Kinga Luksemburg, Gimnazjum w Lotyniu

Transkrypt

Kinga Luksemburg, Gimnazjum w Lotyniu
Póki sił i zdrowia starczy,
chcę być użyteczny memu środowisku
- rozmowa z Włodzimierzem Choroszewskim,
wieloletnim dyrektorem Szkoły Podstawowej w Lotyniu, radnym, kuratorem, harcerzem i
komendantem szczepu, społecznikiem
Redakcja naszej gazety 10 lat temu prezentowała w Internecie postacie znaczące dla Lotynia. Przy
Pana było takie motto: „Człowiek jest tyle wart, ile potrafi dać od siebie innym”. Coś się zmieniło?
Nie, tak było, jest, i, myślę, będzie.
Ale w 2010 odbyły się wybory do powiatu i nie dostał Pan na tyle dużego wsparcia, aby się tam
dostać. Czy nie miał Pan wtedy dość działalności społecznej?
W tych wyborach tak naprawdę nie decyduje ilość głosów na danego kandydata, tylko na poszczególne
partie. Miałem trzeci wynik w gminie - 362 głosy - i trzech radnych wchodziło do powiatu. Powinienem
więc i ja, ale nie zostałem radnym, bo partia z której ramienia startowałem, nie uzyskała odpowiednio
wysokiego poparcia.
Nie było Panu przykro?
Była, ale na wynik się nie pogniewałem. Byłem przekonany, że powinienem dalej pracować dla
środowiska. Tu, na miejscu, w radzie sołeckiej, straży pożarnej oraz spółdzielni mieszkaniowej, a także
organizując uroczystości czy imprezy, co zresztą robiłem od lat.
Wracając do początku.... Wiele osób nie wyobraża sobie Lotynia bez Pana, ale przecież Pan nie jest
stąd. Jak Pan się tu znalazł?
Zupełnie przypadkowo. Był rok 1978. Mieszkałem w Okonku, kończyłem studium wychowania
przedszkolnego i nauczania początkowego w Wałczu. Miałem w na miejscu zagwarantowaną pracę, ale
koniecznie chciałem się usamodzielnić i pracować w innej miejscowości niż tata, także Włodzimierz. On
działał w harcerstwie, ja również. Gdybyśmy pracowali w tej samej szkole, byłbym w mniejszym czy
większym stopniu pod jego wpływem.
A skąd pomysł, by akurat pracować w Lotyniu?
Ówczesny inspektor oświaty, p. Z. Bobkowski, wiedząc o tym, zaproponował mi Lotyń lub Pniewo. Lotyń
już znałem, byłem tu rok wcześniej na praktyce u p. Marii Kopkiewicz, dyrektorki przedszkola. Wybór był
oczywisty.
Od sierpnia 1978 roku jestem jego mieszkańcem. W tym roku minie 35 lat, jak podjąłem pracę w tutejszej
szkole. Pierwszą moją grupą był oddział przedszkolny sześciolatków. Dziś to dorośli ludzie.
Przygotowując się do rozmowy, zdałam sobie sprawę, że bardzo aktywne prowadzi Pan życie.
Najpierw było to głównie harcerstwo…
W szkole popracowałem 1,5 roku i zostałem powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Tak
naprawdę działalność harcerska zaczęła się po powrocie do pracy, we wrześniu 1981. Pamiętam spotkanie
z ówczesnym dyrektorem szkoły - p. Janem Aniśkiewiczem - był chyba początek 1982 r. Miałem wybrać
sobie jakiś rodzaj działalności pozalekcyjnej, bo każdy z nauczycieli miał taki obowiązek.
Pewnie długo się Pan nie zastanawiał?
Najbliższe było mi harcerstwo, które poznałem dzięki tacie. W 1982 r. utworzyłem więc drużynę „Skauci
Włóczykije”. Nie było wtedy gimnazjum, dlatego mogły należeć do niej już 9-latki z III klasy szkoły
podstawowej. Niektórzy spędzali w harcerstwie 5-6 lat i gdy uczyli się w szkołach średnich, wracali do nas
w charakterze członków drużyny starszoharcerskiej. Udało mi się wtedy namówić do działalności p. Jurka
Suplickiego, który wcześniej opiekował się Drużyną Młodzieżowej Służby Ruchu, i p. Andrzeja
Miłoszewicza, nieprowadzącego jeszcze wtedy gazety szkolnej. We trójkę zakładaliśmy szczep w Lotyniu.
By mógł powstać, musiały działać przynajmniej trzy drużyny na trzech poziomach: zuchowa (I-III),
harcerska (IV-VIII) i starszoharcerska (uczniowie szkół średnich). Mieliśmy takie.
Od wielu lat Lotyń jest kojarzony z harcerstwem. Co dla Pana w działalności tej organizacji było
najważniejsze? Co z tamtego okresu szczególnie dobrze pamięta?
Kiedy zaczynaliśmy, Lotyń był w woj. pilskim. W Pile odbywały się spotkania i zloty związków
harcerskich. W 1986 r. pojechaliśmy na jeden z nich, żeby się zaprezentować. Wtedy błysnęliśmy po raz
pierwszy. Za przygotowanie drużyny, przeprowadzone konkursy i wspaniały koncert, przyznano nam I
miejsce. Wróciliśmy z 10-osobowym namiotem dla szczepu.
