Niezbędnik Inteligenta
Transkrypt
Niezbędnik Inteligenta
Inauguracja roku akademickiego 1930/31 na Politechnice Warszawskiej. Studenci udają się z gmachu uczelni na nabożeństwo do Kościoła Najświętszego Zbawiciela. Tydzień Akademika w Warszawie w 1925 r. Przejazd studentów przez miasto samochodami ciężarowymi. POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta 64 Dwa oblicza międzywojnia v ADAM KOŻUCHOWSKI Wielka Wojna obaliła dziewiętnastowieczny mit, że nauka jest wspólnym dobrem służącym powiększaniu powszechnego dobrobytu i szczęścia. Ale też w dwudziestoleciu międzywojennym okrzepło i ugruntowało swą pozycję wiele dyscyplin akademickich uważanych dziś za kluczowe. • P odczas I wojny światowej okazało się, że naukowcy mają narodowość i niewiele skrupułów: z zapałem uzasadniali przemoc i udoskonalali metody zabijania wrogów. „W czasie pokoju – tłumaczył współpracownikom Fritz Haber, odkrywca syntezy amoniaku i współtwórca gazów bojowych – nauka służy ludzkości, a w czasie wojny swojemu krajowi”. Zarazem autorytet nauki wzrósł. Między 1919 a 1923 r. obserwacje nieba potwierdziły teorię względności; Albert Einstein stał się naukowym celebrytą wszech czasów. W kręgach intelektualnych deptał mu po piętach Zygmunt Freud (którego teorie miały przeniknąć do wyobraźni masowej po kolejnej wojnie). Okazało się, że nic nie jest takie, jakie się wydaje, a naukowcy posiadają klucz do zrozumienia tajemnic Wszechświata i ludzkiej psychiki. Nieprzypadkowo zarówno komuniści, jak i naziści głosili, że propagowane przez nich ustroje oparte są na pod- 2811279 stawie naukowej. W rok po dojściu do władzy Mussoliniego włoskie uniwersytety poddano ostrzejszej kontroli państwa, likwidując przy tym siedem uczelni oskarżanych o bezproduktywne fabrykowanie dyplomów i tworząc trzy nowe, które miały wydajniej i skuteczniej pracować dla dobra państwa. Nawet rząd Wielkiej Brytanii utworzył w 1916 r. specjalny departament dla koordynowania działań naukowców. Nauka w służbie III Rzeszy i ZSRR Dojście do władzy Hitlera położyło kres niemieckiej hegemonii w nauce, sięgającej XIX w. Do 1939 r. Niemcy opuściło ponad 3 tys. naukowców, w tym 24 laureatów Nobla, zasilając przede wszystkim uniwersytety amerykańskie. Niemiecka kadra akademicka była w znacznej mierze nastrojona nacjonalistycznie i podatna na antysemickie hasła: jeszcze w 1933 r. ok. 10 proc. niemieckich profesorów ochotniczo 2 Elitarny model Mniejsze kraje także starały się z reguły kopiować przed wojenny model niemiecki (w tym Polska, gdzie dwa z sze ściu uniwersytetów wywodziły się z Austro-Węgier, a wielu uczonych miało niemieckie doktoraty): uczelnie były pań stwowe, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, cieszyły się jednak znaczną autonomią i wolnością nauczania, inaczej niż w etatystycznej Francji. W odróżnieniu od tych dwóch krajów, gdzie istniała gigantyczna przepaść między Oksfor dem i Cambridge oraz paryskimi grandes écoles a pozosta łymi uczelniami, był to też model zdecentralizowany. Jego charakterystyczną cechą był wielki prestiż osobisty profeso rów powoływanych bezterminowo na katedrę oraz relatyw nie wysoki status nauk humanistycznych, wywodzący się z edukacji na poziomie gimnazjalnym, ukierunkowanej wciąż na języki i kulturę antyczną. Jednak kluczem do spek takularnego sukcesu Niemiec w aplikacji przemysłowej osiągnięć technicznych było, sięgające przełomu wieków, rozdzielenie instytucji akademickich i czysto badawczych – skupionych w tzw. Towarzystwie Cesarza Wilhelma. W 1920 r. utworzono też Towarzystwo Popierania Nauki Niemieckiej, hojnie sponsorowane przez przemysł i pań stwo (które w ten