Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
Z Żelazną
logiką
rozmawia
Bartosz
Brzyski
POMOCNICY
SZERYFA
Media publiczne w Polsce są finansowane przez obywateli, ale nie mają oni na
nie większego wpływu. Gdybyśmy przestali masowo płacić abonament, nic by
to nie zmieniło. Internet rządzi się jednak zupełnie innymi prawami. Powstają
inicjatywy oddolne jak wasza. Jeżeli nie
mają zaangażowanych czytelników, tracą rację bytu. Jak udało się wam sprzedać ideę stojącą za Żelazną logiką w taki
sposób, że macie jednych z najbardziej
zaangażowanych odbiorców?
To pytanie raczej do naszych czytelników.
Myślę, że ludzie czytają nas, bo od samego
początku bazujemy tylko na jednej rzeczy
– na logice właśnie. Ponieważ otaczający
nas świat często bywa bardzo „logiczny”,
a uczestnicy życia publicznego są do bólu „konsekwentni” w działaniach, tematy
nasuwają się same. Potrzebny był tylko
ktoś, kto to wszystko uporządkuje. My od
samego początku opieramy się głównie na
przedstawianiu rzeczywistości w punktach
dokładnie taką, jaka jest. Nie trzeba niczego
koloryzować ani dodawać, wystarczy powie-
dzieć pewne rzeczy na głos, a wnioski nasuwają się same.
Myślę, że to jest też coś, co wyróżnia internet od tradycyjnych mediów. Tu nie podaje
się wniosków na tacy, tylko skłania do myślenia, gdyż tego wymaga uczciwość w podejściu do drugiego człowieka. Przypuszczam,
że właśnie za to ludzie nas i innych blogerów
w jakiś sposób cenią. Za poważne traktowanie, a także za wchodzenie w interakcje (bo
jaką masz interakcję z przykładowym panem Tomkiem z telewizji, poza bliskim spotkaniem twojego kapcia z ekranem?) i wynikającą z tego możliwość polemiki. Również
za umiejętność przyznania się do błędu,
gdy walniemy babola lub trafimy na temat,
w którym czytelnicy mają większą wiedzę
i nas przekonają, że się mylimy. Zaangażowani odbiorcy u nas to też efekt trzech lat
pilnowania, aby poziom dyskusji nie zszedł
na ten znany z popularnych dużych portali.
U nas nie ma obrażania, a niektóre rozmowy
użytkowników są na tak wysokim poziomie,
że mogłyby zawstydzić 90% programów publicystycznych.
POMOCNICY SZERYFA • ŻEL AZNA LOGIK A, BARTOSZ BRZYSKI
177
Po pewnym czasie do opisywania „żelaznej
logiki” doszły jeszcze wywiady ze znanymi
politykami, dla których to ludzie sami wybierają pytania, a także konkretnie rozpisane przykłady manipulacji opinią publiczną,
których zgromadziliśmy już na stronie kilkaset. Najbardziej znane są chyba „echa zagraniczne”, czyli pisane na zamówienie przez redaktorów polskich gazet teksty do np. „New
York Times’a”, które następnie przedstawiane są w kraju jako „wyważona opinia z Zachodu”. Całkiem przypadkowo opinia w stu
procentach zgodna z linią redakcyjną gazety.
Do tego wszystkiego robimy to bardziej na
luzie, w naturalny sposób, jakbyśmy siedzieli
z kumplami przy piwie. Ludzie czują, że jesteśmy autentyczni, tacy sami jak oni. I to
jest ta podstawowa różnica między blogami
a tzw. dużymi mediami. Choćby nie wiem, jak
pan, który „wstaje i wie”, się wysilał i dowcipkował, nigdy nie będzie odebrany przez
internautów jako „swój”.
Duże media należą do jakichś właścicieli, mającymi różne interesy i kapitał. Waszym „właścicielem” są de facto
czytelnicy. To oni sprawili, że mogliście powiesić w marcu pięć billboardów
w Warszawie, zbierając ponad 8 tys. zł
z wpłat waszych „lubowników”. Można w takim razie zaryzykować tezę, że
jesteście przykładem nowego medium
publicznego?
