Edward Joachim Wende (1936-2002)

Transkrypt

Edward Joachim Wende (1936-2002)
Stowarzyszenie Asnykowców
Edward Joachim Wende (1936-2002)
Kilkaset osób, w tym politycy, prawnicy, aktorzy i motocykliści - wzięło udział w pogrzebie mecenasa
Edwarda Wendego - obrońcy w procesach politycznych, działacza UD a następnie UW, posła poprzedniej
kadencji Sejmu, a wcześniej senatora. Pogrzeb odbył się na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w
Warszawie.
Tekst pożegnania wygłoszonego na cmentarzu ewangelickim w Warszawie - w dniu 5
czerwca 2002 r. na pogrzebie Edwarda Wendego
(wygłosił kol. Wojciech Kibler)
Drogi Edwardzie, Wiele pięknych słów dzisiaj usłyszeliśmy o Tobie. Pamięć o Tobie będzie z nami;
Żegnam i Cię w imieniu Stowarzyszenia Wychowanków naszej kaliskiej „Alma Mater” Gimnazjum i
Liceum im. Adama Asnyka.
Wzrastaliśmy razem w naszym rodzinnym mieście, mieście w którym wzrastali nasi Ojcowie. W
przypadku Twojego Ojca też wychowanka naszego liceum. Rodzinnym mieście Twojej Matki.
W Kaliszu zdobywaliśmy pierwsze doświadczenia naszej młodości, czasami burzliwej, ale i barwnej.
Zawsze jednak, pomni nauk naszych rodziców i wychowawców, mieliśmy świadomość, że są granice,
których przekroczenie znaczy nic więcej jak postawienie się poza nawiasem osób, o których mówimy,
że w swoim życiu charakteryzowali się poczuciem odwagi a jednocześnie i odpowiedzialności.
Twoje życie, jako Ojca i Obywatela jest świadectwem, że pozostałeś wierny wartościom, tym
wyniesionym z rodzinnego domu jak i przekazanym przez naszych nauczycieli - wychowawców;
przekazanych w jakże trudnych latach.
Dziś chylimy, przed Tobą nasz Sztandar Szkolny jak i nasze czoła.
Chcemy podziękować Ci, że życiem dawałeś świadectwo wierności przekazanym Ci wartościom.
Zostałeś, dla wielu, dla bardzo wielu, symbolem człowieka prawego.
Żegnam Cię w imieniu zarówno grona znajomych jeszcze z lat szkolnych, jak i „tych innych”, z którymi
mimo wielu obowiązków kontaktów nie zerwałeś, tych nawiązanych jeszcze w Kaliszu jak i później w
Warszawie.
Żegnaj Edwardzie.
Niech Bóg Wszechmogący ma Ciebie, Ciebie i nas w swojej Opiece, coraz to bardziej potrzebnej.
Pożegnaliśmy mecenasa Edwarda Wendego
Był obrońcą więźniów politycznych, oskarżycielem posiłkowym w procesie zabójców księdza Popiełuszki, sędzią
Trybunału Stanu.
Kościół ewangelicko-augsburski w Warszawie, w którym odprawiono ekumeniczne nabożeństwo żałobne, nie
1
Stowarzyszenie Asnykowców
pomieścił wielkiego tłumu ludzi.
Edwarda Wendego żegnali ci, których bronił w procesach politycznych – Leszek Moczulski, Władysław Frasyniuk,
Bronisław Geremek, koledzy z dawnej opozycji, Unii Wolności, prawicy i „Solidarności”: Tadeusz Mazowiecki, Jerzy
Buzek, Zbigniew Bujak, Barbara Labuda, Marek Jurek, Maciej Jankowski i wielu innych. Zebrała się palestra
warszawska, sędziowie, także minister Barbara Piwnik, duchowni protestanccy i katoliccy, aktorzy, dziennikarze. Dla
wszystkich był autorytetem i mądrym przyjacielem.
Kondukt żałobny wyruszył spod kościoła w ryku potężnych silników. To harleyowcy w czarnych skórach i kaskach
eskortowali mecenasa w ostatniej drodze. Był jednym z nich mimo swoich 66 lat - zagorzałym motocyklistą. Jeździł
kawasaki.
W kawalkadzie motorów jechał również Jerzy Dziewulski.
Człowiek niezłomnych zasad
Był rok 1990. W Polsce zachodziły głębokie przemiany ustrojowe. Stare układy rozsypały się jak domek z kart, nowy
porządek dopiero się krystalizował. Nasza redakcja, przez długie lata podporządkowana koncernowi wydawniczemu
RSW „Książka-Prasa-Ruch”, walczyła o usamodzielnienie i niezależność. Perspektywy nie były jednak najlepsze.
Groziło nam, że "Ziemia Kaliska" zostanie sprzedana jakiemuś nowobogackiemu biznesmenowi, któremu się marzy
polityczna kariera lub też przekazana jednej z nowych "kanapowych" partyjek, dostrzegających tylko własne interesy.
