Pobierz artykuł
Transkrypt
Pobierz artykuł
| RYNEK fot. z archiwum autora PIEKARSTWO 4/2012 Okazjonalne wypieki jednej z piekarń w Pyzdrach Efektowny wypiek w piecu opalanym drewnem WILHELM KARUD W smaku miodowych podpłomyków… Stałem pod ogromną lokomobilą pamiętającą początki ubiegłego stulecia i podziwiałem mechanizmy tej imponującej maszyny. Refleksje nad potęgą ówczesnej inżynierii w pewnej chwili zakłócił mi intrygujący zapach wiejskiego pieczywa. Obok mnie trójka dzieciaków z rodzicami pałaszowała jasny, ładnie wyrośnięty chleb ze zrumienioną skórką. Matka w jednej ręce trzymała niewielki bochenek i wszyscy odrywali z niego kolejne kęsy. Musieli podejść przed momentem, bo od dziecka znam zapach pieczywa, które właśnie wyjęto z pieca. W jednej chwili stanęły mi przed oczyma bochny cioci Władzi spod Bąkowej Góry, ukraińskie korowaje z Mielnicy Podolskiej i tatarczuchy z Żarek. Przypomniały się zapachy tunezyjskiej tabouny, uzbeckich lepioszków i norweskiego lefse. Zamyślony przysłuchiwałem się rozmowie obok. Pogryzając chleb, ojciec zajmująco opowiadał dzieciom o niegdysiejszym wszechstronnym wykorzystaniu lokomobili. Sprzężona z inną maszyną mogła orać pole, poprzez pas transmisyjny napędzała młockarnię, śrutownik, wialnię, a nawet niewielki młyn. Najstarszy chłopiec w mig 14 pojął kolejność procesów poprzedzających powstanie kanapek wkładanych przez matki do szkolnych tornistrów dzieci. Dobrze też, że są okazje, by młode pokolenie dowiedziało się czegoś o życiu codziennym przodków. Coraz częściej organizowane jarmarki, wiejskie festyny, warsztaty kulinarne i pokazy znakomicie się do tego nadają. Cała sztuka tkwi w tradycji Szukając chlebowego pieca, mijałem kolejne stoiska plenerowej imprezy „Pyra Poznańska” zorganizowanej na terenie Muzeum Narodowego Rolnictwa i Przemysłu Spożywczego w Szreniawie. Przyglądałem się smażeniu powideł w wielkim miedzianym kotle, tłoczeniu oleju rydzowego, obróbce lnu i pracy gospodyń przy kołowrotkach. Kosztowałem dżemu z rokitnika, litewskich kartaczy, nalewki sporządzonej na majowych pędach sosny i pyr z gzikiem. Wszędzie czymś zachęcająco pachniało. Tu pieczoną na ruszcie golonką, tam żurem z kiełbasą, a dalej konfiturą z zielonych pomidorów i racuchami. W pewnym momencie zapach chleba zdominował mieszaninę innych aromatów. Między pawilonem eksponującym serowarskie konwie a wystawą uli figuralnych trafiłem na trzy wolnostojące piece chlebowe. Jeden z nich był akurat używany. Krzątający się obok piekarz czyścił drewnianą łopatę z długim trzonkiem, sprawdzał konstrukcję dużego wiklinowego kosza, poprawiał czepek. Spora grupa podekscytowanych uczestników imprezy czekała na efekt jego pracy. Gdy mistrz piekarskiego dzieła stwierdził, że chleb nie jest jeszcze gotowy, zaczął odpowiadać na pytania gości. Zanim skosztowałem wypieku, dowiedziałem się więc, że piec został przeniesiony do muzeum ze wsi Albertowsko w gminie Grodzisk Wielkopolski. RYNEK | PIEKARSTWO 4/2012 Chleb z wolnostojącego pieca w muzeum w Szreniawie można jeść bez omasty Zbudowany ponad wiek temu z kamienia na ceglanej podmurówce służył folwarkowi, a za opłatą także okolicznym chłopom. W okresach przedświątecznych nie mógł nadążyć z wypiekiem, bo oprócz chleba powszedniego pieczono w nim wszelkiego rodzaju ciasta, powidła i zapiekano mięsa. Cykl pracy pieca trwa około 4 godziny. Wszystko zależy od temperatury powietrza, wilgotności i rodzaju ciasta. Po wypaleniu się drewnianych szczap sprawdzana jest temperatura komory. Szczypta mąki rzucona na szamot powinna się zaróżowić. Wtedy niezwłocznie wkłada się uformowane ciasto i czeka, jak najrzadziej zaglądając do środka. Doświadczony piekarz bezbłędnie potrafi ocenić moment, gdy bochenki wystarczająco wyrosły, skórka zyskała właściwą barwę i fakturę. Tylko nielicznym udaje się ten moment określić, ufając własnemu zmysłowi węchu. Nasz piekarz znał się na swym fachu jak mało kto. Słuszna liczba bochenków pszennożytniego razowca na naturalnym zakwasie z tego wsadu rozeszła się błyskawicznie. Miodowe podpłomyki od pani Agnieszki Godnym zapamiętania kulinarnym przeżyciem grupa myśliwych z Holandii nazwała skromny posiłek u pani Agnieszki. Mieszkańcy jednej z licznych niderlandzkich aglomeracji zjeździli ze strzelbami kawał świata i z niejednego pieca chleb jedli. Nigdy jednak nie kosztowali podpłomyka pieczonego na rozgrzanym kamieniu podanego na ciepło z miodem