Żagle
Transkrypt
Żagle
Żagle luty 2011 morz e Baltic Open Regatta n W trakcie zmagań o jak najlepsze miejsce zdarzają się także chwile na romantyczne wzruszenia wyścig do trasy. Pogoda piękna, fale dalej duże, zimno jak cholera... To był dzień, gdy nic nie szło. Słaby start, źle dobrana genua, przestrzelenie na pierwszej boi, zły kurs na drugą boję i w efekcie docinka, kompletnie splątany spinaker na trzeciej boi. Zanim go rozplątaliśmy, bok się skończył, wymiana genuy na większą na żużlu (czyli kolejna strata) i zerwanie oplotu na rogu fałowym tej dużej genuy, gdy już ją postawiliśmy i mieliśmy iść na ostro po boi. A to oczywiście oznacza następną zmianę, czyli znów strata. A jeszcze do tego refowanie i rozrefowanie... Halsujemy na małej genule i naprawiamy dużą. W każdym razie staramy się naprawić. W końcu coś się udaje – halsówka idzie nam znakomicie i sporo podganiamy. Niestety, pod koniec wyścigu wiatr zaczyna siadać... Wchodzimy na metę, ja kompletnie zdołowany, a z komisji... oklaski! Okazało się, że wywalczyliśmy piąte miejsce w tym etapie. Czyli – halsówka musiała być dobra. Może zresztą inni też mieli swój kryzys? Koniec regat W końcu nas zmogło i następnego dnia zaspaliśmy! Dobrze, że bez konsekwencji. Wychodzimy i tak pierwsi, po raz pierwszy na tyle wcześniej, że można do wyścigu wszystko przygotować. Start na spinakerze i w drogę. Wiatr słaby, powoli wyostrzał, przeciwnie niż w prognozie. I to było to – wiatr 6 – 8 w, coraz ostrzej, i poszliśmy... Ba, dogoniliśmy jeden jacht, a trzy inne były naprawdę blisko. No i cóż, przed przylądkiem wiatr siadł do 4 – 5 w i wyostrzył jeszcze bardziej. Przylądek minęliśmy na styk, z mizerną pręd84 kością, ale jeszcze było dobrze, inni płynęli dość blisko. Niestety, na 4 mile przed metą wiatr siadł i siadał coraz bardziej. Doszło do 2 – 4 w wiatru i prędkości w okolic jednego węzła albo i mniej. Potem prawie stanęliśmy. Kiedy? Kiedy „Liwa” weszła na metę... Trzy ostatnie mile w 2 godziny i do tego halsówka pod spinakerem, bo przywiało z rufy. Choć przywiało to za duże słowo... Około 11 godzin na wodzie, 37 mil i ostatnie miejsce, a mogło być bardzo wysokie. O 20 cumujemy w Ventspils. Co ciekawe, tym razem nikt się nie denerwował, ja też nie. Widocznie osiągnęliśmy jakiś wyższy stopień świadomości. Zwiedzanie miasta, ale skromne, bo i czasu mało i chęci czy raczej siły nie te. Piątek, 18 czerwca, to ostatni dzień regat. Ma być jeden wyścig, według tutejszych standardów niezbyt długi, bo zaledwie 25 mil, trzy kółka po trójkącie. Wychodzimy wcześnie. Pogoda jest, jak niektórzy mówią, szorstka. Wiatr południowo-zachodni, 16 w i fala, która jest niczego sobie. Tym razem organizatorzy długo ustawiają start, komisja marudzi i kombinuje. W końcu linia jest, można ruszać. A tymczasem się rozwiewa, powoli, ale systematycznie. Trasa jest tak ustawiona (po pławach nawigacyjnych), że jest halsówka, potem bardzo szybki żużel, potem prawie fordewind i znowu halsówka. Trudno tutaj coś kombinować. Wieje coraz mocniej, nie wszyscy stawiają spinakery. „Pallas” stawia, ale z przygodami. Spinaker wpada cały do wody, ale szybko udaje się nam go wyciągnąć. Wieje coraz mocniej, robimy błąd, nie zmieniając pod spinakerem genuy nr 2 na dużego foka. Bo akurat wtedy trochę przysiadło. Był to pierwszy i jedyny wyścig, w którym wiatr pod koniec był silniejszy niż na początku. Czego jakoś nie chciałem przyjąć do wiadomości. A szkoda... Komisja darowała zawodnikom dwa boki trzeciego okrążenia. Gdy wchodziliśmy na metę, wiało już 23 w w porywach. Koniec biegu, odpadanie, wymiana genuy 2 na foka i halsówka do portu. Zacumowaliśmy przed 16, po 6 godzinach na wodzie log pokazał 37 przepłyniętych mil. Z czego część to było czekanie na start i powrót do portu po regatach. Żegluga tego dnia była zdecydowanie mokra, ale bardzo szybka. Zwłaszcza ten fordewind pod spinakerem, na fali wskazówka logu doszła do 8,5 w, co się okazało rekordem tego dnia i tych regat. Piąte miejsce w tym wyścigu i pochwały, gdy akurat moim zdaniem był jednym ze słabszych w moim wykonaniu. Można było popłynąć lepiej i może nawet, po raz pierwszy i jedyny, zająć trzecie miejsce. No cóż, trudno. Jeszcze tu wrócimy Sobota to dzień pływania z oficjelami, w co tym razem nas wciągnięto. Deszcz, na holu za „Liwą” zwiedzamy Venstspils od strony wody. Oczywiście zimno, ale goście na naszym jachcie nie marudzą. Zakończenie regat miało miły akcent, gdy „Pallas” dostał nagrodę za dobre żeglowanie (butelkę whisky, którą potem w marynarza wygrał Olek) i przy okazji oklaski od pozostałych załóg. Rosjanie wyciągają z wody swoje bolidy i pakują je na przyczepy. Niektóre jachty zostają w Venstpils, inne płyną do siebie. Drugi etap regat zostaje odwołany, bo zostały tylko trzy jachty, w tym „Słoni”, który dogonił nas i flotę właśnie w Venstpils. Koniec regat i żal. Było niełatwo, ale wszystkim się podobało. Poza samymi regatami – Litwa i Łotwa są przepiękne. Przynajmniej dla mnie... Łącznie przepłynęliśmy 630 mil w 13 dni. Warunki dały nam w kość, choć sztormów nie było. Jedyną drobną awarią było pękniecie oplotu na rogu fałowym największej genuy, co dało się łatwo naprawić. Piąte miejsce na osiem jachtów w grupie. Wszystkie jachty znacznie większe i znacznie szybsze. Czy można było lepiej? Szacuję, że jedno miejsce zabrały nam warunki pogodowe, czyli słabszy wiatr pod koniec trzech wyścigów. Kolejne miejsce zabrały nam nasze, głównie moje, błędy. A jeszcze wyżej? Tego nie wiem i już się nie dowiem. Za to wiem na pewno, że się podobało. Jeżeli impreza będzie w przyszłym roku, to jest bardzo duża szansa, że się na niej pojawimy. Żagle | www.zagle.com.pl