FULL TEXT - Antropomotoryka
Transkrypt
FULL TEXT - Antropomotoryka
NR 41 2008 AN TRO PO MO TO RY KA IT’S A LONG WAY TO PHILADELPHIA! CZYLI PIECHOTĄ DO FILADELFII Wacław Petryński * * dr, Górnośląska Wyższa Szkoła Handlowa, Katowice, ul. Harcerzy Września 3 Słowa kluczowe: Lista Filadelfijska, nauki o kulturze fizycznej, misja, teoria, behawioryzm, wskaźnik IF, szara literatura Key words: ISI Master Journal List (Philadelphian List of Journals), sciences of physical culture, mission, theory, behaviourism, impact factor, grey literature STRESZCZENIE • SUMMARY W artykule, pomyślanym jako prezentacja ciemnych stron jednego z najbardziej znanych rankingów publikacji naukowych, autor polemizuje z opartymi na stereotypach myślowych kompleksami polskich środowisk opiniotwórczych. Dostrzegając zagrożenie, jakie dla kondycji rodzimych nauk o kulturze fizycznej stanowi uleganie obcym (amerykańskim) wzorom, przypomina chlubne tradycje polskie. Zwraca również uwagę na konieczność wzięcia w karby spójnej refleksji teoretycznej hałd informacji, które grożą zastojem nauki. The article is designed as a brief presentation of a dark side of one of the best-known academic publications’ rankings. The author polemicizes with the stereotypic approach, which is not only typical for our opinionforming environment, but also based on Polish sense of inferiority. Recognizing the danger that foreign patterns constitute to sciences of physical culture in Poland, he makes the reader familiar with Polish glorious traditions. He draws our attention to the fact, that there is the need for clamping down the overflow of information, which seems to be dangerous for the international academic research, by the consistent theory. Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu! - - - - - Jarząbek Wacław, trener II klasy Posłannictwem – obecnie z angielska nazywanym „misją” – każdego uczonego jest spełnianie dwóch zadań. Pierwsze, łatwiejsze – to zdobywanie surowców, z których można ugotować zupę wiedzy. Drugie, trudniejsze – to spowodowanie, by z owej bezpostaciowej zupy wykrystalizowała czysta, zwięzła i zrozumiała teoria1 – najszlachetniejszy wytwór myśli człowieka. 1 Żałuję, że tego obrazowego porównania nie wymyślił Barbarzyńca; jego autorem jest wybitny amerykański matematyk i cybernetyk, John F. Sowa. System teorii, hipotez, obserwacji i wyobrażeń – to nauka. Najprostszym miernikiem skuteczności uczonego są tworzone przezeń artykuły naukowe (publish or perish! – publikuj albo giń!), z których najwyższą rangę, przynajmniej w Polsce, mają publikacje w czasopismach z tzw. Listy Filadelfijskiej. Można by zatem pomyśleć, że określenia „artykuł filadelfijski” i „znaczny wkład w rozwój nauki” są synonimami. Niestety nie. Twierdzę bowiem, że nierzadko w wytwornej, „filadel- – 109 – Wacław Petryński fijskiej” formie mieści się co najwyżej macdonaldowska treść. Dowód? Proszę bardzo. Na mojej półce stoi kilkanaście tomów jak najbardziej „filadelfijskiego” (ba, jednego z najstarszych!) amerykańskiego czasopisma ”Perceptual and Motor Skills”. Oto przykłady tytułów opublikowanych w nim artykułów: • Postrzeganie wiedzy i umiejętności ważnych dla nauczyciela przez studentów pedagogiki w Singapurze (październik, 2004, s. 435–437); • Rozróżnianie i wymawianie samogłosek angielskich przez osoby dwujęzyczne władające angielskim i hiszpańskim (październik, 2004, s. 445–463); • Wrażenia sprawiane przez ludzi o imieniu będącym zarówno męskim, jak i żeńskim (październik, 2005, s. 339-344); • Absolutyzm w pamiętnikach samobójców (październik, 2005, s. 498–499). - - - - - Ostatni z wymienionych artykułów liczy sobie łącznie 18 linijek i sprowadza się