Komentarz (3) dodaj komentarz

Transkrypt

Komentarz (3) dodaj komentarz
Źródło: http://www.kilimandzaro.mimowszystko.org/kmw/dziennik-z-podrozy/93,Pierwszy-dzien-wspinaczki.html
Wygenerowano: Wtorek, 7 marca 2017, 09:02
Pierwszy dzień wspinaczki
Początek wyprawy na szczyt był wyjątkowo trudny. Zdarzyło się coś czego nikt z nas nie był w stanie przewidzieć…
To był bardzo ciężki dzień. Poprzedniej nocy część z nas położyła się o godzinie 1-2. Skręcaliśmy nosze alpejskie, Jarek
Rola skręcał rower, a wcześnie rano trzeba było wstać, spakować rzeczy do autobusu. Okazało się, że wózki i rower
musimy załadować na dach. Inaczej się nie pomieścimy. Nie było odpowiednich mocowań, musieliśmy trochę
„powalczyć”, ale się udało. Autobus wyglądał wprawdzie jak piramida Cheopsa, ale ruszyliśmy. Kiedy byliśmy w Parku
Narodowym, niedaleko bramy przez którą zaczyna się podejście na szczyt kierowca autobusu nagle zahaczył o kabel
elektryczny. Wszystkie wózki i rower Jarka spadły z hukiem na ziemię. Szczęściem w nieszczęściu było to, że nikt akurat
nie przechodził drogą. Niestety okazało się, że wózki alpejskie na których mieli być wiezieni Angelika i Piotrek zostały
zniszczone: powykoślawiało kółka, ramy, połamały się siedziska. Dojechaliśmy na parking i zaczęliśmy je naprawiać. To
opóźniło nas o kolejne dwie godziny. Ostatecznie wyruszyliśmy dopiero około godz. 15. Szybko okazało się, że bez
pomocy kilku osób wózki nie pojadą. Koła były w fatalnym stanie. Na dodatek poruszaliśmy się dzisiaj po podłożu
wulkanicznym (przypomina to trochę pokruszony pumeks), który stwarzał dodatkowy opór. Trzeba było je pchać w kilka
osób. Na szczęście jakiś dobry duch sprawił, że w połowie trasy znaleźliśmy w krzakach sprawny wózek alpejski i Piotrek
mógł się na niego przesiąść. Udało nam się trochę przyśpieszyć. Nie łatwo było też pokonać dzisiejszy odcinek osobom
poruszającym się o kulach. Krzysiek Głombowicz przeszedł mały kryzys. Jego kule co krok się zapadały. Było mu
niezwykle ciężko, ale postanowił iść dalej i dotarł do obozu. Jarek Rola jedzie dzielnie na swoim rowerze. Udało mu się
dzisiaj w ten sposób pokonać cały odcinek. Tanzańczycy, którzy obsługują naszą wyprawę nie tylko nas wspomagali, ale
starali się też podsycać dobre humory. Nauczyli nas m.in. piosenki o Kilimandżaro. Śmiejemy się, że będziemy ją śpiewać
jeszcze długo po powrocie do Polski. Ostatecznie udało nam się około godz. 20 dotrzeć w komplecie do Marangu
Gate-Mandara Hut na wysokości 2700 m n.p.m. I to jest najważniejsza wiadomość dzisiejszego dnia! Jutro o godz. 5.30
wyruszamy dalej. Przed nami 12 kilometrowy odcinek. Cel – obóz Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m.
Komentarz (3) dodaj komentarz
Trzymam kciuki i czekam na kolejną relację :)~Jagoda
2008/10/02 11:40
No to faktycznie przykre przygody, ale nikt nie mówił, że będzie lekko. Tamte rejony nie rozpieszczają luksusami i
lekkością wspinania.
Szok, że wszystko spadło na ziemię i rower Jarka musi być niezły, skoro nic mu się nie stało :):):) To tylko dowodzi jak
wytrzymały jest taki rower ;)
Juppi 12km, ciekawe jak WAM pójdzie :D~Sophe
Ewa Gie
2008/10/02 13:23
Trzymam za Wszystkich kciuki i gorąco pozdrawiam mojego Tatę. ;)
P.S. Tato, rób jak najwięcej zdjęć. ;)~Kasia
2008/10/02 21:43
dodaj komentarz