkańców naszej planety. Czym to jest spowodowane?
Przede wszystkim jest to uwarunkowane naturalnymi wahaniami koniunkturalnymi. Zawsze po hossie nadchodzi bessa. Ale ludzie przyzwyczajeni do
luksusów chcieli tą hossę utrzymać za wszelką cenę jak najdłużej i nie pozwalali na nadejście czasu nieco gorszego dla gospodarki.
Właśnie – ludzie, a przede wszystkim Amerykanie żyjący na wyrost
czy też na kredyt i chciwi bankowcy chcący jak najwięcej zarobić, zrobić jak
największy interes. No to zrobili – interes życia! Dając pieniądze wszystkim
i na wszystko, nie sprawdzając przy tym czy te pieniądze zostaną zwrócone.
W efekcie wielkie kredyty hipoteczne dostawali nawet bezrobotni. To doprowadziło do tego, że każdy mógł kupić sobie dom, ceny nieruchomości zaczęły rosnąć sztucznie napędzanym popytem. Z czasem okazywało się, że
kredyty nie są spłacane i banki zaczęły te domy zabierać, ale nie przewidziały tego, że im więcej nieruchomości jest na sprzedanie, tym bardziej ich ceny spadają i nie są już warte przyznanego na nie wcześniej kredytu.
I bańka pękła! Banki zaczęły upadać, giełdy szaleć a ludzie panikować. Cały system finansowy zaczął się walić najpierw w Ameryce, ale wiadomo że jak Stany Zjednoczone mają katar to cały świat dostaje grypy, tak
więc zaraza szybko przeniosła się do innych kontynentów. Okazało się, że
niewidzialna ręka rynku jest zbyt powolna, że bez interwencji państw wszystko się zawali.
Ludzka mentalność przeszła ewolucję i z kredytomanii, rosnącego poczucia bogactwa i ogromnej konsumpcji znowu przechodzą na oszczędzanie.
To również nie jest dobre, bo zmniejszona konsumpcja tym bardziej doprowadzi do upadku gospodarek. Firmy będą produkować, nikt nie będzie kupował wyprodukowanych towarów, więc firmy będą upadać, ludzie tracić
pracę, a banki znowu będą kombinować żeby jakoś nakręcić sobie zyski.
chwili to on ucieka, przeI tak przechodzimy ze skrajności w skrajność... ■
rażony i zapła- kany.
Edyta Wittich
Film kończy się świetnie, do tego ścieżka
dźwiękowa jest genialna.
To zadziwiające, co Tarantino potrafi uczynić
nawet z takiego filmu
klasy B. Jestem pod wrażeniem
oryginalności
i wykonania. Przy tej
prostej fabule film jest
inteligentny i można go
interpretować na wiele
sposobów. ■
Edyta Wittich
23

Podobne dokumenty