sposób zyskiwało wpływ na kierunek ba dań). W latach 20. Niemcy miały wciąż, mimo ekonomicz nej zapaści, najwyższe procentowo wśród większych państw europejskich nakłady budżetu na naukę, oscylujące wo kół 0,50 proc. W tym czasie Polska przeznaczała na naukę ok. 0,25–0,27 proc. budżetu, co nie odbiegało od europej skiej średniej. Z międzywojennych pomysłów na dofinan sowanie nauki warto wspomnieć oryginalne rozwiązanie łotewskie, gdzie środki na tzw. Fundusz Kultury czerpano między innymi z trzyprocentowego podatku od biletów ko lejowych oraz akcyzy na alkohol. Najnowocześniejszym po dejściem wykazali się Duńczycy, tworząc dość hojnie doto waną fundację dla sponsorowania projektów międzynaro dowych z udziałem krajowych uczonych. Również w Polsce istniało kilkadziesiąt towarzystw subsy diujących naukę, w tym Kasa im. Mianowskiego oraz mają ca ambicję skupiać całe naukowe środowisko Polska Akade 2811279 65 POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta złożyło przysięgę na wierność Hitlerowi. Jednak nazistow scy przywódcy, z führerem na czele, cierpieli na ostry anty intelektualny resentyment, a polityka tzw. aryzacji niemiec kiej nauki polegała na promowaniu miernot. Naukowców przed 45 rokiem życia kierowano do przymusowych prac fizycznych. W rezultacie hitlerowcy zdołali zniechęcić do siebie wie lu z tych, którzy początkowo entuzjastycznie odnosili się do haseł odrodzenia Niemiec – choćby rektora Uniwer sytetu w Heidelbergu filozofa Martina Heideggera. Kiedy nazistowskiego fanatyka, apostoła niemieckiej fizyki, mia nowano szefem Niemieckiego Towarzystwa Badawcze go, środowisko wymusiło jego dymisję i powołanie na to stanowisko Carla Boscha, współlaureata Nobla z chemii w 1931 r. Sędziwy Max Planck ustąpił ze stanowiska preze sa Towarzystwa im. Cesarza Wilhelma (obecnie noszącego jego imię). Poszedł za tym ogólny spadek, bardzo przed tem wysokiego, autorytetu zawodów akademickich, a tak że liczby studiujących. Wszystko to było w pewnym stopniu powtórzeniem exo dusu, który miał miejsce po rewolucji w Rosji, ukoronowa nego spektakularnym wydaleniem z kraju setek intelektua listów w 1922 r. na tzw. statkach filozofów. Jednakże ZSRR hołubił posłusznych naukowców i usilnie starał się zaprząc ich do budowy komunizmu, między innymi tworząc Akade mię Nauk, zrzeszającą instytuty o charakterze badawczym (podobne powołano po II wojnie w kolejnych krajach komu nistycznych). Komuniści przestawili też elitarny, wzorowa ny na przedwojennym niemieckim wzorcu system wyższej edukacji, preferując instytucje przygotowujące do wykony wania tzw. pożytecznych zawodów nad tradycyjne uniwer sytety. 2 U N I W E R S Y T E T Y mia Umiejętności; jednak środki, jakimi dysponowały, rzadko wykraczały poza możliwość fundowania indywidualnych stypendiów. Do ich największych osiągnięć należało utworzenie Instytutu Bałtyckiego w Toruniu i Gdyni oraz Instytutu Biologii Doświadczalnej w Warszawie. Gonienie Europy POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta 66 Przypomnijmy truizm: polska nauka wyszła z zaborów w stanie zapóźnionym. Jeszcze w 1830 r. istniały cztery uniwersytety (w Warszawie, Wilnie, Lwowie i Krakowie), co nie było na tę epokę i zamożność kraju wynikiem złym. U zarania niepodległości pozostały uniwersytety w Krakowie i Lwowie, repolonizowane w 1915 r. uniwersytet i politechnika w Warszawie oraz Politechnika Lwowska. Było to dramatycznie mało w porównaniu z Zachodem, a biorąc pod uwagę rozmiary kraju, słabo nawet na tle Europy Wschodniej; Czechosłowacja miała wówczas trzy uniwersytety i dwie politechniki, Rumunia – cztery uniwersytety (z tego dwa odziedziczone po