Nie wracajcie do sarmatyzmu! Debata o Polsce ejdetycznej1
Transkrypt
Nie wracajcie do sarmatyzmu! Debata o Polsce ejdetycznej1
Nie wracajcie do sarmatyzmu! Debata o Polsce ejdetycznej1 D o b r o s ł a w Ko t Adam Puchejda Jan Sowa S z c z e p a n Tw a r d o c h W Polsce ejdetycznej („Pressje” 2010, nr 22−23) podjęliśmy próbę zrekonstruowania polskości. Rezultatem naszych dyskusji była koncepcja naszkicowana w artykule Krzysztofa Mazura (2010b) i rozwinięta w dalszych tekstach (Czabanowski, Kwiatkowski 2010; Skrzypulec 2010; Przychodzeń 2010; Kleczka 2010; Czabanowski, Zabdyr-Jamróz 2010). Jak możemy dziś, po destrukcji rozmaitych koncepcji tożsamościowych, sformułować definicję tożsamości współczesnych Polaków? Nie jest nią etnos, grupa narodowa zbliżona więzami krwi i pochodzenia. Nie jest nią także etos – obyczaj, tradycja i język. W swoistej piramidzie tożsamości na samym szczycie umieszczamy eidos polski, istotę polskości. Uważamy, że polskim eidosem jest szczególnie rozumiana wolność, sytuująca się między wolnością negatywną a pozytywną. Niebezpieczny polski eidos Szczepan Twardoch: Nie będę próbował dokonywać jakichś teoretycznych syntez, 254 Pressje 2012, teka 28 ponieważ nie mam ku temu odpowiedniego zaplecza. Jestem tylko pisarzem, którego polskość ogromnie interesuje. Lokuję samego siebie niejako na zewnątrz polskości, co także jest jednym z powodów mej fascynacji. Mogę mówić tylko o tym, czym polskość jest dla mnie. Nie będę referował tekstu Krzysztofa Mazura. Bardzo mnie zainteresował – nie jako teoretyczny wykład polskości, lecz jako akt polskości. Polskość dzieje się właśnie w takich tekstach, tak samo jak dzieje się w Samuelu Zborowskim Rymkiewicza (2010a). To dzianie się polskości jest przeżyciem poszczególnych ludzi i przejawia się właśnie w taki sposób, że piszemy książki. To pojęcie z zasady inteligenckie. Teza, że polskość jest wolnością, nie pozwala na dostrzeżenie samej polskości. Choć w wolności jest polskość, to jednak pozostaje ona niewyjaśniona. Jeśli przyjmiemy, że zasadą polskości jest wolność, to nie odpowiadamy jeszcze na pytanie, „co to znaczy być Polakiem?”. Polaków jest wielu, zaś w tej ejdetycznej wolności może się realizować tylko jakaś bardzo wąska grupa, elita. Gdybym miał zdefiniować polskość, to określiłbym ją prościej. Polskość jako tożsamość nie przejawia się na poziomie idei, lecz języka i terytorium. Nawet polonusi odwołują się do swojego dawnego pochodzenia i pielęgnują wspomnienia. W tej nieinteligenckiej rzeczywistości sprawy są znacznie prostsze. Jan Sowa: Zgadzam się z tym, że polskość wydarza się w takich tekstach i że z tego względu jakoś wiąże się z kulturą intelektualistów. Pojawia się tu jednak szerszy problem: ekskluzywność polskości. I właśnie eidos, który lansują „Pressje”, to wolność jednych kosztem zniewolenia innych. Tym była bowiem tradycyjnie polska wolność. I Rzeczpospolita była wolnym krajem, ale tylko dla elity. To oczywiście prawda, że w tym samym czasie w Anglii równie wąska elita cieszyła się wolnością. Różnica polegała jednak na definicji symbolicznej ramy, w której realizowała się wolność. Polska specyfika zakładała ekskluzywność. Na mocy definicji nie dało się jej rozszerzyć na wszystkich obywateli bez niszczenia jej istoty. Anglosaska rama symboliczna była zaś tak skonstruowana, że choć na początku była ekskluzywna, zakładała jednak możliwość generalizacji. Funkcjonowała jako rodzaj pustego znaczącego napełniającego się dopiero treścią w procesie historycznym. W Stanach Zjednoczonych trwało to od końca XVIII wieku do lat sześćdziesiątych XX wieku, gdy Czarni uzyskali prawo głosu. Sama idea wolności się jednak nie zmieniła. Aby podobny proces wydarzył się w Polsce, trzeba było w XIX wieku