Felieton W. Tupaj

Transkrypt

Felieton W. Tupaj
Mieszający z błotem i spółka, czyli dlaczego wszyscy jesteśmy Holdenami
„Ty to w ogóle nic nie lubisz” - zarzuca Holdenowi Caulfieldowi, głównemu bohaterowi
Buszującego w zbożu J. D Salingera jego młodsza siostra, Phoebe. Rzeczywiście, spostrzeżenie
około dziesięcioletniej dziewczynki, mimo jej młodego wieku, jest nadzwyczaj trafne.
Przez ponad sto wcześniejszych stron powieści czytelnik zdążył się o tym bardzo boleśnie
przekonać. Refleksje nastoletniego narratora składają się bowiem w dziewięćdziesięćciu procentach
z miejscami bardziej żarliwej, miejscami raczej ironicznie spokojnej krytyki wszystkiego oraz
wszystkich. Niemal każdy opisywany przez Holdena bohater wygląda lub pachnie, jakby się nie
mył od kilku miesięcy, nosi jakiś absurdalnie niemodny strój albo przynajmniej opowiada bez
przerwy historie nudne jak flaki z olejem, przekonany najczęściej przy tym, że wszyscy słuchający
ich rozmówcy zwijają się wręcz z rozbawienia.
Co jednak w tym wszystkim najzabawniejsze, młody Caulfield od opisywanyej z taką
pogardą zgrai drobnomieszczańskich, śmierdzących nudziarzy wcale się dużo nie różni. Z jego
żartów nie śmieje się nikt oprócz niego samego, opowieści również bynajmniej nikogo szczególnie
nie ciekawią. Nie lepiej z wyglądem: paradując po Nowym Jorku w czerwonej dżokejce
i wiosennym płaszczu (okolice Bożego Narodzenia), cuchnący rozmaitymi używkami nastolatek
u wielu z pewnością wzbudziłby grymas strachu albo chociażby uśmiech politowania.
Tak przez mniej więcej sto osiemdziesiąt stron powieści, którą się jednak później zamknie,
odłoży i szybko o niej zapomni, prawda? Akurat. Chciałoby się. Niecałą dobę po zakończeniu
przygody z książkowym Holdenem wracam do szkoły, gdzie czeka na mnie zgraja Holdenów
prawdziwych. „Ty, patrz, jaką ona ma krzywą twarz, pewnie nią zatrzymywała pociągi!” - rechocze
przy wejściu jeden z gimnazjalistów do kolegi. Obgadywana dziewczyna odwraca się w ich stronę,
po czym, na widok dwóch jakże szlachetnych, zdeformowanych od taniego wina z Biedronki
oblicz, przyspiesza kroku w stronę swojej klasy.
Kolejny przykład? Proszę bardzo. „Laska, widzisz ją? Ubrana jak z ruskiego targu, a na
czole więcej tapety niż u mnie w pokoju. Pewnie chce pryszcze zasłonić, hi, hi” - grupka nastolatek
śmieje się z koleżanki. Aż się z tego śmiechu popłakały, jednej od łez zepsuła się trochę gruba na
centymetr warstwa makijażu i teraz, wystrojone w dodatku również niezbyt gustownie, wyglądają
jeszcze komiczniej niż zwykle.
„Co za debilki” - pomyślę sobie, ciesząc się, że znajduję się na, mówiąc współczesnym
językiem gimnazjalnym, „wyższym od nich levelu”. A potem? Potem wrócę do domu, wejdę
na Facebooka i... zacznę zgryźliwie komentować zdjęcia umieszczone tam przez znajomych. Moje
są ładniejsze? Bynajmniej. Jednak w tej chwili nie ma to większego znaczenia. Krytykując cały
świat oraz okolice, chociaż przez chwilę poczuję się, jakbym należała do jakiejś tajemniczej elity
ludzi błyskotliwych, ironicznych i w ogóle bez wad, nie mając jednakże ku temu żadnych podstaw.
Na tym właśnie polega pułapka Holdena: oceniamy negatywnie wszystkich wokół, wcale
się od nich wiele nie różniąc. Nawet jeśli w momencie startowym rzeczywiście znajdujemy
się gdzieś trochę wyżej, sam w sobie akt krytyki upodabnia nas do Caulfielda, włącza do grona
jemu podobnych, przekonanych o własnej wspaniałości nastolatków... Jednak życie bez ironii
i towarzyszącego jej zwykle lekkiego poczucia własnej wyższości byłoby przecież bardzo smutne,
prawda?
Podczas lektury Buszującego w zbożu nie pozostaje więc nam nic innego, jak tylko przestać
przejmować się nieudanymi żartami oraz przynudzaniem narratora, a potem zastanowić się,
jak bardzo męczą się z nami na co dzień nasi znajomi...
Weronika Tupaj
15.04.2015 r.