Baba nie chłop, lipiec 1998
Transkrypt
Baba nie chłop, lipiec 1998
Baba nie chłop, lipiec 1998 Usiadłam przy komputerze z silnym postanowieniem, że napiszę jakiś tekst dla ogółu motocyklistów i wykażę się chociaż elementarną wiedzą na dowolny (ale koniecznie - poważny) temat. Szczerze mówiąc, miałam zamiar rozwinąć dzisiaj wątek mody motocyklowej (bynajmniej nie w ujęciu kobiecym) ale przyznam szczerze, że dostałam wiele listów od czytelniczek, które nadal domagają się babskich tematów i od czytelników, którzy (o dziwo!) popierają moja inicjatywę pt. "Kobiety na motory" (to celowa parafraza!). No cóż, mamy demokrację więc kierując się wolą większości - skrobnę parę stów o motocyklistkach, ich problemach i zaletach bycia motocyklową babą. Sama nie wiem, kiedy minął miesiąc od momentu oddania ostatniego artykuł do druku. Myślę, że ludziom zakochanym w stalowych rumakach czas płynie znacznie szybciej niż przeciętnym mieszkańcom ziemskiego padołu. My, motocykliści zawsze mamy coś do roboty. Po wypełnieniu podstawowych obowiązków typu; szkoła, praca, dom (i takie tam inne), pędzę do garażu po moją CBR-kę, aby pośmigać po krętych drogach i (pseudo) autostradach, wpaść na jakiś zlot, pojechać na wyścigi Polonia Cup, czy nareszcie zrobić coś przy swoim motorze. Zauważyłam jednak, że z tym ostatnim jest u kobiet najgorzej. Osobiście chętniej doginam po zakrętach, niż dłubię przy sprzęcie (z musu wymieniam olej i klocki) i efekt jest taki, że dopóki moja Hondzia jeździ - to jeździ. Dopiero kiedy coś się zaczyna psuć - zaczynam się zastanawiać nad przyczynami jej złego stanu zdrowia. Przyznaję jednak, że taka babska beztroska nie musi być regułą dla wszystkich kobiet i generalnie - warto pamiętać także o profilaktyce. Zawsze więc mamy jakieś zajęcie i to chyba dobrze, bo każdy musi znaleźć sobie to "Coś", co go najbardziej pociąga i absorbuje jego myśli. Osobiście mam głowę wiecznie zaprzątniętą myśleniem o zmianie motocykla na szybszy, nowszy, w ładniejszym malowaniu itp. Z reguły, otwieram wtedy gazetę i szukam ogłoszeń o sprzedaży Hondy CBR 900 RR Fire Blade (to mój wymarzony 'przecinak"). W następnej kolejności - robię zamieszanie w zaprzyjaźnionych salonach, że poszukuję takiego właśnie sprzętu a moją Hondę chcę szybko sprzedać... No właśnie, żeby kupić jakikolwiek motor muszę najpierw sprzedać moją ukochaną Sześćsetkę i... jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Chyba kobiety już tak mają, że przyzwyczajają się do swoich motocykli bardziej niż faceci i niechętnie się ich pozbywają. Ciągle słyszę, że moi koledzy coś kupili, coś sprzedali, a ja jakoś nie mogę rozstać się z moją Hondzią, bo przecież tyle razem przeszłyśmy... Generalnie (miałam nie generalizować!) kobiety bywają bardziej egzaltowane np, kiedy zmieniam motocykl, to wiedzą o tym wszyscy moi znajomi, a kiedy już nadchodzi moment dobicia targu z nowym właścicielem MOJEGO sprzętu... zaczyna się dramat i histeria (przeżyłam to już kilka razy ale jakoś nadal nie mogę się przyzwyczaić). Tak naprawdę nigdy się nie mogłam pogodzić, że dany motor nie należy już do mnie. Potem chodzę