zniszczyć tradycyjną, szlachecką ideę polskości i stworzyć nową. Zresztą w dyskusjach, które toczyły się podczas prac nad Konstytucją Trzeciego Maja, widoczny był problem z rozszerzeniem pojęcia narodu – a więc polskości, bo trzeba pamiętać, że w dawnej Polsce Polakami była tylko szlachta − nie całe społeczeństwo. Wyobrażano sobie, że wszyscy staną się szlachtą. Tak rozumował nawet Hugon Kołłątaj, skądinąd postać raczej postępowa o nastawieniu reformatorskim. Zresztą, nie doszło wtedy do tego rozszerzenia polskości. W pełni zgadzam się z tezą Ryszarda Legutki (2008), że w Polsce doszło do zerwania ciągłości tradycji historycznej, ale Eidos, który lansują „Pressje”, to wolność jednych kosztem zniewolenia innych traktuję ją jako dobrą nowinę. To świetnie, że skończył się dawny porządek polski szlacheckiej. Dzięki rozbiorom zniknął z krajobrazu społecznego Europy pewien twór i tradycja, która sama siebie określała przez zaprzeczenie nowoczesności i której z tego przynajmniej powodu nie dało się zmodernizować. Przyzwyczailiśmy się traktować rozbiory jako zło absolutne, ale bez nich problemy z wejściem Polski w nowoczesność byłyby być może jeszcze poważniejsze. Szczepan Twardoch: We Francji jednak udało się stworzyć naród bez rozbiorów. Francuskość wynaleziono w czasie rewolucji. Definiowano ją ze względu na kontrast wobec Franków. Wyobrażono sobie, że galijski lud po około półtora tysiąca lat panowania germańskich Franków zrzuca obce brzemię i prawdziwa francuskość wraca do swych korzeni. Jan Sowa: Różnica między Polską a Zachodem polega na tym, że mieliśmy już wtedy przednowoczesną, ekskluzywną wizję narodu. Na Zachodzie stworzono nową kategorię, do której weszły zarówno elity, jak i niższe grupy społeczne. W Rzeczpospolitej istnieli już natomiast Polacy, ale grupa ta Nie wracajcie do sarmatyzmu! 255 ograniczała się do wąskiej grupy – szlachty. Przez cały XIX wiek widzimy, z jak wielkim oporem chłopi nazywają sami siebie Polakami. W czasie powstań w Galicji zdarzało się, że chłopi deklarowali, iż bronią Cesarza przed Polakami. Szczepan Twardoch: Zupełnie się z tym nie zgadzam. To była krańcowo różna polskość! Jan Sowa: Dlatego, że była to polskość przednowoczesna! Francuskości czy niemieckości nie było w tym sensie, zostały one dopiero stworzone. W Polsce problem polegał na tym, że trzeba było otworzyć pewną niesłychanie hermetyczną kategorię, która definiowała się przez wykluczenie chłopów i mieszczaństwa. Był to system skrajnie opresywny i nieludzki. Jeśli chcemy zrozumieć, czym jest biopolityka, o której wiele piszą tacy filozofowie, jak Michel Foucault czy Giorgio Agamben, nie musimy myśleć o Auschwitz. Popatrzmy na biopolityczną republikę zbożową, jaką była Polska, gdzie status chłopa był taki sam jak niewolnika, gdzie chłopów się sprzedawało, gdzie pan decydował o takich kwestiach, jak małżeństwo, reprodukcja czy ścieżka awansu swoich poddanych. Równie słabą w sensie społecznym grupą było mieszczaństwo. Mieszczanie właściwie nie istnieli. Na sejmie miasta tę grupę mogli reprezentować obserwatorzy, lecz bez prawa głosu. To znów istotna różnica między Rzeczpospolitą a Europą Zachodnią, gdzie reprezentacja stanowa była o wiele bardziej równomierna. Konsekwencje modernizacyjne tego stanu rzeczy są nawet dziś dla Polski gigantyczne. Z takimi problemami i zjawiskami kojarzy mi się tradycja polskiej wolności. Nie chciałbym jej kontynuować i bardzo negatywnie odbieram próby wskrzeszenia podobnego podejścia. Adam Puchejda: Mnie się jednak zdaje, że także w Polsce – podobnie jak 256 w Niemczech i we Francji, o których była mowa – doszło w końcu do swoistej redefinicji tożsamości narodowej, w naszym wypadku – polskości, oraz posze- Popatrzmy na biopolityczną