O. Damian i jego sercańska wspólnota

Transkrypt

O. Damian i jego sercańska wspólnota
Polanica-Zdrój, Środa 29.07. 2009
Konferencja:
Ojciec Damian i jego sercańska wspólnota
Drodzy bracia,
1.
Tematem konferencji, której się podjąłem wygłosić jest „Ojciec Damian i jego sercanka
wspólnota”. Głównie oprę się na liście o. Patrika Bradley`a „Ojciec Damian - Misjonarz sscc oraz
spojrzenie na przyszłość misji” wydanym 3 stycznia 1990 napisanym w 150 rocznicę urodzin Ojca
Damiana, także będę korzystał z pracy Magisterskiej o. Tomasza Miśka, pt. „Duchowość oraz kult
przedbeatyfikacyjny bł. Ojca Damiana” oraz z myśli innych autorów i mojej refleksji. Podejmując
temat tej konferencji chcę poruszyć wzrastanie Damiana we wspólnocie rodzinnej, formacyjnej,
misyjnej, w jej etapie początkowym a następnie na Molokai. W całej biografii życia
wspólnotowego ojca Damiana, zarówno w rodzinie naturalnej jak i potem zakonnej będą się
wyraźnie przewijać wątki wierności Panu Bogu, rodzicom, przełożonym, współbraciom, ślubowi
posłuszeństwa, wierności Regule.
2.
Możemy powiedzieć, że ojciec Damian dążył do "rozwoju życia wspólnoty" stosownie do
okoliczności, ponieważ "wyrósł" we wspólnocie. Najpierw była to wspólnota rodzinna, był
siódmym przedostatnim dzieckiem w rodzinie. Jego rodzina żyła intensywnym życiem religijnym
oraz pracą w gospodarstwie. Z życia rodzinnego wniósł w swoje życie zakonne, kapłańskie i
misjonarskie bardzo wiele pozytywnych wartości utrwalonych jako cnoty w jego osobowości.
Gospodarstwo i Kościół, wiejskość i religijność, stanowiły środowisko, w którym wzrastał Józef,
przyglądając się, jak jego bracia i siostry urządzają oba te światy w jednym swym życiu. Był także
bardzo zaangażowany w życie sąsiedzkie. Gotów poświęcać się dla innych; potrafił na przykład
przesiedzieć całą noc bez snu, pielęgnując chorą krowę sąsiadki – wdowy. ”(Por. Daws G., Święty z
bliska. Ojciec Damian z Molokai, (mps),b.m.d. s. 17). Wychowany był w duchu wiary, czci i
posłuszeństwa Panu Bogu oraz swoim rodzicom. Przy podejmowaniu decyzji o wstąpieniu do
naszego Zgromadzenia umiał połączyć szacunek i posłuszeństwo do rodziców z wiernością głosowi
powołania Bożego. Ostatecznie myśl o wstąpieniu do Zgromadzenia dojrzewała, kiedy był w szkole
średniej w Braine-le-Comte. Widomo, że rodzice liczyli, że zostanie gospodarzem i następcą ojca.