i opowiadam, że widziałam na mieście MOJE Kawasaki ZX-6 a w salonie stoi do sprzedania 1/3 Baba nie chłop, lipiec 1998 MOJA Yamaha Virago. O ile na co-dzień staram się być twardzielem, to przy sprzedaży motoru płacze jak bóbr. O Boże, jakie to babskie... Czasami wydaje mi się, że gdybym miała nieograniczoną ilość pieniędzy, to trzymałabym wszystkie moje motocykle w garażu do końca mojego życia. Co, w niektórych przypadkach, mogłoby być lepsze z ekonomicznego punktu widzenia. Jestem najgorszym handlarzem na świecie. Zawsze kupuję po cenie maksymalnej i sprzedaję po najniższej, stargowanej do bólu stawce, więc regularnie tracę na zawieranych transakcjach. Sama się nie mogę nadziwić, że taka ze mnie pierdoła. Ale cóż, jesteśmy babami i musimy pogodzić się z tym, jak z każdym innym objawem naszej kobiecości. Kiedyś, rozmawiając z moją przyjaciółką - Anką Perkową (zwaną Stefanem) doszłyśmy do wniosku, że kiedy jeszcze byłyśmy bardzo młode (z naciskiem na bardzo, bo młode jesteśmy nadal) wydawało nam się, że jesteśmy takie same jak faceci i właściwie niczym się nie różnimy. I wtedy Anka przyznała mi się, że był taki przełomowy dzień w jej życiu, kiedy zdała sobie sprawę z różnic pomiędzy mężczyznami i kobietami. "Podczas jednej z moich motocyklowych wypraw z kumplami zatrzymaliśmy się przy drodze za potrzebą natury. Chłopaki zsiedli i motorów, stanęli plecami do drogi i... wiesz co...A ja biegałam przez piętnaście minut w poszukiwaniu cienia jakiegoś krzaczka.... Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wcale nie jesteśmy do siebie podobni i nigdy nie będę taka jak facet". No cóż, teraz Stefan jest fantastyczną motocyklistką i osobą, która pogodziła się ze swoją, kobiecością. Uwielbiam motonitki, bo zwykle są bardziej normalne niż przeciętna baba. Stefan nigdy mi nie narzekała, że jadę zbyt szybko albo, że jest jej niewygodnie w dłuższej trasie. Czasem nawet sobie myślę, że bycie motocyklową babą (czyli bycie "ciekawostką przyrodniczą" - jeśli ktoś woli takie określenie) ma swoje dobre strony. Nawet to, że jest się bardziej zauważalną niż inni - może być przyjemne. Ostatnio byłam na moim ukochanym zlocie w Różanie. Jest to zlot dla przyjaciół oraz przyjaciół przyjaciół, co sprawia, że w Różanie zawsze można czuć się swojsko i bardzo bezpiecznie. Dzięki temu, że wszyscy się dobrze znają - nikt nie zadaje mi pytań w stylu "to twój ten motor?", "a umiesz jeździć?", "ile najwięcej wyciągnęłaś?" itp. Na zlot wyruszyłam sama, bo miałam parę rzeczy do przemyślenia a w drodze, podczas jazdy motocyklem, myśli mi się najlepiej. Na paradę w Wyszkowie dojechałam spóźniona, podczas trwania konkurencji sprawnościowych. Specyfiką naszych spotkań w Różanie jest fakt, że tutaj motocykliści nie kiszą się we własnym sosie, ale integrują się z miejscową ludnością (niektórzy moi koledzy integrowali się nawet bardzo skutecznie). Parada ulicami miasta jest: rozreklamowana, wyczekiwana i stanowi prawdziwe święto dla mieszkańców Wyszkowa i okolic. Kiedy wjechałam na teren rozgrywanych konkurencji przywitały mnie owacje i okrzyki powitania. Słowo daję, że poczułam