Czy nauka zastąpi religię?

Transkrypt

Czy nauka zastąpi religię?
1
Czy nauka
zastąpi religię?
2
3
Czy nauka
zastąpi religię?
pod redakcją
Bartosza Brożka
i Janusza Mączki
KRAKÓW 2011
4
ISBN 978-83-62259-14-4
© Copyright by Copernicus Center Foundation
Kraków 2011
Opracowanie wydawnicze:
Bernadeta Lekacz
Barbara Pawlikowska
Agata Mościcka
Wydawca:
Konsorcjum Akademickie
Wydawnictwo WSE w Krakowie, WSIiZ w Rzeszowie i WSZiA w Zamościu
ul. mjr H. Sucharskiego 2; 35-225 Rzeszów
tel. (017) 86 61 144
e-mail: [email protected]
5
Spis treści
Wstęp.................................................................................................7
Rzeczy najważniejsze....................................................................... 11
Część I. Pytanie............................................................................... 15
Stanisław Krajewski
Czy nauka zastąpi religię?
(uwagi z okazji sympozjum ku czci ks. prof. Michała Hellera)............17
Maria Piesko
Czy nauka zastąpi religię?.................................................................................35
Leszek M. Sokołowski
O pewnych podobieństwach filozofii fizyki i religii.....................................45
Jerzy Lukierski
Nauka, religia, postęp.......................................................................................63
Część II. Bóg i uczeni......................................................................73
Roman Duda
Bóg myśli matematycznie.................................................................................75
Wojciech P. Grygiel
Przekroczyć nieoznaczoność: relacje n a u k a – r e l i g i a
w myśli Wernera Heisenberga...................................................................85
6
Spis treści
Andrzej Koleżyński
Nauka i humanizm: wpływ naukowego obrazu świata na rozwój
duchowy człowieka w myśli Erwina Schrödingera..............................105
Tadeusz Pabjan
Teologia naturalna Sir Edmunda Tylora Whittakera..................................135
Robert Janusz
Wilhelma Ostwalda poglądy na naukę i religię...........................................163
Część III. Święte Oficjum i perspektywy biologii......................... 177
Michał Heller
Ewolucjonizm i Święte Oficjum na przełomie XIX i XX w....................179
Magdalena Fikus
Genetyka: czy gra w Pana Boga?..................................................................195
Wojciech Załuski
Granice naturalizacji etyki.......................................................................... 205
Bartosz Brożek
Ontologia reguł z perspektywy nauk biologicznych................................. 217
7
Wstęp
Zagadnienie relacji nauki a wiary jest żywo dyskutowane także w środowiskach naukowych. Dyskusje przybierają zróżnicowany charakter. Od
skrajnych, często emocjonalnie zabarwionych stanowisk aż do polemik,
które cechują się wyważonym i merytorycznym podejściem. Również naukowe środowiska polskie są widownią tego typu dyskusji i polemik. Ważnym akcentem wpisującym się w pejzaż dyskusji prowadzonych na terenie
Polski było spotkanie przedstawicieli różnych środowisk naukowych (fizyków, matematyków, filozofów oraz teologów), które odbyło się w Krakowie 3-4 października 2008 r. na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczestnicy
spotkania przedstawiali swoje przemyślenia dotyczące odpowiedzi na pytanie, czy nauka zastąpi religię. Organizatorami sympozjum były Wydział
Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Wydział Filozoficzny Papieskiej Akademii Teologicznej (obecnie
Uniwersytet Papieski Jana Pawła II) w Krakowie. Warto zauważyć, że spotkanie zorganizowały wydziały, które charakteryzują zupełnie odmienne
perspektywy badawcze i różne założenia metodologiczne.
Motywem zorganizowania krakowskiego spotkania było przyznanie
w 2008 r. Nagrody Templetona ks. prof. Michałowi Hellerowi, jednemu
z najwybitniejszych przedstawicieli stawiania mostów pomiędzy nauką
i religią. Specyficzna inżynieria konstrukcji tych mostów wymaga ogromnej kompetencji, a przede wszystkim doświadczenia. Naukowa działalność
ks. prof. Michała Hellera, która spełnia te warunki, stanowiła inspirację dla
wielu uczestników krakowskiego spotkania.