Kiedy nadszedł czas, by rozwiązać zgodnie z wolą Bożą ten dylemat, napisał do rodziców ciekawy
list: „Drodzy rodzice, nie mogę pominąć napisania wam w ten piękny dzień Bożego Narodzenia, iż
upewniłem się, że świętą wolą Boga jest, bym opuścił świat i obrał stan zakonny. Tak więc, drodzy
rodzice, pytam raz jeszcze, czy bylibyście zadowoleni z tej sprawy, gdyż bez waszego zezwolenia
nie ośmielam się angażować w ten stan, ponieważ jest przykazanie Boże być posłusznym swoim
rodzicom, zarówno w dzieciństwie jak i w wieku dojrzałym. Nie powinniście sądzić, drodzy
rodzice, że to tylko moja własna wola wybrać ten święty stan, ale zapewniam was, że jest to święta
wola Bożej Opatrzności. Nie sądzę, żebyście odrzucili mój wybór stanu, ponieważ to Bóg mnie do
tego powołuje, a muszę być Mu posłuszny, gdyż odrzucając w waszym dziecku podążanie za wolą
Boga w akceptacji stanu, okazalibyście się bardzo niemiłymi ze swojej strony a On mógłby was
srodze ukarać. A ja także mógłbym popełnić błąd nie do naprawienia tracąc powołanie, dla którego
On mnie przeznaczył od mojej młodości i w ten sposób być wiecznie nieszczęśliwym. Wiecie
drodzy Rodzice, że my wszyscy musimy wybierać stan, który Bóg nam przeznaczył abyśmy mogli
być szczęśliwymi w życiu przyszłym. Dlatego też nie możecie się trapić, ponieważ Bóg powołuje
mnie do tego stanu”.1
Ostatecznie rodzice, przy pomocy interwencji brata Pamfiliusza zaaprobowali jego prośbę
Józefa. Ciekawie opisał ten proces przechodzenia z jednej rodziny do drugiej G. Daws: „odpowiedź
1
6 list do rodziców, 25 grudzień 1858 r., w: Lettres du P. Damien de Veuster, SS.CC. 1840 – 1889, Postulation
Generale, Rome 1990, s. 32.
1
na pytanie, co powinien zrobić ze swym życiem, gdzie ulokować swoją wierność była oczywista.
Zbliżał się do przejścia z gospodarstwa do Kościoła, zamieniając sprawy doczesne na powołanie
religijne, porzucając jedną rodzinę dla drugiej, kierując się ku sprawom nie swego ojca, ale swego
Ojca”.2
3.
W nowicjacie chętnie i z zapałem rozpoczął formację zakonną. Z radością
podejmował wszystkie obowiązki we wspólnocie. Na początku przyjęto go na brata chórowego, ze
względu na braki w wykształceniu, nawet w znajomości francuskiego. Nie posiadał też znajomości
greki i łaciny. Bracia zakonni wówczas nie wyjeżdżali na misje, lecz obejmowali obowiązki w
kaplicach i w zakrystiach klasztornych albo też byli zatrudniani do pracy w szkołach Zgromadzenia.
Jak podaje Wilhelm Huenermann, Ojciec Damian pracował w ogrodzie zakonnym. Rzecz
znamienna, że zaakceptował on tę propozycję, gdyż głęboko umiłował życie zakonne. Chciał
bardzo zostać zakonnikiem.3 Zakonne życie zachwycało go. Praktyki religijne Zgromadzenia
Najświętszych Serc poruszały go głęboko. Dzień po dniu znajdował wiele powodów do szczerej
radości; śmiał się tak wiele, że Pamfil uznał za stosowne przestrzec go przed przesadą. Nadal
rozwijał ducha poświęcania się dla braci. Czas swojej nocnej adoracji przed ołtarzem celowo ustalał
na uciążliwą dla współbraci godzinę drugą lub trzecią nad ranem, by samemu wziąć na siebie ten
trud. Także umiał zrezygnował ze swego, gdy jedzenia było mniej, to bez narzekań oddawał swoją
porcję innym”.( Por. G. Daws, dz. Cyt., s.20). Jest oczywiste, że miał bardzo szczęśliwe
doświadczenie co do życia we wspólnocie podczas lat formacji, doświadczenie które utrwaliło w
nim zarówno ducha Zgromadzenia jak i wielkie upodobanie do życia we wspólnocie.
4.