republikę zbożową, jaką była Polska rzenia jej zakresu, tak by obejmowała już nie tylko szlachtę, lecz również chłopów i mieszczan. Polska odmienność – jak sądzę – wiąże się raczej z historycznym momentem przeprowadzenia tej swoistej narodowej reformy i jej trybem. W odróżnieniu na przykład od Francji, gdzie proces unarodowienia klas niższych i jednoczesnego znoszenia najbardziej drażniących nierówności przebiegał stopniowo w ciągu całego wieku XIX, w Polsce został przeprowadzony w sposób rewolucyjny w ciągu kilku, kilkunastu lat. Nie był to też – co istotne – proces organiczny, wymusiły go dramatyczne okoliczności. W końcu jednym ze skutków wojny było całkowite niemal przekształcenie struktury społecznej. Ale wraz z zagładą polskich Żydów i znacznego odłamu inteligencji oraz raptowną pauperyzacją większości klas polskiego społeczeństwa doszło też do korekty w myśleniu o narodzie i polskiej tożsamości. Wtedy też chyba ostatecznie zniknął wspomniany wcześniej problem „chłopów, którzy nie byli Polakami”, nawet jeśli niektórzy prawicowi publicyści ciągle próbują temu przeczyć. Oczywiście, nic nie jest raz na zawsze gotowe, zwłaszcza gdy w grę wchodzą przemiany społeczne. Jak wiemy od Tocqueville’a, każda rewolucja zachowuje w sobie też coś z ancien régime’u, dlatego zapewne i nasza polskość wciąż niedostatecznie ujmuje inne niż właśnie szlacheckie, narodowo-powstańcze, do- Dobrosław Kot, Adam Puchejda, Jan Sowa, Szczepan Twardoch świadczenia i tradycje. Na to wszystko – moim zdaniem – trzeba jednak czasu. Jan Sowa: Zgadzam się, że Polska weszła w nowoczesność w znacznie bardziej traumatyczny sposób. Trwało to też zdecydowanie dłużej niż w wypadku awangardy modernizacyjnych przemian w Europie. Z systemem folwarcznym i jego pozostałościami poradził sobie dopiero PKWN w 1944 roku. Przez całe dwadzieścia lat swojego istnienia II Rzeczpospolita nie była w stanie przeprowadzić pełnej reformy rolnej. Pierwsze próby w latach dwudziestych spełzły na niczym, a kolejne, podjęte w latach trzydziestych, również nie skończyły się sukcesem. Do wybuchu II wojny światowej rozparcelowano zaledwie dwadzieścia procent ziemi. Trzeba też pamiętać, że pańszczyznę znieśli w Polsce nie Polacy, ale zaborcy. Jeśli uznamy to za gwałt na narodowych tradycjach, to chwała im za taki gwałt. Szczepan Twardoch: Ale jaki to wszystko ma związek z polskością? Jan Sowa: Ma to związek z polskością i jej eidosem, jaki zaproponowała redakcja „Pressji”, odwołując się do tradycji polskiej wolności. Ta wolność była tylko szumną nazwą stanowych przywilejów niewielkiej części społeczeństwa. Była możliwa dzięki zniewoleniu jego znakomitej większości. Nie chciałbym dożyć realnych prób ponownego wcielenia w życie takiej wolności. Polska śmietnikiem nowoczesności Adam Puchejda: Frapujące jest jednak samo dążenie do ponownego zdefiniowania polskości. Zaryzykuję twierdzenie, że więcej mówi ono o stanie ducha naszych młodych elit niż o naturze samej polskości, którą próbujemy tu lepiej lub gorzej opisać. Jeśli nasza tożsamość nie ma ciągle wpadać w stare koleiny, musimy się zdobyć na wysiłek jej przeformułowania, może nawet powinniśmy wymyślić ją na nowo (marzenie ściętej głowy). Jedno wydaje mi się pewne, i jest to konstatacja raczej pesymistyczna – to, co działo się w zeszłym roku na Krakowskim Przedmieściu, wyraźnie pokazało, że nie potrafimy wyjść z dotychczasowej formuły polskości, nie wiemy, skąd czerpać, by adekwatnie opisać nasze doświadczenie. Nurzanie się po raz kolejny w miazmatach romantyczno-narodowego cierpiętnictwa jest już formą pustą, na którą reagujemy tak samo pustym śmiechem. Dobrosław Kot: Zastanawiam się cały czas nad pomysłem polskości ejdetycznej. Widzę w tym tęsknotę, aby oczyścić Polskę