Aptekarz Polski - 05.2009 - "Aptekarz

Transkrypt

Aptekarz Polski - 05.2009 - "Aptekarz
APTEKARZ - BURMISTRZ, APTEKARZ - PREZES,
APTEKARZ - KONSPIRATOR...
Część czwarta
Aptekarz - inaczej
Czytelnicy cyklu „Aptekarz-burmistrz, aptekarz-prezes, aptekarz-konspirator”
mieli okazję zapoznać się z wybitnymi przedstawicielami naszego zawodu
sprzed lat, działającymi w południowej Małopolsce. Błędem byłoby jednak
twierdzić, że dawni farmaceuci byli monolitami, poświęcającymi się jedynie
aptekom, działalności społecznej lub charytatywnej. Nic podobnego – mieli też
swoje bardziej przyziemne pasje, a uznanie w oczach pacjentów zdobywali
nierzadko poprzez liczne, niecodzienne zachowania i ekstrawagancje.
Opisując
postać
magistra Józefa
Kokoszki, właściciela apteki „Pod Aniołem”
w Jordanowie i wybitnego działacza
ludowego, wspomniałem o jego pasji
artystycznej. Tematyka większości akwarel
Kokoszki – bo w tej technice głównie
malował – dotyczyła życia wsi. Na
twórczość malarską poświęcał bardzo wiele
czasu we wszystkich okresach życia – w
czasie służby wojskowej na Węgrzech, w
okresie prowadzenia apteki w Jordanowie,
w czasie okupacji, a także w szpitalu, gdzie
umierał na białaczkę… Rodzina magistra
Kokoszki wspomina, że malował także na
szkle. Ponadto we współfinansowanym i
współredagowanym przez niego piśmie
„Wieś – Jej pieśń”, jordanowski aptekarz
opublikował
notatkę
„Wieś
kopalnią
tematów malarskich”, w której zapowiedział
ukazanie się specjalnego dodatku do
czasopisma,
poświęconego
wyłącznie
sztuce ludowej. Z pożogi wojennej ocalało
zaledwie kilkadziesiąt prac Kokoszki, z
których kilka wybranych i zdaniem autora
najciekawszych można oglądać w galerii
"CHWILA ODDECHU" w bieżącym numerze
"Aptekarza Polskiego" oraz obok.
Ilustracja 1.
Akwarela magistra Józef Kokoszki.
Akwarela magistra Józef Kokoszki.
Ze zbiorów Emanuela Merza.
W praktyczny sposób wykorzystać potrafił
swe artystyczne uzdolnienia magister
Ludwik Pieguszewski, znany czytelnikom
„Aptekarza Polskiego” jako organizator
życia społecznego w Tymbarku. Aptekarz
ten
zdradzał
nieprzeciętne
zdolności
plastyczne.
Już
w
czasie
studiów
farmaceutycznych pięknie malował tuszem
i węglem, wykonywał także akwarele. Dwa
jedyne
zachowane
rysunki
Ludwika
Pieguszewskiego reprodukowane są obok i
poniżej.
Ilustracje 2.1-2.2
Rysunki tuszem magistra Ludwika
Pieguszewskiego.
Ze zbiorów Anny Pieguszewskiej.
Magister Ludwik Pieguszewski, dzięki wytężonej pracy na niwie społecznej i
zawodowej, zdobył sobie w Tymbarku zasłużoną, bardzo wysoką pozycję
społeczną i materialną. Mógł więc pomyśleć o zapewnieniu swej rodzinie
wygodnego domu i zarazem o nowym lokalu dla tymbarskiej apteki.
wygodnego domu i zarazem o nowym lokalu dla tymbarskiej apteki.
Pieguszewski wykorzystał wówczas swoje dawno już zapomniane zdolności
plastyczne: zaprojektował piękne witraże, zdobiące hol wejściowy oraz kraty
okienne. Ich zdjęcia znajdzie czytelnik poniżej.
Ilustracje 3.1-3.2
Witraż i krata okienna w domu rodziny Pieguszewskich
projektowane przez magistra Ludwika Pieguszewskiego.
w
Tymbarku,
Zdarzało się, że uzdolnienia plastyczne aptekarzy szły w najbardziej
niespodziewanych kierunkach. Przedwcześnie zmarły na gruźlicę właściciel
apteki „Pod Opatrznością” w Suchej Beskidzkiej – magister Emil Jasiński
(1873-1924) słynął z wykonywania przepięknych szopek Bożonarodzeniowych
oraz grot Wielkanocnych. Wzruszającą pamiątką są przechowywane po dziś
dzień przez jego wnuczkę fotografie tych małych dzieł sztuki. Przedstawiają one
m.in. rzeźbioną w drewnie szopkę, o wieżach wzorowanych na wieżach kościoła
Mariackiego w Krakowie. Zdjęcie szopki opisał sam Emil Jasiński: Szopka w
kościele suskiem, którą na chwałę Bogu ofiarował wykonawca pigularz suski – E.