Na misjach bardzo odczuwał brak takiego życia wspólnotowego wyniesionego z
formacji, nad czym bardzo ubolewał. Kilka dni po święceniach, które otrzymał 21 maja 1864, został
wysłany na największą wyspę Hawajów do dystryktu Puna. W tym pierwszym roku był
wspomagany przez ojca Charlesa Pouzot i ojca Nicaise Ruault. Jego troska o bliźnich nie
ograniczała się tylko do tubylców. Kiedy spotkał swojego współbrata Klemensa Evrard szybko
spostrzegł, że ten miał przygnębiający wygląd z powodu ogromnego terenu i wynikających z tego
trudności. Niezwłocznie zwrócił się do biskupa Maigret o zamianę terenu, by w ten sposób pomóc
współbratu. Odpowiedź biskupa była pozytywna. W ten sposób 19 marca – w rok po przybyciu na
wyspy – Damian objął dystrykt Kohala. Była to trudniejsza placówka od pierwszej. Żeby spotkać
tam innego kapłana musiał przemierzać, co dwa, trzy miesiące czterdzieści do pięćdziesięciu mil.
W swoim liście, z dnia 23 października 1865 roku, do przełożonego generalnego, zaapelował po raz
pierwszy za artykułem 392 z Reguły, zabraniającym jasno, by misjonarz był sam. 4 Cierpliwie
czekał do końca 1868 roku, kiedy to spełniło się jego pragnienie, gdy do pomocy przybył ojciec
Gulstan Ropert. Około pięć lat miał w nim brata i pomocnika w apostolstwie. Uwielbiał spotykać
się ze swoim współbratem, w istocie wierzył, że jest to szalenie ważne dla ponownego rozniecenia
jego gorliwości misyjnej. W liście do generała tak się zwierzył: "W trakcie kilku dni, które
każdego miesiąca spędzamy razem (z moim współbratem), pozwalamy sobie czasem na upust
nadmiaru wesołości - po czym znów czujemy się silniejsi, aby móc się przyłożyć do świętej
posługi."5 Jemu Damian mógł się spowiadać i zwierzać. W dystrykcie Kohala, ojciec Damian
pracował do 10 maja roku 1873 roku.
5.
Według początkowych zamiarów przełożonych na Molokai miało zamiennie
dojeżdżać czterech misjonarzy. Oficjalnie tego nigdzie nie ogłaszano. Gdy o. Damian popłynął na
Molokai, prasa hawajska sądziła, że pojechał tam na stałe. Przełożony o. Damiana, prowincjał o.
Modest Faver miał dylemat. Nie chciał prostować całej machiny mediów wychwalających o.
2
Tamże, s. 18.
3
E. Brion, dz. cyt., s. 18 – 19.
4
218 list do przełożonego generalnego o. Marcelin Bousquet, 26 sierpień 1886 r., w: Lettres du P. Damien de
Veuster, SS.CC. 1840 – 1889, Postulation Generale, Rome 1990, s. 355 – 358.
5
List do Przełożonego Generalnego, wrzesień 1870 r.
2
Damiana, a zarazem nie chciał przymuszać o. Damiana do pozostania tam na stałe. Z pomocą
przyszedł mu sam o. Damian, pisząc w liście do niego słowa: „Chcę się poświęcić biednym
trędowatym”. Była to jego osobista dobrowolna decyzja. Jego posłuszeństwo było nastawione na
rozeznawanie znaków czasu, planów Opatrzności. Był uważny zarówno natchnienia wewnętrzne,
jak i ludzi postawionych na jego drodze życia zakonnego i wspólnotowego. Jego posłuszeństwo
było ochotne i aktywne. Taka wielkoduszność i ofiarność bardzo budowała jedność braterską we
wspólnej misji sercańskiej. Jak wcześniej tak i na Molokai zabiegał o obecność drugiego kapłana,
aby się mógł wyspowiadać i razem współpracować . Współbracia, którzy z nim przebywali na
Molokai nie zawsze byli najłatwiejszymi towarzyszami. W rzeczywistości i sam o. Damian miał
pewne niedoskonałości. Najpierw był z nim o. Andre Burgerman, który miał kłopoty osobiste.