Austro-Węgrach), okrojonym Węgrom pozostały trzy. Że Polskę stać było na więcej, świadczy ogromna aktywność organizacyjna jeszcze przed okrzepnięciem II Rzeczpospolitej: do 1923 r. liczba szkół wyższych wzrosła do 17. Powołano m.in. Wyższą Szkołę Handlową (późniejszą SGH), Szkołę Główną Gospodarstwa Wiejskiego i Wolną Wszechnicę w Warszawie (ta ostatnia miała od 1927 r. filię w Łodzi), Akademię Górniczą w Krakowie, Politechnikę Poznańską i w końcu uniwersytety w Poznaniu i Wilnie oraz katolicki uniwersytet w Lublinie. W tych latach powołano też do życia wiele specjalistycznych instytucji naukowych, jak choćby Główny Urząd Statystyczny, Główny Urząd Miar, Polski Instytut Meteorologiczny, Instytut Badań Spraw Narodowościowych. Ustaliła się dominacja Warszawy, skupiającej większość pozauniwersyteckich instytutów badawczych oraz grubo przeszło 1/3 studiujących. Towarzyszył temu proces niezwykły w historii Polski, a chyba i powszechnej: masowy powrót do kraju wybitnych uczonych zza granicy (z Gabrielem Narutowiczem na czele). Inaczej niż po 1989 r. – akademicy masowo uznali wybuch wolności za okazję do porzucenia intratnych posad na Zachodzie i objęcia dramatycznie gorzej płatnych stanowisk w kraju – choć trzeba dodać, że część z nich stanowili emigranci z ogarniętej rewolucją Rosji (np. filolog klasyczny Tadeusz Zieliński, językoznawca Jan Baudouin de Courtenay, teoretyk prawa Leon Petrażycki – profesorowie Uniwersytetu Petersburskiego). Paradoksalnie, pozytywną spuścizną zaborów było umiędzynarodowienie naukowych karier polskich uczonych. Ludzie obejmujący katedry na nowo utworzonych uczelniach mieli za sobą z reguły studia, doktoraty i staże na uniwersytetach rosyjskich, niemieckich i innych zachodnich. Normą wśród profesury była biegła znajomość niemieckiego lub rosyjskiego oraz francuskiego i ewentualnie innego języka zachodniego, a także znajomości wśród zagranicznych uczonych z dawnych czasów. We wspomnieniach i relacjach z epoki nie odnajdujemy kompleksu prowincjonalizmu albo podejrzeń, że polscy uczeni są nie na czasie. Tłem niektórych konfliktów personalnych były wręcz podejrzenia względem kolegów, że myślą nie dość narodowo, a zwłaszcza że pozostają pod uro- 2811279 kiem swoich berlińskich lub wiedeńskich mistrzów. Profesorowie polscy czuli się pełnoprawnymi członkami międzynarodowej republiki uczonych. Że mieli ku temu podstawy, zaświadczają dziesiątki karier rozpoczętych w Rosji lub Austrii, przez doktorat w Zurychu lub Paryżu, pracę w II RP w międzywojniu, a potem na uniwersytetach na Zachodzie. Wyhamowywanie Impet i entuzjazm organizacyjny pierwszych lat II RP z czasem osłabł. Do końca okresu międzywojennego powstało jeszcze 11 szkół wyższych, nie było jednak wśród nich ani jednego uniwersytetu, ani politechniki (jedynie KUL uzyskał uprawnienia pełnoprawnego uniwersytetu, z prawem nadawania doktoratów i habilitacji w 1938 r.). Projektowanych uczelni w Łodzi, na Pomorzu i Górnym Śląsku nie udało się utworzyć. Ogólna liczba studiujących wzrosła z ok. 40 tys. na początku lat dwudziestych do ok. 55 tys. przed II wojną światową (włącznie ze słuchaczami seminariów duchownych). Na ten powolny wzrost złożyło się szereg przyczyn. Po pierwsze, na naukę nie bardzo było stać ani biednego państwa, ani społeczeństwa. II RP dokładała wielkich starań, żeby walczyć z analfabetyzmem, skutecznie dbała o rozwój szkolnictwa zawodowego – o umasowieniu wyższej edukacji można było co najwyżej pomarzyć. Nie było też ono priorytetem władz. Wraz z Wielkim Kryzysem przyszły wielkie cięcia w nakładach na naukę, w wyniku których zlikwidowano np. Wydział Budowy Okrętów na Politechnice