Jedynym człowiekiem, który mógł nam pomóc, był ówczesny senator Ziemi Kaliskiej, mecenas Edward Joachim Wende.
Niekwestionowany autorytet - prawny i moralny - z którego zdaniem liczyły się wszystkie strony politycznej sceny.
Kiedy po raz pierwszy zwróciłam się do pana Edwarda z taką prośbą, trochę się wahał. Nie znał zespołu, a opinie o
gazecie były różne. W końcu jednak dał się przekonać. Razem zredagowaliśmy krótkie oświadczenie, że popiera nasze
starania o usamodzielnienie pisma i wierzy, że potrafimy wydawać gazetę niezależną, obiektywną, otwartą dla
wszystkich. Ta kartka papieru - jak się szybko okazało -miała magiczną moc. Otwierała wszystkie drzwi, przełamywała
wszystkie opory. Dzięki niej nasza dziennikarska spółdzielnia otrzymała prawo wydawania „Ziemi Kaliskiej”. A gazeta
przeżyła krótki okres największej świetności w swych 45-letnich dziejach.
Najlepsza wizytówka
Był człowiekiem niezłomnych zasad, ale też wielkiego serca i wyrozumiałości. Mówiono też o nim, że miał dwoistą
naturę. Odważny i bezkompromisowy, stawiał sobie i innym wysokie wymagania, a jednocześnie świetnie znał i
rozumiał zwykłe ludzkie słabości. Zaangażowany bez reszty w wielką politykę – pozornie niedostępny – potrafił być
otwarty na sprawy zwykłych ludzi, którym bezinteresownie pomagał. Był człowiekiem, którego nie da się
scharakteryzować w kilku zdaniach, ani też zamknąć w standardowych formułkach.
Kaliszanom zresztą takie etykietki nie były wcale potrzebne. W tym mieście samo nazwisko Wende miało swoją
wymowę. Było najlepszą wizytówką. W kaliskich annałach zapisał się złotymi zgłoskami dziadek senatora, pastor
Edward Henryk Wende – wielki działacz i społecznik, długoletni prezes Rady Miejskiej Kalisza. Swój patriotyzm
potwierdził w 1939 roku, kiedy to protestując przeciw zakazowi prowadzenia nabożeństw w języku polskim,
zrezygnował z funkcji pastora kaliskiej parafii. Wielce szanowani byli też rodzice. Ojciec Edward Wende, znakomity
adwokat, który nie bał się bronić „kułaków”. I matka, Aniela z Ziółkowskich, nauczycielka historii - tej prawdziwej,
która nie pomijała prawdy o Katyniu - działaczka Polskiego Towarzystwa Historycznego.
Między Warszawą a Kaliszem
Przyszły senator urodził się w roku 1936 w Warszawie. Los jednak związał go ponownie z Kaliszem. Po powstaniu
warszawskim, kiedy to rodzina cudem ocalała podczas bombardowania, a z domu zostały tylko gruzy, zapadła decyzja
o wyjeździe do Kalisza. Tutaj czekała nietknięta rodzinna kamienica pod ratuszem i wierna gosposia, która o nią dbała.
Stylowe meble, książki na pólkach czy kwiaty w wazonach wydawały się - po wojennym koszmarze – prawdziwym
cudem. To wszystko przesądziło, że rodzina pozostała w Kaliszu na długie lala. A Edward Joachim mógł uczyć się w
2
Stowarzyszenie Asnykowców
sławnym Liceum Adama Asnyka (matura 1953).
Zanim poszedł w ślady ojca, szukał innej drogi, ale rodzinna tradycja okazała się silniejsza. Ostatecznie ukończył
wydział prawa na Uniwersytecie Wrocławskim. Aplikację u mecenasa Ryszarda Sicińskiego w Warszawie zrobi dość
późno. Nie ułatwiali mu tego ludzie, którym obce były wartości, jakim hołdowała ta rodzina. Wpisany na listę
adwokatów dopiero w 1976 roku, specjalizował się w sprawach karnych i prawie rodzinnym.
Dość szybko – za sprawą mecenasa Tadeusza de Viriona – dał się zaangażować w głośne procesy polityczne, broniąc
działaczy opozycji m.in. Leszka Moczulskiego. W tym czasie, kiedy nikt jeszcze nie przewidywał upadku starego
ustroju, niewielu było adwokatów, gotowych do podjęcia takiego ryzyka. Tak wyłaniała się przyszła elita polityczna.
Prawdziwą sławę zdobył jednak Wende jako oskarżyciel posiłkowy w procesie zabójców księdza Jerzego Popiełuszki.
Konsekwentnie domagając się ukarania nie tylko wykonawców lecz przede wszystkim inspiratorów tej zbrodni.