Dotychczas nie podchodziliśmy do tego
w ten sposób, ale wydaje mi się, że to trafny
termin. Akcja billboardowa to jeden z przykładów, ale jest tego dużo więcej, choćby głośna akcja „Wszystkich nas nie zamkniecie”,
organizowana przez chłopaków z profilu
178
Gówno Prawda i ich najnowszy pomysł, czyli
billboardy przypominające Europie, że obozy koncentracyjne były niemieckie, na które
właśnie teraz zbierają środki. Tego, że jesteśmy „medium publicznym” dowodzi jednak
dużo bardziej to, że ludzie de facto współtworzą z nami Żelazną logikę. Dostajemy masę
maili i wiadomości prywatnych, na ten moment jest ich kilkanaście tysięcy od początku
funkcjonowania fanpage’a. Ludzie przysyłają nam przykłady „żelaznej logiki”, ale nie
tylko. Dostawaliśmy bardzo dużo zaproszeń
na różne wydarzenia, próśb o zajęcie się jakąś sprawą, gdzie ktoś sam sobie nie radził
z machiną urzędniczą. Pojawiały się również
zwykłe pytania, np. o to jaką książkę polecilibyśmy albo jaki będzie kurs dolara za
miesiąc. Wracając do wątku głównego, o tym,
jak działają dziś media społecznościowe i jak
świetną grupę tworzymy razem z czytelnikami (słowo „fani” jest wybitnie nieadekwatne
w ich wypadku. Fanów to może mieć Kuba
Wojewódzki) niech świadczy taka prosta
rzecz: gdy prosimy ludzi o pomoc w wyszukiwaniu informacji do zredagowania wpisu
o posłach na urlopach akademickich, od ręki
zgłasza się kilkadziesiąt osób, które chętnie biorą się do pracy, w efekcie czego powstaje artykuł na stronie. Gdy swego czasu
poprosiliśmy o pomysł na nasze nowe logo,
otrzymaliśmy kilkadziesiąt projektów. Gdy
pytamy, czy jest wśród czytelników ktoś obeznany w jakimś temacie, np. prawnik, z miejsca zgłaszają się ludzie, którzy chcą nam
zwyczajnie pomóc. Gdy wreszcie szukaliśmy
informatyka, który pomoże nam przy administracji strony, od razu mieliśmy człowieka.
Skoro już o tym mówimy, to z tego miejsca
wszystkim, którzy pomogli nam współtworzyć Żelazną logikę, czy to w dużym zakresie,
jak nasz informatyk, czy w skromniejszym,
PRESSJE 2015, TEKA 40-41
jak każdy, kto kiedykolwiek podesłał jakiś
przykład „żelaznej logiki” – wielkie dzięki!
Mówicie, że nie jesteście dziennikarzami. W takim razie, jak można nazwać
waszą funkcję i to, czym się zajmujecie?
To rodzaj jakiejś „awangardy”, która
stała się możliwa dzięki internetowi?
Jesteście trochę samozwańczymi szeryfami, którzy stoją na straży prawdomówności i logiki w życiu publicznym.
Nie wiemy, jak to nazwać, zresztą nie czujemy takiej potrzeby. Nie chcę, żeby to zabrzmiało buńczucznie, ale powiedzmy 5-6
lat temu w Polsce dziennikarze żyli z dnia
na dzień. Może z lenistwa nie dostrzegali ani
wśród polityków, ani wśród swoich kolegów
po fachu tego, co my i inni blogerzy zaczęliśmy pokazywać. Przecież wystarczy trochę
pogrzebać albo zwyczajnie sięgnąć pamięcią
do wydarzeń sprzed kilku lat, aby wykazać, jak u niektórych poglądy zmieniły się
o 180 stopni, w zależności od tego, czy było
to zbieżne z interesem ich partii. Przecież
to były tematy leżące na tacy! Na przykład,
gdy internauci „odkryli”, że Morozowski
i Sekielski dostali za taśmy Beger nagrodę
dziennikarzy roku, dopiero wtedy duże media zauważyły, że istotna była treść nagrań,
a nie to kto nagrywał. Czyli zupełnie odwrotnie niż w wypadku ostatniej afery taśmowej.
