Ostatni oddech zagłębiowskiego górnictwa

Transkrypt

Ostatni oddech zagłębiowskiego górnictwa
Ostatni oddech zagłębiowskiego górnictwa
Utworzono: czwartek, 03 lipca 1997
Ostatni oddech zagłębiowskiego górnictwa
Rozmowa z MARKIEM URBASIEM, prezesem kopalni "Kazimierz-Juliusz" w Sosnowcu
- Z pięciu sosnowieckich kopalń została tylko wasza. Kiedy zgasi pan światło w zagłębiowskim górnictwie?
- Rzeczywiście, "Kazimierz-Juliusz jest ostatnią czynną kopalnią nie tylko w Sosnowcu, ale w całym Zagłębiu Dąbrowskim. Niektórzy
przepowiadali, że ona także padnie, ale dzięki restrukturyzacji i oddłużeniu udało się nam przetrwać. Obecnie eksploatowane złoże
wystarczy na jakieś 15 lat. Później, kto nie wyrobi sobie emerytury, będzie musiał szukać sobie zatrudnienia gdzie indziej. To nie jest
przesądzone, że to ja będę gasił światło w zagłębiowskim górnictwie. Nie muszę być dyrektorem za miesiąc, a cóż dopiero za kilka
lat, ja nie przywiązuję się do fotela.
- Górnicy zapatrzeni w dobrą koniunkturę na węgiel żądają podwyżek płac. Ile zyskają w waszej kopalni?
- To nie górnicy, lecz związkowcy formułują postulaty. Mówię wprost: nie stać nas na dziesięcioprocentową podwyżkę płac od 1 lipca,
jednorazowe premie w wysokości tysiąca złotych czy świadczenia rzeczowe na kwotę tysiąca złotych. Od bonów towarowych też
trzeba płacić podatki.
Policzyliśmy. Na spełnienie przedłożonych nam postulatów w ciągu pół roku trzeba byłoby wydać osiem milionów złotych. A cały nasz
ubiegłoroczny zysk netto wynosił 450 tysięcy złotych. Niektórzy związkowcy mówią, że był znacznie większy, 27-milionowy.
Chciałbym, żeby mieli rację. Niestety, tych 27 milionów nikt nie widział na koncie. Ich fizycznie nie ma, to jest kwota wynikająca z
umorzenia nam starych długów. Ja jestem strażnikiem dalszego funkcjonowania tego zakładu. Podam się do dymisji, ale nie spełnię
żądań, które doprowadzą do upadku kopalni. Drugiej szansy na jej ratunek może już nie być. Wątpię, czy budżet państwa podejmie
kolejną próbę oddłużenia górnictwa. Przez kilka miesięcy można nie płacić dostawcom i każdą złotówkę ze sprzedaży węgla
przeznaczać na wynagrodzenia i pochodne funduszu płac. Później jednak trzeba będzie szukać winnego i pytać: kto doprowadził
firmę do ekonomicznej katastrofy. To nie będę ja.
- Stawia pan sprawę na ostro. Nie obawia się pan, że załoga zastrajkuje lub zdemoluje budynek dyrekcji? Niedawno w Katowicach,
przy gmachu Kompanii Węglowej, górnicy pokazali, że nie przebierają w środkach, dochodząc spełnienia swych roszczeń.
- Nasza załoga jest rozsądna. W kopalni pracują obecnie 1763 osoby. Jesteśmy drugą firmą w mieście pod względem zatrudnienia,
po Zakładach Mięsnych "Duda". Nie mamy żadnych zaległości podatkowych, na bieżąco płacimy wszystkie rachunki, osiągamy zysk
netto, mam dobry pokład. Ogromnym, wspólnym wysiłkiem udało się nam poprawić warunki pracy i uzyskać płynność finansową. Nie
sądzę, że ludzie chcieliby zaprzepaścić stabilną sytuację. Nikt przecież nie rezygnuje z pracy w kopalni dla innego zakładu. Górnicy
znają realia. Wiedzą, że płaca górnika brutto z barbórką, czternastką, deputatem węglowym i innymi dodatkami, to 4900 złotych. Na
takie dochody w innych sektorach gospodarki żaden z nich nie ma szans.
- W Warszawie nie mogą ochłonąć ze zdziwienia, że na Śląsku reaktywowano szkoły zawodowe i technika dla górników. Czy ich
absolwenci znajdą u was pracę?
- Nie ma takich możliwości. Nie mamy planu przyjęć na stanowiska fizyczne. Jeżeli kogoś potrzebujemy, to wyłącznie wysokiej klasy
specjalistów: inżynierów górników, geologów, informatyków.
- Na początku tego roku mówiło się, że wasza kopalnia będzie redukowała zatrudnienie? Czy to już nie jest aktualne?
- Są naturalne odejścia na emerytury, urlopy górnicze i do innych kopalń. Żadnych innych redukcji nie prowadzimy.
- Podobno złoże, które eksploatujecie jest wyjątkowo trudne, w niektórych miejscach nachylenie pokładu wynosi 50 stopni. Czy w
takich warunkach można pracować bezpiecznie?
- Z zagrożeń naturalnych najwięcej kłopotów przysparza nam zapobieganie pożarom. Na trudny pokład nie narzekamy, ponieważ
daje on nam dobrej jakości, gruby węgiel. Opracowaliśmy własny, eksperymentalny system eksploatacji nachylonego pokładu. To
nasz inżynierski dorobek. Nikt inny w Europie nie wprowadził systemu zestrzeliwania urobku z nadchodnika z pełną mechanizacją.
Fedrujemy tylko w jednym pokładzie - 510. W części północnej jest on lekko nachylony, a w części południowej stromo nachylony. W
tej pierwszej wydobycie prowadzimy tradycyjnym systemem ścianowym. Natomiast w części stromej zastosowaliśmy nowatorską
metodą. Możemy wydobywać z tego pokładu łącznie 3500-3700 ton węgla na dobę. Z tego 40 proc. grubego asortymentu.
- Gdzie trafia wasz węgiel?
- Sprzedajemy go głównie na rynku krajowym. Miały idą do najbliższych odbiorców, na przykład do Południowego Koncernu
Energetycznego w Łagiszy. Gruby asortyment kupują indywidualni odbiorcy i dealerzy.
Rozmawiała: JOLANTA TALARCZYK