do stwierdzenia, że „częstość pojawiania się w pamiętniku samobójcy trzech słów wskazujących na irracjonalne myślenie («doskonały», «zawsze» i «nigdy») nie wzrasta w ciągu roku poprzedzającego samobójstwo”. Być może moim barbarzyńskim rozumem nie jestem w stanie pojąć naukowej doniosłości tego jak najbardziej „filadelfijskiego” artykułu, ale byłbym wdzięczny za udowodnienie mi, iż nie jest to zwykły chłam, choć został napisany po angielsku. Ale filadelfijskie punkty dla autora są, impact factor – również!2 W przypadku niektórych czasopism „filadelfijskich” mamy do czynienia z innymi jeszcze zjawiskami. Otóż nie mogę się oprzeć wrażeniu – choć nie mógłbym tego udowodnić – że dobrze jest należeć do kręgu „krewnych i znajomych Królika”, do którego niełatwo wejść osobom ze wschodniego wybrzeża Atlantyku. Tak się składa, że autor wspomnianego artykułu, liczącego 18 wierszy, pochodzi z New Jersey. Co więcej, aby w niektórych czasopismach „filadelfijskich” opublikować pracę, należy ją nie tylko przesłać do redakcji i uzyskać pozytywne recenzje, ale również za wydrukowanie zapłacić. W tej sytuacji – co staje się już groźne – znaczenia nabierają czynniki pozamerytoryczne. Jako żywo przypomina to 2 W tym samym tomie „Perceptual and Motor Skills” znajdują się jeszcze dwa inne artykuły tego samego autora. Jeden z nich liczy również 18 wierszy i można się zeń dowiedzieć, że u przedstawicieli 26 różnych narodów z południa i z północy procent narodzin, małżeństw i rozwodów nie różni się statystycznie. Drugi liczy 17 wierszy i głosi, że członkowie narodów ocenionych jako bardziej ekstrawertyczne mają więcej partnerów seksualnych i wcześniej odbywają inicjację niż to się dzieje w przypadku narodów mniej ekstrawertycznych. handel w świątyni. O konsekwencjach tego procederu uczy nas historia. Niespełna pięć wieków temu, w 1517 roku, trzydziestoletni wówczas Marcin Luter, manifestując swój sprzeciw wobec m.in. handlu odpustami, który na szeroką skalę wprowadził papież Leon X, przybił na drzwiach katedry w Wittenberdze 95 słynnych tez. Tak narodził się i szybko rozprzestrzenił w Europie oraz na całym świecie protestantyzm. Wyznawcą jednego z jego odłamów – kalwinizmu – był nasz Mikołaj Rej. W naukach o kulturze fizycznej taka „antyfiladelfijska schizma” wydaje się tym bardziej prawdopodobna – ba, wręcz pożądana! – że amerykański styl uprawiania nauki, głęboko zakorzeniony w behawioryzmie (a z tego właśnie fundamentu wyrasta zjawisko, któremu można by nadać miano „filozofii filadelfijskiej”), od dziesięcioleci nie może się pochwalić znaczącymi sukcesami. Styl ten polega na swoistym kulcie danych doświadczalnych, czyli na oczekiwaniu, by uczeni dostarczali przede wszystkim „oryginalne prace badawcze”. W początkowej fazie rozwoju tego nurtu takie zdroworozsądkowe podejście było skazane na spektakularny sukces. Ale my w Polsce etap „koń jaki jest, każdy widzi” przerabialiśmy już w XVIII wieku. Również w Ameryce taki sposób postrzegania rzeczywistości przez naukę już dawno sięgnął kresu swoich możliwości. Dziś, gdy nad zalewem informacji nikt już nie potrafi zapanować, niczym tlenu potrzebujemy porządkującej napływ danych zwięzłej i trafnej teorii. Świadomość tej potrzeby kiełkuje wprawdzie w umysłach badaczy, ale zwykle spycha się ją gdzieś „do tyłu głowy”. W sierpniu 2007 roku uczestniczyłem w konferencji naukowej w Belgradzie, na której swoją prace przedstawił m.in. jeden z gigantów współczesnych nauk o kulturze fizycznej, twórca i kierownik legendarnego wręcz laboratorium w uniwersytecie w Jyväskylä – prof. Paavo Komi. W jego obszernym wystąpieniu znalazł się jeden (słownie: jeden!) slajd ze stwierdzeniem, że stworzona (i stale stwarzana) przez współczesnych uczonych hałda wyników badań i doświadczeń ma stanowić nasze dziedzictwo dla przyszłych pokoleń uczonych. Kiedy w moim referacie nawiązałem do tego stwierdzenia i powiedziałem, że jestem innego zdania, gdyż powinniśmy na bieżąco, tu i teraz, porządkować zasoby istniejącej wiedzy (czyli budować solidną teorię), a nie obarczać tym zadaniem przyszłe pokolenia, zapadła pełna zakłopotania cisza... Ale nie zaoponował nikt, ja zaś podczas przerwy, w rozmowie w cztery oczy, otrzymałem wstępną zapowiedź zaproszenia mnie na inną konferencję, w kolejnym roku. Profesor, który podjął tę – 110 – - - - - - It’s a Long Way to Philadelphia! decyzję, ma jednak niemal cały rok na zastanowienie się, czy byłoby to comme il faut... Wracając jednak do meritum sprawy należy podkreślić, że obecnie cały czas grzebiemy się we wspomnianej na wstępie, coraz bardziej macdonaldowskiej zupie, przyrządzonej z mniej lub bardziej (ale raczej mniej) pasujących do siebie faktów. Nie widać, aby się miała z niej wykrystalizować jakaś teoria, która wszak jest najszlachetniejszym, najwyżej przetworzonym składnikiem nauki. Mimo to w obszarze kultury fizycznej olbrzymiej większości pism „filadelfijskich” prace teoretyczne w ogóle nie interesują! Pod rządami impact factora nauki te wprawdzie rozwijają się, ale w ślad za tym nie idzie ich postęp. Na ogół „filadelfijskich” recenzentów interesuje bowiem głównie, czy praca odpowiada przyjętym wzorcom, czy jest napisana dobrym angielskim i wydrukowana czcionką Times New Roman, nie zaś to, jaki jest jej wkład w rozwój nauki, czyli w jakim stopniu owa praca lepiej porządkuje obraz postrzeganego przez nas świata. Dodajmy, że europejska tradycja akademicka – licząc tylko od czasów Peryklesa – obejmuje okres około 2500 lat, zaś tradycja uniwersytecka – licząc od założenia pierwszego na Starym Kontynencie uniwersytetu w Bolonii – niemal 1000. Amerykańska nauka zaś – to niespełna cztery stulecia. Mimo to daliśmy sobie narzucić „terror impact factora” i niczym trener II klasy Jarząbek Wacław stajemy przed szafą z napisem „Lista Filadelfijska” i śpiewamy: „Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu!”, nie bacząc na fakt, że po drugiej stronie Atlantyku nikt tego nawet nie słucha. I to z oczywistego powodu: Amerykanie nie znają zazwyczaj żadnych języków obcych! Przykład? Proszę bardzo! W 1970 roku, po latach badań, wybitny amerykański uczony Paul MacLean przedstawił swą hipotezę „mózgu trójjednego” (triune brain). Głosi ona, że mózg człowieka stanowi swoisty system złożony z trzech różnych mózgów: ssaków, ssaków kopalnych i gadów. Gdyby jednak zamiast przez wiele lat szlifować tę swoją teorię, poświęcił trochę czasu na opanowanie języka rosyjskiego i zapoznał się z dziełami Nikołaja Bernsztejna, to odkryłby, że już w 1947 roku Rosjanin stworzył teorię znacznie bardziej wszechstronną. Wyszłoby mu szybciej i taniej! Dokonanie MacLeana – to w istocie jedynie opis poziomów budowy ruchów B, C i D według Bernsztejna! Podajmy bliższy przykład. W ostatnim, czwartym wydaniu słynnego podręcznika Motor Control and Learning. A Behavioral Emphasis autorzy powołują się na 1684 pozycje literatury. Siedem z nich – to prace francuskojęzyczne, dwie – niemieckojęzyczne, jedna praca (zresztą moja) – polskojęzyczna. Reszta – to artykuły i książki angielskojęzyczne3. Również prace „filadelfijskie” muszą być publikowane po angielsku. Z jednej strony sprawia to, że są zrozumiałe dla szerokich kręgów uczonych na całym świecie, z drugiej jednak – poza widnokręgiem Listy Filadelfijskiej, w kręgu tzw. szarej literatury, pozostają prace ogłoszone w innych językach, zawierające niekiedy