zapisz jako pdf
Transkrypt
zapisz jako pdf
Aktualności 2016-04-26 Berlin to były ruiny, ale Warszawa - gruzy 71 lat temu, na przełomie kwietnia i maja rozegrała się jedna z ostatnich i najkrwawszych bitew II wojny światowej – zdobycie Berlina. W walkach o stolicę nazistowskich Niemiec uczestniczył mieszkaniec Obłaczkowa, Klemens Gromnicki. 96-letni dziś mężczyzna zgodził się opowiedzieć o swoich wspomnieniach. – W ‘45 roku w drodze na Berlin minęliśmy zdobytą Warszawę. Berlin to były ruiny, ale Warszawa – gruzy – wspomina. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że historia Klemensa Gromnickiego stanowiłaby kanwę scenariusza dla dobrego amerykańskiego filmu. Urodzony w 1920 roku mieszkaniec Obłaczkowa dzieciństwo i młodość spędził na dzisiejszej Ukrainie. Jego rodzice mieli ponad 20-hektarowe gospodarstwo w Wiśniowcu niedaleko Zbaraża, a więc w miejscach, w których toczy się akcja Sienkiewiczowskiego „Ogniem i Mieczem”. Klemens Gromnicki dorastał wśród Żydów, Ukraińców i Polaków. Sielankę przerwał wybuch wojny – najpierw z Niemcami, a później z Sowietami, choć pan Klemens doskonale pamięta, jak jeden z sąsiadów mówił: oni przychodzą nam z pomocą. Ocalony Wspomnienia, choć minęło już tyle czasu, są wciąż żywe, a mieszkaniec Obłaczkowa chętnie o nich opowiada. Mimo wieku i kłopotów ze zdrowiem, w dniu naszej rozmowy jest energiczny, tryska humorem, częstuje ciastem i kawą. Z dumą pokazuje zdjęcia, na których uwieczniono wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę w dobrze dopasowanym mundurze. Na jednej z fotografii siedzi na wojskowej klaczy (w armii służył jako oficer łącznikowy), na innym wraz z kolegą pozują do zdjęć na tle zdobytej Warszawy. W swoich zbiorach ma jeszcze przedwojenne pocztówki, a na nich majątek Gromnickich u stóp wiśniowieckiego klasztoru. – Jego już nie ma, spłonął razem z Polakami, którzy schronili się tam przed UPA (Ukraińską Powstańczą Armią – przyp. aut.) – wspomina. Przedstawienie wojennych losów Klemensa Gromnickiego zajęłoby kilka wydań „Przeglądu Powiatowego”, dlatego skupimy się tylko na okresie, w którym wstąpił do 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Jak to się stało? – W ‘43 roku okolice Wiśniowca spłynęły polską krwią, przelaną przez członków UPA, którzy bezlitośnie mordowali Polaków i zacierali wszelkie ślady polskości. Nam wraz matką udało się ustrzec pogromu, uciekliśmy do Tarnopola, a potem do Zbaraża. Po przejściu frontu ciekawość wzięła górę i wróciłem do rodzinnego majątku. Właściwie nic z niego nie zostało – opowiada. Tam wpadł w ręce Sowietów, którzy nie mogli uwierzyć, że młody Polak ustrzegł się przed bandami Ukraińców. – P rzez chwilę myśleli, że razem z mamą kolaborowaliśmy z Niemcami. Uratowała nas znajomość rosyjskiego – mówi. Hitler czy nie? Swoją historię przedstawiał przed oficerem NKWD, który wcielił go do Armii Czerwonej. Po przeszkoleniu i egzaminach, przez ukraiński Łuck trafił do Mińska Mazowieckiego, gdzie przydzielono go do Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Jako jeden z nielicznych potrafił jeździć konno, dlatego został oficerem łącznikowym sztabu 1 DP. Brał udział w walkach o Warszawę, a następnie o Bydgoszcz i Sępólno Krajeńskie. Z przejęciem