Rodzina katolicka - Epitafium, czyli czarna oktawa, albo ręce w

Transkrypt

Rodzina katolicka - Epitafium, czyli czarna oktawa, albo ręce w
Rodzina katolicka - Epitafium, czyli czarna oktawa, albo ręce w nocniku
poniedziałek, 29 czerwca 2009 14:13
Przed dwoma laty do Poznania, swego rodzinnego miasta, powrócił ojciec Maurycy,
franciszkanin. Kto go zna, wie że persona to specyficzna – w pozytywnym (do pewnego
stopnia) znaczeniu tego słowa. Osobom, które lubią twórczość Bruce’a Marshalla często staje
przed oczyma podczas lektury „Cudu ojca Malachiasza”, „Chwały córy królewskiej”, czy
„Czerwonego kapelusza”.
Maurycy od lat celebrował Msze w rycie klasycznym, niegdyś znanym jako „trydencki” a teraz
mało szczęśliwie, acz zmyślnie nazwanym przez Benedykta XVI „nadzwyczajną formą rytu
rzymskiego”. Ojciec nie odprawiał na podstawie celebretów, indultów i innej blagi, którą teraz
papież potraktował jak na to zasługiwała. Odprawiał na podstawie bulli Quo Primum, w której
Pius V przestrzegał, by nikomu nawet nie przyszło do głowy zabraniać celebrowania w ten
sposób. Aby jednak nadto nie rzucał się w oczy przełożeni pewnego dnia powiedzieli mu Go to
Hell i wysłali na parafię w Helu. Czasy się jednak zmieniły, a wraz z nimi i zwierzchność. Ojciec
Maurycy powrócił do Poznania.
Charakter kształtowany doświadczeniem życiowym, szczególnie tym zakonnym i kapłańskim,
sprawia że trudno nie darzyć go sympatią, ale równie trudno go lubić. Piotr, bo tak brzmi jego
chrzcielne imię, urodził się w Roku Milenijnym, więc niedawno stuknęła mu czterdziestka, habit
jednak dodał mu kilka lat, a przy tym kilka kilogramów. Zanim wstąpił do seminarium we
Wronkach skończył Liceum Plastyczne. Franciszkanom taka artystyczna edukacja się przydaje;
wiadomo – żłóbki, gróbki… Słuchając jak śpiewa Mszę można jednak pomyśleć, że ma za sobą
gruntowne wykształcenie muzyczne.
Ojciec Maurycy nie jest typem duszpasterskim w nowoczesnym tego słowa znaczeniu, a mimo
to ludzie do niego lgną. I to całymi rodzinami. Inni kapłani chyba mu tego zazdroszczą, tym
bardziej, że nie robi wiele, aby wzbudzać entuzjazm wobec swojej osoby. Można by wręcz rzec,
że stara się, by było odwrotnie. Robi to bez widocznych skutków, a mimo to nie ustaje w
wysiłkach. Cóż, jak głosi Akwinata: „łaska buduje na naturze”, a natura Maurycego jest nieco
pustelnicza i skłonna do pesymizmu, by nie rzec rezygnacji. To łaska sprawia, że nie jest
eremitą i wychodzi do ludzi z Dobrą Nowiną. Połączenie doskonałej łaski i jakże niedoskonałej
natury daje efekt w postaci dystansu do siebie, do innych, do niepowodzeń, do sukcesów i do
świata w ogóle. Dystans ten sprawia, że głosi nie siebie, ale Chrystusa. I to On, a nie Maurycy
pociąga ludzi.
Po powrocie do Poznania celebruje jak zawsze, tyle że już nie prywatnie, lecz publicznie
(proboszcz zbierał od wiernych tacę, a w Kościele katolickim to wiele znaczy!). Odprawia w
1/4
Rodzina katolicka - Epitafium, czyli czarna oktawa, albo ręce w nocniku
poniedziałek, 29 czerwca 2009 14:13
bocznej kaplicy, skromnie, bez „fajerwerków” i, co ważne, breviter et succincte – krótko i
wzniośle. W dni powszednie te cechy Mszy doprowadził do doskonałości, przy czym obie
pozostawały ze sobą w harmonii – jeśli nie doskonałej, to względnej. W niedzielę i święta,
szczególnie, gdy zastępuje „diecezjalnych” na Wzgórzu Przemysła, oddaje się z ochotą
rozbudowanym rytuałom, śpiewom i procesjom. Przymnaża Bogu chwały, a ludziom tego,
czego nie dają im wyrobnicy z kurii, których obrzydzenie względem „trydenckich” wiernych jest
wprost proporcjonalne do ich niechęci względem rytu, a niechęć względem liturgicznej
ignorancji.
