Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
że na gospodarkę można patrzeć również z perspektywy religijnej. Choć pieniądz sam w sobie nie przynależy ani do sfery sacrum, ani profanum, nasz wybór i wykorzystywanie go w odpowiedni lub nieodpowiedni sposób może umieścić go w jednej z tych sfer (s. 26). Istotne jest przede wszystkim adekwatne nastawienie do pracy i zarabiania pieniędzy, bez względu na nasz stan posiadania. Każdemu powinna towarzyszyć świadomość, że wszystko – praca, zysk, a także powodzenia i niepowodzenia materialne – pochodzi od Boga. „Religijny Żyd może być zarówno bogaty, jak i ubogi, ale tak czy inaczej w Szabas nie pracuje” (s. 136). Czy bogactwo jest oznaką Bożego błogosławieństwa, a ubóstwo i niepowodzenie finansowe karą za grzech? Rabin Stambler odrzuca tego rodzaju sugestie przyjaciół Hioba i zauważa, że zarówno pierwszy, jak i drugi stan niesie ze sobą nadzieje i zagrożenia duchowe (s. 31). Trudności finansowe wcale nie muszą być karą, mogą być za to okazją do wyciągnięcia wniosków na temat samego siebie. W nieco szerszej perspektywie pojawia się tu kwestia odpo- Gdy Żyd deklaruje ateizm, oznacza to najczęściej, że jest po prostu zmęczony wiedniej reakcji na zło i cierpienie w naszym życiu: „Jeśli cierpienie jest faktem, to staje się pewną możliwością wypracowania swojego udziału w niebie” (s. 121). Z kolei bogactwo może być szansą na wypróbowanie własnej wiary, drogą do samodoskonalenia (s. 39). Wiąże się też z nim potężna odpowiedzialność, ponieważ bogacz jest kimś w rodzaju „bankiera Boga” − fortuna jest po to, aby dzielić się nią z innymi, bardziej potrzebującymi (s. 137). Sama praca jest udziałem w Bożych tajemnicach, procesie kreacji – być może dlatego Bóg w szczególny sposób błogosławi biznesmenom, pozwalając im doświadczać w ich pracy cudownych zbiegów okoliczności (s. 88). W książce kilkakrotnie podkreślone zostaje znaczenie cnoty posłuszeństwa, poddania się woli Bożej wyrażone w Torze. Tora jest „instrukcją”, „projektem architektonicznym dla świata” (s. 45), stabilnym punktem zaczepienia w oceanie niepewnej ludzkiej wiedzy. Pobyt w niebie oznacza dalsze zgłębianie Tory (s. 113). Od wszystkich wymaga się przestrzegania przykazań i siedmiu praw Noego, każdy z nas ma jednak osobiste powołanie, które powinien rozpoznać i być mu posłuszny. Niedopełnienie tej swojej osobistej „misji” może skończyć się tym, że po śmierci nasza dusza zostanie z powrotem zesłana na ziemię, żeby zakończyć to, co rozpoczęła (s. 112). Instrukcja, jak rozpoznać swoje osobiste powołanie, jest zaskakująco prosta: „Jeśli czegoś nie chcemy robić, jeśli coś wydaje nam się trudne, to może to być właśnie ta rzecz” (s. 113). Powołanie dotyczy jednak nie tylko jednostek, ale również całych narodów. Oczywiście w rozmowie Filip Memches poruszona kwestię wybraństwa narodu żydowskiego. Zdaniem rabina Ber Stamblera nie oznacza ono, że Żydzi są lepsi niż inne narody, ale że została na nich nałożona pewna duchowa od- 334 Kompressje powiedzialność (s. 53). Podobnie scharakteryzowana zostaje relacja między Żydami a gojami. Polecenie, by innym Żydom pożyczać pieniądze bez procentów, i brak analogicznego zalecenia wobec gojów nie oznacza, że tych drugich uznaje się za