J. Szopka wyżynana z drewna w postaci wieży Maryackich. Najpierw chodziliśmy
z nią po domach jako z szopką krakowską z lalkami na dochód Sokoła. Gdy się
z nią po domach jako z szopką krakowską z lalkami na dochód Sokoła. Gdy się
nam już ta zabawa sprzykrzyła przerobiłem to dzieło na szopkę bez sceny i
lalek. Obecnie przerobiona w ten sposób, że zamiast sceny jest góra z krętemi
schodami po których dążą do szopy Królowie i pasterze z darami. Trochę owiec
pasie się z drugiej strony szopy, przy których czuwają pasterze (wszystkie figury
z drzewa, kupione) a po oświetleniu przez czerwone szkło pada na nich łuna i na
pasterzy w przebudzeniu.
Ilustracja 4
Szopka Bożonarodzeniowa, wykonana przez magistra Emila Jasińskiego (stoi
pierwszy od lewej).
(Fotografie ze zbiorów Barbary Jasińskiej-Wiktorowicz i Grzegorza
Proszowskiego)
Dawni aptekarze pozycję społeczną zdobywali sobie nie tylko poprzez
piastowanie rozmaitych funkcji społecznych. Będąc osobami światłymi, jako
pierwsi wprowadzali do swych lokalnych społeczności najnowsze mody oraz
prezentowali rewolucyjne często obyczaje. Czytelnicy „Aptekarza Polskiego”
pamiętają zapewne opisaną w części trzeciej niniejszego cyklu postać magister
Klementyny Zubrzyckiej-Bączkowskiej, właścicielki apteki w Limanowej, w
czasie okupacji niemieckiej aktywnie wspierającej polskie podziemie
niepodległościowe. Magister Zubrzycka-Bączkowska wspominana jest jednak
przez limanowian częściej jako pierwsza nowoczesna i wyzwolona kobieta w ich
miasteczku!
Magister Klementyna Zubrzycka-Bączkowska słynęła z niecodziennych – jak
na owe czasy – zainteresowań. Była kobietą bardzo postępową, ciągle łakomą
nowych wrażeń. Uwielbiała samochody i posiadała jedno z pierwszych aut w
powiecie: piękną, dwucylindrową czeską „Tatrę”. Samochód ten, w razie
powiecie: piękną, dwucylindrową czeską „Tatrę”. Samochód ten, w razie
potrzeby, sama naprawiała. A potrzeba taka pojawiała się zapewne bardzo
często, gdyż drogi polskie były w okresie dwudziestolecia międzywojennego
przystosowane bardziej do jazdy furmanką, a nie samochodem.
Ilustracja 5
Rodzina Bączkowskich w czasie wycieczki „Tatrą”. Prowadzi Klementyna
Zubrzycka-Bączkowska, obok jej mąż – opisany w „Aptekarzu Polskim” magister
Zdzisław Bączkowski.
Fotografia ze zbiorów Krystyny Bączkowskiej-Cynke.
Inną pasją obok motoryzacji było dla Klementyny Zubrzyckiej-Bączkowskiej
uprawianie sportu. Jako pierwsza w Limanowej jeździła na nartach. Aby jednak
nie prowokować mieszkańców, przez miasteczko szła w spódnicy, ściągała ją
dopiero na stoku i wtedy okazywało się, że jest w spodniach! Klementyna
Zubrzycka-Bączkowska jeździła także na łyżwach. Natomiast dzięki podróżniczej
pasji magister Klementyny Zubrzyckiej-Bączkowskiej jej rodzina odbywała
wojaże po całej Europie. Było to zjawisko w latach trzydziestych nadzwyczajne,
niezwykłe. „Tatrą” Bączkowscy odwiedzili m.in. Podole, Wilno wraz z całą
okolicą, Lwów, polskie wybrzeże. Natomiast koleją wybrali się do Francji, Włoch i
Jugosławii. We Francji odwiedzili Paryż, groty w Pirenejach oraz Bordeaux i
Biarritz. W Bordeaux Klementyna nurkowała i po dłuższym czasie wypływała z
garścią piasku, czym udowadniała, że dopłynęła do dna! Uprawiała tu także
zupełnie nowy sport: jeździła na nartach za motorówką…
Ilustracja 6
Magister Klementyna Zubrzycka-Bączkowska na stoku w Limanowej.