Ojciec Damian zatroskany o niego napisał do swych przełożonych:
"Cały ten rok napawa mnie wielka boleść, gdy widzę jak mój jedyny kolega coraz bardziej
odsuwa się od Zgromadzenia, a nawet od misji, od swych Przełożonych i od swego towarzysza."6
Gdy znów pozostawał sam bardzo cierpiał, często ten problem poruszał w swojej korespondencji.
W 1881 roku wysłali do niego kolejnego współbrata, o. Alberta Montition, który był z tam do 1885
roku, okazało się, że był on dla Damiana dodatkowym krzyżem. 7 W czasie, kiedy miał trudności, z
powodu trądu, w obsługiwaniu wyspy, odszedł jego ojciec Albert. Ojciec Damian napisał w tej
sprawie list do biskupa, prosząc go, wraz z podaniem powodów, o to by tę decyzję odłożyć,
względnie wyznaczyć kogoś w zamian. Biskup zwrócił się bezpośrednio do ojca Alberta, lecz ten
odebrał to jako osobisty atak ze strony Damiana. Ostatecznie ojciec Albert wyjechał, chociaż w
zamian nikt inny nie przybył. Inni byli albo zbyt chorzy, albo zajęci na własnym terenie.8
6.
Po tym fakcie napisał jeszcze do ojca Alberta:
„Straszna choroba, której początek Ojciec zna, robi groźne postępy i grozi, że będę niezdolny do
regularnego odprawiania mszy, nie mając zaś drugiego kapłana, będę pozbawiony również komunii
św. i Najświętszego Sakramentu. Właśnie ta utrata będzie mnie najwięcej kosztować i uczyni mój
stan nie do zniesienia.”.9
W podobnym tonie napisał do swojego brata Pamfila: "Nigdy nie byłem bardziej odizolowany i
wyłączony z wszelkiej łączności ze współbraćmi jak od ubiegłego marca, kiedy to wyjechał o.
Albert... jednak poddaję się Boskiej Opatrzności i odnajduję pociechę w mym jedynym
towarzyszu, który mnie nie opuszcza, to jest w naszym Boskim Zbawicielu w Świętej Eucharystii."10
Ten brak współbrata był jednym z czynników, który doprowadził do nieporozumienia
między Ojcem Damianem a jego Prowincjałem.. Było to związane z wiadomością o jego trądzie.
Przełożeni Damiana sprzeciwili się kategorycznie opuszczaniu leprozorium i wyjazdu do Honolulu
dla jakiegokolwiek motywu – nawet żeby się wyspowiadać. Jak twierdzili, jego przybycie
wystarczyłoby, żeby biała ludność stolicy przestała całkowicie przestawać z misją.11 Damian
poinformował o tej przykrości biskupa: „Absolutna odmowa, wyrażona tonem żandarma, zamiast
przełożonego zakonnego, i to w imieniu biskupa i ministra, jakoby misja miała być poddana
kwarantannie, gdybym kiedykolwiek pokazał się w Honolulu, sprawiła mi, wyznaję to szczerze,
więcej przykrości, niż wszystko, co wycierpiałem od swego dzieciństwa”.12 Lecz nigdy nie
6
List do Prowincjała, 21. XII 1878 r.
7
A. M., Sicari, dz. cyt., s.316.
8
E. Brion, (red.), Dziwne Szczęście. Listy ojca Damiana trędowatego (1885 – 1889), Warszawa 1992, s. 32.
9
213 list do ojca Alberta Montition, maj 1886 r., w: Lettres du P. Damien de Veuster, SS.CC. 1840 – 1889,
Postulation Generale, Rome 1990, s. 351.
10
11
List do brata, Pamphila, 16. XI 1885 r.
E. Brion, dz. cyt., s. 66.
12
214 list do bpa Hermana Köckemann, 16 czerwiec 1886 r., w: Lettres du P. Damien de Veuster, SS.CC. 1840 –
1889, Postulation Generale, Rome 1990, s. 352 – 353.