gorszych ludzi. Gradacja przy okazywaniu miłosierdzia obecna jest nawet w ramach społeczności żydowskiej. „To naturalne, że rodzina jest nam bliższa niż sąsiedzi. Zatem Żyd to ktoś mi bliższy niż goj – przy czym bliższy nie znaczy, że lepszy” (s. 49). Bardzo ciekawe są uwagi rabina na temat związków Izraela z religią żydowską. Ber Stambler sugeruje wątpliwość, czy w ogóle można być Żydem, nie będąc wyznawcą judaizmu, i czy żydowska tożsamość pozbawiona komponentu religijnego nie staje się płynna. „Bo nie wiadomo wtedy, dlaczego akurat takie, a nie inne tereny powinny należeć do Izraela, i co w ogóle jest racją istnienia państwa żydowskiego” (s. 101−102). Gdy Żyd deklaruje ateizm, oznacza to najczęściej, że jest po prostu zmęczony… (s. 12) Prócz tego w książce można przeczytać o wielu innych kwestiach − dlaczego kobiety nie powinny służyć w armii, z jakiego powodu postulat zwrotu zagrabionego przez komunistów mienia wysuwa się wobec Polski, a nie wobec Rosji, a także dlaczego niewolnictwo jest bardziej humanitarne od kary pozbawienia wolności. To książka niewątpliwie godna polecenia. Stanisław Ruczaj Piotr Sikora Logos niepojęty Te z a : „ J e z u s C h r y s t u s j a k o p e ł n i a o bj awi e n i a ” w pe rspe k ty wi e te o lo gii apofatycznej. Analiza filozoficzna Universitas Kraków 2010 266 stron oprawa miękka ze skrzydełkami cena 39 zł Teologia apofatyczna głosi, że nie wiemy, czym jest Bóg, wiemy tylko, czym nie jest. Doktryna ta zakłada, że Bóg jest czymś nieskończenie większym niż stworzenia, więc język, którym mówimy o świecie, nie nadaje się do opisu Boga. Teologia apofatyczna prowadzi do wniosku, że żadne symbole, nawet te pojawiające się w świętych pismach, nie wyrażają adekwatnie natury Boga. Bóg pozostaje całkowicie transcendentny, nieznany i niedostępny. Apofatyzm, choć jest mocno zakorzeniony w tradycji religijnej, wydaje się przeczyć fundamentalnemu przekonaniu chrześcijaństwa, że Bóg bezpośrednio Pressje 2011, teka 26/27 335 objawił się ludziom. Przemawiał do nich wielokrotnie i na różne sposoby, a w końcu sam stał się człowiekiem (Hbr 1: 1−3). Jeśli Jezus Chrystus był rzeczywiście wcielonym Bogiem, to stanowił pełnię objawienia. Po prostu wierzymy, że „niebiosa rozdarły się” i Bóg „zstąpił” (Iz 63: 19), wykroczył poza swą transcendencję, udzielił się ludziom i dał się im poznać. Jak można pogodzić teologię apofatyczną z chrześcijańskim objawieniem? Jedni autorzy sądzą, że objawienie unieważnia teologię negatywną, a w każdym razie należy ją interpretować w świetle objawienia. Hans Urs von Niestety, wydaje się, że Sikora ponosi spektakularną klęskę Balthasar, jeden z najwybitniejszych teologów katolickich XX wieku, uważał wręcz, że należy odrzucić teologię apofatyczną, która przeniknęła do teologii z filozofii neoplatońskiej i jest zasadniczo sprzeczna z koncepcją wcielenia. Inni autorzy sugerują, że to objawienie i wcielenie należy interpretować w świetle teologii apofatycznej i znaleźć taki ich sens, by mogły zostać uzgodnione z ideą całkowicie transcendentnego Boga. Piotr Sikora, jeden z najgłośniejszych polskich teologów katolickich początku XXI wieku, zaproponował ostatnio w książce Logos niepojęty teorię tego drugiego rodzaju. Książka ta zdobyła