(2.Podróż skazańca)

Transkrypt

(2.Podróż skazańca)
Przygodny Barda
2.Podróż skazańca
Od kiedy dwa tygodnie temu zagłębili się w puszczy Imir, słońca nie widzieli nawet przez
parę minut. Yarmana, więzionego w klatce na powozie, prowadzili najlepsi rycerze króla
Hothnana, władcy Miglirp. Elitarni łowcy głów nigdy nie przestawali węszyć za
uciekinierem. Kiedy robili krótki postój, na początku zakładali bardowi kajdanki, gdy ten
szedł kawałek w las, naglony potrzebami fizjologicznymi. Po upływie paru dni przestali
krępować mu ręce, bo zawsze wracał, nigdy nie próbował uciec.
Kiedy zimno nocy przenikało do szpiku kości, Yarman sięgał po instrument. Przygrywał i
cicho wyśpiewywał wszystkie piosenki, które znał. W tym momencie zapominał o wszystkich
troskach, a złudne uczucie ciepła wypełniało jego ciało na parę minut.
Podczas jednego z nocnych popasów długo nie mógł zasnąć. Mimo iż żołdacy siedzieli
kilkanaście jardów od niego, słyszał niektóre zdania.
-Dlaczego on nic nie robi? – zapytał głośniej jeden z tych, których imion nie znał.
-Nie wiem, trudno go zrozumieć – oświadczył Saril.
-Zabił pięćdziesięciu naszych podczas kradzieży, w tym dwudziestu pokonał dziwnymi
zaklęciami!
-Ciszej, Berher! Sztuki czarnoksięstwa zakazano sto pięćdziesiąt lat temu. Nawet mówienie o
niej jest niebezpieczne!
-I wieziemy kogoś, kto potrafi jej używać, w zwykłej klatce?!
-Nie wygląda na to, żeby chciał uciekać – odparł Saril.
-Coś ukrywa. Jak myślisz, gdzie schował tę księgę? – zapytał Berher.
-Tylko on może to wiedzieć. Jeśli to jest prawdą, iż wykradł ostatni egzemplarz, gdy resztę
spalono, to w jego rękach może stać się ona potężną bronią.
Nastała chwila ciszy. Dziewiętnastolatek zastanawiał się, ile mogą mieć lat żołnierze, którzy
go pojmali. Głosy brzmiały staro, lecz wygląd eskortujących wskazywał na trzydzieści lat.
Saril wydawał się najmłodszy. Twarz Berhera i tego jednego, którego imienia jeszcze nie
znał, pokrywały gęste szczeciny postarzające ich o dobrych kilka lat.
-Obawiam się go trochę .Wiesz, po obejrzeniu rzeźni w Castellum, do czego on jest zdolny,
prawda, Ijerta? – powiedział słabym głosem jeden z mężczyzn, zdradzając imię ostatniego
żołnierza z eskorty.
-Jeśli miałby interes w pozbyciu się nas, zrobiłby to już dawno. Nie zaszkodził nam jeszcze
pewnie tylko dlatego, że czegoś chce dokonać w stolicy, a nie dał rady sam do niej dotrzeć
- odparł zapytany żołdak.
Yarman nie miał dłużej siły wysłuchiwać rozmów ludzi, których uważał za mało
inteligentnych. Skulił się na drewnianej podłodze klatki i zasnął.
Obudzony został przez światło bijące w jego oczy. Z wyliczeń barda wynikało, iż powinni
znajdować się dwa dni od skraju puszczy Imir. Tymczasem dzisiejszego dnia dotarli dopiero
do wioski, w której mieli odnowić zapasy. Zapach dymu spowijał całą okolicę i drażnił
mocno gardło. Wszystkie domy stały spalone, drzewa po obu stronach drogi spotkał taki sam
los jak domostwa. Ostatnie ocalałe rzeczy właśnie się dopalały w lekkim żarze. Na całym tym
pobojowisku dało się dostrzec nienaruszone trupy. Konflikt czterech królestw krainy Ingernor
dotykał nawet najmniejsze wioseczki.
Bard nie wiedział, czy cieszyć się z tego, iż dostrzegł słońce dzięki zniszczeniu, czy raczej
smucić się z tego powodu. Parę lat temu zapewne opłakiwałby tak niegodne posunięcia
wojsk. Jednak teraz taki widok nie wzbudzał u niego żadnych uczuć. Kiedy ułaskawiono
czternastoletniego Yarmana i jego matkę stał się giermkiem lorda namiestnika, który był
ulubieńcem ludu. Lord Dilivindir Rijon niesamowicie władał mieczem. Uczył młodziana tego
trudnego tańca. Każdego dnia wieczorami trenowali parę godzin walki z bronią sieczną. Aby
chłopak mógł wyrosnąć na kogoś mądrego, jego pan użyczył mu pozwolenia do korzystania z
biblioteki. Yarman od początku interesował się zakazanymi księgami. Chociaż go ostrzegano
przed karą, jaką wymierzy mu władca, ignorował rady służących monarchy. W pewnym
momencie teoria magii nie dawała mu spokoju, wykradł księgę i zaczął praktykować
zakazany fach. Yarman miał dziewiętnaście lat, od pięciu służył każdego dnia w wszystkim,
co rozkazał jego lord. Sam Dilivindir zżył się z chłopakiem i pozwalał mu na więcej niż
powinien. Zauważył, iż młody mężczyzna studiuje książkę, której nie powinien, lecz nie
zakazał mu czytania jej. Po prostu rozkazał mu, aby był ostrożny.