Warszawskiej. Towarzyszył temu spadek chętnych, ponieważ edukacja kosztowała, a społeczeństwo radykalnie zbiedniało. Dla przykładu, liczba studentów UJ wzrosła z ok. 4 tys. na początku lat 20. do ponad 7,5 tys. na przełomie dekad, aby potem wyraźnie spaść i powoli rosnąć do 5381 w ostatnim roku przed II wojną. Ponad połowa wszystkich studiujących wybierała państwowe uniwersytety. Ich program był zarazem znacznie węższy niż dzisiaj – wiele dyscyplin jeszcze nie istniało lub dopiero raczkowało – jak i szerszy, na uniwersytetach studiowano bowiem także medycynę, farmację oraz niektóre nauki techniczne, np. rolnictwo. Uniwersytety podzielone były, zgodnie z tradycją sięgającą stulecia wstecz, na wielkie wydziały. Zazwyczaj były to: filozoficzny bądź humanistyczny, matematyczno-przyrodniczy, prawny, teologiczny, lekarski oraz ewentualnie rolniczy. Najchętniej wybierano prawo (blisko 1/4 studiujących): jako uniwersalną przepustkę do kariery urzędniczej, biznesowej i wszelkiej innej, a także jako kierunek, który studiowało się, kiedy nie bardzo się wiedziało, po co się studiuje. Ponadto studenci prawa nie musieli uczęszczać na zajęcia: musieli tylko pojawiać się na egzaminach z wykutym materiałem. Światek profesorski Spośród studentów starszych lat profesorowie dobierali sobie asystentów, co stanowiło wstęp do kariery naukowej. Liczba profesorów była ograniczona liczbą katedr, obejmowanych na czas nieokreślony – a więc zazwyczaj do emerytury. Profesor był wielką figurą, otoczoną gronem uczniów i nimbem wielkości, dającym prawo do dziwactw oraz wolność badań naukowych, choć ogólną tematykę zajęć musiał 2 Profesor był wielką figurą, otoczoną gronem uczniów i nimbem wielkości dającym prawo do dziwactw oraz wolność badań naukowych, choć ogólną tematykę zajęć musiał uzgadniać z dziekanem. Rotacja była więc ograniczona, a perspektywa awansu wymagała cierpliwości. 67 uzgadniać z dziekanem. Rotacja była więc ograniczona, a perspektywa awansu wymagała cierpliwości, np. wegetowania na słabo opłacanej docenturze w oczekiwaniu na opróżnienie katedry. Pozostałości tego systemu znamy z czasów najnowszych, wydaje się jednak, że wówczas działał on nieźle, być może dlatego, że światek akademicki był niewielki (w całej Polsce było w 1938 r. 824 profesorów) i wszyscy w danej dyscyplinie się znali. Choć więc nie było konkursów na stanowiska, konkurencja była bardzo ostra: o niewielką liczbę posad ubiegali się najmocniejsi kandydaci z całego kraju, chętnie przenoszący się z miasta do miasta. Oczywiście osobiste, a czasem polityczne sympatie grały znaczącą rolę, jednak normą było uzgadnianie kandydatur z profesorami z innych ośrodków. Wielu spośród licznych naukowców pochodzenia żydowskiego miało z tego powodu dodatkowe trudności ze znalezieniem posady. II RP nie dotrzymała obietnic danych mniejszościom narodowym na konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 r. oraz w ustawie o autonomii z 1922 r. Otwarte w 1920 r. we Lwowie uniwersytet i politechnika ukraińska w 1925 r. musiały zawiesić działalność, a raczej przenieść ją do Czechosłowacji. Jasnym punktem pozostaje tu jedynie naukowa działalność Towarzystwa im. Szewczenki, które między innymi od początku lat trzydziestych wydawało pierwszą encyklopedię w języku ukraińskim. Bez przeszkód działały natomiast Instytut Nauk Judaistycznych w Warszawie oraz Żydowski In- stytut Naukowy (JIWO) w Wilnie – światowe centrum studiów nad kulturą jidysz, założone w 1925 r. z błogosławieństwem Einsteina i Freuda, w czasie II wojny przeniesione do Nowego Jorku. Przepustką na uczelnie wyższe była matura szkoły z wykładowym językiem polskim; w