spore uznanie i została w tym roku uhonorowana prestiżową nagrodą im. ks. Józefa Tischnera. Niestety, wydaje się, że Sikora ponosi spektakularną klęskę, jego teoria prowadzi bowiem do odrzucenia głównych prawd wiary chrześcijaństwa − boskości Jezusa i jego zmartwychwstania. Jest to nie tylko herezja, lecz przede wszystkim klęska hermeneutyczna − zamiarem Sikory była bowiem analiza realnego dyskursu religijnego, a nie konstruowanie nowego. Jak sądzę, jego porażka wskazuje, że to raczej apofatyzm należy uzgadniać z objawieniem, a nie objawienie z apofatyzmem. Książka Piotra Sikory dzieli się formalnie na dwie, a faktycznie na trzy części. Pierwsza (rozdz. 1−6) ma charakter historyczny i analizuje wątki apofatyczne w pismach wybranych myślicieli chrześcijańskich. W drugiej części (rozdz. 7−12) Sikora opowiada o współczesnych dyskusjach wokół teologii apofatycznej, przede wszystkim o ciekawym sporze Jacquesa Derridy i Jeana-Luca Mariona. Trzecią część książki (rozdz. 13) stanowi najbardziej autorski i najbardziej teologiczny obszerny rozdział poświęcony apofatycznej interpretacji Chrystusa. Piotr Sikora zaczyna od przeglądu klasycznych koncepcji apofatycznych Klemensa Aleksandryjskiego, Grzegorza z Nyssy, Pseudo-Dionizego, św. Tomasza, Eckharta i Mikołaja z Kuzy. W jego analizach powtarzają się dwa elementy. Po pierwsze, zwraca on uwagę na wspólny wszystkim tym myślicielom lęk przed bałwochwalstwem, to znaczy uznaniem za Boga czegoś, co nim nie jest. Dążenie do Boga ma według tych autorów polegać na nieustannym odrzucaniu kolejnych uwarunkowanych form, w jakich się przejawia. Takimi formami są oczywiście między innymi tworzone przez ludzi symbole i metafory, 336 Kompressje które muszą ulegać destrukcji. Nie oznacza to jednak, że język religijny jest w ogóle pozbawiony wartości. Po drugie bowiem, zdaniem Sikory, język religijny według myślicieli apofatycznych miał funkcję pragmatyczną. Słowa, którymi mówimy o Bogu, w istocie niczego nie opisują, lecz wyrażają tylko nasze uwielbienie lub kształtują nasze postawy. „Mowa o Bogu − powiada Sikora, analizując pisma Eckharta − okazuje się tworzeniem obrazów, kierujących życiem człowieka” (s. 92). Używając współczesnej terminologii filozoficznej, dyskurs teistyczny jest nonfaktualny, to znaczy nie wyraża żadnych własności tego, o czym mówi Historyczne analizy Sikory są cenne, lecz jednostronne. Jego celem jest wyraźne wykazanie dominującej roli teologii apofatycznej u każdego z omawianych autorów. Dlatego interpretuje wypowiedzi Klemensa tak, by wbrew jego wła- Śmierć Jezusa należy rozumieć jako zanegowanie przez symbol samego siebie snym sugestiom wcielenie Chrystusa nie stanowiło kresu apofatyki (s. 30, 31), twierdzi, że u Dionizego nie ma w istocie przyjmowanego przezeń podziału na teologię apofatyczną i katafatyczną (s. 78), i wreszcie uznaje, że teoria analogii św. Tomasza jest w rzeczywistości zakamuflowaną teologią apofatyczną (s. 87). W drugiej części książki Sikora omawia współczesne dyskusje wokół teologii negatywnej. Zaczyna od teorii Gordona Kaufmana, niedawno zmarłego amerykańskiego teologa, znanego wielu studentom filozofii z tego, że naśmiewał się z niego Alvin Plantinga w często czytanym na zajęciach tekście