się jak John Kociński kiedy zostawał Mistrzem Świata! Nawet nie zdążyłam zdjąć kasku, a tu biegnie do mnie jakiś miejscowy klient i krzyczy: "Martyna, czekaliśmy na ciebie! Pokaż tym facetom jak się jeździ! Spal to kółeczko! Trzymamy za ciebie kciuki!" I powiedzcie mi sami, czy dla takich chwil nie jest warto żyć? To naprawdę miłe, że jakiś gość z Wyszkowa zapamiętał mnie jak "stawiałam madmaxa" i przyszedł znowu popatrzeć, jak się bawimy. Czyli jednak dobrze jest być kobietą przecież jednego z wielu facetów na motorach, okutych w skóry, nie zapamiętali by tak łatwo. 2/3 Baba nie chłop, lipiec 1998 Laski, ale mamy fajnie! PS, Dobrze, że jesteśmy inne - przecież musi być równowaga w przyrodzie. Okazuje się nawet, że są prawdziwi admiratorzy kobiet motocyklistek. Dostałam super list od Krzyśka z Koszalina, który deklaruje, że "dziewczyna na motocyklu (to naprawdę cud, czyste piękno - nic dodać, nic ująć. Baba bez motóra przy babie na motórze jest jeno szarą myszką. Spotkać taką babę i być razem - to dopiero raj na Ziemi, ale niestety, jest Was zbyt mało". Może i mało, ale za to mamy wiele wspólnego (oprócz tej samej pasji) - podobnie myślimny i czujemy. Niezmiernie ucieszył mnie list Hanki z Warszawy, która tak oto opisuje swoje uczucia łączące ją z motocyklem: "Kiedy wreszcie kupiłam Yamakę Virago 535 byłam dumna z siebie, że zrealizowałam moje kolejne, wielki mażenie. Że mam cos mojego, co należy do mnie i tylko, do mnie. Uwielbiam jeździć gdzieś przed siebie - sama nie wiem gdzie, z prędkością, która mi odpowiada i czuję się przy niej bezpiecznie. Wtedy czuję się jak jedność z silnikiem motocyklowym. Ona jedzie, a ja powagam jej zmieniając biegi lub hamując. Dotykam ją i głaszczę zbiornik podczas jazdy, a bardzo często rozmawiam z nią i zwracam się do niej pieszczotliwie typu "mój potworku", "diabełku, "kochana laleczko". Gdyby ktoś usłyszał mnie czasami, to pomyślał by sobie, że jakaś zwariowana panna rozmawia z kupą żelestwa. Może dla kogoś to jest kupa żelastwa, ale nie dla mnie. Moja Virago jest dla mnie jak siostra, która żyje i oddycha, i jak każdy człowiek potrzebuje, żeby ją pogłaskać, podotykać i porozmawiać. Ona też żyje, z tą różnicą, że ja jestem jej potrzebna, do tego, aby jej małe serduszko - silnik- wpadł w odpowiedni rytm. To jest symbioza - ona nie może żyć beze mnie, a ja bez niej. Mam wielką frajdę, gdy przychodzę do garażu i czyszczę ją różnymi woskami i pastami nabłyszczającymi. Wtedy dopieszczam ją w każdym miejscu -zbiórnik, felgi, szprychy i wszystkie pozostałe części mojej Virażki. Jest potem taka piękna, świeża i czysta a ja mam satysfakcję z tego, że poświęciłam jej trochę czasu, zrelaksowałam się i dopieściłam ją czystą szmatką z jakimiś specyfikami. Potem jadę na stację benzynową, dam jej pić, a ona odwdzięcza mi się i wycina bezawryjną, długą trasę. Nie umiem tego wytłumaczy ale ona jest dla mnie cudownym partnerem do życia. Tak jak dla Ciebie - jazda jest to coś normalnego jak jedzenie czy oddychanie, ja czuję to tak samo jak Ty." I o to właśnie chodzi! Motocyklistki wszystkich krajów, łączcie się! Pozdrawiam. 3/3