innym razie wymagano egzaminu z języka, literatury, historii i geografii polskiej. Koszty wykształcenia Otrzymanie dyplomu wyższej uczelni było biletem do społecznej elity, ale zdobycie go dla młodzieży z uboższych warstw społeczeństwa wiązało się z wielkimi wyrzeczeniami. Już edukacja na poziomie maturalnym była płatna. W latach 30. ok. 40 proc. licealistów i gimnazjalistów korzystało ze zniżek, płacąc połowę stawki, a 10 proc. korzystało ze stypendiów pokrywających całość opłat. Wśród studentów ze stypendiów, państwowych i prywatnych, utrzymywało się zaledwie ok. 5 proc. Przed II wojną obowiązywała stawka 200 zł za rok studiów na uniwersytecie i 230 zł na politechnice (na uczelniach państwowych studiowało ogółem ok. 80 proc. uczących się). Do tego dochodziły osobne, choć niewielkie opłaty za egzaminy, praktyki, zajęcia w laboratoriach. Od drugiego roku studiów można było liczyć na zmniejszenie opłat o połowę, jeśli zaliczyło się wszystkie egzaminy w terminie, najubożsi mogli wnosić o rozłożenie opłat na 12 lat. W związku z tym normą było przeciąganie nauki za- 2811279 POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie. Studenci podczas zajęć z rzeźby, 1933 r. 2 U N I W E R S Y T E T Y Rozpędzanie demonstracji antyżydowskiej studentów Uniwersytetu Warszawskiego, 1931 r. POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta 68 równo na poziomie gimnazjalnym, jak uniwersyteckim: studenci nierzadko przerywali naukę, aby dorobić i trochę odłożyć, a od rozpoczęcia studiów do uzyskania dyplomu mijało wiele nadprogramowych lat. Oczywiście znaczącą rolę grał tu też fakt, że wymagania były wyśrubowane, nie istniała polityka przepychania na kolejny rok, a łączenie studiów z pracą było zazwyczaj ponad siły. Jedynie warszawsko-łódzka Wolna Wszechnica wychodziła naprzeciw oczekiwaniom uboższych studentów, oferując kursy wieczorowe i ukierunkowane na przygotowanie do zawodu – przede wszystkim dla nauczycieli. Nie mamy dokładnych danych na temat społecznego pochodzenia studentów, nie ulega jednak wątpliwości, że dominowały wśród nich dzieci z tzw. dobrych domów; dotyczyło to zwłaszcza kobiet, które pod koniec międzywojnia stanowiły ok. 30 proc. studiujących. Jak to się przekładało na politykę, ilustruje wspomnienie absolwenta historii Uniwersytetu Jagiellońskiego z życia studenckiego samorządu: „Ciągnęło się więc Walne Zebranie w nieskończoność, przy czym taktykę przeciągania obrad stosowała z dużym mistrzostwem zazwyczaj lewica: jeśli udało się przeciągnąć zebranie do 21.40, następowała masowa i niedająca się zatrzymać ucieczka dobrze ułożonych panienek, które absolutnie musiały wrócić do domu przed 22, kiedy zamykano bramy. Wówczas szala przeważała się na stronę lewicy: ironia bowiem losu sprawiła, że dopuszczenie na studia kobiet, jeden ze sztandarowych postulatów lewicy, stało się jedną z podstaw sił zachowawczych, za którymi w ogromnej większości opowiadały się studentki, jako że i procent dziewcząt uboższego pochodzenia był o wiele niższy niż chłopców”. 2811279 Polityka na uczelniach Jak łatwo zgadnąć, polscy uczeni zażarcie sprzeczali się o politykę naukową i politykę w ogóle. Generalnie ich głosy wahały się między troską o wolność badań naukowych i autonomię uczelni – gwarantowane ustawą z 1920 r., dającą decydujący głos samorządowi akademickiemu – a apelami o społeczną użyteczność i służbę państwu oraz narodowi, zabarwionymi żalem, że państwo mało się nimi interesuje i niewiele łoży na naukę. Te ostatnie były z pewnością znakiem czasu i płynęły zarówno z prawicy, jak i z lewicy. Niestety, reakcja władz w postaci nowej ustawy o szkolnictwie wyższym z 