o możliwych światach (1995: 249, 250). Teologia apofatyczna doprowadziła Kaufmana do podważenia wszelkich doktryn, symboli i metafor religijnych. Wiara jego zdaniem miała polegać na pozbywaniu się obrazów Boga, także tych, a może zwłaszcza tych, które podaje do wierzenia Kościół. Ostatecznie Kaufman uznał, że słowo „Bóg” odnosi się do nieosobowego „ewolucyjnego i historycznego procesu, który nas stworzył”. Sikora nie krytykuje tej doktryny za rażącą niezgodność z przekonaniami i praktyką wiernych, lecz zauważa, że jest zbyt mało radykalna, nie podważa bowiem samego pojęcia „procesu ewolucyjnego” (s. 135). Najwięcej miejsca autor poświęca głośnej debacie Derridy i Mariona. Derrida dostrzegał pewne podobieństwa między swoim projektem dekonstrukcji a teologią apofatyczną, zwracał jednak uwagę, że chrześcijański apofatyzm pozostawał filozofią obecności. Derrida o wiele lepiej niż wielu innych autorów − w szczególności lepiej niż Sikora − dostrzegał, że rezultatem teologii negatywnej nie jest pustka, lecz pełnia, choć akurat uznawał to za jej wadę. Marion bronił teologii apofatycznej przed tym zarzutem, wskazując, że nie jest ona ani negacją, ani afirmacją, lecz denominacją, czyli czystym językiem uwielbienia, w którym w ogóle nic nie twierdzi się o Bogu. Termin „Bóg” jest według niego w istocie eksklamacją w rodzaju „Chwalmy Pana!”. Faktycznie jednak Marion przyznawał, w zgodzie z tradycją chrześcijańską, Kompressje 337 że choć Bóg nie jest obecny, to mimo wszystko pozostaje dany. Jest on bowiem „fenomenem przesyconym”, którego treść nie może być wyczerpana przez nasze pojęcia. Piotr Sikora jest nie tylko teologiem, lecz także wykształconym filozofem analitycznym po IF UJ i w jego książce pojawia się kilka bardzo cennych argumentów. Przede wszystkim wskazuje on, powołując się na Hilarego Putnama, że nie jest możliwe − jak sądził na przykład Marion − by język religijny pełnił funkcję pragmatyczną nie pełniąc zarazem funkcji opisowej (s. 146). Innymi słowy, nie da się wielbić czegoś bez wiedzy o tym czymś. Nie prowadzi to jednak Sikory do uznania absolutnej prawdziwości pewnej wizji świata, lecz do przekonania o konieczności relatywizowania każdej z nich. Autor argumentuje też, że skoro − jak twierdził między innymi Putnam − całe doświadczenie ma charakter pojęciowy, a więc uwarunkowany przez schematy teoretyczne, to nie może istnieć doświadczenie apofatyczne (s. 149). Twierdzenie mistyków, że o ile czegoś można doświadczyć, o tyle nie jest to Bogiem, uzyskuje tym samym nieoczekiwaną filozoficzną podbudowę. Prócz tego Sikora analizuje współczesną dyskusję wokół odniesienia terminu „Bóg” w teologii apofatycznej. Wskazuje, że „postulat, iż jakieś słowo Jezus umarł tak samo jak każdy inny człowiek, żyje natomiast w sercach swoich bliskich ludzkiego języka odnosi się do czegoś, co wymyka się wszelkim możliwym układom pojęciowym, nie ma sensu” (s. 126, 127). Sikora analizuje między innymi koncepcję Janet Soskice, wedle której „Bóg” nie jest deskrypcją, lecz sztywnym desygnatorem, można więc odnosić się do Boga, nie posiadając wiedzy o nim, lecz tylko o jego działaniach. Sikora krytykuje tę koncepcję, wskazując na to, że pojęcie przyczyny zależne jest od kontekstu teoretycznego, więc