W wielkiej polityce
Echa tych wielkich procesów oczywiście docierały także nad Prosnę. Sam mecenas Wende powrócił do Kalisza już jako
senator, wybrany wolą mieszkańców miasta i regionu. Entuzjastycznie witany przez kaliszan, starał się poznać i
zrozumieć ich problemy. Ale swą rolę parlamentarzysty pojmował przede wszystkim jako tworzenie prawa i kreowanie
wielkiej polityki. Zabierał głos w najważniejszych dla państwa sprawach, zawsze z tą samą odwagą i determinacją, a
jego opinii nie można było lekceważyć.
Dla kaliszan był chyba postacią z innego świata. W kolejnych wyborach, kiedy triumfowała już demagogia nie zyskał
tak dużego poparcia. Potem wolał startować do parlamentu z okręgu warszawskiego. W 1997 został posłem Unii
Wolności. W 2001 przegrał wraz z tą partią, której pozostał wiemy do końca, bo takie miał zasady. Głęboko jednak
przeżył tę porażkę, co odbiło się też na jego stanie zdrowia. Odszedł od czynnej polityki, ale tym mocniej brzmiał jego
głos, kiedy komentował moralny upadek parlamentu, anarchię, łamanie prawa przez posłów.
Wiadomość o jego przedwczesnej śmierci - 28 maja - podana w czołówce telewizyjnych, wieczornych „Wiadomości”,
poruszyła chyba całą Polskę.
Doceniali Go wszyscy
Kim był Edward Wende? Na pewno wybitnym znawcą prawa i świetnym mówcą w najlepszym stylu, mądrym i
konsekwentnym politykiem dużego formatu, uczciwym człowiekiem z zasadami i dyskretną życzliwością dla innych.
Tadeusz Mazowiecki określi go jako wzorzec przyzwoitego człowieka. W kręgu AWS nazywano go sumieniem Unii
Wolności. Doceniali go także przeciwnicy polityczni, czego najlepszym wyrazem był, nadany mu w dniu śmierci przez
prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
W dziejach Kalisza Edward Joachim Wende zapisze się na pewno jako jedna z najwybitniejszych postaci, związanych z
tym miastem. Wierzę, że wkrótce powiększy zaszczytny poczet „Honorowych Obywateli Miasta”.
Bożena Szal
W związku ze śmiercią Edwarda Joachima Wendego - wybitnego Polaka, przyjaciela „Solidarności”,
obrońcy w procesach politycznych działaczy opozycji w latach komunistycznego terroru, senatora RP,
Honorowego Konsula Księstwa Liechtenstein - Zarząd Regionu NSZZ „S” zaprosił tych wszystkich,
którym Osoba Zmarłego była i pozostanie bliska, do udziału w mszy św. żałobnej, która została
odprawiona w Sanktuarium Serca Jezusa Miłosiernego w Kaliszu (kościół oo. Jezuitów) w sobotę, 8
czerwca, o godz. 12.00.
Śmierć Edwarda Wendego dopisuje się do coraz dłuższej listy polskich narodowych strat
3
Stowarzyszenie Asnykowców
Wende
Piotr Nowina-Konopka
„Żywot mój wiatrem jest”
Księga Hioba
Wiele osób będzie wspominało Edwarda Wendego. Podkreślone zostaną jego zasługi dla Polski, miłość do najbliższej
rodziny, wierność wobec przyjaciół, bezinteresowna gotowość pomocy zrazu nieznanym, a z czasem coraz mu
bliższym osobom. Wyliczone będą dzieła, których dokonał, choć nigdy i nigdzie nie był tzw. pierwszym. Ktoś
przypomni, że zazwyczaj szedł o pół kroku z tyłu, jeśli chodzi o obejmowanie funkcji, mimo że nieraz pierwszy zgłaszał
niepopularne propozycje. Ci, którym dane było przez długie lata mieć go za współtowarzysza tak wielu zmagań,
zaczną tworzyć swoisty „alfabet Wendego”, złożony z niezliczonych anegdot i cytatów z przemówień, wystąpień, a
także bon motów rzucanych z senatorskiego fotela lub poselskiej ławy.
Miałem zaszczyt i radość zaliczać się do jego przyjaciół. Jak to bywa, niekiedy poważnie i porywczo sprzeczaliśmy się,
kiedy indziej byliśmy zgodni „aż do bólu”. Bardzo przygasł po śmierci Ewy i ta jego miłość poza grobową deskę mocno
podkreślała protestancko-polską „genetykę” Edka. Tak samo mocno wyróżniało go przekonanie, że mimo wszelkich
zmian i przetasowań dziedzictwo sierpnia 1980 zawsze pozostanie zobowiązaniem i zarazem powodem do satysfakcji.