z całego nawisu mitologicznego, aby zo- Bardzo szybko okazuje się, że ktoś nie pasuje do eidosu: ateiści, homoseksualiści, wykształciuchy baczyć, czym Polska jest w swojej istocie. Próba oderwania się od „romantycznych miazmatów” ma doprowadzić do wizji polskości, na której będzie można zbudować jakiś nowoczesny patriotyzm. Wygłoszę jednak tezę, która z tej perspektywy może się wydać dość pesymistyczna. Otóż mam głębokie przekonanie, że polskość to kategoria mitologiczna. Polskość budowana w romantyzmie powraca, co widać choćby w przywołanych przed chwilą przykładach. Nie chcę tutaj osądzać, czy to źle, czy też dobrze, że polskość jest mitem. Stwierdzam jedynie pewien fakt. Polskość trzeba badać narzędziami, którymi dysponuje hermeneutyka badająca mity i rytuały. Dlatego próba sformułowania polskości ejdetycznej póki co kończy się fiaskiem. Jeśli oczyścimy polskość z uznawanego za zbędny balastu dziejowego, otrzymamy coś, co można ująć jako wolność. Łatwo jednak zauważyć, że gdy przeprowadzi się podobną redukcję Nie wracajcie do sarmatyzmu! 257 w wypadku innych narodów, to uzyska się podobny rezultat. W pewnym sensie eidosem Stanów Zjednoczonych czy Francji również jest wolność. Zarazem jednak odczuwamy, że polskość to coś innego niż amerykańskość czy francuskość. Czujemy, że nie da się zamknąć polskości w tym, co wspólne nam i innym narodom. Dlatego potrzebujemy innych narzędzi, które odsłonią nam głębsze struktury polskości. Jan Sowa: Krzysztof Mazur w swoim tekście próbuje pokazać specyfikę polskiej wolności. Ma to być wolność różna od Berlinowskiej wolności pozytywnej i negatywnej. Polska wolność ma wychodzić poza tę opozycję. Osobiście mnie to nie przekonuje. Poszukiwanie istot i dokonywanie redukcji ejdetycznych to postępowanie podejrzane nawet na gruncie samej filozofii jako takiej, nie mówiąc już o filozofii społecznej. Bardzo szybko okazuje się, że ktoś nie pasuje do eidosu: ateiści, homoseksualiści, wykształciuchy itp. Całkowicie zgadzam się z tezą Dobrka o mitologicznym charakterze polskości. Użyłbym do jej analizy innego narzędzia: psychoanalizy. Polskość jest pewnym fantazmatem, który można badać narzędziami psychoanalitycznymi. Tak samo jest zresztą z każdą tożsamością grupową. Chciałbym nawiązać też do tezy Dobrka o napięciu między konstruktami idei polskiej a naszym powszechnym doświadczeniem polskości. Czym jest owo doświadczenie? Wydaje mi się, że tekst, który czytaliśmy, jest bardzo symptomatyczny. Faktycznie w tym tekście dzieje się polskość. Clifford Geertz napisał w latach sześćdziesiątych, że kraje powstałe na skutek rozpadu systemu kolonialnego mają problem polegający na konflikcie między duchem czasu i powszechnie uznawanymi na świecie ideami, który Geertz nazywa epochalizmem, a poszukiwaniem czegoś swoiste- 258 go, własnego i odrębnego, co określa jako esencjalizm (Geertz 2005: 274−275). Jak widać, jesteśmy już blisko eidosu. Z tej per- Projekt przedstawiony w „Pressjach” to swoisty passage à l’acte spektywy problem, jaki mamy z polskością, dobrze diagnozuje Gombrowicz w swoim Dzienniku, gdy pisze: „Czułem się w owych latach w Polsce jak w czymś, co chce być, a nie może, chce się wypowiedzieć, a nie potrafi…” (Gombrowicz 1989: 260). Od momentu, w którym napisano te słowa, minęło już pięćdziesiąt lat, a sytuacja się szczególnie nie zmieniła. Warto zadać pytanie, dlaczego znajdujemy się w kondycji, w której ciągle chcemy coś mówić o sobie. Dlaczego inne kraje, narody, społeczeństwa, nie mają takiego problemu? Ta kwestia jest istotna, ale nie dla krajów rozwiniętych, tylko dla krajów trzeciego świata, krajów postkolonialnych. Ucieczką od tego są pewne fantazmaty, takie jak marzenie o Polsce jagiellońskiej, jakiejś naszej misji, roli