Pewnej nocy, gdy chłopak praktykował zaklęcia, któryś z żołnierzy dostrzegł światło
przenikające szczeliny drzwi. Wszedł do pokoju i po chwili dopiero zorientował się, co
wyprawia giermek lorda. Od razu ogłosił alarm. Chłopak nie miał innego wyjścia jak zabić
ludzi, którzy chcieli go powstrzymać i uciekać. Ukrył książkę w najbardziej
niespodziewanym miejscu, jakie można było tylko wymyślić, zabrał konia ze stajni i ruszył w
świat. Napotkał wiele problemów przy wyjeździe ze stolicy. Wiele patroli usiłowało go
zatrzymać. Na szczęście umiejętności nabyte podczas czytania ksiąg o czarnej magii pomogły
mu się z nimi rozprawić. Dzięki tak dobrej roli, którą pełnił jako giermek, mógł sobie
pozwolić na uzbrojenie, którego nie zdobyłby jako syn wygnanego barona.
Teraz siedział w klatce wieziony przed oblicze króla. Zapewne zostanie ścięty z ręki kata.
Cóż za ironia! Mag zabity przez zwykłego oprawcę! Dlaczego nie ucieknę po prostu z tej
klatki? - pytał sam siebie. To głód wiedzy mu nie pozwalał, aby umykać tym żołdakom.
Chociaż raz przed śmiercią chciał zerknąć w gęsto zapisane linijki zakazanej sztuki. Legendy
mówiły jednak prawdę. Każdy mag musiał się liczyć z utratą jasności umysłu. Uzależnił się
od mocy, od porozumiewania się z dziwnymi bogami. Sięgnął po lutnię. Nie miał ochoty
śpiewać, po prostu grał.
Codzienność przytłaczała go. Tylko siedział, prostował nogi, może raz do dwóch razy
dziennie. Przydział jedzenia nie był wielki, chodziło tylko o to, by przeżył: jeden kawałek
twardego czerstwego chleba oraz parę łyków lodowatej wody. Mimo wszystko nie odczuwał
pustki w brzuchu, jego umysł nie zastanawiał się nad takimi błahostkami.
W końcu wyjechali z puszczy. Równiny zalewały promienie słoneczne. Chociaż sroga zima
była wszechogarniająca, światło odbijało się w płatkach śniegu, tworząc piękny krajobraz.
Dziewiętnastolatek szybko zauważył dziwne zwyczaje Ijerta. Mężczyzna zasypiał w siodle,
zawsze czujny, mało jadł, mało pił. Wydawało się, że potrzebuje mniej do życia niż inni.
Yarman zastanawiał się, po co w ogóle obserwuje żołnierza. Możliwe, iż kiedyś przyda mu
się taka wiedza. Wariuję powoli – mruknął pod nosem.
Nie korzystali z traktów, ponieważ nie chcieli, aby ich zauważono. Jeżeli dostarczą tak
ważnego więźnia, wynagrodzenie będzie więcej niż sowite. Przerośnie ich wyobrażenia.
Każdego dnia podczas rozmów żołdaków bard słyszał, jak napawają się radością z przyszłego
sukcesu. Zawsze uśmiechał się drwiąco, słysząc ich rozmarzone głosy.
Kiedy przejeżdżali obok rzeki Seindr, eskortujący pozwolili obmyć twarz młodzianowi,
postawili jednak jeden warunek: ma to zrobić pod okiem Ijerty. Z całej trójki nienawidził go
najbardziej, to on z niego drwił w karczmie. Kiedy miał okazję, obrzucał młodziana
wyzwiskami oraz szydził za każdym razem, kiedy robili postój. Może to dlatego bard skupiał
się na obserwacji jego nawyków. Żołnierz zaprowadził go nad brzeg i rzucił na kolana.
Chłopak włożył głowę w zimną wodę i od razu poczuł ulgę. Uwielbiał to uczucie, delektował
się chwilą. Zabrakło mu powietrza i lekko odchylił głowę. Napotkał czubek ostrza łowcy
głów, usłyszał tylko jego gromki śmiech. Czuł, jak rośnie w nim furia, wycelował palce w
nogi żołdaka, w myślach powiedział parę słów i noga drwiącego mężczyzny zapłonęła
ogniem, którego nie dało się ugasić. Ijerta zamoczył kończynę w wodzie, upuszczając miecz.
Dziewiętnastolatek nie czekał długo, chwycił ostrze, głowicą broni z impetem zdzielił
gwardzistę w twarz, łamiąc nos i wywracając go na ziemię. Pozostali członkowie kompanii
przyglądali się scenie z otwartymi ustami. Yarman zanurzył ostrze w sercu żołnierza,
następnie przekręcił i słuchał jęków, jakie wydawała jego ofiara. Kiedy żołdak przestał się
desperacko rzucać, łapiąc powietrze do zalewających się lepką krwią płuc, Yarman przeszył
wzrokiem pełnym nienawiści pozostałych żołnierzy. Wyciągnął broń sieczną z już zalanej
posoką piersi mężczyzny, oddał ją pozostałym królewskim łowcom głów i wszedł na powóz
do swojej klatki. Dwóch pozostałych trzymało niepewnie klingę, kiedy w końcu dotarło do
nich, co przed chwilą się stało, zamknęli kłódkę prowizorycznego więzienia dla barda i
ruszyli w dalszą drogę.