wspomina walki na Wale Pomorskim. – Pamiętam taki widok: nasi idą do natarcia przez pole, na którym jest już tyle ciał, że nie sposób było je policzyć. To była bardzo ciężka służba – mówi. – Niemcy nie mieli ochoty się poddawać. Raz na Pomorzu jacyś Łotysze z SS wzięli naszych do niewoli. Powiązali ich sznurem, zamknęli w stodole i podpalili. Niektóre z obrazów z tamtych lat są po prostu nie do opisania – podkreśla z przejęciem. Po zakończeniu walk na Wale skierowano go do forsowania Odry, a następnie – pod Berlin, do Oranienburga. Wspomina zniszczone i spalone dzielnice stolicy Niemiec. – Sporo się mówi o zniszczeniu tego miasta, ale wiele budynków tam przetrwało. Mało osób pamięta kupki prochu, które zostały z żydowskiego getta w Warszawie. Na własne oczy je widziałem – mówi. Z oblężenia Berlina pamięta jeszcze gros ofiar po jednej i drugiej stronie, a także podejście Niemców, którzy woleli poddać się Polakom niż żołnierzom Armii Czerwonej. – Sam wziąłem jednego do niewoli, rozbroiłem i puściłem wolno. Nie chciałem zabijać bezbronnego, może on też taki był? Tego się już nie dowiem – mówi. – Widziałem spalony Reichstag, a z oddali – ruiny bunkra Hitlera. Pamiętam nawet dwa spalone trupy leżące przed tą budowlą, może to sam Führer z Evą Braun? Wciąż mam przed oczami niekończące się kolumny jeńców niemieckich, którzy maszerowali przed nami po upadku miasta. Nie przypominali tych butnych żołnierzy z września ‘39 roku. Dlaczego jeszcze strzelają? Koniec wojny zastał go w małym miasteczku nad Łabą. Pamięta majowy wieczór i tysiące pocisków smugowych na niebie. – Nie wiedziałem, co się dzieje, dopiero pewien napotkany sowiecki żołnierz powiedział mi, że strzelają na wiwat, że wojna się skończyła – kontynuuje wspomnienia Klemens Gromnicki. Wspomina jeszcze pewną niemiecką rodzinę, która podczas przeszukania ich domu przez Polaków spytała, czy można wypuścić ukrywającą się w piwnicy kilkunastoletnią córkę. – Obawiali się, że zostanie zgwałcona – wyjaśnia. – Polacy dość dobrze traktowali jeńców i cywilów, czerwonoarmiści – z reguły nie. Oczywiście, nie wszyscy, zdarzali się dobrzy, poczciwi Rosjanie. Wielu szukało jednak zemsty za to, co Niemcy zrobili w ich kraju – dodaje. Po zakończeniu wojny trafił do Siedlec, gdzie część żołnierzy skierowano na Białostocczyznę i na Podlaskie. On sam przyznał dowódcom, że jeśli nie ma obowiązku służyć w armii, chciałby wrócić do cywila. – Powiedziałem, że chcę być ogrodnikiem i po prostu mnie puszczono, w stopniu porucznika. O powrocie do Wiśniowca nie było mowy. Przypadek sprawił, że na dworcu w Poznaniu spotkał daleką krewną, jeszcze z Ukrainy. Ta powiedziała mu o przesiedleniu pod Wrześnię. – Spisałem adres i przeniosłem się tam, konkretnie do podwrzesińskich Skotnik. Niedługo potem dołączyła do mnie mama i zostaliśmy tu – mówi Klemens Gromnicki. Początki w Wielkopolsce nie były łatwe. – Tutejsi trochę podejrzliwie na mnie patrzyli. Byłem zza Buga i po służbie u boku Sowietów, ale później przekonali się do mniej Założyłem rodzinę i wrosłem w tę ziemię. I tak do dziś… – stwierdza na koniec Klemens Gromnicki, jeden ze zdobywców Berlina. W momencie, gdy czytają Państwo te słowa, od tamtych wydarzeń mija dokładnie 71 lat. Szymon Skalski