dziejowej. Szczepan Twardoch: Chcesz po prostu powiedzieć, że każdy naród widzi się w centrum świata? To jest jasne. Dlaczego miałby robić inaczej? Jan Sowa: Dodajmy – każdy naród peryferyjny, postkolonialny. Gombrowicz po latach pobytu w Argentynie pojechał do Niemiec. I co go uderzyło? Oto znalazł się w kraju, który nikogo nie naśladuje, który sam określa, czym jest historia, nowoczesność. Wspaniała sytuacja, ale jaka przerażająca, wszak ma się przed sobą tylko ciemność. Jesteśmy zapóźnioną papugą, która ciągle musi doszlusowywać do nowoczesności. To sytuacja niekomfortowa, ale też gnuśna i miła. Nie ma wyzwań, konieczności konfrontowania się z ciemnością przed nami. Wystarcza naśladować to, co robią inni. Dobrosław Kot, Adam Puchejda, Jan Sowa, Szczepan Twardoch Adam Puchejda: Moim zdaniem nie powinno chodzić o to, by unikać rytuałów i odrzucić polską mitologię. Powiedziałbym skromniej: nie pozwólmy jedynie zdominować im naszego widzenia świata, niech wulgarny romantyzm epigonów nie przesłoni nam pełni dorobku innych, także romantycznych, tradycji. Mamy dziś kłopot, nie tylko my, jak sądzę, polegający z grubsza Czyli jesteśmy „śmietnikiem nowoczesności”...? Dokładnie tak na tym, że powiązane z państwem poszczególne narodowe identyfikacje nie opisują już w pełni naszej tożsamości. Swoją drogą to ciekawe, że dzisiejsza dyskusja o polskości skręca interesująco w stronę bycia po prostu człowiekiem wolnym – jak sugerują redaktorzy „Pressji” – co jest propozycją zarazem niezwykle odważną – przez swój uniwersalizm – jak i zaskakująco wywrotową, bo nieliczącą się w ogóle z ograniczeniami nakładanymi przez bardziej partykularne, narodowe cechy. Nie jestem tylko pewien, czy poprawnie odczytuję tu zamierzenia młodych konserwatywnych autorów. Dobrosław Kot: Natrafiamy tu jednak na podstawowy problem. Jeśli wrócimy do romantyzmu, o którym wspominał Adam Puchejda, to okaże się, że romantycy głosili tezy, które dla naszej wrażliwości są kompletnie dziwaczne. Mickiewicz i Słowacki, nawet jeśli budzą szacunek, to jednak swym frenetycznym romantyzmem nie mogą zbudować nowej tożsamości. Bardzo cenię Króla-Ducha, ale trudno mi sobie wyobrazić adaptację tego programu w dzisiejszych warunkach. Romantyczna wizja narodu jest przesiąknięta szczególnego rodzaju mistycyzmem, który dziś wydaje się anachroniczny w myśleniu o patriotyzmie. A jednocześnie tamte mitologie są w jakimś sensie nieusuwalne. Janek Sowa cytując Gombrowicza, sugerował, że Polacy to naród, który nie potrafi się sam wyrazić. Myślę, że jeśli wejdziemy głębiej w diagnozę problemu wyrażania samych siebie, to dojdziemy do czegoś bardziej dramatycznego – nie tyle nie potrafimy siebie wyrazić, co nie potrafimy siebie wyrazić inaczej, niż siebie wyrażamy, czyli w sposób romantyczny. Nie chodzi o to, że nie ma żadnej narracji polskości i próbujemy bezskutecznie zbudować coś na pustym polu. Próbujemy zbudować co chwilę nową narrację, co czyni także Gombrowicz, biorąc za przeciwnika Sienkiewicza. I wszystkie te próby przegrywają. Szczepan Twardoch: Gombrowicz chce się raczej wyzwolić, a nie budować nową narrację. Dobrosław Kot: Tak, ale jednocześnie to nie jest podejście zewnętrzne. Gombrowicz w Dzienniku sam mówi, że ma łzy w oczach, słysząc patriotyczne pieśni. Przyznaje to ze wstydem, ale wstyd polega na tym, że wstydzimy się czegoś, co jest w nas niezwykle głęboko skryte. Wstydzimy się czegoś, co chcemy przezwyciężyć, ale jednocześnie nie możemy tego zrobić. W dyskursie dotyczącym polskości jesteśmy krajem pre-postkolonialnym. Istnieją oczywiście pewne podobieństwa z krajami postkolonialnymi, ale jest też coś szczególnego. Dla mnie podstawowym rysem polskości jest fakt, że idea Polski powstawała wtedy, gdy Polski nie było. To bardzo istotne, bo ustawia od razu polską mitologię w fundamentalnej perspektywie myślenia o ziemi obiecanej. Kondycja narodów, które definiowały siebie z perspektywy braku państwowości jest zupełnie inna niż narodów posiadających w miarę stabilne i silne państwo. Tak zmitologizowana Polska zawsze będzie ideałem, którego nie da się osiągnąć; każda konkretna Polska przyniesie rozczarowanie. Z perspektywy Nie wracajcie do sarmatyzmu! 