„Czy Ŝyjąc szybko Ŝyje się podwójnie, czy Ŝyjąc wolno wolniej się

Transkrypt

„Czy Ŝyjąc szybko Ŝyje się podwójnie, czy Ŝyjąc wolno wolniej się
„Czy Ŝyjąc szybko Ŝyje się podwójnie,
czy Ŝyjąc wolno wolniej się umiera?”
- I jeszcze bilet poproszę.
Pani kioskarka najwyraźniej nie posiadła kobiecej podobno umiejętności
odczytywania waŜnych sygnałów pozawerbalnych, gdyŜ pozostała nieczuła na wyraźnie
słyszalne zniecierpliwienie w moim głosie. Podejrzewam zresztą, Ŝe nawet stan
największej klęski Ŝywiołowej nie zmieniłby flegmatyczności jej ruchów, tej ocięŜałej
ceremonii wydawania biletów MPK. Po głębokiej analizie znaczeniowej moich słów (bo
tylko tak potrafiłbym wytłumaczyć tak dalece opóźniony czas reakcji) pani kioskarka
przystępuje do działania. Pierwszy krok: wyciąga z szuflady, grzebiąc w niej uprzednio
przez odpowiednią ilość sekund, bloczek z biletami. Następnie, trzymając go juŜ
wygodnie w ręku, drugą dłonią stara się oderwać od bloczku przedmiot transakcji,
który jednak bardzo opornie poddaje się tej czynności. Pani ślini koniuszek palca i
powtarza czynność, tym razem z sukcesem odrywając małą niebieską karteczkę, którą
z namaszczeniem kładzie na stosiku wcześniej podanych mi gazet i mówi:
- Za bilet dwa pięćdziesiąt. – Cholera, zapomniałem dodać, Ŝe proszę o ulgowy.
Niech będzie, nie zdołam przejść przez tę męczarnię drugi raz. – Razem z prasą to
będzie dwanaście złotych.
Pani odbiera pieniądze Ŝółwim gestem i to uwalnia mnie od jej nieruchliwej
osoby. Chwytając gazety rzucam się biegiem w stronę stojącego na przystanku
autobusu, ten odjeŜdŜa jednak w połowie mojego maratonu. Całe miasto sprzysięŜone
przeciw moim nadziejom wobec Zuzanny, całe miasto! Przez dłuŜszą chwilę stoję
pośrodku chodnika i klnę rozwścieczony. To ja wczesnym rankiem nachodzę
Maurycego, Ŝeby poŜyczyć dla niej ksiąŜki, a w końcu… O nie, Maurycy! Anna! Prosił,
Ŝebym przyszedł dziś na herbatę do Anny, zupełnie zapomniałem, która to juŜ godzina?
CóŜ, Zuzanna musi wybaczyć mi tym razem, zresztą pewnie nie zauwaŜy nawet, Ŝe nie
przyniosłem jej lektur – łaskawie raczyła utłoczyć mnie w terminarzu gdzieś między
powrotem z wykładów a grą w tenisa…
Parę chwil później, jadąc autobusem w stronę Maurycego, zastanawiam się, co
teŜ takiego mógł sobie pomyśleć o mnie dziś rano i po co właściwie chce mnie widzieć
po południu. Z lekkim zaŜenowaniem przypominam sobie ten poranny wybuch
zwierzeń. Maurycy, postarzały zegarmistrz, ma niezawodną umiejętność odgadywania
dręczących człowieka myśli i ukrytych lęków, a gdy sam zainteresowany z przejęciem
podchwyci temat, ten wysłuchuje spokojnie wszystkich jego wynurzeń.
Mnie teŜ dzisiaj zmiękczył, osłabionego po nieprzespanej nocy, sfrustrowanego
brakiem uznania w pracy, rozrzewnionego dodatkowo całym tym zamieszaniem z Zuzią
– i rozpękłem się przed nim w przestraszonego chłopca. Wystarczyło parę jego słów,
kiedy lekko ganił moje rzekome zabieganie i zbyt szybkie tempo Ŝycia:
- Zwolnij, Antosiu, pochorujesz się na starość…
- Starość! – Fakt, trafił idealnie. – Maurycy, nie mów mi nic o starości. To jakieś
fatum, które spędza mi sen z powiek, boję się tego upływającego czasu! Och, nie
chodzi o te wszystkie fizyczne bzdury oczywiście, przeŜyję przecieŜ zmarszczki i łysinę.
Ale to Ŝyciowe niedołęstwo, to pozbawienie wszelkich aspiracji na przyszłość – jak tak
moŜna Ŝyć? Zatopionym we wspomnieniach, ze świadomością, Ŝe nic specjalnego cię
juŜ w Ŝyciu nie czeka – i wcale nie dlatego, Ŝe jest jakoś szczególnie nieosiągalne, ale
dlatego, Ŝe po prostu juŜ ci się tego nie chce, nie czujesz potrzeby… Mógłbyś jeszcze
poznawać cały świat, a twoje Ŝycie zacieśnia się do małego mieszkania i najbardziej
znajomych ci rejonów miasta, które zdarza ci się przemierzać tym Ŝółwio powolnym
krokiem emeryta. Czytałeś Myśliwskiego? Tak intensywnie zacząłem myśleć o starości
po lekturze „Traktatu o łuskaniu fasoli”. I cóŜ z tym całym bohaterem głównym;
przeŜył intensywnie tyle lat, pracował, grał na saksofonie, poznawał ludzi – a gdy go
poznajemy zajmuje się juŜ tylko obserwowaniem letniskowych domków w swojej
malutkiej miejscowości na Mazurach, zaś poza tym jego „działalnością” jest
odmalowywanie starych cmentarnych tabliczek w ślamazarnym (z powodu
reumatyzmu) tempie. I tak do śmierci będzie juŜ tylko poprawiał te tabliczki, czy to nie
jest przeraŜające? Dlatego właśnie, Maurycy, Ŝyję tak szybko – chcę wykorzystać jak
najintensywniej ten czas, który posiadam, robić jak najwięcej i w miarę moŜliwości Ŝyć
podwójnie.