Szczególnie dziwi to w przypadku jednej
z gazet, której redaktor naczelny ponad dekadę temu osobiście rozpętał wielką aferę
za pomocą podsłuchu. Dlatego nie nazwałbym nas „szeryfami”, raczej pomocnikami
szeryfa, gdzie szeryfem jest społeczeństwo,
a pomocnik jedynie wskazuje, posłużę się
tu przykładem: zobaczcie, jak jedna gazeta
oburza się na epatowanie przemocą podczas
pokazu grup rekonstrukcyjnych dotyczącym
II wojny światowej, a kilka tygodni później
pisze pochwalny tekst o wspaniałej rekonstrukcji, gdzie Jan Hartman w roli ateisty został pozbawiony głowy przez średniowieczny
Kościół, czy słynne teksty o sesji zdjęciowej
modelek na cmentarzu żydowskim, który
był skandalem i krytyką ludzi, którzy nie
zgadzali się na podobną sesję na Cmentarzu
Orląt Lwowskich. Na naszej stronie w zakładce „wiodące media” jest takich rzeczy dużo, dużo więcej. I tu znowu powrócę do tego,
o czym mówiłem na wstępie. Nie podsuwamy nikomu wniosków na siłę, wystarczy samo zestawienie i „szeryf” już widzi, że lokalni rozrabiacy znowu chcieli wcisnąć mu kit.
Można was chyba zaliczyć do jednego
z największych watchdogów w Polsce.
Patrzycie na ręce politykom i dziennikarzom, ale także osobom życia publicznego. Z jakich pobudek to robicie? Obywatelskich, patriotycznych?
Trzy lata temu „żelazna logika” przytłoczyła nas do tego stopnia, że chyba przede
wszystkim dla zabawy założyliśmy fanpage.
Sprawiało i nadal sprawia nam to frajdę. Do
tego jesteśmy ideowcami, więc satysfakcją za
to, co robimy, jest sama świadomość tego, że
ktoś dowiedział się, że jest manipulowany.
To jest efekt, o którym w jednej z książek
napisał Rafał Ziemkiewicz. Leciało to mniej
więcej tak: „Do telewizji zaprasza się ludzi,
którzy «pięknie się różnią», a w gruncie
rzeczy mówią to samo. I człowiek przesiąka
pewnym sposobem myślenia. A wystarczyłoby, że do tej samej telewizji zaproszono
np. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który
powiedziałby coś przeciwnego i wielu ludzi
doszłoby do wniosku «cholera, no też tak
POMOCNICY SZERYFA • ŻEL AZNA LOGIK A, BARTOSZ BRZYSKI
179
właśnie myślałem!»” Jesteśmy zwolennikami społeczeństwa w pełni świadomego,
obywatelskiego. Jesteśmy przeciwni wszelkim formom manipulacji, dezinformacji, indoktrynacji i tak dalej. Podobno – teraz moment chwilowego patosu – „jeśli widzisz zło
i nie reagujesz, zło triumfuje”. Jeśli nastanie
dzień, który spędzimy cały przed telewizorem, oglądając programy informacyjne, i nie
dostrzeżemy tam ani jednej próby manipulacji – zamkniemy Żelazną logikę.
Stoicie na stanowisku, że dziennikarze
są od podawania informacji, a nie opinii.
Czy bezstronność nie jest mrzonką? Może, pozostając bezstronnym, otwieramy
wręcz pole do jeszcze większych manipulacji.