3
przeklinał swojego losu i podnosił się zawsze, żeby iść dalej – wzmocniony przez tajemniczą
radość i ogromne zaufanie wobec dobroci Boga.13
Możemy być pewni, że krzyż był dla niego bardzo ciężki, gdy czuł się w jakiś sposób
(nieświadomie i niechcący) na bakier ze swymi Przełożonymi w Honolulu. Ponieważ był tak bardzo
związany ze Zgromadzeniem, to cierpiał jeszcze bardziej. Złożone przez niego śluby zakonne były
dla niego bardzo ważne. Przy każdej poważniejszej okazji w życiu powoływał się na ten dzień, w
którym pod kirem żałobnym przyrzekł umrzeć dla siebie i całkowicie poświęcić się Panu - aż do
samego końca. Ojciec Damian był człowiekiem, który zwykle był posłuszny swym przełożonym.
W swym notatniku duchowym kiedyś nakreślił sobie surową zasadę:
"Bądź skrupulatnym w najdrobniejszych poleceniach i zaleceniach. Śmierć wszelkim kaprysom
samowoli! Jak trup pozwól Przełożonym robić ze sobą to, co oni uznają za najlepsze."14 O jego
posłuszeństwie świadczy choćby to, ze siedem lat 8 lat wcześniej 1878 r. prosił swego Prowincjała,
aby w przypadkach, w których musi działać nie mogąc porozumieć się z Przełożonymi, ze względu
na odległość ,mógł postąpić tak, jak uzna za najstosowniejsze: "W ten sposób nie będę już
wystawiony na wyrzuty sumienia."15
7.
Ojciec Damian miał szczęście, że przy jego śmierci był Conrady, ksiądz diecezjalny
oraz o. Wendelinus SSCC Opisując jego przygotowania do śmierci, o. Wendelinus napisał:
"Wspólnie odnowiliśmy śluby, które wiążą nas ze Zgromadzeniem. W następnym dniu
przyjął Wiatyk. W ciągu dnia był pogodny, jak zwykle... Jego przywiązanie do Zgromadzenia
było godne podziwu. Ileż to razy nie powiedział do mnie: "Ojcze, ty reprezentujesz tu dla
mnie Zgromadzenie, prawda? Odmówmy wspólnie modlitwy Zgromadzenia. Jakże słodko
jest umierać jako dziecko Najświętszych Serc!" Kilkakroć prosił mnie, abym napisał do
naszego Wielebnego Ojca, by mu powiedzieć, że jego najsłodszym pocieszeniem było umrzeć
jako członek Zgromadzenia Najświętszych Serc."16 Nie ma więc żadnej wątpliwości co do tego,
gdzie ulokował swe uczucia. Swą przynależność do Zgromadzenia uważał za absolutnie
podstawową dla swej misji.
8.
Sam uznał, że „nie jest dobre dla nas, abyśmy byli sami” Powtarzał to w swoim życiu,
można powiedzieć do znudzenia, za to także cierpiał.
Gdy żyjący w grupie bracia lub siostry próbują naprawdę żyć wspólnie Ewangelią, napotykają
wówczas na ludzką słabość i ubóstwo. Odkrywają swą niemożność poradzenia sobie z nimi. Jeżeli
mimo wszystko wytrwają w wierze, to napotkają na odkupiającą obecność i moc Chrystusa, która
ich podtrzyma. To doświadczenie ubóstwa i odkupienia jest źródłem ich służby apostolskiej. Sami
zaznają tego, że Chrystus jest dla nich obecny w ich ubóstwie i czyni możliwym to, co jest
niemożliwe.
9.
Nasze Konstytucje w art. 37 podają, że realizujemy wartości związane z posłuszeństwem
zakonnym, gdyż ono: Dopomaga skutecznie, aby uśmierzyć w nas cechy „starego człowieka”, wolę
autonomii (niezależności od nikogo) i dominacji”. A to inaczej nazywa się pychą i egoizmem.