bardzo ważkie treści (jak to wykazałem choćby na przykładzie teorii MacLeana i Bernsztejna). Podobną sytuację pamiętamy z nie tak dawnych dziejów Polski. Otóż w czasach PRL towarzysz Wiesław (młodszych czytelników śpieszę poinformować, że takiego pseudonimu używał Władysław Gomułka) również prowadził politykę autarkiczną. Nie potrzebowaliśmy wtedy nikogo – podobnie jak dziś Amerykanie – a ówczesna propaganda gromko głosiła, że „nasz system nie tylko dorównuje systemom zachodnim, ale je nawet przewyższa!” Tyle tylko, że my produkowaliśmy wówczas „Mikrusa”, „Syrenkę” i dumę socjalistycznej motoryzacji – „Warszawę”, natomiast Niemcy (Zachodni!) – „Mercedesa”, „BMW” i „Porsche”. Czy dziś, w dziedzinie nauki, mamy kupować u Amerykanów – i to bynajmniej nie tanio, boć przecie Jankesi nic za darmo nie dają! – licencję na jakiegoś naukowego „Mikrusa”, zamiast zakasać rękawy i zbudować naszego rodzimego „Mercedesa”? Stać nas przecież na to. Oczekując w kolejce po amerykańską wizę zapominamy niekiedy, iż nasz piastowski Orzeł Biały jest o niemal osiemset lat starszy od białego orła Wuja Sama, więc choćby tylko z tego powodu żadnych kompleksów mieć nie powinniśmy. Sprawy naukowe nie są, oczywiście, kwestią narodowej dumy i nie powinny ich przysłaniać kwestie pozamerytoryczne. Te zaś należy stale obserwować i nie poddawać się swoistej bezwładności ocen. Zauważmy, że współcześnie wiele wypowiedzi rozpoczynamy od utartego zwrotu: „Nie ulega wątpliwości, że nauka amerykańska odgrywa dziś przodującą rolę w nauce światowej...”, którego (równie zwyczajowo) nikt nie kwestionuje. Otóż – po barbarzyńsku nie bacząc na ów zwyczajowy konwenans – twierdzę, że przynajmniej w naukach o ruchach człowieka taka opinia pod3 Schmidt, RA, Lee, TD: Motor Control and Learning. A Behavioral Emphasis. Fourth Edition. Champaign, Ill, Human Kinetics, 2005. Moją pracę, opublikowaną po polsku w „Antropomotoryce”, przetłumaczyłem na angielski i przesłałem autorom. Jedynie dzięki temu wzmianka o niej mogła się w ogóle ukazać w amerykańskim podręczniku. – 111 – - - - - - Wacław Petryński lega wątpliwości (w dodatku coraz bardziej poważnej!), a wierne i bezkrytyczne trwanie przy skamieniałym od dawna pomniku nie popycha nas do przodu. Rzecz cała miałaby jedynie satyryczny posmak naukowego absurdu, gdyby nie znamienna okoliczność. Otóż, nie bacząc na bezpłodność 4 „filozofii filadelfijskiej”, uzależniamy rozwój nauki – nie tylko zresztą w Polsce – od spełnienia norm „filadelfijskich”. Ktoś, kto pragnąłby zostać profesorem, musi mieć punkty „filadelfijskie”. Nawet gdyby były uzyskane dzięki takim pracom, jak wspomniane już artykuły, które liczą 17 czy 18 wierszy. Koniec. Kropka. Jak wygląda publikowanie w takim piśmie, może świadczyć przykład jednej z moich koleżanek. Najpierw wykonała staranne badania i opisała je zgodnie z wymogami American Psychological Association: to na stronie tytułowej, tamto na następnych, tu kropka, tam przecinek itp. Następnie wysłała artykuł do czasopisma filadelfijskiego. Otrzymała pozytywną recenzję, jednakże z uwagą, by dokonać kilku drobnych zmian. Kiedy to uczyniła i wysłała tekst jeszcze raz do redakcji, okazało się, że inny już recenzent zalecił coś innego, a poza tym zasugerowano, by pracę dostosować do nieco zmienionych wymogów formalnych. Taka zabawa w kotka i myszkę z Amerykanami trwa już cztery lata i jej końca nie widać. Gdyby więc sztywno uzależnić możliwości awansu naukowego w Polsce od punktów „filadelfijskich”, oznaczałoby to oddanie kontroli nad rozwojem naszej nauki w ręce Amerykanów, po pierwsze – nie zawsze najwyższych lotów, po wtóre zaś – niewsłuchujących się zbytnio (mówiąc oględnie) w nasze „łubu dubu, łubu dubu”. Znajdując się w podobnej sytuacji, jak moja koleżanka, zrezygnowałem ostatnio z artykułu „filadelfijskiego”. W nauce o sterowaniu ruchami modne stały się teraz rozmaitości. Jest to pojęcie rodem z jednej z dziedzin matematyki – topologii. Kiedy zacząłem dokładniej wypytywać o nie jednego z moich amerykańskich przyjaciół – redaktora naczelnego pisma „filadelfijskiego”, z wykształcenia fizyka – to okazało się, że Jankesi pojęcie „rozmaitość” potraktowali jedynie jako hasło, nie uwzględniając całej jego matematycznej treści. Zaproponowałem więc pójście o krok dalej i zastosowanie do opisu sterowania ruchami innego narzędzia topologicznego, homeomorfizmu, którego nikt przede mną nie próbował do tego celu wykorzystać. Moje ujęcie nadawałoby wzorcowi przetwarzania informacji pewną dynamikę (homeomorfizmy – to przekształcenia 4 Przynajmniej w obszarze nauk o kulturze fizycznej. rozmaitości), gdyż opis wykorzystujący jedynie rozmaitości jest w istocie statyczny. Kiedy jednak dostałem recenzję, z której wynikało, że amerykański autorytet niezbyt wiele z mojej propozycji zrozumiał, opublikowałem mój pomysł gdzie indziej. Amerykańska statyczna rozmaitość 5 okazała się dla pism „filadelfijskich” dostatecznie dobra, mój dynamiczny homeomorfizm – nie! W każdym razie, jeśli ktoś zechce opisać przekształcenia informacji w trakcie wykonywania ruchu za pomocą wspomnianego homeomorfizmu, to będzie musiał powołać się nie na angielskojęzyczne pismo „filadelfijskie”, ale na naszą krakowską „Antropomotorykę”. Sprawa ta ma jednak i ogólniejszy wymiar. Bogactwo nauki bierze się z różnorodności jej źródeł i swobody myśli. Spętanie jej jakimikolwiek więzami, narzucenie „jedynie słusznych” kanonów rozumowania, zmonopolizowanie przez jeden tylko paradygmat, a nawet zniewolenie nazbyt sztywnymi zasadami formalnymi – prowadzi w prostej linii do jej uwiądu! Płynące stąd zagrożenie dostrzegają również uczeni znacznie bardziej światli (o co wszak nietrudno) niż nieokrzesany Barbarzyńca. Profesorowie Wiesław Osiński i Jerzy Kiwerski napisali: Komitet Rehabilitacji, Kultury Fizycznej i Integracji Społecznej PAN uważa, że Sekcja Nauk Medycznych CK w procesie opiniowania i zatwierdzania stopni doktora habilitowanego oraz tytułu profesora nauk o kulturze fizycznej winna mieć również na względzie specyficzne aplikacyjne i społeczno-humanistyczne pola badań naukowych. W szczególności nie zawsze można tu w ocenie dorobku kandydata stosować wyłącznie kryteria parametryczne (wyrażane np. liczbą publikacji w czasopismach z listy Zespołu Nauk Medycznych KBN czy z listy filadelfijskiego Instytutu Informacji Naukowej) 6. Dodajmy jeszcze jedno. Otóż w Stanach Zjednoczonych Lista Filadelfijska jest jednym z wielu podobnych katalogów pism naukowych. Za Atlantykiem przypisuje się jej jednak znacznie mniejsze znacznie niż u nas w Polsce. W tym przypadku mamy zatem do czynienia ze zjawiskiem fizycznym, które można by określić mianem „perspektywy odwrotnej”: im dalej od Philadelphii (w stanie Pensylwania), tym „lista” wydaje się nie mniejsza, lecz większa. Ot, ciekawostka optyczno-naukowa! 5 Oczywiście, w żadnej z amerykańskich prac nie pojawiło się ani słowo o tym, że po naszej stronie Atlantyku wykorzystanie topologii (wraz z pojęciem rozmaitości) do opisu zachowań, również ruchowych, człowieka proponowali już w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku Jean Piaget i Nikołaj Bernsztejn. 6 Stanowisko Komitetu Rehabilitacji, Kultury Fizycznej i Integracji Społecznej PAN w sprawie polityki badań naukowych i rozwoju kadr w dziedzinie nauk o kulturze fizycznej (przyjęte na posiedzeniu w dniu 28. 04. 2005 roku). – 112 –