259 mitologicznej Polska buduje siebie jako arkadię, która została utracona. Idealizuje Polskę przedrozbiorową. Szczepan Twardoch: Fundamentalnie się z tobą nie zgadzam! Projekt Polski stworzony w XIX wieku to projekt Polski nowej. Nikt się wtedy nie odwoływał do dawnej Polski. Popatrz na Polonię Grottgera! Cały romantyzm polski to nowy projekt polskości, który pasuje jak puzzel do romantycznych projektów w pozostałych zakątkach Europy. Zresztą Niemcy także wynaleziono w okresie, w którym nie było państwa niemieckiego. Jan Sowa: Są silne związki misjonizmu romantycznego z sarmatyzmem. Szlachta miała swoje mity historyczno-ideologiczne „spichlerza Europy” i „przedmurza To prawdziwy chocholi taniec, typowo postkolonialny chrześcijaństwa”. Miała silne poczucie misji i interpretowała losy swego państwa w kategoriach zaczerpniętych ze świętych tekstów. Przejście między wyobrażeniem sarmackim o miejscu Polski w Europie a romantycznym mesjanizmem było bardzo łatwe. To kontynuowanie dawnych narracji, które znamy z historii Polski, w ciekawy sposób ilustruje freudowską tezę o przymusie powtarzania. Przy tym relacja między powtarzaniem a pamięcią jest dokładnie taka, jaką postuluje teoria postkolonialna: musimy sobie przypomnieć i uświadomić przeszłość, przeżyć ją bez zafałszowań, aby przestać ją powtarzać, przejść do czegoś nowego. Z tej perspektywy projekt przedstawiony w „Pressjach” to swoisty passage à l’acte, przejście do działania symbolicznego, konstruowania narracji, która jest właśnie przymusem powtarzania opartym na nieprzepracowaniu dziedzictwa histo- 260 rycznego. To ponowne uruchamianie tych samych narracji. Szczepan Twardoch: Jak zatem przemyśleć historię? Zgadzam się z diagnozą artykułu Krzysztofa Mazura, który wpisuje się w narrację polskości, ale uczyniłeś z tego zarzut. Czy potrafisz sobie wyobrazić jakieś inne przeżycie? Jan Sowa: Mówi się, że rewolucje amerykańska i francuska były dwoma wielkimi tryumfami nowoczesności. Dorzuciłbym do tego trzecie wydarzenie – zniknięcie Polski. Odbywa się dokładnie w tym samym okresie dziejowym. W momencie tryumfu nowoczesności zostało wyeliminowane przednowoczesne residuum, które opierało się modernizacji. Zostało wyparte przez ruch zmieniającego się świata. Adam Puchejda: Czyli jesteśmy „śmietnikiem nowoczesności”...? Jan Sowa: Dokładnie tak. Gdybyście mnie zapytali, co to jest polskość, to odpowiedziałbym metaforycznie, że to jest „dziura”. Dziura w zachodniej nowoczesności. Polska nie jest i nigdy nie była pozytywną, zewnętrzną alternatywą wobec zachodniej nowoczesności. Znajdowała się zawsze w sferze jej oddziaływania. Sarmaci mogli podkreślać swoją odrębność społeczno-kulturową, ale żyli z eksportu zboża na Zachód. Już wtedy Rzeczpospolita zajęła peryferyjną pozycję w obrębie rodzącej się nowoczesności, a nie poza nią. Była to jednak pozycja pustki, braku, niemożliwości modernizacji. Dlatego Polska to pustka. Coś, co potrafiło zaistnieć w nowoczesności jedynie jako niższe, gorsze i zacofane. W tym sensie Rzeczpospolita była białą plamą na mapie nowoczesnej Europy. Rozbiory to ostateczne przebicie się tej prawdy realnego do porządku symboli i wyobrażeń. Uznano coś, co od dawna było pewnym faktem. Nie było czegoś takiego jak państwo polskie. Dlatego do dziś mamy