Fragmenty książki
Transkrypt
Fragmenty książki
1 Jak się ubrać na start? Dawno, dawno temu, ale wcale nie za siedmioma górami i siedmioma lasami tylko w Warszawie pojawił się Piotr. Piotr dostał pracę w agencji reklamowej. Po studiach był dziennikarzem. Kilka lat spędził w Anglii. Nie były to czasy, kiedy Polacy w Anglii byli managerami. Może najwyżej samych siebie. Mieszkał tam u wujostwa i uczył się świata. Aż doszedł do wniosku, że nie jest to ta nauka, o którą mu chodzi i wrócił do Polski. Nadeszła wiekopomna chwila pierwszego dnia w pracy w rodzimym kraju. Piotr przybył nocnym pociągiem do stolicy. O szóstej rano, wziął prysznic i ubrał się w to, co miał najlepszego, czyli oliwkowy garnitur, brązowy pasek ze złotą sprzączką i brązowe, równie gustowne, sznurowane buty. Pewnie w tym stroju, na angielskiej wsi, był ozdobą miejscowej szkółki niedzielnej, ale w polskich realiach młodego kapitalizmu, wyglądał co najmniej dziwnie. Nie pomogły sugestie i namowy. Piotr postanowił tak właśnie „elegancko” wyglądać w pracy. Dodam tylko, że miał pracować w dziale kreacji agencji reklamowej jako copy writher. Jego koledzy nosili lanserskie trampki, rozciągnięte i podarte swetry, które kosztowały tyle co 5 oliwkowych garniturów. Piotr tak ubrany, a właściwie tak przebrany wyglądał hipstersko (tak powiedzielibyśmy dziś). Tylko, że nie było wtedy jeszcze hipsterów. 1 2 Opowieść o tym, jak został odebrany jest tak oczywista, że nie trzeba jej opisywać. Faktem jest, że długo potem musiał jeszcze zmazywać piętno oliwkowego garnituru. Z bólem serca obserwowałam wiele takich debiutów. Pierwszego dnia w pracy garnitur przysługuje szeroko rozumianej branży finansowej, urzędnikom, wyższym managerom firm i właściwie na tym koniec. Jeśli nie chcesz wyskoczyć jak filip z konopi, najpierw zorientuj się, jak ubierają się w twojej korporacji inni ludzie na równorzędnych stanowiskach. I ubierz się podobnie. Adekwatnie do akceptowanego i uniwersalnego w tym miejscu stylu. Będziesz miał czas na odnalezienie swojego własnego, nie narażając się na śmieszność i kpiny. No chyba, że o to właśnie ci chodzi… Zachowaj dystans Język polski, podobnie jak inne żywe języki, w odpowiedzi na nowe czasy i potrzeby komunikacji, ciągle się rozwija. Owocem tego procesu są neologizmy powstające po to, by „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Takim właśnie słowem jest „wkręcenie”, „wkręcony”, „wkręcić się”. Wkręcić się, to w przybliżeniu zaangażować się... na maksa. I taki właśnie jest punkt wyjścia do tego rozdziału. Dobrze jest być „wkręconym” w to, co cię robi. Wkręceni czerpią z 2 3 pracy więcej przyjemności. Wierzą w to, co tworzą i sprawia im to przyjemność. Są w stanie zarażać swoim zaangażowaniem innych. I to tyle z dobrych wiadomości. Żeby przeżyć w korporacji trzeba znać słowo „wkręcenie”, ale trzeba też znać, rozumieć i stosować słowo: „dystans”. Stare powiedzenie mówi, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Więc nadmierne wkręcenie się nie służy nikomu. Szkodzi zdrowiu psychicznemu i fizycznemu. Sprzyja frustracji i zakłóca kontakt z rzeczywistością, zwaną przez tych, którzy lubią słowo „wkręceni” – „bazą”. Odpowiedni dystans zwany zdrowym, nie ma nic wspólnego z bezemocjonalną pozycją obserwatora. Zdrowy dystans to umiejętność zachowania równowagi miedzy pracą i zaangażowaniem a rozumieniem wagi tego, co się robi w kontekście globalnym. Jeśli zrozumiemy, że to, co robimy jest ważne i ciekawe, ale istnieje świat poza naszym projektem. Jeśli słuchając krytycznej uwagi pod naszym adresem, potrafimy, bez wzrostu ciśnienia starać się zrozumieć, o co chodzi najeźdźcy. Jeśli nie spędzamy dodatkowej godziny bądź trzech, nad dyskutowaniem o tym, co kto powiedział w firmie i dlaczego. Jeśli ktoś z naszego zespołu chce wyjść wcześniej niż w środku 3 4 nocy, a my to w pełni rozumiemy. To znaczy, że mamy dystans. Dystans jest jak „Calms” – pozwala zachować spokój. A w korporacji grunt to spokój. Czy przyznać się do błędu? …Oto jest pytanie? Ludzie honoru przyznają się do błędu. Nie szukają winnych. Szukają rozwiązań. Ludzie w korporacji robią to raczej niechętnie, więc sięgnęłam po teorię. Okazuje się, że specjaliści radzą, by przyznawać się do błędów, które rzeczywiście popełniliśmy, ale robić to umiejętnie. Asertywnie przeprosić i zabrać się do naprawiania. Wtedy unikniemy niepotrzebnych śledztw, dywagacji. Ma to zapobiegać wystawianiu się na korporacyjne „biczowanie”. W ten sposób pokazujemy, że rozumiemy błąd, ale zachowujemy do siebie szacunek i nie pozwalamy robić z siebie ofiary. Tylko ten się nie myli, kto nic nie robi – i nasza w tym głowa, żeby to wyjaśnić. 4 5 Paradoksalnie odpowiednio przeprowadzone przyznanie się do winy, może być dowodem siły, a nie słabości. Można na nim budować swój wiarygodny i silny wizerunek. Słowo klucz – błąd to nie porażka. Przyznawaj się do błędów, ale nigdy, przenigdy, nie rób z siebie ofiary. Pokazuj siebie jako osobę, która dużo robi, więc zrozumiałe, że błędy mogą się zdarzyć. Jako osobę, która ma obowiązek i pomysł jak je szybko naprawić. Nigdy nie dopuszczaj, żeby temat twojego błędu rozniósł się po korporacji szerokim echem, bo wtedy nie tylko twoja głowa może ucierpieć. Fragmenty książki „Nie pokazuj szefowi”. Jak przetrwać w korporacji i nie zwariować”. Autor: Anna Gołębicka 5