nie może służyć do identyfikacji czegoś, co jest absolutne. Wydaje mi się, że krytyka ta błędnie zakłada, iż teologia negatywna wymaga uznania, że Bóg wykracza poza wszystkie (kolektywnie) schematy pojęciowe, podczas gdy wystarcza uznanie, że wykracza poza każdy (dystrybutywnie) schemat pojęciowy. Wreszcie w książce Sikory pojawia się ciekawy argument przeciwko teorii analogii św. Tomasza, wskazujący − za Donaldem Davidsonem − że nie można przypisywać wartości logicznej zdaniom, które pozostają niezrozumiałe (s. 86, 116). Według św. Tomasza w wypadku zdań o Bogu znamy res significandi, czyli oznaczane własności, ale nie znamy modi significandi, czyli sposobu, w jaki przysługują one Bogu. Zdaniem Sikory ten moment niewiedzy wystarcza do odrzucenia teorii analogii. Sądzę, że każda współczesna wersja teorii św. Tomasza musi zmierzyć się z tą trudnością. Przejdę teraz do trzeciej, najbardziej kontrowersyjnej części książki. W ostatnim rozdziale Sikora próbuje pokazać, jak można pogodzić postawę apofatyczną z uznaniem Jezusa Chrystusa jako pełni objawienia. Problem 338 Kompressje polega na tym, że historyczny Jezus był w oczywisty sposób bytem uwarunkowanym i uznanie, że mógł on stanowić pełnię objawienia jest czymś „absurdalnym” (s. 253). Sikora proponuje, by za pełnię objawienia uznać nie żyjącego, lecz umierającego Jezusa (s. 197). „Jezus jest pełnią objawienia − powiada − ale pełnia ta jest związana ze znikaniem empirycznej, uchwytnej egzystencji, przemianą charakteru jego obecności” (s. 204). Jak to rozumieć? Treścią objawienia Jezusa nie były jego nauki, lecz on sam. Każdy dobry symbol nie powinien zatrzymywać na sobie, lecz prowadzić do tego, na co wskazuje. Jezus był właśnie symbolem Boga, który „całkowicie i ostatecznie neguje samego siebie, nie zatrzymuje na samym sobie, lecz wskazuje na to, co nieuwarunkowane” (s. 245). Śmierć Jezusa należy więc rozumieć jako zanegowanie przez symbol samego siebie. Znikający symbol najpełniej jednak oddaje transcendentny charakter Absolutu, wobec tego Jezus faktycznie stał się pełnią objawienia, ale dopiero wtedy gdy umarł. Jak pisze Sikora, „można powiedzieć, że Jezus «ziemski» jest najbardziej adekwatnym symbolem Nieuwarunkowanego, lecz jest nim właśnie dlatego, że całkowicie «neguje siebie w swej konkretności»” (s. 243). Śmierć Jezusa miała więc charakter apofatyczny − symbol sam siebie zanegował, w doskonały sposób wskazując tym samym na to, co nieuwarunkowane. Trudno odmówić temu rozwiązaniu pewnej elegancji, trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że prowadzi ono do hermeneutycznej katastrofy. Na gruncie takiej interpretacji postaci Jezusa nie można bowiem mówić ani o jego boskości, ani o jego zmartwychwstaniu, a więc dwóch konstytutywnych dla dyskursu chrześcijańskiego przekonaniach. „Do Jezusa − powiada Sikora − można zastosować kategorię proroka − człowieka, który przeżywał swoją egzystencją jako drogę ku Bogu i w szczególnie udany sposób wyraził to przeżycie” (s. 246). Celem Jezusa miało być wskazywanie na Boga, a nie zatrzymywanie na sobie. Sikora zwraca uwagę na scenę Ewangelii św. Jana, w której Magdalena rzuca się do stóp zmartwychwstałego Jezusa, który mówi jej, by go nie zatrzymywała (J 