Trzeba więc w prawdzie uznać, że pielęgnowana pycha i egoizm jest źródłem wielu cierpień i
niepowodzeń życia wspólnotowego. Najgroźniejszą z wad jest pycha, zwana również egoizmem.
Jest ona niewłaściwym wykorzystaniem miłości własnej. Istotnym zaś elementem tej miłości jest
ambicja.
13
14
15
16
E. Brion, dz. cyt., s. 88.
Notatnik Duchowy, por. Vital Jourdan, op. cit., str. 339.
List do Prowincjała, 8. IV 1878 r.
Wendelin Moellers ss.cc. do Przełożonego Generalnego, 17. IV 1889 r.
4
Miłość jest troską o to, co dobre, o to, co ubogaca, o to, co pozwala wzrastać. Ambicja pochodzi
od Boga. Jest ona motorem wzrostu i decyduje o sukcesie. Ambicja jest również motorem
rywalizacji z innymi.
Ów Boży dar ambicji wykorzystał przeciwnik człowieka -diabeł, gdy chciał odwrócić go od Boga.
Ukazał mu wtedy możliwość sięgnięcia na własną rękę po obiecany dar, do którego w pla nach
Boga człowiek powinien dorastać i do którego jeszcze, z racji swojej niedojrzałości, nie miał
prawa. Będziecie jako bogowie. Bóg chciał, abyśmy byli jako bogowie, ale pragnął, byśmy do
tego dorastali stopniowo. Źle wykorzystana w raju ambicja doprowadziła do dramatu. Boży dar
wykorzystał Adam przeciw sobie i przeciwko swoim dzieciom.
Pycha polega zatem na
lekceważeniu ustanowionych praw i zasad, ustalonych przez Boga i kościół, dla dobra człowieka
i ogółu, także należy tu brać pod uwagę Konstytucje, Regułę i Statuty zakonne. Pycha polega na
próbie zajęcia miejsca, które człowiekowi w danej konkret nej sytuacji jeszcze się nie należy.
Chce nieustannie rządzić nami. Zmierza w dwu kierunkach. Pierwszy prowadzi
do
skoncentrowania wszystkiego na sobie. Człowiek chce być w centrum uwagi i zainteresowania
innych. Wszystkimi środ kami zabiega o to, by coś znaczył; czyni to nawet cudzym kosztem.
Zabiera drugiemu prawa, które mu się należą a sam je sobie przyznaje. Drugi kierunek - pycha
zmierza do rządzenia innymi i do panowania nad innymi. Jeśli człowiek nie zwycięża, nie
odnosi sukcesów; jeśli ponosi klęskę, jego źle ustawiona ambi cja cierpi.
Pycha jest w każdym z nas. Znawcy wnętrza człowieka powiadają, że umiera dopiero
pięć minut po jego śmierci. Jest zatem w każdym z nas; albo ujawniona i kontrolowana, a więc
niegroźna, albo zlekceważona, niszcząca nas i niszcząca innych. Pycha jest inteligentna i w tym nas
przewyższa, działa bowiem w sferze podświadomości. Na przykład w wielu wypadkach
wykonujemy jakieś wspaniałe dzieło i wydaje nam się, że motywacja naszych czynów jest
piękna, a po pewnym czasie odkrywamy, że motywem naszych posunięć był zwykły egoizm, że
szukaliśmy własnej chwały. Uświadamiamy sobie, że właśnie
pycha była sprężyną naszego
działania.