problemy, Dobrosław Kot, Adam Puchejda, Jan Sowa, Szczepan Twardoch żeby pozytywnie scharakteryzować to coś, czego nie ma. Szczepan Twardoch: Wszystkie rodzące się w XIX wieku tożsamości narodowe powstawały poza państwami, w kontrze do dawnych porządków. Tak było z Francją, Niemcami. Tak samo rodziła się Polska. Fakt, że nie mieliśmy państwa, nie ma tu żadnego znaczenia. Dobrosław Kot: Zauważ jednak pewną różnicę. Polskość była budowana w opozycji do państwowości, która zawsze jawiła się jako opresywna i zewnętrzna. W polskości brak zaufania do państwowości i instytucjonalności, którego nie spotkamy choćby u Niemców. Chocholi taniec postkolonializmu Wojciech Czabanowski (głos z sali): Panowie zgodnie odrzucili proponowaną przez „Pressje” koncepcję powrotu do tradycji jagiellońskiej, ale wydaje się, że można rozróżnienie na etnos, etos i eidos zinterpretować w nieco inny sposób. Kryteria, które wyróżniały narodowość polską w I Rzeczpospolitej, nie miały charakteru etyczne ani etnicznego. Można je ująć jako wolność w specyficznym sensie, mianowicie pełnię podmiotowości politycznej. Polakiem jest ten, kto jest podmiotem politycznym w ramach określonego systemu. Czy nie można interpretować wolności polskiej jako pełni wolności zarówno horyzontalnej, jak i wertykalnej? Z jednej strony największej władzy politycznej po stronie podmiotu, a z drugiej − największej liczby podmiotów, którym ta wolność jest przyznana? Faktycznie, takiej sytuacji nie było przed zaborami. Polskość ejdetyczna byłaby jednak dążeniem do pełni polityczności w obydwu powyższych sensach. Dokładnie jak w demokracji bezpośredniej. Jan Sowa: Wydaje się, że powinniśmy spojrzeć na tradycję szlachecką tak, jak widzieli ją Sarmaci. Zdecydowanie nie była to wizja narodu politycznego. Sarmaci mieli rozmaite mity własnego pochodzenia, które wyraźnie podkreślały ich odrębność od reszty społeczeństwa. Z tego, co rozumiem, staramy się utrzymać rozróżnienie między wolnością polską a wolnością liberalną, anglosaską, czy szerzej − zachodnią, która jest wolnością polityczną, może objąć każdego. Oczywiście, w Polsce można by dziś dążyć do wprowadzenia wolności w nowoczesnym sensie, ale nie osiągnie się tego przez odwołanie do tradycji I Rzeczpospolitej. Tamta tożsamość była budowana wbrew nowoczesnym ideom uniwersalizmu i egalitaryzmu. Szlachta była nie tylko lepsza niż chłopi, ale uważała się w ogóle za coś innego. Co ciekawe, charakter szlacheckiej tożsamości był sam w sobie kolonialny. Popularne mity głosiły, że Sarmaci przybyli z zewnątrz i objęli panowanie nad osiadłą ludnością rolniczą. To uzasadniało niewolnictwo. Wojciech Czabanowski: Nie musimy myśleć o sarmatyzmie tak, jak myśleli Sarmaci. Możemy ująć sarmatyzm tylko w pewnym wybranym aspekcie i uczynić z niego nasze współczesne zadanie. Jan Sowa: To po co w ogóle odwoływać się do tradycji, która wspierała niewolnictwo i była wręcz rasistowska, bo uznawała chłopów za istotowo odmiennych od szlachty? Nie chcę takiego eidosu polskości! Krzysztof Posłajko (głos z sali): Muszę przyznać, że jest to arcypolska dyskusja. To prawdziwy chocholi taniec, typowo postkolonialny. Jako człowiek, który identyfikuje się z lewicą, jestem głęboko zniesmaczony tym, co robi polska myśl lewicowa z teorią Nie wracajcie do sarmatyzmu! 