20: 16−18). Według Sikory Jezus chciał jej dać do zrozumienia, by nie szukała w nim pełni objawienia, lecz rezygnowała z niego i z siebie w ruchu transcendencji ku nieuwarunkowanemu (s. 211). Uznanie, że Jezus był Bogiem, jest więc − choć autor nie pisze tego wprost − idolatrią. Nie mniejszym błędem jest dosłowne traktowanie opisów ukazywania się Jezusa po jego zmartwychwstaniu (s. 209, 213). Gdyby Chrystus zmartwychwstał, daremne byłoby nauczanie apofatyczne i próżna nasza wiara − okazałoby się, że ostatnim słowem nie jest negacja, lecz afirmacja. Co w takim razie stało się z Jezusem? Sikora przyjmuje, że śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Jezusa były w istocie jednym i tym samym wydarzeniem (s. 199). Sikora nie pisze jednak po prostu o śmierci Jezusa, lecz o tym, że jego obecność zmieniła charakter. Jezus przed śmiercią był zewnętrznym bytem, a po śmierci stał się obecny w uczniach. „Odtąd swojego życia już nie ma – teraz jego życiem jest nasze życie” (s. 206). Nie umiem inaczej zrozumieć tych słów Kompressje 339 niż jako stwierdzenia że Jezus umarł tak samo jak każdy inny człowiek, żyje natomiast − podobnie jak wielu ludzi − w sercach i pamięci swoich bliskich. Grób nie był więc pusty, choć pewnie przeżycie tej nowej obecności Jezusa w uczniach było tak silne, że nie miało to dla nich większego znaczenia. Sądzę, że nie trzeba więcej, by dostrzec, że interpretacja Piotra Sikory prowadzi do radykalnej zmiany treści chrześcijaństwa. Na jej gruncie Ewangelie trzeba by pisać na nowo. Jezus powinien na przykład odganiać od siebie utrudzonych i obciążonych (Mt 11: 28), mówić, że nie jest ani prawdą, ani drogą, ani życiem (J 14: 6–9) i przestrzegać, że kto w niego wierzy, nie będzie miał życia Ocena tej pracy z teologicznego punktu widzenia musi być jeszcze surowsza wiecznego (J 11: 25). Jezus bowiem, podobnie jak wszystkie inne symbole, jest drabiną, którą w pewnym momencie trzeba odrzucić. „Symbol krzyża − pisze Sikora − wskazuje na prowizoryczny charakter wszelkich uwarunkowanych symboli, na to, że choć w procesie realizacji ludzkiego ostatecznego dążenia człowiek religijny nie może obyć się bez symboli, to musi wszystkie je porzucić” (s. 254). Okazuje się więc, że chrześcijaństwo w ogóle nie jest religią skupioną wokół Chrystusa, to znaczy nie jest religią personalistyczną i historyczną. „W świetle moich analiz − pisze Sikora − sensowna okazuje się hipoteza, że chrześcijaństwo […] jest bardziej podobne do religii wywodzących się z subkontynentu indyjskiego niż do religii takich jak judaizm i islam” (s. 255). We wstępie do swojej książki Piotr Sikora twierdził, że jego celem jest analiza rzeczywistego dyskursu religijnego, a nie konstruowanie własnego modelu (s. 8–9). Pod koniec książki okazuje się jednak, że rezultaty analizy dyskursu są dramatycznie różne od tego, co mówią i robią chrześcijanie. Zamiast analizować realną religię, Sikora skonstruował nową. Z czysto metodologicznego i filozoficznego − a nie tylko wyznaniowego − punktu widzenia jego teoria ponosi więc klęskę. Co poszło nie tak? Wydaje mi się, że fundamentalnym błędem Piotra Sikory było uznanie pierwszeństwa teologii apofatycznej nad resztą dyskursu religijnego. Po pierwsze, wcale nie