1
Maurycy patrzył na mnie przez dłuŜszą chwilę przenikliwym wzrokiem, a ja
coraz bardziej zaczynałem Ŝałować tego wybuchu. Odezwał się w końcu:
- Przyjdź dzisiaj na herbatę do Anny, dobrze? Po siedemnastej. Tylko nie spóźnij
się ani nie odwołuj, bardzo cię proszę.
I to wszystko – nic więcej, Ŝadnej rady, pocieszenia ani krytyki nawet. Wiem
dobrze, Ŝe odwiedza codziennie Annę - starszą kobietę, jego dobrą przyjaciółkę –
zgodziłem się więc trochę niepewnie i wyszedłem, by rzucić się w wir dnia.
Teraz znowu wspinam się po schodach w znajomej bramie starej kamienicy.
Pracownia Maurycego na pierwszym piętrze jest z zewnątrz zupełnie niepozorna –
zwykłe drzwi bez tabliczki, łatwe do minięcia na klatce schodowej (jestem pewien, Ŝe
kompletny brak reklamy jest bezpośrednią przyczyną tak słabych obrotów – ale
Maurycy zupełnie nie zwraca na to uwagi). Przed wejściem chcę jeszcze sprawdzić
godzinę, ale uprzedza mnie bicie zegara rozlegające się zza drzwi, więc bez ceregieli
wchodzę do nieco zagraconego pomieszczenia.
Wita mnie kakofonia zegarowych odgłosów. Zewsząd rozlegają się róŜnorakie
ding-dongi – niektóre wysokie i krótkie, inne niskie, głębokie i wprawiające w drŜenie
wirujący w powietrzu kurz. Z pozawieszanych pod sufitem małych budek wyskakują
kukułki, a kaŜdej kukanie brzmi nieco inaczej. Inne zegary i zegarki takŜe świergolą,
dzwonią, biją - i trwa to wszystko dłuŜszą chwilę zanim zamilkną po kolei niczym
poszczególne głosy muzycznego kanonu. Wybiła piąta. Dość ładny jest ten cały hałas.
- Ach, jesteś! – Maurycy pojawia się w drugich drzwiach. – Chodźmy więc,
chodźmy.
Anna mieszka w tej samej kamienicy, w bramie obok. Otworzywszy drzwi wita
nas z uśmiechem na ustach.
- Antosiu, jak miło, Ŝe ty teŜ dziś przyszedłeś! Wchodźcie, herbata juŜ się parzy.
Mieszkanie staruszki charakteryzuje jeden ekscentryczny element – wszystkie
półki zawalone są kubkami i filiŜankami, które Anna dostaje od podróŜujących
przyjaciół. Nie jestem w stanie zrozumieć tego zacięcia kolekcjonerskiego, wszak
prawie wcale tych naczyń nie wykorzystuje, oddaje się jednak temu zbieractwu z
wielką pasją, niemal świata nie widząc poza swoimi kubeczkami. Nachodzi mnie znów
gorzka refleksja o starości, która tak zacieśnia umysł. Siadam z nieco ponurą miną do
zastawionego stolika (dostaję filiŜankę z wizerunkiem Ludwika XIV, a Maurycy kubek z
obrazem „Trwałość pamięci” Salvadora Dali – znów zegary, rozpływające się zegary).
PogrąŜony w myślach prawie nie słucham, jak tamci dwoje rozmawiają o porannym
spacerze, na którym Anna spotkała ich starego znajomego. Codzienna przechadzka
jest kolejnym z niezbywalnych nawyków Anny. Tknięty czymś, zaczynam skupiać się
na jej opowieści i zastanawiać się jednocześnie nad takim silnie zrytmizowanym
Ŝyciem. Wszystko na swoim miejscu, ustalone codzienne rytuały, niemal zupełny brak
spontaniczności, przewidywalność - och, co to za rutyna…
Rutyna? Przyglądam się staruszce. Ma błyszczące oczy i twarz przyobleczoną w
siatkę pogodnych zmarszczek. W skupieniu, ceremonialnie nalewa nam herbaty z
dzbanka zdobionego malowanymi kwiatami. Później zaczyna mówić o nowej filiŜance,
którą dostała od znajomego wracającego z Rosji. „Jest cała w malutkie matrioszki” –
opowiada z przejęciem i śmieje się chyba z samej siebie, z pewną tkliwością wobec
własnego dziwactwa.
Próbuję przypomnieć sobie, kiedy sam się tak szczerze śmiałem. Taka pogodna
afirmacja kaŜdego dnia, euforyczne świętowanie małych chwil – wszystko to umyka mi
w pogoni za doskonałością i chociaŜ staram się o intensywność Ŝycia i przeŜyć, nie
umiem czerpać szczęścia z tak nieznaczących drobiazgów jak ta kobieta. CzyŜby to
właśnie było esencją egzystencji? W mieszkaniu Anny ze starej kasety cicho gra
Chopin, a w wytartym fotelu czas płynie jakby wolniej. Biorę łyk herbaty – jest
malinowa i słodka. Zegary z kubeczka Maurycego wydają mi się juŜ jakoś mniej
groźne.
Sara Mishchil, kl. Ia
II LO im. R. Traugutta w Częstochowie
2