wrzoso- wym. To zdarzyło im się dopiero w gospodarstwie agroturystycznym „Bobrowa Dolina” w Bornem Sulinowie. Oblizując się z zachwytem, wielokrotnie sięgali po kolejne porcje posmarowane śliwkowymi powidłami, gorącym smażonym serem i konfiturą z berberysu. Uczyli się przy tym wymawiać skomplikowane dla nich słowiańskie wyrazy: podpłomyk borneński, wychopieniek, perepiczka. To regionalne nazwy naszego najprostszego wypieku. Podpłomyki na kamieniach pieczono w naszej strefie klimatycznej już w średniowieczu. Do sporządzenia ciasta wystarczały wtedy mąka i woda, czasem dodatek ziół albo suszonych jagód. Nawet sól długo była luksusem. Gdy powstały pierwsze piece chlebowe, pieczenie podpłomyków pozwalało sprawdzić rozgrzanie komory. Rzucano do niej kilka płaskich placuszków i zdrowaśkami określano czas pieczenia. Podpłomyki były namiastką chleba na przednówku, stanowiły datki dla biedoty albo zapłatę za drobne usługi. „Smaki Regionów” hitem na Polagrze Zwiedzając niedawno stoiska „Smaków Regionów”, imprezy kulinarnej towarzyszącej corocznym targom Polagra, pod jednym dachem mogłem pokosztować kilku setek tradycyjnych specjałów polskiej prowincji. Znane masarnie, piekarnie i browary, a także maleńkie zakłady przetwórcze i stowarzyszenia pasjonatów swojskiego jadła oferowały menu warte grzechu obżarstwa. Pogranicze polsko-litewskie zapraszało na gorące kluchy ziemniaczane z mięsem zwane cepelinami, wędzone wieprzowe uszy i girę, naturalny kwas chlebowy. Spora kolejka chętnych ustawiła się do degustacji legendarnego czarnego chleba wileńskiego. Wypiekany z kilku rodzajów mąki razowej, na zakwasie, często z dodatkiem miodu, kminku i innych przypraw cieszy się renomą od stuleci. Opowiadając o tradycjach wykorzystania tataraku, gospodynie z Pełczyc częstowały targowych gości domową nalewką, dżemem własnej produkcji i swojskim chlebem. Wszystko sporządzono na bazie tataraku, którego lokalne święto obchodzi się w pełczyckiej gminie od niedawna. Dwadzieścia lat działa tłoczarnia państwa Justów ze Śmiłowa koło Szamotuł. Na zimno wyciska się w niej olej z rzepaku, dyni, lnu, a nawet z rzadko dziś uprawianej lnianki, zwanej też rydzem lub rydzykiem. Jedząc maczane w oleju rydzowym kawałki pulchnej pszennej bułki, odkryłem nieznany mi dotąd kolor, zapach i smak cenionego przez smakoszy produktu. Na jednym z rustykalnie wystrojonych stoisk akurat rozkrojono wielki bochen chleba. W jego wnętrzu zapieczona była pokaźnych rozmiarów szynka, której zapach natychmiast podrażnił nozdrza gości. Wielu z nich pewnie nie zdążyło pokosztować innych smakołyków, bo trzeba było trochę postać w kolejce. Mogli nie poznać walorów koziego sera i domowych win pana Jaskóły ze Śląska, kiełbas, pasztetowej i salcesonów Maryniaka z Rychtala, melonowego chleba z piekarskich mieszanek Marcina Zięby czy słynnych pszczyńskich oblatów. Żareckie obwarzanki na liście produktów tradycyjnych Piankowe żareckie obwarzanki odpustowe swoją lekkość i kruchość zawdzięczają pianie jajecznej. Od tradycyjnych bajgli żydowskich różnią się tym, że do ciasta nie używa się drożdży. Składnikami są jedynie mąka pszenna, jaja, woda i cukier. Jaja i mąka muszą być najlepszej jakości, a do wyrabiania ciasta nadaje się jedynie drewniana stolnica. Gotowe, dobrze wyrośnięte ciasto formuje się w pierścienie, owalne krążki, kulki i paluchy. Do pieczenia używa się specjalnego parowego pieca. Przed sprzedażą na odpustach i jarmarkach obwarzanki nawleka się na sznurki, jak korale, przedzielając je kolorowymi bibułkami. Tajniki jakościowego doboru produktów i ich proporcje są przekazywane przez babcie i mamy kolejnemu pokoleniu kobiet. Kunszt gospodyni, która je piekła, najlepiej ocenimy po konsystencji wyrobu, jego kolorze, zapachu i smaku. Naprawdę dobre obwarzanki zachowują świeżość i walory smakowe przez wiele dni. Tego wszystkiego dowiedziałem się od Jadwigi Plesińskiej, mieszkanki Żarek, wielkiej orędowniczki tradycyjnych regionalnych wypieków. Kosztując jej kultowych ciastek, słuchając barwnych kulinarnych opowieści, czułem zapach i smak całej Jury. Już kilka lat temu odpustowe obwarzanki pani Jadzi wpisano na ministerialną Listę Produktów Tradycyjnych. Jej inne piekarskie dzieło – tatarczuch (chleb z mąki gryczanej) – uhonorowano w 2001 roku. W jednym z ogólnokrajowych finałów konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo” wyróżniono go najwyższym trofeum – „Perłą”. 15