W tym sensie otwarty na nowości i niespodzianki pozostał klasycznym przykładem konserwatyzmu. Zwroty polityczne
ostatnich czasów nie tyle go zaskoczyły, ile umocniły w akcentowaniu nienaruszalnych zasad uprawiania przyzwoitej
polityki. Tutaj zresztą sam był nie do ruszenia: nigdy nawet nie otarł się o ryzyko bycia posądzonym o prywatę. Nie
myślę o ambicji, bo miał swoje osobiste ambicje i wielu nie udało mu się zrealizować, ale raczej o tym, że ludzie
spotykający go na ulicy patrzyli na niego z szacunkiem. Nie ze strachem, lecz właśnie z szacunkiem, choć należał do
„elit”, do „władzy”, do „onych”.
Śmierć Edka dopisuje się do coraz dłuższej listy polskich narodowych strat. Do tych, którzy umarli w momencie, w
którym ludzie zwykli umierać, mimo to na długo, a niekiedy na zawsze, pozostawiają po sobie bolesną wyrwę. Do tych,
których śmierć odrywa od dopiero rozpoczętej roboty. Do tych, którzy zrobili już wszystko, co przyzwoici ludzie
powinni w życiu zrobić, ale którzy mogli - choćby w Trybunale Stanu - wyznaczać swoim doświadczeniem i
autorytetem praktyczne granice między dobrem i złem, między tym, co w polityce wolno i czego nie wolno robić. Do
tych wreszcie, których zabraknie na coraz krótszej „rezerwowej ławce” polskiej polityki. Odbieram śmierć Edka z
bardzo osobistej perspektywy. Niezależnie od wielkiej ludzkiej sympatii dla jego renesansowych zainteresowań i
zachowań (dużo by i o tym pisać...) ubywa mi z widzialnego świata kolejna postać wielkiego kalibru, z jaką dane mi
się było zetknąć przez ostatnie ćwierćwiecze. Uświadamiam to sobie, kiedy przy kolejnym nazwisku w mojej
prywatnej książce adresowej stawiam krzyżyk. Co kilka lat książka wypełnia się - muszę wtedy jej treść pracowicie
przepisywać do obszerniejszej. Waham się zawsze, czy do tej nowej nie przepisać nieaktualnych już adresów i
numerów telefonów. Adresów, pod którymi już nikogo nie zastanę, i telefonów, których już nikt nie odbierze. Tyle
mojego, że ci ludzie kiedyś byli i że miałem szansę znaleźć się blisko nich. Zmieniali niekiedy poglądy, trwałe
pozostawało wewnętrzne poczucie przyzwoitości i obywatelską go obowiązku, które szło o wiele długości przed
domaganiem się dla siebie samych obywatelskich uprawnień. Dziś coraz mi trudniej takich znaleźć.
Opowiadał mi kiedyś Edek o wietrze, którego doświadcza się, pędząc motorem po pustej szosie. Dziś mam wrażenie,
że on sam ledwo mignął i już go nie ma. Niechby po nim i po tych wszystkich, którzy przemknęli, pozostał na
przynajmniej ich dobry wiatr.
Lech WAŁĘSA
były prezydent RP
Edward Wende był wielkim patriotą, wybitnym prawnikiem. Wielka szkoda, że już go z nami nie będzie.
Widocznie tam, gdzie teraz jest, też są potrzebni tacy świetni ludzie. Był człowiekiem bardzo
4
Stowarzyszenie Asnykowców
odważnym, bo w czasach PRL adwokat broniący więźniów politycznych wiele ryzykował. Z
przeciwnikami polemizował z wielką klasą, nikogo nie raniąc. To był prawdziwy arbiter politycznej
elegancji. Żałuję, że nie do końca udało się wykorzystać jego wielkie zdolności przy budowie
demokracji w Polsce. Nie osiągnął wszystkiego, co mógł osiągnąć. A on sam nie był typem
rozpychającym się łokciami – raczej stał w kolejce i czekał. Szkoda, że się nie doczekał. Przykład
Wendego pokazuje, jak wielu mieliśmy świetnych ludzi w obozie niepodległościowym, i jak nie
potrafiliśmy tym bogactwem gospodarować.
Leszek MOCZULSKI
twórca Konfederacji Polski Niepodległej, więzień polityczny PRL
Już w latach 60. jeździliśmy razem z Edkiem na koniach – a był świetnym jeźdźcem. Wiele lat temu miał
wypadek na koniu i od tego czasu częściej używał do swoich wariackich jazd motocykla. Jako adwokat
był trochę ostrożniejszy, ale niebywale odważny. Także poza salą sądową. Gdy przyjeżdżał do nas do
więzienia, wymuszał na naczelnikach korzystne dla nas decyzje. Nie bał się ich. Wynosił od nas grypsy.
Nie wszyscy mieli tyle odwagi w tamtych czasach. Polityka bardzo długo go nie interesowała.
Zdecydował się na nią w 1989 r. i związał się ze środowiskiem dzisiejszej Unii Wolności, czyli był daleko
od KPN. Ale łączyły nas wspólne kanony polityczne. Ciężką chorobę znosił Edek z pokorą i godnością.