Drugi to decyzja o wybudowaniu harcówki, w której moglibyśmy spotykać się z młodzieżą po zajęciach i
wtedy kiedy szkoła była zamknięta. No a później przyszły nasze obozy i wyjazdy.
No właśnie, dzisiaj prawie wszyscy jeździliby na granicę. Nie tęskni Pan za obozami w Dzikach, na
łonie natury, pod namiotami?
Pewnie, wszystko miło się wspomina. Nie myśleliśmy wtedy o luksusach. Przede wszystkim chodziło nam
o to, by zorganizować wypoczynek letni dla 50-70 zuchów i harcerzy za niewielkie pieniądze. Powstał
pomysł, aby zrobić to niedaleko, nad jeziorem, w lesie, blisko natury, praktycznie pod gołym niebem.
Stawialiśmy nad brzegiem kilka namiotów. Było być może prymitywnie, ale dzieci uczyły się
współdziałania i współżycia w grupie, dbania o porządek, a nawet gotowania. No i to piękne jezioro.
Byłem ratownikiem Wodnego Pogotowia Ratowniczego i mogłem dzieciakom zorganizować kąpielisko.
Łezka się w oku kręci… Ponad połowę swoich wakacji spędzaliśmy, jak wtedy mawialiśmy, „na
Dzikowie”.
Przez długi czas harcerstwo łączył Pan z pełnieniem funkcji dyrektora szkoły. To pewnie także
dlatego przez ostatni rok tak Pan walczył o jej nielikwidowanie. Dlaczego to takie ważne?
Tego dyrektorowania było 18 lat z kawałkiem. Lotyń kojarzy mi się z rodziną (tutaj ją założyłem), a szkoła
była moim drugim domem. Choć jestem od 5 lat na emeryturze, to wszystko, co się w niej dzieje, nie jest
mi obojętne. Bardzo mi zależy na tym, aby praca, którą wykonaliśmy, gdy nią zarządzałem, nie została
zmarnowana. Zawsze walczyliśmy o to, by nasze dzieci były uczone i wychowywane w jak najlepszych
warunkach i blisko środowiska, w którym żyją.
Bo tak naprawdę szkoła w Lotyniu jest szkołą dla dzieci z 14 miejscowości odległych od niej od 1 do kilku
kilometrów. To prawie 300 dzieciaków, w 60 % dojeżdżających. Nie mogliśmy zgodzić się na plany
władz. Dla szkoły i środowiska były one krzywdzące. Dlatego z rodzicami, sołtysami, nauczycielami i
mieszkańcami tak jej broniliśmy.
Które z działań podjętych w czasie kierowania szkołą były dla Pana najważniejsze?
Bardzo mocno działało wtedy harcerstwo, ale i gazeta szkolna, niedawno obchodząca 20-lecie. Dzięki
zajęciom pozalekcyjnym udało nam się szkołę wypromować.
Jednak najbardziej istotne było podjęcie decyzji o remoncie w 1989 roku. Postanowiliśmy do szkoły
podstawowej dobudować szatnie i sanitariaty, z których dzieci mogłyby korzystać, nie wychodząc ze
szkoły. Udało się! I to głównie dzięki działaniom społecznym. Drugi ważny moment to gazyfikowanie
gminy. Lotyń objęty nią został jako pierwszy, a szkołę ogrzewać zaczęliśmy gazem.
Wielu twierdzi, że Lotyń wygląda coraz lepiej. Naprawdę miło na wieś popatrzeć. To także Pana
zasługa: przez Lotyń prowadzi piękna droga, a na cmentarzu stoi kaplica, której wielu nam
zazdrości. Jak doszło do ich realizacji?
Inicjatywa wybudowania kaplicy powstała już na początku lat 80. Zbierano wtedy nawet pieniądze i
pozyskano cegłę. Niestety, zabrakło kogoś, kto by sprawę pociągnął. Wpadłem na pomysł, by powtórzyć
to, czego kiedyś nie można było zrealizować. Zaangażowanie sołtysów i mieszkańców oraz komitetu, który
powstał, spowodowało, że mogliśmy rozpocząć budowę. Cel był prosty – chcieliśmy uniknąć
przemieszczania się konduktu żałobnego przez drogę krajową (było to bardzo niebezpieczne). No i msze
pogrzebowe mogłyby się w niej odbywać. Udało się. Budowa trwała krótko, kilka miesięcy.
Byłem bardzo zadowolony z tej inwestycji, tak samo jak z remontu drogi. Musiałem przekonać do tego
pomysłu kolegów z Rady Powiatu, a było nas wtedy 17.
Lata płyną. Pan nie zwalnia tempa. Działa Pan w Radzie Sołeckiej, jest Pan Prezesem OSP, prowadzi
dożynki, festyny, uroczystości. Rozumiem, że wciąż nie ma Pan dość...
Od 2010 roku nie jestem radnym rady miejskiej. Nadal wychodzę z założenia, że trzeba działać, a do
zrobienia jest dużo. Najważniejsze to dokończenie budowy sali gimnastycznej przy Zespole Szkół w
Lotyniu. Miała być gotowa 1 września 2011 r., a jest 2013 rok i końca budowy nie widać. Rada sołecka
wsi, sołtysi, radni – wszyscy dopingujemy władzę w tej sprawie. To także zadanie dla mnie. Jedno z wielu,
bo pomysłów nie brakuje. Dlatego póki sił i zdrowia starczy, chcę być użyteczny memu środowisku.
Tego Panu życzę i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Kinga Luksemburg
Gimnazjum w Lotyniu