Maurycy ma wady, i owszem. Nigdy jednak nie mylił ich z cnotami i nie praktykował w stopniu
heroicznym. Nie jest hipokrytą, więc nigdy nie głaskał po głowach dzieci, których rodziców
później oczerniał jako schizmatyków. Nie jest megalomanem chorującym na mitrosa pectoralis,
czyli niespełnione powołanie biskupie, więc nigdy nie znienawidził żadnego młodego kapłana,
po tym, gdy ten potraktował go bez rewerencji biskupowi należnych. Nie drwi z ministrantów
egzaminując ich z łaciny, by później samemu mylić się w modlitwach u stopni ołtarza. Czasami
o czymś zapomina, o czymś nie wie, ale nigdy nie zrobił szopki z żadnej ważnej uroczystości,
bo pycha nie pozwoliła mu przyznać racji ceremoniarzowi. Nie myli rytu z roku 1962 z tym z
1965 i tym z roku 1967, a na dodatek z własnymi wyobrażeniami o nich wszystkich. Nigdy
skwapliwie nie korzysta z posług ministrantów i nie chwali scholi, by później, za ich plecami,
nazywać ich „agresywną grupą wiernych zawłaszczającą Mszę”. Maurycy nie jest do przesady
cierpliwy, ale potrafi sprawić, by pośród wiernych jedna, czy druga nadambitna „małpa z
brzytwą” uspokoiła się i przestała szkodzić. Ojciec nie jest zwolennikiem jakiejś konkretnej
szkoły duszpasterskiej, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że metodą może być napuszczanie
wiernych na siebie i to z pomocą Poczty Polskiej.
Maurycy nie jest w końcu ani za niski, ani za gruby, więc nie ma kompleksów i nie wyżywa
swoich frustracji na wiernych. Stypendium mszalnego zawsze starcza mu, by zaśpiewać
Ewangelię i nigdy nie braknie po odśpiewaniu Gloria. Nikt go do celebracji w starym rycie nie
przymusza, więc nie skamle ministrantom, że „mu się nie chce” i że „to właściwie pora
obiadowa”. Nigdy też, by okazać jak mu tego obiadu brakuje, nie odmawia przeczytania
Ewangelii również w języku polskim dla tych, którzy nie mają mszalika, nie znają łaciny, są na
Mszy gośćmi, czy po prostu dla dzieci. Jeśli musi przyjechać taksówką na nagłe zastępstwo
(częste, czasami niezapowiedziane, bo ten, czy ów „zapomni” o swojej kolejce), to nie żąda
dodatkowej ofiary, aby „nie dokładać do interesu”. Tego wszystkiego Maurycy nie robi. Czy robi
to ktoś inny – ha, tego nie napisałem. To czego Maurycy nie robi wraz z tym co robi (a Mszę
celebruje z miłością) zupełnie wiernym wystarcza.
Przed dwoma tygodniami w Poznaniu odprawiał biskup. Pontyfikalnie, z całą pompą i paradą.
Biskup był wzruszony, powiedział piękne kazanie, podziękował, tu zganił, tam pouczył, na
bankiecie chodził od jednej grupy wiernych do drugiej, pochylał się z troską, kiwał głową, unosił
2/4
Rodzina katolicka - Epitafium, czyli czarna oktawa, albo ręce w nocniku
poniedziałek, 29 czerwca 2009 14:13
to jedną brew, to drugą. Było miło. I co? Póki co, nic.
Tymczasem ojciec Maurycy dostał dekret do Wejherowa, a wierni pozostali na niełasce
kurialnych celebransów. Zbudzili się więc z ręką w nocniku. Spoczywa w nim już dłoń
Arcybiskupa Metropolity, która wylądowała tam po ogłoszeniu przez Benedykta XVI Motu
Proprio Summorum Pontificum. Są więc w dobrym towarzystwie. I tak wszystko zaczyna się od
nowa. Wierni znów będą pisać listy do Rzymu, a arcybiskup będzie się obrażał. Teraz
dodatkowo pisać będą do generała franciszkanów, a obrażać się będzie prowincjał.
Być może w końcu znajdzie się ktoś rozsądny i zaprosi do Poznania Bractwo Św. Piusa X, które
już „schizmatyckie” nie jest, a niebawem wejdzie w eklezjalny mainstream. Ale czy komuś
będzie się jeszcze chciało? Byłby to chichot historii, bo lefebryści już na początku lat
dziewięćdziesiątych czynili starania (bezskuteczne), by zainstalować się w stolicy Wielkopolski.
Podczas Mszy pontyfikalnej biskup zaś dziękował wiernym, za ich wierność Kościołowi, i za to,
że nie ulegli pokusie zerwania jedności z Rzymem (trochę to tak, jakby podczas jubileuszu
ślubu dziękował czyjejś żonie, iż mimo niedyspozycji męża nie znalazła sobie kochanka, ale co
tam).
Cóż, nie należy zbyt wiele się spodziewać, ale dalsze utrzymywanie status quo, a szczególnie
urzędu „arcybiskupiego delegata do spraw celebracji w rycie trydenckim” jest jak stawianie
wspomnianego nocnika na stole i wmawianie rodzinie, że to waza z miśnieńskiej porcelany.
A wystarczyło zostawić w świętym spokoju jednego zakonnika…
***
Dlaczego „czarna oktawa”? A dlatego, że ostatnią Mszę w Poznaniu ojciec Czechlewski
odprawił przed tygodniem. Było to requiem za duszę zmarłego niedawno wiceprezydenta
Poznania, pana Macieja Frankiewicza. Odtąd znów w Poznaniu nie będzie Mszy poza
niedzielami (chyba, że okazjonalnie).
Jacques Blutoir
3/4
Rodzina katolicka - Epitafium, czyli czarna oktawa, albo ręce w nocniku
poniedziałek, 29 czerwca 2009 14:13
Źródło: Pod Mitrą, czyli Kościelne Safari
4/4