1932 r. była dla uczonych raczej policzkiem niż zachętą. Wprowadzono ją jako swoistą nauczkę po okrzepnięciu dyktatury sanacji: po mocno podfałszowanych wyborach 1930 r. oraz tzw. sprawie brzeskiej, kiedy to liderów opozycji osadzono w więzieniu i skazano w naciąganym procesie, co wywołało żywe protesty środowiska akademickiego. Ograniczała ona mocno samorząd uczelni, przede wszystkim dając Ministerstwu Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego prawo zamykania i tworzenia wydziałów oraz katedr ponad głowami władz akademickich. Narzędzie to używane było po prostu do usuwania niepokornych naukowców pod pretekstem reorganizacji. W Uniwersytecie Jagiellońskim zlikwidowano osiem katedr, kierowanych przez wybitnych uczonych o nieprawomyślnych poglądach. Największym echem odbiła się likwidacja katedry historii powszechnej Wacława Sobieskiego, który ośmielił się usiłować wydać po angielsku książkę, w której nie dość pochlebnie wyrażał się o udziale marszałka Piłsudskiego w wojnie 1920 r.; w parę dni później Sobieski zmarł na zawał. Ponadto ustawa delegalizowała międzyuczelniane or- 2 ganizacje studenckie oraz dawała policji prawo interweniowania na terenie uczelni bez zgody rektora, a ministerstwu prawo zatwierdzania wyboru rektorów oraz habilitacji i rozdzielania 20 proc. stypendiów. Władze niejako przyznawały, że zarówno uczeni, jak i przede wszystkim studenci to element politycznie niepewny i należy ich trzymać krótko. Profesorowie ograniczyli się do pełnych oburzenia przemówień – i w tym stanie przetrwali do 1937 r., kiedy ustawę znacznie zliberalizowano, przywracając radom wydziałów głos decydujący w kwestii tworzenia i likwidowania katedr. Getto ławkowe i eugenika Ołówek, papier, fajka Mimo politycznych obciążeń, Wielkiego Kryzysu oraz, last but not least, upływu czasu, spuścizna międzywojennej nauki pozostaje w wielu dziedzinach wciąż aktualna. W tej epoce okrzepło i ugruntowało swą pozycję w świecie akademickim wiele uważanych dziś za kluczowe dyscyplin, jak choćby socjologia, psychologia, historia społeczna czy lingwistyka teoretyczna. Nauka na ogół szybko się starzeje, jednak niedoścignione do dziś pozostają przede wszystkim międzywojenne osiągnięcia fizyki teoretycznej – uważanej wówczas za królową nauk ścisłych – z teoriami kwantowymi i falowymi, badaniami nad przewodnictwem i materią skondensowaną oraz fizyką jądrową. Aktualnych pozostaje też wiele międzywojennych osiągnięć polskich matematyków i logików, tworzących tzw. szkołę lwowsko-warszawską – jedyne środowisko o tak szerokich wpływach i sile oddziaływania na świat w dziejach polskiej nauki. Była to epoka wielkich nazwisk: indywidualności promieniujących daleko poza swoją wąską dyscyplinę, co z pewnością wiązało się z elitarnością uniwersytetów i prestiżem uczonych. Fenomenem polskim był tu niewątpliwie lwowski profesor filozofii Kazimierz Twardowski (uczeń Franza Brentano), którego doktorantami lub słuchaczami była cała plejada luminarzy szeregu dyscyplin – od logiki i matematyki po socjologię, historię, literaturoznawstwo i psychologię – kształtujących ich oblicze do późnych lat 60. Pewną melancholię może dziś budzić fakt, że w owym czasie wiele przełomowych prac oraz odkryć, budzących zazdrość dzisiejszych uczonych, powstawało w tak skromnych warunkach i za niewielkie pieniądze: za pomocą ołówka, papieru oraz, ewentualnie, fajki. Adam Kożuchowski 2811279 69 POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta Studenci natomiast zareagowali dalszą polityczną radykalizacją, przy czym, choć brak tu pewności, świadectwa z epoki wskazują, że górę wzięła prawica – czyli Narodowa Demokracja