Fotografia ze zbiorów Krystyny Bączkowskiej-Cynke.
Wielką i znaną pasją magistra Witolda Karwackiego (1903-1982) zarządcy,
a po roku 1951 kierownika apteki w Czernichowie pod Krakowem, było
szybownictwo. Każdy wolny czas, każdy urlop spędzał na górze Żar koło Żywca,
gdzie latał na szybowcach tamtejszej szkoły szybowcowej. Robił to jednak
wyłącznie dla przyjemności, nie biorąc udziału w zawodach. Z czasem zasłynął
jako najstarszy polski pilot szybowców! Szybownictwo nie było jedyną pasją
Karwackiego. Na strychu, nad swoim mieszkaniem i apteką, urządził
obserwatorium astronomiczne, w którym potrafił spędzać długie godziny. W
czasie dobrej widoczności lub podczas ciekawych zjawisk astronomicznych
zapraszał do obserwacji najbliższych znajomych, snując jednocześnie
pasjonujące opowieści o ciałach niebieskich.
Sławę przynosiły aptekarzom także niecodzienne, ekstrawaganckie
zachowania. Czytelnicy „Aptekarza Polskiego” przypominają sobie zapewne
zasłużonego dla Piwnicznej magistra Eugeniusz Brągiela, właściciel
tamtejszej apteki „Pod Opatrznością”. Magister Brągiel nie tylko organizował
tamtejsze uzdrowisko i straż pożarną, ale także… wychowywał samych
piwniczan. Wedle wspomnień najstarszych mieszkańców tej miejscowości, jeżeli
ktoś nie zdjął nakrycia głowy po wejściu do apteki, magister Brągiel udawał, że
nie słyszy i nie widzi takiego pacjenta. Ten szybko orientował się, jaki nietakt
popełni i natychmiast wychodził z apteki, po czym… wchodził ponownie, tym
razem już z gołą głową! Podobnie postępował magister Włodzimierz Janusz
(1914-1967) długoletni dzierżawca, a następnie kierownik apteki w Starym
Sączu. Magister Janusz zawsze gotów był nieść pomoc potrzebującym
pacjentom, wymagał jednak bezwzględnego szacunku dla „miejsca świętego”,
jakim była apteka. Zwykł nawet wskazywać na wiszące w aptece polskie godło i
żartobliwie mawiać do osób, które weszły do sali ekspedycyjnej w nakryciu
głowy: orzeł zdjął koronę, a ty czapki nie możesz zdjąć?
Wspomniany w poprzedniej części artykułu magister Kazimierz Trybuła z
Czarnego Dunajca, zdawał się nie zauważać zmian, jakie zaszły w XX-wiecznej
rzeczywistości… Jego życie codzienne biegło bowiem wedle starych,
rzeczywistości… Jego życie codzienne biegło bowiem wedle starych,
przedwojennych wzorów, przypominających życie w dawnych, ziemiańskich
dworach. Żona magistra Trybuły – Halszka Trybułowa – prowadziła dom otwarty,
często przyjmowano gości, pochodzących wyłącznie z kręgów miejscowej elity –
np. lekarzy i dentystów. Znane były wspaniałe, wykwintne przyjęcia wydawane
przez Trybułów. Aptekarza z żoną często widywano na długich spacerach z
ulubionymi psami – potężnymi dogami. Przy domu Trybułów znajdował się
przepiękny, ocalony od nacjonalizacji ogród, pełen bzów i tulipanów. Jego uroki
znali jednak nieliczni, gdyż odgrodzony był od okolicy wysokim płotem. W
ogrodzie tym znajdowało się zwykle kilkanaście ukochanych przez Trybułów
zwierząt – kotów, psów, gołębi, udomowiony jeleń, a także – trzymane tylko i
wyłącznie jako zwierzęta domowe – gęsi, kury i… świnia! W życiu Trybułów
charakterystycznym i niezmiennym elementem były noworoczne wyprawy
saniami Doliny Chochołowskiej.
Ilustracja 7
Apteka w Czarnym Dunajcu w latach
pięćdziesiątych XX wieku. Drugi od prawej
strony magister Kazimierz Trybuła.