Był odważny do końca.
„Wprost”, 9 czerwca 2002
Togę oddałem synowi
W reklamówce TV Puls można zobaczyć, jak chwali Waldemara Ogińskiego, dziennikarza showmana,
który swoimi wypowiedziami i stylem bycia wielu wpływowym środowiskom zdążył się już narazić.
Kilka tygodni temu publicznie skrytykował szefa „Gazety Wyborczej” Adama Michnika, który w wywiadzie udzielonym
wspólnie z Czesławem Kiszczakiem rozgrzeszył generała za winy PRL.
Jako jeden z nielicznych prawników nie bał się powiedzieć głośno, że środowisko sędziowskie powinno się oczyścić z
ludzi dyspozycyjnych. Przypięto mu za to łatkę „sądożercy”.
Konsekwentnie opowiadał się za lustracją i za ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej. Stanął po stronie Andrzeja
Milczanowskiego po ujawnieniu sprawy „Olina”. Był pełnomocnikiem sztabu Lecha Wałęsy podczas jego rywalizacji o
prezydenturę z Kwaśniewskim. Bronił byłego ministra skarbu Emila Wąsacza przed jego własnym klubem.
- Nie przypominam sobie sprawy, w której miałbym inne zdanie niż Edward Wende - mówi poseł Stefan
Niesiołowski. - To jeden z najprzyzwoitszych i najinteligentniejszych posłów.
W AWS nazywają go sumieniem Unii Wolności. Gdy Unię oskarża się o ciągoty w kierunku postkomunistów, Edward
Wende pozostaje poza podejrzeniem. - Jest monolityczny, zdecydowanie prawicowy - mówi jego dobry znajomy,
mecenas Tadeusz de Virion.
Wende słynie z tego, że mówi, co myśli. - Zawsze jednak robi to w dobrym stylu. Wyraziście, ale z klasą - ocenia de
Virion, który sam jest znakomitym mówcą. Nikogo więc nie zdziwiło, że Wende znalazł się w czołówce konkursu na
mistrza polskiej mowy. W majowym finale ma spore szanse.
5
Stowarzyszenie Asnykowców
Dziennikarze go uwielbiają. Dziennikarki zwłaszcza. Wśród sejmowych korespondentek wygrał konkurs na
najseksowniejszego polityka. Choć to tytuł mało taktowny wobec człowieka, który otrzymał solidne protestanckie
wychowanie, a w Sejmie głosował za wycofaniem lekcji edukacji seksualnej ze szkół.
Edward Wende: - Staram się być uczciwy, nie zmieniać poglądów, mówić, co myślę ze wszystkimi tego
konsekwencjami. Nie jestem zamieszany w afery, nie należę do rad nadzorczych. Dostaję pensję w
Sejmie i to mi wystarcza.
Uczeń
Wychowywano go surowo.
Wspomina: - Miałem 6 lat, gdy w Pokrzywnej, majątku wuja, kuzyn Andrzej Romocki wziął mnie na
ramę drewnianego roweru marki Kamiński. Wuj do roweru przywiózł z Warszawy specjalną latarkę, a
my przewróciliśmy się i potłukliśmy ją. Andrzej, strasznie zmartwiony, powtarzał: „co my powiemy
wujowi”? Szybko znalazłem radę: że już była potłuczona! - wykrzyknąłem. Wtedy Andrzej spochmurniał,
popatrzył na mnie: - „Edward, ty byś chciał okłamać swego ukochanego wuja? Po co? Prawdę trzeba
mówić!”. Za karę kazał mi pieszo wracać do domu. Do dziś pamiętam ten wstyd ogromny!
W edukację, chcąc nie chcąc, włączał się dziadek, który mieszkał z rodziną i w Warszawie, i w Kaliszu. Edward Wende
(imię Edward było nadawane w rodzinie pierworodnym synom, z tradycją tą zerwał dopiero Edward Wende, poseł) był
synem warszawskiego księgarza, znanym protestanckim kaznodzieją, przez wiele lat prezydentem Kalisza. Władał
dziewięcioma językami, wydawał zbiory znakomitych kazań. Nie podpisał volkslisty nawet wtedy, gdy trafił na gestapo.
- Wiedział, że gdyby się załamał, to będzie alibi moralne dla innych. To było wspaniałe, ale jak sobie przypomnę
dzieciństwo, to go nie lubię - mówi poseł.
W domu państwa Wende, ze względu na dziadka, panowała cisza.
- Musiałem pytać, czy mogę się odezwać. Wtedy ojciec zwracał się do dziadka: - Tato, Edward chce coś
powiedzieć. Dziadek patrzył na mnie, mówił: - Dobrze, byle coś mądrego. Ja, jak to dziecko, plotłem, a
dziadek ucinał: No, co, skończyłeś? Byłem hałaśliwy, a on był myślicielem - mówi poseł.
