Powołanie do służby Bożej

Transkrypt

Powołanie do służby Bożej
Powołanie do służby Bożej
Od wielu już lat pragnęłam żyć zgodnie z moim powołaniem. Moja podróż we właściwym
kierunku rozpoczęła się dokładnie dwanaście lat temu, kiedy to, poprosiłam mojego
kierownika duchowego o pomoc w rozeznaniu powołania. Po krótkiej i gorącej modlitwie
usłyszałam następujące słowa: „Małżeństwo- nie; zakon- nie; życie samotne- nie. Ty
potrzebujesz wspólnoty. Są jeszcze instytuty świeckie”. Potem zapytał o interesujący mnie
charyzmat. Oczywiście wymieniłam karmelitański, gdyż tylko ten mnie fascynował. Następnie
nawiązałam kontakt ze Świeckim Instytutem Karmelitańskim „Elianum” i podjęłam tam
formację, wchodząc w struktury instytutowe: rekolekcje w ciszy, dni skupienia, grupa
dzielenia, systematyczny kontakt ze wspólnotą…
Od strony zewnętrznej nic się nie zmieniło. Pozostałam w stałym miejscu zamieszkania,
wykonywałam pracę zawodową, utrzymywałam kontakt z rodziną i znajomymi, którzy
widząc, że nieubłagalnie przybywa mi lat, przestali w końcu pytać: „Kiedy wyjdziesz za mąż?”.
Zatem, co się zmieniło? Zmieniłam się ja. Z roku na rok wzrastała we mnie pewność
wybrania przez Boga. Wzrastało zrozumienie i dowartościowanie daru powołania. Nadszedł
czas składania pierwszych, a potem kolejnych ślubów zobowiązujących do życia radami
ewangelicznymi. Towarzyszyła mi radość i poczucie spełnienia.
W tym roku złożyłam śluby wieczyste, przez co złączyłam się z Chrystusem, Jego Kościołem i
wspólnotą instytutową na zawsze.
W dniu profesji wieczystej bardzo wzruszyły mnie słowa, mówiące o tym, że w niebie,
najbardziej będę dziękować Bogu za dar mojego powołania. Pomyślałam, że to prawda.
Uderzyła mnie także wyjątkowość i tajemniczość tego dnia. Już od rana na niebie świeciło
jasne, srebrzyste słońce. Gdy odczytywałam formułę ślubów, cała kaplica skąpana była w
lśniących strugach światła, wpadającego przez wszystkie okna. I cisza, głęboka cisza dokoła.
Po zakończeniu uroczystości wyszłam do ogrodu. Tak, to był piękny, typowo letni, słoneczny
dzień. Wysoko, wysoko w górze lazur nieba. Czułam się szczęśliwa i wolna.
I pomyśleć tylko, że przez cały tydzień, nieprzerwanie padał deszcz, nawiedzały nas liczne
burze i nawałnice. I tak dzień po dniu, aż do moich ślubów, po których znowu zaczął padać
deszcz i wiać silny wiatr. Jednym słowem wróciła wcześniejsza szaruga. Wydawało mi się, że
poprzez nagłe zmiany w aurze, Bóg chciał mi dać do zrozumienia, iż miłe są Mu moje śluby.
Nasunęło się pytanie: „ Skąd taka przychylność nieba?”. Zrozumiałam, że to nie ze względu
na to, czego dokonałam, ale ze względu na to, czego dopiero dokonam, żyjąc z Chrystusem w
świecie.
Magdalena