Fotografia ze zbiorów Wiktorii Kapołki.
Aptekarze służyli swym pacjentom zawsze
całą, zdobytą na studiach i w praktyce
wiedzą. Nierzadko jednak potrafili znajomość
działania
substancji
chemicznych
wykorzystać w dowcipny sposób. Od roku
1934 właścicielem apteki „Pod Matką Boską”
w Żegiestowie Zdroju był magister Jan
Szul (1877-1959), ojciec opisanej już –
zasłużonej
dla
tajnego
nauczania
w
Muszynie – Janiny Szul-Aleksandowej.
Magister Jan Szul bardzo szybko włączył się
w życie lokalnej społeczności. Już w roku
założenia apteki fundował wraz z innymi
zamożniejszymi obywatelami uzdrowiska
nową plebanię, a w rok później był współzałożycielem pierwszej żegiestowskiej
szkoły podstawowej. Magister Szul, będąc w Żegiestowie osobą znaną i cenioną,
mógł sobie pozwolić na liczne żarty, które innym nie uszłyby na sucho. Posiadał
przy swej aptece maleńki ogródek, będący pomimo niewielkich rozmiarów jego
oczkiem w głowie. Przez wiele lat mieszkańcy Żegiestowa wspominali jak
pomysłowo rozprawił się ze złodziejem, wykradającym mu z ukochanego
ogródka cebulę. Złodzieja, mimo wielokrotnych prób, nie udało mu się złapać.
Posypał więc cebulę silnym środkiem przeczyszczającym i spokojnie oczekiwał...
aż złodziej sam przyjdzie prosić o ratunek i odtrutkę! Oczywiście na następny
dzień złodziej zgłosił się do apteki, jednak zanim magister Szul wydał mu
preparat hamujący biegunkę, z ironicznym uśmiechem zapytał: czy
smakowało?!
Ilustracja 8
Magister Jan Szul wraz z córką, magister
Janiną Szul-Aleksandrową i wnukami. Po
lewej stronie budynek pensjonatu
„Żegotka” i opisany w artykule ogródek.
Fotografia ze zbiorów Janiny Szczelinowej.
Magister Michał Leyko (1884-1965),
właściciel apteki na Zawodziu w Gorlicach,
był postacią niezwykle charakterystyczną,
bardzo elegancką, o ujmującym sposobie
rozmowy
z
pacjentami.
Najczęściej
widywano go we fraku i oryginalnej
muszce. W przeciwieństwie do innych
gorlickich aptekarzy, nie udzielał się
społecznie, a jedynym miejscem, w którym
przebywał była apteka. Na swój sposób
potrafił
jednak
odnieść
się
do
rzeczywistości, przy okazji pozwalającą
sobie często na żarty. W Gorlicach do tej
pory wspomina się, jak pewnego razu,
jeszcze przed II wojną światową, wydano rozporządzenie, że we wszystkich
witrynach sklepowych muszą zawisnąć portrety marszałka Piłsudskiego i
prezydenta Mościckiego. Magister Leyko, będąc zobowiązanym do wypełnienia
nakazu, owszem, wywiesił portrety, tuż obok nich przytwierdził jednak
przekornie dużą kartkę: Świeże pijawki. Z apteki na Zawodziu korzystali bardzo
często Rusini, przybywający do Gorlic na targ. Byli wśród nich liczni alkoholicy,
którzy usilnie prosili aptekarza o wydanie spirytusu. Leyko zazwyczaj odmawiał,
kiedy jednak delikwent był zbyt uparty – sprzedawał spirytus z dodatkiem…
oleju rycynowego!
Dawni aptekarze w dowcipny sposób potrafili także bronić swojej godności.
Pewnego razu, w latach trzydziestych, przed apteką „Pod Aniołem” w Muszynie,
należącą do wspomnianego w „Aptekarzu Polskim” już dwukrotnie magistra
Jana Rudego, zaparkował piękny i drogi samochód sam… Jan Kiepura! Słynny
śpiewak podszedł do aptekarza i z właściwą sobie butą powiedział: Jestem Jan
Kiepura, proszę popilnować mój samochód. Muszyński aptekarz, nie ulegając
oczywiście głośnemu nazwisku, odparł ze spokojem: Jestem Jan Rudy, magister
farmacji, i nie będę pilnował samochodów!
dr n. farm. Maciej Bilek

Podobne dokumenty