Mosty pomiędzy różnymi poglądami są po to budowane, aby umożliwiały kontakty czy wręcz porozumienie pomiędzy perspektywami, które
widać z obydwu brzegów. Nigdy nie można mieć gwarancji, że w wymianie
8
Wstęp
zdań uniknie się nieporozumień uniemożliwiających dialog, wydaje się jednak, że krakowskie spotkanie uniknęło tego problemu. Co prawda w jego
ramach zaprezentowano różne sposoby rozumienia związku nauki i wiary,
jednak nawet bardzo odmienne spojrzenia odznaczały się poszanowaniem
przeciwnych poglądów. Prowadzone dyskusje ujawniły, że niedostrzeganie
i nierozumienie problemów generowanych czy to przez naukę, czy przez
teologię prowadzi do uproszczonych rozwiązań. Ważną rolę pośrednika
– wyjątkowo tylko arbitra – w konfrontacji stanowisk spełnia refleksja filozoficzna. Pozwala ona nie tylko dostrzec metodologiczne niuanse, ale
także wyostrza krytycyzm i samokrytycyzm dyskutantów.
Temat krakowskiego spotkania (czy nauka zastąpi religię?) wyraźnie nawiązywał do oświecenia, kiedy to utrzymywano, że poglądy religijne można
wyjaśnić metodami naukowymi, a kult religijny zastąpić kultem bogini rozumu składanym na ołtarzach postępu naukowego. Zbyt jednostronne interpretacje współczesnych sukcesów nauki wydają się nie mniej ostro stawiać
pytanie, czy nauka przejmie funkcje, które spełnia religia. Jako reakcję na
takie stawianie sprawy można zaobserwować niebezpieczne zjawisko religijnego izolacjonizmu. Myśliciele religijni, zamknięci w kręgu swoich własnych
argumentacji, często rezygnują z podjęcia wyzwań płynących ze strony nauki. Przezwyciężenie skrajnych stanowisk nie jest niemożliwe – wymaga
otwartości i rozumienia poglądów przeciwnych.
Tytułowe pytanie krakowskiego sympozjum można rozumieć inaczej,
a mianowicie jako pytanie retoryczne. Wtedy odpowiedź na nie jest oczywiście negatywna, a przy okazji wylicza się racje, dlaczego religia jest nie do
zastąpienia przez naukę. W takim podejściu niemal narzuca się konieczność postawienia kolejnego pytania: jak religia wspomaga naukę? To nowe
pytanie staje się szczególnie zasadne w obliczu wzrastających tendencji
do różnego rodzaju religijnych fundamentalizmów, które w nauce widzą
głównego wroga religii. Ale jeżeli ktoś w ten sposób podchodzi do zagadnienia, warto, żeby wsłuchał się w argumenty przeciwnika, pozwoli mu to
bowiem uniknąć taniej apologetyki.
Tytułowe pytanie krakowskiego sympozjum sugeruje pewną rozłączność nauki i religii. Przy całej metodologicznej odrębności tych dziedzin,
której nie można kwestionować, wyłania się jednak pewien wspólny mianownik, fundamentalna cecha będąca podstawą funkcjonowania każdego typu dociekania. Jest nią racjonalność. We wszystkich dziedzinach
wiedzy obowiązuje ta sama racjonalność, która podlega tym samym zasadom logiki i temu samemu otwarciu na krytyczną dyskusję. Chociaż to
9
Wstęp
ta sama racjonalność, jest ona wcielona w dwa różne konteksty pojęciowe. Trzeba z naciskiem podkreślić, że właśnie ta racjonalność umożliwia
autentyczny dialog pomiędzy nauką a religią. Budowanie mostów bez
spełnienia tego warunku grozi katastrofą.
