„BAGIYNEK” Na podstawie opowieści Elżbiety Grymel napisała

Transkrypt

„BAGIYNEK” Na podstawie opowieści Elżbiety Grymel napisała
„BAGIYNEK”
Na podstawie opowieści Elżbiety Grymel napisała Elżbieta Krakowiak.
Treść legendy o wątki znane mieszkańcom Baranowic wzbogacili uczniowie: Joanna Dziadek
i Mateusz Bortnik.
Pewien baranowicki gospodarz często pracował wołami na swojej ziemi od świtu do
późnej nocy, jeszcze długo po zachodzie słońca. Nigdy nie pozwolił odpocząć sobie i swoim
zwierzętom. Ludzie przestrzegali go, że to może się źle skończyć. Wszak kiedy słońce zachodzi,
to od wieków znak, że nadeszła pora odpoczynku. Ale chłop sobie z tych gadek nic nie robił.
Pewnego dnia znowu pracował do późna. Zwierzęta trzeba było napoić, a nie chciało się
gospodarzowi napełniać wodą koryta przy studni, więc postanowił, że woły napiją się
z Bagiynka, bagnistego stawu, który znajdował się w lesie Baraniok. Kiedy gospodarz dotarł nad
staw, woły mimo iż nie piły cały dzień, nie chciały podejść do stawu, żałośnie buczały
i wyglądały na przestraszone. Rozgniewany chłop machnął ostro batem i postanowił wracać do
domu na skróty, przez groblę, która biegła w pobliżu stawu. Był zły, bo do wsi było daleko,
a jeszcze czekało go wyciąganie wiader wody z głębokiej studni dla upartych wołów. Zmęczone
oraniem ręce i nogi odmawiały mu już posłuszeństwa. Ściemniło się. Gospodarz długo rozglądał
się, bo nie mógł dostrzec grobli. Zobaczył ją dopiero wtedy, kiedy na niebie pojawił się księżyc.
Grobla jasno odbijała się na tle gęstego lasu. Chłop uznał, że wybrał najbezpieczniejszą drogę,
bo wzniesienie nad stawem, w odróżnieniu od podmokłej, bagnistej dróżki wiodącej przez las,
było suche i wyglądało, jakby ktoś przed chwilą posypał je piaskiem. Ujechał zaledwie kilka
metrów, kiedy wóz, na którym siedział, nagle zarył się po osie w błocie. Zdziwiony zeskoczył na
ziemię, ale nie poczuł gruntu pod nogami. Wtedy jego zaprzęg się przechylił i zaczął wraz
z wołami pogrążać się w bagnie. Chłop, czepiając się gałęzi drzew i krzaków, rozpaczliwie
walczył z ogromną siłą wciągającą go w głąb ziemi. Gdy wydostał się wreszcie na suchy grunt,
poczuł się pewniej. Przysiadł na kępie trawy i wtedy usłyszał przeraźliwy chichot, a na grobli
w blasku jasnej poświaty księżyca pojawił się drugi zaprzęg. Wóz, którym powoziła ciemna
kobieca postać, ciągnęło aż sześć dorodnych wołów.
Mężczyźnie przeszło mrowie po grzbiecie, bo przypomniał sobie opowieści swojej babki,
która wspominała, że w tutejszych bagnach utonął wóz z trumną złej pani na Pawłowicach, tej
samej, o której okoliczni mieszkańcy mówili, że wypijała ludzką krew, a gdy umarła i chciano
ją jak wszystkich pochować, ziemia kilka razy wyrzuciła jej trumnę. Zrozpaczeni żałobnicy
postanowili włożyć dziedziczkę na wóz zaprzężony w woły. Budzący grozę zaprzęg przez kilka
dni pojawiał się w okolicy Pawłowic, Warszowic i Baranowic aż w końcu zniknął. Miejscowi
twierdzili, że woły i wóz z trumną zatonęły w bagnie w baranowickim lesie obok Bagiynka.
Gospodarza obudziły pierwsze promienie słońca. Nie pamiętał, jak znalazł się na skraju
lasu. Był brudny, podrapany i zziębnięty. Rozejrzał się wokół siebie i rozpoznał, że jest
w trafił w pobliże Kaczoka. Postanowił wrócić, żeby zobaczyć, co się stało z jego zwierzętami.
Powoli powlókł się w stronę Bagiynka. Gdy stanął na suchuteńkiej grobli, między krzakami
dostrzegł już tylko rogi jego wołów i bat zatknięty na wozie. Nie było czego ratować.
Z czasem gospodarz dorobił się nowych wołów, zrobił nowy wóz i nadal orał swój
kawałek ziemi, ale już nigdy nie pracował po zachodzie słońca, a jego woły, gdy na niebie
pojawiał się księżyc, drzemały syte i napojone w oborze.