Demaskowanie zarówno jej obecności, jak i działania jest bardzo trudne. Jest groźna zawsze;
w przedszkolu, w którym jeden malec rządzi innymi dziećmi; w szkole, gdy Jacek
dźwiga dwie
torby, swoją i Pawła, ponieważ Paweł jest panem, a Jacek stał się jego sługą, w domu starców,
gdzie ludzie stuletni sprzeczają się o to, czy jutro będzie pogoda czyjej nie będzie i sprzeczkę
zamieniają i w wielką awanturę. Rzecz jasna, że nie chodzi im o to, czy
będzie pogoda czy
deszcz, tylko o to, kto z nich ma rację, kto wygra. Pycha towarzyszy nam przez całe życie. Jest
groźna, ponieważ potrafi posługiwać się wszystkim i ma do dyspozycji wszyst kie wady; to ona
decyduje o wybuchach gniewu. Ma ona tysiące twarzy. Występuje także jako kompleks wyższości i
niższości.
Skutki pychy. Jest ona matką wszystkich grzechów. W każ dym z nich złożyła swoje „trzy
grosze". Człowiek pyszny jest zawsze niezadowolony albo jego zadowolenie trwa krótko .
Pycha jest główną przyczyną stresów, gdyż ona nie umie przegrywać, nie znosi klęsk. A w życiu
klęska jest nieunikniona; pyszny przeżywa ją jako dramat. To się odbija na jego systemie
nerwowym i stopniowo go niszczy.
Egoista nie chce porzucić egoiz mu, bo wydaje mu się, że gdy się z nim rozstanie, zdradzi samego
siebie. Egoista nie chce tego zrobić. To nieprawda, że nie umie; każdy, kto chce kochać innych,
może kochać, egoista tego nie chce. Jak uleczyć tę groźną chorobę? Najlepszym lekarstwem jest
umiłowanie prawdy, bo pycha wprowadza nas w świat kłamstwa. Egoista nie szuka swojego miejsca,
on zawsze chce wyjść wyżej niż miejsce, które mu w danym czasie wyznaczono, na którym być
powinien. Dlatego jest ciągle niezadowolony. Zarówno wtedy, gdy tęskni do wymarzonego
miejsca, jak i wtedy, gdy się na nim znajdzie. Ponieważ nie jest to jego miejsce, nie może być z
niego zadowolony. Lekarstwem na wadę pychy jest próba wypełnienia życia dzięk czynieniem za
otrzymane dary Boże, radość z tego, co posiada my.
10.
Ważnym czynnikiem uśmierzania pychy jest życie wspólnotowe. Nieraz można się spotkać z
postawą definitywnego zerwania w życiu zakonnym ze wspólnotą, w projektach na przyszłość nie jest brana pod
5
uwagę, chyba wtedy, gdy będzie się starym ikoniczność do tego zmusi. W takim życiu z wyboru w pojedynkę bracia
mogą zacząć tracić zdolność prawidłowego osądu oraz poczucie wspólnej misji. Jeżeli dopuścimy
do tego, że zostaniemy odizolowani, wszyscy mamy tendencje do tego, aby stawać się
indywidualistami i ograniczonymi. Możemy utracić zarówno naszą tożsamość jak i wartości, które
są darem Boga dla nas za pośrednictwem Wspólnoty, po prostu nie rozwiniemy się według planów,
jakie przewidział dobry Bóg.
Jeżeli musimy poświęcić dobroczynne doświadczenie jakim jest wspólne życie we
wspólnocie, ponieważ powierzono nam specjalną misję Zgromadzenia, to wówczas musimy znaleźć
inne sposoby uczestniczenia w życiu ss.cc., na przykład korzystając z każdej okazji bycia obecnym
we Wspólnocie - uczestnicząc w zgromadzeniach, rekolekcjach, seminariach, odwiedzinach
braci/sióstr - utrzymując kontakt z życiem i działalnością Zgromadzenia poprzez korespondencję,
publikacje Zgromadzenia, itd.,. Jest to niezwykle istotne jeżeli mamy doświadczyć tej braterskiej
jedności, która jest przecież centralną częścią dziedzictwa naszej rodziny. Ta miłość braterska,
uczucie, jedność, jest absolutnie podstawowa w naszym życiu i w dziele głoszenia Ewangelii jako
misjonarze ss.cc. Trzeba jasno powiedzieć, że takie życie w pojedynkę nie może być planowane
jako coś stałego, lecz jako coś przejściowego, kiedy to z utęsknienie za wzorem bł. Damiana czeka
się i modli się o przyjście współbrata.