Powstaniec
W Warszawie przeżył powstanie. Zresztą cudem. Dom, w którym mieszkała jego rodzina na Mazowieckiej, został
zbombardowany. Siedzieli w schronie wielkości biurka. Po sąsiedzku był szpital polowy. Ze schronu zdecydowali się
wyjść po długich namowach. Panna Lidia, która opiekowała się dziećmi rodziny, przypomniała sobie, że zostawiła dla
nich kaszkę. Wróciła. Wtedy usłyszeli wybuch.
- Ojciec nas złapał za ręce. Zobaczyliśmy, że stoimy na krawędzi przepaści. W nią zapadł się cały
szpital. Po pannie Lidii został tylko but i torebka - mówi Wende.
W powstaniu na Powiślu zginął 22-letni Andrzej Romocki, ps. Morro, dowódca kompanii Rudy batalionu Zośka, ten sam,
który małemu Edwardowi Wende udzielił lekcji prawdomówności. Jego brat Jan Romocki, ps. Bonawentura, spalił się
żywcem w szpitalu na Długiej. Na jego wiersz „Modlitwa” Edward Wende natknął się niedawno, przez przypadek.
Kiedy dla Amerykanów przygotowywał wybór kazań ks. Jerzego Popiełuszki, wpadły mu w ręce poezje Romockiego
odczytywane przy okazji mszy za ojczyznę.
- Wiersz wstrząsnął mną, bo 20-letni chłopak modli się w nim o wybaczenie Niemcom. Niesamowita
6
Stowarzyszenie Asnykowców
dojrzałość w tak młodym wieku! To oni, ich synowie i wnukowie, nadawaliby teraz ton temu, co się
dzieje w kraju. A tak - przepadło! - mówi.
Edukacja
W domu państwa Wende co do nowej władzy nie było żadnych złudzeń. Ojciec posła, również Edward, znany kaliski
adwokat, bronił kułaków.
- Pamiętam jego bladą twarz, gdy przyszedł do domu i oznajmił, że pan Niemirek, nasz znajomy,
wspaniały chłop z Lutosławic został skazany na 3,5 roku więzienia - mówi poseł.
Dzieci od małego wiedziały, kto był sprawcą zbrodni katyńskiej. Pani Wende, nauczycielka historii, za podawanie tej
prawdy uczniom została zwolniona z Liceum im. Anny Jagiellonki w Kaliszu.
W 1949 r. w liceum całą klasę przyszłego posła zapisano do ZSMP.
- Powiedziałem to ojcu, a on na to: to się wypiszesz! Następnego dnia, gdy wszyscy odbierali
legitymacje, publicznie powiedziałem: dziękuję, bo się wypisuję. Na sali zapadła cisza. Potem dyrektor
wezwał mnie do siebie. - Wiesz, co robisz? Matury nie zdasz, na studia się nie dostaniesz. Powiedziałem:
- Nie będę w ZSMP.
Drugą propozycję przynależności, tym razem do PZPR, otrzymał w marcu 1968 r. Pracował jako kurator zawodowy w
ministerstwie. Prezes Sądu Wojewódzkiego w Warszawie złożył mu ofertę: może pan zostać sędzią, ale jest jeden
warunek: trzeba się zapisać do partii. - Uczciwie powiedziałem: niech pan ze mnie zrezygnuje. Na tym się skończyło mówi Wende.
Adwokat
Na studia dostał się do Wrocławia. Po kolejnym podejściu. Aplikacja nie stanowiła problemu. Jako adwokat radził sobie
dobrze.
- Obronę miałem we krwi - ocenia. - Żyłem w adwokaturze od dzieciństwa. Ojciec miał kancelarię w
domu. Czasem wychodzili z mamą do kina. Zostawiał mi wtedy pisma do przepisania na maszynie. Gdy
popełniłem błąd, zaczynałem od początku - opowiada.
Choć miał sprawy, w których zapadały wyroki śmierci, nie chce o tym mówić. - Zawsze byłem przeciwnikiem tej kary. I
mam na to argumenty - mówi. Powołuje się na wykonywane ostatnio w USA badania DNA, po których ludzie skazani
już prawomocnym wyrokiem i czekający tylko na jego wykonanie wychodzili oczyszczeni z zarzutów. - Jeśli się ma
serce na właściwym miejscu, to się o tym myśli. Trzeba surowo karać, nie można zabijać - przekonuje adwokat.
Opozycja
Władysław Siła-Nowicki, nieżyjący już obrońca w procesach politycznych, obliczył, że w całej Polsce było tylko 22
adwokatów, którzy podejmowali się obrony opozycji. Trudno zliczyć, w ilu takich procesach występował mecenas
Wende.