*
Książka, którą przekazujemy do rąk Czytelników, jest owocem krakowskiego sympozjum. Owoce często dojrzewają już po zerwaniu, dlatego w spisie treści znalazły się artykuły, które – choć związane z tematyką
sympozjum – nie były na nim wygłoszone. Całość składa się z trzech części. W pierwszej – Pytanie – tytuł sympozjum jest dla autorów okazją do
podzielenia się własnymi przemyśleniami. W drugiej części – Bóg i uczeni
– po eseju o tym, że Bóg myśli matematycznie, następują cztery artykuły
przedstawiające sylwetki czterech wybitnych uczonych i ich poglądy na
naukę i religię. Część trzecią – Święte Oficjum i perspektywy biologii – otwiera
esej dokonujący przeglądu spraw wytoczonych przez Rzymskie Kongregacje zwolennikom teorii ewolucji na przełomie XIX i XX w., po którym
zamieszczono trzy artykuły zajmujące się aktualnymi zagadnieniami stawianymi przez rozwój współczesnej biologii. Przeszłość splata się z przeszłością w oczekiwaniu tego, co nastąpi.
Bartosz Brożek
Janusz Mączka
10
11
Rzeczy najważniejsze
Przemówienie wygłoszone przez ks. Michała Hellera 12 marca 2008 r.
w Nowym Jorku z okazji przyznania mu Nagrody Templetona
Moim filozoficznym bohaterem jest Gotfryd Wilhelm Leibniz. Jestem
z tego dumny (ale nie bardzo zachwycony), że dzielę z tym wielkim filozofem przynajmniej jedną cechę. Był on mistrzem w rozpraszaniu, żeby nie
powiedzieć trwonieniu, swojego geniuszu na zbyt wiele obszarów zainteresowania. Gdyby posiadał większą zdolność skupiania się na mniejszej liczbie
zagadnień, byłby nie tylko prekursorem, ale rzeczywistym twórcą szeregu
monumentalnych osiągnięć naukowych. Ale gdyby tak się stało, historia filozofii byłaby uboższa o jednego ze swoich największych myślicieli. Nie chcę
przez to powiedzieć, że w moim przypadku historia filozofii straciłaby cokolwiek. Chcę tylko podkreślić fakt, że interesuję się zbyt wieloma rzeczami.
Spośród moich licznych fascynacji dwie okazały się szczególnie uporczywe i odporne na upływanie czasu – nauka i religia. Inną moją wadą jest
to, że jestem zbyt ambitny. Zawsze chciałem robić tylko rzeczy najważniejsze. A czy może być coś ważniejszego od nauki i religii? Nauka daje
nam Wiedzę, a religia daje nam Sens. I Wiedza, i Sens są niezbędnymi
warunkami godnego życia. I jest paradoksem, że obie te wartości często
pozostają w konflikcie. Nierzadko spotykam się z pytaniem, jak potrafię
je godzić. Gdy takie pytanie bywa zadawane przez naukowca lub filozofa,
nieodmiennie dziwię się, jak wykształceni ludzie mogą nie dostrzegać, iż
nauka nie czyni nic innego, jak tylko eksploruje Dzieło Stworzenia. Ażeby
zrozumieć, co mam na myśli, powróćmy do Leibniza.
Na marginesie jednego ze swoich esejów zatytułowanego Dialogus Leibniz napisał: „Gdy Bóg liczy i zamyśla, świat się staje”. Każdy z nas ma pewne
12
Rzeczy najważniejsze
doświadczenie w operowaniu liczbami i każdy przynajmniej od czasu do czasu
doświadcza poczucia konieczności, jakie wiąże się z procesem liczenia. Możemy łatwo pobłądzić, gdy rozmyślamy nad codziennymi sprawami lub gdy
rozważamy za i przeciw przy podejmowaniu ważnych decyzji, ale gdy mamy
dodać lub pomnożyć przez siebie dwie nawet wielkie liczby, wszystko dzieje się niemal mechanicznie. To sprawa rutyny i jeżeli jesteśmy wystarczająco
uważni, nie ma wątpliwości co do poprawności końcowego wyniku. Jednakże
prawdziwe matematyczne myślenie zaczyna się z chwilą, gdy mamy do rozwiązania autentyczny problem, tzn. gdy musimy zidentyfikować matematyczną
strukturę odpowiadającą warunkom problemu, zrozumieć zasady jej funkcjonowania, uchwycić jej związki z innymi matematycznymi strukturami, wyprowadzić z niej przynajmniej ważniejsze logiczne konsekwencje. Tego rodzaju
manipulowanie strukturami jest zawsze zanurzone w rozlicznych rachunkach,
ponieważ liczenie stanowi naturalny język matematycznych struktur.