261 postkolonialną. Sednem teorii postkolonialnej Edwarda Saida (2005) jest teza, że naród kolonizujący wytwarza sobie fantazmat narodu kolonizowanego jako organicznie niezdolnego do nowoczesności. Elita kraju podbitego zaczyna w to wierzyć. W Polsce tak zwana krońszczyzna stała się niestety rozsadnikiem tego typu idei. Ponieważ istotowo w polskości jest coś, co uniemożliwia modernizację, to polskość musi zostać przezwyciężona. To nie PKWN rozszerzył polskość, lecz Ignacy Daszyński. Wybory pięcioprzymiotnikowe do pierwszego sejmu niepodległej Polski były znacznie bardziej postępowe niż w Szwajcarii, gdzie kobiety otrzymały prawo głosu dopiero w latach siedemdziesiątych. Zrobiła to polska inteligencja lewicowa, która traktowała romantyzm instrumentalnie. Potem jednak nadeszła druga kolonizacja przez ZSRR. Pojawia się krońszczyzna, głosząca organiczną niezdolność Polaków do nowoczesności. Wierzono, że ZSRR musi wyzwolić polskość z jarzma II Rzeczpospolitej, kraju zinstytucjonalizowanej opresji klasowej. Tak jak zresztą wtedy wszystkie kraje. W wypowiedziach Jana Sowy dostrzegam esencjalizm przejęty od kolonialistów przez elitę postkolonialną. Dlatego, że polskość jest zepsuta klasową opresywnością, musi być przezwyciężona przez akt kolonialny. Zachód musi nas wyzwalać z opresywnej ramy dyskursywnej. Polacy wciąż myślą, że w naszej ramie dyskursywnej jest coś z istoty opresywnego i że potrzebna jest interwencja zewnętrzna, by ją przekroczyć. Z drugiej strony mamy jednak prawicowy bełkot głoszący odbudowę I Rzeczpospolitej. Zupełnie jałowy i impotentny. Nic konkretnego nie potrafimy wymyślić, więc żyjmy naszą przeszłością. 262 Jan Sowa: Wydaje mi się, że można posługiwać się tu teoriami postkolonialnymi, ale nie ma mowy o ich automatycznej aplikacji. Relacja Polski i nowoczesności jest inna niż w wypadku europejskich kolonii w Azji, Amerykach czy Afryce. Z jednej strony Polska znajdowała się zawsze w orbicie kultury europejskiej. Identyfikowała się ze światem zachodnim, chrześcijańskim. Dlatego jej problem z nowoczesnością jest ambiwalentny: z jednej strony jest to relacja wobec czegoś obcego, „cudzoziemszczyzny”, jak to się nazywało w dawnej Polsce. Sarmaci myśleli, że są inni i lepsi od Zachodu. Z drugiej strony mamy do czynienia z kontrowersją w obrębie wspólnej tożsamości. Rama antagonizmu nie została, jak to miało miejsce w wypadku wielu społeczeństw postkolonialnych, narzucona z zewnątrz. Polska była już wcześniej w zachodniej orbicie społeczno-kulturowej, ale znajdowała się na jej peryferiach; została z niej wypchnięta, ponieważ nie była w stanie dopasować się do przemian zachodzących w centrum. Czy chcemy, czy nie, kapitalizm – nieusuwalny komponent nowoczesności w jej dotychczasowej historycznej formie − jest siłą uniwersalną i zmiata wszystkie partykularyzmy. Zmiótł też antynowoczesną sarmacką Polskę. Krzysztof Posłajko: Ale nie można mówić, że byliśmy z istoty źli, bo się nie zmodernizowaliśmy. Peryferie są zawsze wytwarzane przez centrum! Jan Sowa: Otóż nie. Relacje gospodarcze między Rzeczpospolitą a Zachodem nie były w kluczowym okresie kształtowania się nowoczesnego porządku społecznopolitycznego w Europie, czyli w wiekach XVI i XVIII, siłowo regulowane przez Zachód, tak jak ma to miejsce w klasycznym modelu centrowo-peryferyjnym. Polska Dobrosław Kot, Adam Puchejda, Jan Sowa, Szczepan Twardoch szlachta sama przegłosowała prawo, które zakazywało polskim kupcom prowadzenia handlu międzynarodowego. Nikt im tego nie nakazywał. W upadku Rzeczpospolitej nie było niczego koniecznego. Szlachta popełniła szereg błędów ekonomicznych i politycznych. Sama doprowadziła do swojego upadku. Przypisy: 1. Zapis debaty „Polskość: Re/definicje” zorganizowanej przez „Znak” i „Pressje” 24 lutego 2011 roku w krakowskim klubie Lokator. Spotkanie prowadził Karol Kleczka. Dziękujemy Dominice Kozłowskiej, redaktor naczelnej „Znaku”, za zgodę na opublikowanie tego materiału. Co dalej? Jan Sowa niedawno wydał książkę (2011), w której rozwija swoje szokujące poglądy. Już wkrótce zrecenzujemy ją w „Pressjach”. Polska ejdetyczna, „Pressje” 2010, teka 22−23, stron 384, oprawa miękka, cena 25 zł, przesyłka za darmo. 263