- Nie o to chodzi, że ja byłem taki wspaniały - mówi dziś. - To ci, których broniłem, byli wspaniali. Część
ludzkiej sympatii, którą byli otaczani, spadała więc na nas. Nikt wtedy nie myślał, że komuna upadnie.
To był akt desperacji i ogromnego przekonania, że robimy dobrze.
7
Stowarzyszenie Asnykowców
Pierwszą obronę polityczną - szefa KPN Leszka Moczulskiego - zaproponował mu mecenas Tadeusz de Virion. Proces
zaczął się w 1980 r., w czasie gdy na Wybrzeżu rodziła się „Solidarność”. De Virion zwracał się ponoć także do innych
adwokatów, ale nikt się nie zdecydował. Moczulski, który znał się z Wendem z klubu jeździeckiego, wspomina: Kiedyś strażnik więzienny wywołał mnie na widzenie. Tam czekał Edek z propozycją, że będzie mnie bronił. Zgłosił się,
choć wiadomo było, że to oznacza kłopoty.
Niepokorni adwokaci tłumaczyli się ze swej pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa na Okrzei, na warszawskiej Pradze.
- Przesłuchiwano mnie często i po wiele godzin - opowiada Wende.
-Mówili: - Nie może pan stąd wyjść taki zadowolony.
Pamięta przesłuchanie, podczas którego wyobraźnia podsunęła mu mrożące krew w żyłach skojarzenie.
- Facet był ubrany w milicyjne spodnie, biała koszulę z podwiniętymi rękawami, a na lewej piersi miał
czerwoną plamę - wyglądającą jak krew kropkę atramentu. Przypominał hitlerowca - opowiada.
Gdy raz, gdy po procesach lustracyjnych wyszło na jaw, że część środowiska adwokackiego współpracowała z SB, czuł
żal do kolegów, którzy tak łatwo dali się złamać. - To bardzo trudne i dla zawodu, i dla mnie osobiście - przyznaje.
Procesy Moczulskiego które prowadził tandem de Virion-Wende, nie były łatwe. - Nie mogłem zrobić nic, żeby pomóc
obrońcom, i oni to rozumieli - mówi Moczulski. Jego zdaniem podczas potyczek adwokatów z sądem bardzo często
wychodziło na jaw, że sędziowie nie znają prawa. - Sąd zachowywał się przy nich jak ubogi student. Na rozprawie
nabierał wody w usta, by powrócić do kwestii kilka posiedzeń później - wspomina lider KPN. Ponieważ sam jest
prawnikiem, takie sytuacje były dla niego profesjonalną ucztą.
Gdy wybuchł stan wojenny, proces przeniesiono do sądu wojskowego.
- Edward przyjechał do więzienia bardzo tym przejęty - opowiada Moczulski. - Zdawał sobie sprawę, że
maksymalnym wymiarem kary może być śmierć. Chciał uzgodnić linię obrony. Zostaliśmy przy starej
koncepcji.
Zdaniem Moczulskiego trudności Wendego pobudzały.
Razem z de Virionem dbali nie tylko o profesjonalną obronę, ale i o samopoczucie klienta. Urządzali w więzieniu w
Barczewie - bardzo ciężkim, w którym doszło do głodówki i samobójstw - widzenia-spektakle. Sugerowali, że więzień
jest tak niebezpieczny, że na miejsce spotkania trzeba wyznaczyć specjalne miejsce. Naczelnik więzienia
zaproponował swój gabinet.
- Siedziałem na jego miejscu, piłem kawę i miałem relaks moralny. Mogłem powiedzieć do niego:
proszę, niech pan siada - opowiada Moczulski.
Wyrok, jaki zapadł w jego sprawie - 1,5 roku - był sukcesem adwokatów.
Szczególny klient
Kilka tygodni tenor Wende publicznie zaprotestował przeciw słowom Adama Michnika, szefa „Gazety Wyborczej”,
który we wspólnym wywiadzie z generałem Czesławem Kiszczakiem oświadczył, że generał spłacił już swoje winy.
Przypomniał, że Michnik może wybaczyć jedynie we własnym imieniu.
8
Stowarzyszenie Asnykowców
- To fakt, nie mogę się pogodzić, że ci ludzie nie ponieśli żadnych konsekwencji, choć są odpowiedzialni
za najgorsze zbrodnie, za upadek gospodarczy i etyczny naszej ojczyzny - mówi mecenas.
Z Kiszczakiem wiąże się sprawa jego najsłynniejszego klienta - ks. Jerzego Popiełuszki. Poznali się nad morzem, w
Dębkach.
- Przez wiele lat całą rodziną spędzaliśmy tam wakacje - opowiada Wende. - Pewnego dnia na plaży
podeszła do mnie Maja Komorowska ze szczupłym młodym mężczyzną w kraciastych majtkach.
Powiedziała: to jest ks. Jerzy Popiełuszko. Uważam, że powinniście się poznać.