ze swoją studencką ekspozyturą, czyli tzw. Bratnią Pomocą Studencką. Poza wizją Polski mocarstwowej (pod którą z czasem podpięły się też władze), znakiem firmowym ruchu był antysemityzm, a naczelnym hasłem tzw. numerus clausus – czyli ustalenie maksymalnych kwot przyjęć dla Żydów, których odsetek wśród studentów, jak i uczonych był oczywiście wyższy niż w całym społeczeństwie (obowiązywał on przedtem w carskiej Rosji, a w międzywojniu także na Węgrzech i w Rumunii). Siłą wymuszano tzw. getto ławkowe (fizyczne izolowanie Żydów w salach wykładowych), czemu towarzyszyły pobicia, lżenie i wyrzucanie Żydów z sal wykładowych. Władze uczelni przeciwdziałały bardzo niemrawo, a od 1936 r. zaczęły wprowadzać rozwiązania zgodne z postulatami narodowców (które wówczas, pod urokiem III Rzeszy, poszły już dalej, w stronę numerus nullus, czyli całkowitego zakazu studiowania dla Żydów). Ostemplowano więc legitymacje studentów Żydów, wprowadzono dla nich oddzielne ławki, a od następnego roku kwoty przyjęć studentów żydowskiego pochodzenia. Bójki i burdy między narodowcami a Żydami oraz socjalistami stały się w latach 30. normą – często też przelewały się one na ulice, ich ofiarami padali przechodnie oraz wybite szyby w żydowskich sklepach. Marcelego Handelsmana, twórcę Instytutu Historii na Uniwersytecie Warszawskim, „nieznani sprawcy” pobili, wielu wykładowców pochodzenia żydowskiego lub ujmujących się za Żydami było lżonych, obrzucanych jajami itp. Rasizmu naukowego polscy badacze uczyli się głównie od Niemców, w ówczesnej nauce zachodniej stanowił on jednak właściwie standard. Antropologowie w Europie, Ameryce i w europejskich koloniach na wyścigi konkurowali ze sobą w mierzeniu ciał i wynajdywaniu statystycznych różnic między rasami oraz typami, definiowanymi w zależności od potrzeb lokalnych. To samo dotyczyło chorób, przy czym regułą było dopatrywanie się u obcych skłonności do degeneracji. Tym ostatnim problemem, pojmowanym jako kwestia czystości rasy, zajmowała się eugenika – nauka propagowana zwłaszcza przez lekarzy (do Towarzystwa Eugenicznego należała przed II wojną ponad połowa lekarzy w USA). Spuścizna tej ostatniej pozostaje do dziś kłopotliwa dla historyków nauki: z jednej strony eugenicy (przede wszystkim lekarze) niemieccy byli jednymi z głównych architektów Ho- locaustu, przymusowej sterylizacji i eutanazji w III Rzeszy oraz na terytoriach przez nią okupowanych; z drugiej zaś, bezpośrednią następczynią eugeniki, skompromitowanej pod tą nazwą, stała się genetyka. Jakkolwiek trudno nam to zaakceptować, związki z teoriami eugenicznymi miała niemal cała przedwojenna medycyna, nauka o dziedziczeniu oraz higiena. Nie istniało też, przynajmniej w Polsce, proste przełożenie między eugeniką, higienistyką, antropologią rasową i antysemityzmem, choć często posługiwały się one podobnym słownictwem. Dziwactwem mającym bezpośrednie przełożenie na politykę były polskie studia kolonialne (np. Międzywydziałowe Studium Kolonialne na UJ, założone niedługo przed II wojną), związane ściśle z mocarstwową propagandą sanacji i rojeniami o polskich koloniach w Afryce. Obciążone politycznym balastem były też niewątpliwie archeologia słowiańska oraz badania nad średniowieczem, usiłujące ścigać się z zagranicznymi, a przede wszystkim niemieckimi uczonymi w udowadnianiu, kto wcześniej zasiedlił i ucywilizował ziemie polskie. W Niemczech przodowało w tych badaniach Towarzystwo Badań Wschodu i Północy, specjalizujące się w podnoszeniu domniemanych zasług Niemców w historii społeczno-kulturalnej Europy Wschodniej oraz deprecjonowaniu spuścizny innych narodów, hołubione przez nazistów. 2