Problemem miłości bliźniego, miłości braterskiej nie jest to, iż człowiek kategorycznie nie chce
być dobrym, lecz to że bardzo często nie potrafi kochać. Zamknięty w sobie, w świecie własnych
myśli, planów, postanowień lub w świecie własnych emocji, uczuć, zranień nie potrafi przełamać
granic własnego JA. Nawet najlepsze postanowienia i deklaracje, jeśli one są ciągle tłamszone w
sobie, uniemożliwiają postrzeganie „TY” i w konsekwencji wychodzenie naprzeciw miłości
braterskie. Nieraz nosimy w sobie niezawiniony zranień i słabości dziedziczonych po przodkach,
rodzicach, z okresu począwszy od poczęcia w łonie matki, przez wzrastanie od niemowlęctwa,
dzieciństwo, młodość wiek dojrzały.
Trzeba jasno powiedzieć, że o samych ludzkich siłach i ludzką wolą nie jest to możliwe. Jest tu
koniecznie potrzebna pomoc od Pana Boga, potrzebna jest Jego łaska uzdrowienia i pokorne
proszenie o ten dar.
Jeśli mamy jakieś pretensje do współbrata, przychodźmy s tym do Pana Jezusa, i mówmy Mu
„ Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu?”(Łk 10, 38
-42) Jezus powie nam, który z nas ma zmienić postępowanie, może to ja, może współbrat, a może
obydwaj. Ale przychodźmy z tym na modlitwę. Dziś Jezus mówi do nas przez usta św. Jana
Apostoła: „Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto
miłuje, narodził się z Boga i zna Boga/…/ Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my
winniśmy się wzajemnie miłować”( 1J 4, 7- 16).
Nasze zgromadzenie przed jedną z Kapituł Generalny posłało do wszystkich prowincji i braci
przepiękną modlitwę dziękczynną modlitwą za powołanie do Zgromadzenia Najświętszych Serc,
o jedność, o uzdrowienie tego co nas oddziela od Boga i od siebie wzajemnie od którą niektórzy
bracia lubią odmawiać.
6
Modlitwa dziękczynna za powołanie, o jedność i pokój
Boże, nasz najlepszy Ojcze.
Świadomi Twojej miłosiernej miłości,
którą każdego dnia napełniasz nasze serca,
dziękujemy Ci za dar powołania nas
do Zgromadzenia Najświętszych Serc.
Prosimy Cię, Ojcze, o dar Ducha Świętego, abyśmy Jego światłem oświeceni,
kierowani jedynie dobrem Zgromadzenia,
potrafili wspólnie rozpoznać, zgłębić i zaakceptować
misję z jaką posyłasz nas w przyszłość.
Zdając sobie sprawę z naszej
osobistej i wspólnotowej odpowiedzialności,
za jakość naszego świadectwa wobec Kościoła i świata,
chcemy zaufać Twojej Opatrzności.
Pomóż nam Ojcze, wyzwolić się od wszystkiego,
Co nas od Ciebie i od siebie nawzajem oddziela.
Uzdrów w nas wszelkie zranienia, Abyśmy byli jedno –
natchnij nas ku wzajemnemu przebaczeniu i pojednaniu.
Niech nas Twoja miłość jednoczy,
niech nas nic nie rozdziela.
Boże, Ty przez swojego Syna obdarzyłeś ludzi pokojem,
za wstawiennictwem Najświętszej Maryi zawsze Dziewicy
daj naszym czasom upragniony pokój,
abyśmy utworzyli jedną rodzinę żyjącą w zgodzie
i złączoną węzłami bratniej miłości.
Przez Chrystusa Pana naszego. Amen
7

Podobne dokumenty