Był rok 1982. Ksiądz odprawiał już msze za ojczyznę. Wende wspomina: Po kilku tygodniach znajomości zapytał:
- A jakby mnie mieli zamknąć, to będziesz mnie bronił? Powiedziałem: - Dlaczego mieliby cię zamknąć?
Księdza? Za kazania? Nie histeryzuj!
Minął rok i ksiądz siedział w Pałacu Mostowskich. W przeddzień rocznicy stanu wojennego, po prowokacji w
mieszkaniu, do której później przyznali się dwaj sprawcy zabójstwa - Piotrowski z Pękalą. Wende stawił się w Pałacu
Mostowskich i odwiózł księdza pod kościół św. Stanisława Kostki, gdzie ludzie już na niego czekali, rozgrzewając się
przy zapalonych ogniskach.
- Zginął, bo komuniści uważali, że ma władzę polityczną. Że zgromadził wokół siebie ludzi, na których ma wpływ mówi Wende. W słynnym toruńskim procesie o zabójstwo księdza był oskarżycielem posiłkowym. Razem z Janem
Olszewskim, teraz liderem ROP, i Krzysztofem Piesiewiczem, senatorem AWS.
Jego mowę końcową ludzie odbijali sobie na powielaczach. Mówił o ówczesnym MSW jak o dobrze zorganizowanej
mafii, która żeby sprawnie funkcjonować, musi utrzymywać dyscyplinę wewnętrzną. Mówił o też o rzeczywistości
fikcyjnej, jaką stworzył PRL. - W tej rzeczywistości były wszystkie instytucje wolnego świata, ale działanie ich było
fikcją. Sąd tego kompletnie nie rozumiał - wspomina.
Sprawa ks. Popiełuszki do dziś wywołuje w nim emocje.
- Ale mam do niej także stosunek racjonalny. Wiem, na czym ta zbrodnia polegała: Nieszczęście polega
na tym, że nie wszystko da się udowodnić.
Jego zdaniem nie przypadkiem spalone zostały protokoły Biura Politycznego KC PZPR z czasów zbrodni.
Polityk
W 1989 r. został senatorem z ramienia OICP. Przewodniczył Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych. Wtedy to
doceniły go władze Luksemburga. Po dokładnym sprawdzeniu Edward Wende został pierwszym konsulem
zachodniego państwa w kraju postkomunistycznym.
- Podczas audiencji w Luksemburgu wielki książę zagadnął: Byłem w Czechosłowacji, Rumunii, na
Węgrzech, ale nigdy nie zostałem zaproszony do Polski. Odpowiedziałem: Jak tylko wrócę, postaram się
ten fatalny błąd naprawić - opowiada Wende.
Konsul się sprawdził. Książę wraz z małżonką przyjechali do Polski. Choć zorganizowanie tego nie było sprawą łatwą.
Państwo Wende towarzyszyli im podczas całego pobytu. Z konsulowaniem Edward Wende pożegnał się dopiero po 6
latach. - I dobrze, bo to duża odpowiedzialność - mówi.
9
Stowarzyszenie Asnykowców
Rodzina
Niedawno przeprowadził się z dwukondygnacyjnego mieszkania przy ulicy Piwnej do mniejszego, na Żoliborz. Poprzednie zbyt mi przypominało żonę - mówi. Ewa Wende z domu Wende (była kuzynką z drugiej linii, nosiła to samo
nazwisko) zmarła w 1995 r.
- Byli szalenie udanym małżeństwem - mówi Tadeusz de Virion. Państwo Wende na Piwnej prowadzili dom otwarty.
Pełen opozycji, spotkań, z których jednak wyłączano dzieci.
Edward Wende nadal lubi udzielać się towarzysko. Bywa - czasem na otwarciu klubu jeździeckiego, czasem u
Zanussich na dorocznym pikniku, gdzie biletem wstępu jest cegiełka na budowę katolickiej szkoły.
W rozmowach o Wendem wielu ludzi, zwłaszcza z kręgów polityki, nazywa go przyjacielem.
- Wszystko to nie bardzo poważne. Nie sądzę, żebym mógł powiedzieć, że mam przyjaciół. Ludzi, którzy
mnie lubią, czy cenią - tak, ale czy to jest przyjaźń?
W pokoju gabinecie wypełnionym książkami, przy biurku pełnym papierosów i piór (dużo pali, a pióra często dostaje w
prezencie) poseł Wende przyznaje, że dobrze czuje się w parlamencie.
- Kiedyś o porzuceniu adwokatury nie mogłem nawet myśleć. Teraz wizja bycia wyłącznie politykiem
mnie nie przeraża. Togę, w której broniłem w sprawach politycznych, która była na procesie toruńskim,
oddałem synowi.
Agnieszka Rybak, „Ludzie” 16 marca 2001
Fot. w galerii: Krzysztof Żuczkowski
10
Stowarzyszenie Asnykowców
11

Podobne dokumenty