To nie tak. Jesteśmy za dziennikarstwem,
które w sposób wyraźny potrafi oddzielić
informację od opinii. Niech pani Monika
czy inna mówi, co myśli o danej sprawie,
ale niech jednocześnie wyraźnie zaznaczy
„moim zdaniem to jest tak i tak”. Całkowita
bezstronność jest niemożliwa, ale my jako
obywatele wymagamy od ludzi, którzy chcą
się nazywać dziennikarzami, kilku rzeczy.
Po pierwsze, równych szans wypowiedzi
dla wszystkich stron. To już jest duży krok
w stronę pluralizmu. Po drugie, wykluczenia
z zawodu za udowodnioną próbę manipulacji czy świadome podanie fałszywej informacji. To, co zrobił pewien redaktor, cytując
fałszywe tweety, jest dobitną ilustracją tego,
jak wielką władzę mają dziś ludzie mediów,
którzy nie ponoszą absolutnie żadnej odpowiedzialności za to, co robią.
że Polacy będą coraz bardziej odporni
na medialne przekłamania czy propagandę, ale internet też nie jest wolny
od wad, a jedną z głównych jest wszechobecna dezinformacja. Popularne trolle,
fałszywe konta, propagandowe portale.
Czy przeciętny internauta ma szansę
nie zgubić się w tym szumie informacyjnym?
Szczerze? Nie ma. Chyba że lajkuje Żelazną
logikę, która wszystkie przekłamania stara
się wyłapywać.
Po ostatnich wyborach pojawiły się głosy, że to buntownicza młodzież działająca w internecie przesądziła o wyniku
wyborów. Medialne autorytety boją się
stracić monopol informacyjny, próbują
więc przekonać swoich odbiorców, że
sieć jest przestrzenią podporządkowaną populizmowi.
Mają rację, ale niech spojrzą najpierw na
swoje podwórko. W internecie stron jest
mnóstwo, potrzeba jedynie odrobinę wysiłku, aby dokonać właściwej selekcji tych najbardziej wartościowych. Gdy czytam wpisy
na profilach czy blogach, a potem przechodzę na te wszystkie duże portale informacyjne, to jakbym dostał w pysk zimną szmatą.
Najpierw mam jakieś analizy, mniejsza czy
słuszne, czy nie, ale widać, że wynikające
z przemyśleń, widzę pełne inteligentnej szydery teksty, śledzę ciekawe wymiany zdań
w komentarzach, a potem trafiam do świata,
gdzie czytelnika traktuje się jak półgłówka.
To tam właśnie atakują mnie te wszystkie
„zobacz najlepsze memy!!!”, „gwiazda seriaJesteście, jak rozumiem, portalem mi- lu pokazała stringi” albo inne „5 najważsyjnym. Prowadząc profil, liczycie na to, niejszych punktów – wszystko co musisz
180
PRESSJE 2015, TEKA 40-41
wiedzieć o XYZ”. Gdy trwa jakaś debata
sejmowa, to właśnie z blogów i fanpage’y dowiaduję się o treści projektu ustawy i argumentacji posłów, a ze strony największej polskiej gazety czytam o tym, że ktoś je sałatkę,
albo w całości cytowane są bzdurne pyskówki, z pominięciem sedna sprawy. Wielu ludzi
ucieka od tej infantylizacji i gonitwy za tanim skandalem (w dodatku jednostronnym),
okraszonym nachalnym wciskaniem do głów
tego, co mają myśleć. Wkurza nas to, ale
z drugiej strony to my na tym zyskujemy.
Najzabawniejsze jest to, że reakcją na ucieczkę ludzi od tej żenady jest jeszcze większa
dawka infantylnej propagandy.
Najpierw był profil na Facebooku, później strona, następnie między innymi
akcja billboardowa. Dysponujecie imponującym kapitałem zaangażowanych
fanów. Kluczowe pytanie: co dalej?
Pomysłów jest tysiąc, ale żeby nie zapeszać,
nie zdradzimy choćby jednego (śmiech).
181