jest tak, jak sugeruje Sikora, że lęk przed idolatrią jest jakimś pierwotnym instynktem religijnym. Rzeczywiste religie − jak świadczą na przykład dane antropologii kulturowej − z istoty zakładają zarówno oddzielenie tego, co święte, jak i pośrednictwo (Leach 1989: 84), lęk przed idolatrią łączy się więc z lękiem przed ikonoklazmem. Po drugie, sądzę, że Sikora niewłaściwie rozumie samą chrześcijańską teologię apofatyczną, która nie jest wcale tak negatywna, jak sugeruje. W jego książce brakuje analizy negacji występującej w dyskursie apofatycznym. Wydaje mi się, że analiza taka prowadzi do wniosku, iż logika teologii apofatycznej jest logiką przekraczania, heglowskiego Aufhebung, a nie negacji z klasycznego rachunku zdań (Rojek 2010b: 208−211). Po trzecie, nawet jeśli teologia apofatyczna jest tak negatywna, jak sądzi Sikora, nie można jej interpretować bez związku z szerszym kontek- 340 Kompressje stem innych części dyskursu i praktyki religijnej. Punktem wyjścia autora są tylko wybrane pisma niektórych myślicieli chrześcijańskich, a wyprowadza z nich wnioski dotyczące całego dyskursu chrześcijańskiego. Co więcej, przyjmowana przez niego teza Putnama o podziale pracy językowej (s. 12) powinna skłonić go do uznania uprzywilejowanej roli ekspertów, to znaczy urzędu nauczycielskiego Kościoła. Sądzę zresztą, że analiz Sikory nie zaakceptowaliby nie tylko zwykli wierni i inkwizytorzy, lecz także sami teologowie apofatyczni. Ci sami autorzy, którzy pisali o niezgłębionej transcendencji Boga, posłusznie przyjmowali ustalone przez Kościół prawdy wiary, a po skończeniu pracy sprawowali pobożnie liturgię. Przyjęcie szerszego kontekstu dyskursu i praktyki religijnej doprowadziłoby do konieczności przeformułowania problemu badawczego. Piotr Sikora pyta: „czy istnieje taka koncepcja objawienia, która pozwoliłaby człowiekowi religijnemu jednocześnie zachować postawę apofatyczną i uznać Jezusa Chrystusa za pełnię objawienia” (s. 19). Moim zdaniem pytanie powinno brzmieć odwrotnie: „czy istnieje taka koncepcja teologii apofatycznej, która pozwoliłaby człowiekowi religijnemu jednocześnie zachować postawę apofatyczną i uznać Jezusa Chrystusa za pełnię objawienia”. Sądzę, że odpowiedź na to pytanie byłaby o wiele ciekawsza niż powtarzanie kolejny raz gestu odmitologizowania chrześcijaństwa. Piotr Sikora deklaruje w podtytule książki, że jest ona „analizą filozoficzną”. Wbrew temu sądzę, że najważniejsza trzecia część ma charakter ściśle teologiczny. Jest ona filozoficzna tylko w tym sensie, że nie przyjmuje autorytetu instytucji religijnych (s. 17). Przedstawiłem już powody, dla których sądzę, że nie można uznać, iż praca Sikory jest właściwą filozoficzną rekonstrukcją chrześcijańskiego dyskursu religijnego. Wydaje mi się, że ocena tej pracy z teologicznego punktu widzenia musi być jeszcze surowsza. „Człowiek religijny − pisze Sikora − nigdy nie posiada ostatecznego kryterium, a jeśli myśli, że takie kryterium posiada, to rzeczywiście minął się radykalnie z celem swojego życia” (s. 251). Obawiam się, że jeśli chrześcijański teolog nie posiada ostatecznego kryterium, jakim jest Jezus Chrystus i jego Kościół, to zaiste mija się radykalnie ze swoim powołaniem. Paweł Rojek Kompressje 341