Mniej więcej taki właśnie obraz powinniśmy łączyć z Leibnizowską
metaforą liczącego Boga. To, co Bóg zamyśla, należy utożsamić z matematycznymi strukturami interpretowanymi jako struktury świata. Ponieważ
dla Boga zamierzyć znaczy zamiar urzeczywistnić, „gdy Bóg liczy i zamyśla”, świat zostaje stworzony.
Opanowaliśmy wiele rachunkowych technik. Potrafimy rozważać wiele
spraw. Czy jesteśmy w stanie naśladować Boga w jego stwórczej działalności?
W 1915 r. Albert Einstein napisał swoje słynne równania pola grawitacyjnego. Droga wiodąca do nich była trudna i pełna zakrętów – kombinacja myślowych analiz i morderczej pracy rachunkowej. Od samego
początku Einstein dostrzegał niewystarczalność teorii grawitacji Newtona. Nie pasowała ona do czasoprzestrzennej struktury szczególnej teorii względności, swoistej syntezy mechaniki klasycznej i elektrodynamiki
Maxwella. Einstein poszukiwał jakichś empirycznych wskazówek, które
zawęziłyby pole możliwości. Znalazł taką wskazówkę w pytaniu, dlaczego
masa bezwładna dokładnie równa się masie grawitacyjnej pomimo tego,
że w teorii Newtona są one zupełnie niezależnymi pojęciami? Einstein usiłował wcielić swoje idee w matematyczny model. Kilka prób zawiodło. Na
pewnym etapie zrozumiał, że nie może posunąć się dalej bez nauczenia się
rachunku tensorowego i geometrii Riemanna. Rozkład materii generuje
geometrię czasoprzestrzeni, a geometria czasoprzestrzeni określa ruchy
materii. Jak wyrazić tę piękną ideę w postaci matematycznych równań?
Gdy wreszcie po wielu tygodniach wyczerpującej pracy właściwe równania
pojawiły się przed jego zdziwionymi oczami, nowy świat został stworzony.
Rzeczy najważniejsze
13
Początkowo jedynie trzy niewielkie empiryczne efekty potwierdzały
nową teorię Einsteina, ale świat stworzony przez niego wkrótce stał się
niezależną rzeczywistością. Już w jednej ze swoich wczesnych prac Einstein zauważył, że jego równania mają rozwiązania przedstawiające rozszerzający się wszechświat. Einstein wykluczył je, modyfikując równania,
ale nim upłynęły dwie dekady, okazało się, że równania są mądrzejsze
od Einsteina: pomiary widm odległych galaktyk wykazały, że wszechświat
rzeczywiście się rozszerza. W późniejszym okresie (który trwa do dziś)
fizycy i matematycy znajdowali wiele nowych rozwiązań równań Einsteina
i interpretowali je jako fale grawitacyjne, struny kosmiczne, gwiazdy neutronowe, stacjonarne i rotujące czarne dziury, soczewkowanie grawitacyjne, ciemną materię i ciemną energię, późne stadia życia masywnych gwiazd
i różne aspekty kosmicznej ewolucji. W czasach Einsteina nikt nawet nie
podejrzewał istnienia tych zjawisk i procesów, ale prawie wszystkie one zostały zaobserwowane przez astronomów w rzeczywistym wszechświecie.
Być może teraz lepiej rozumiemy Leibnizowską ideę Boga stwarzającego wszechświat przez przemyśliwanie nad matematycznymi strukturami.
Winniśmy jedynie uwolnić powyżej naszkicowany obraz tworzenia fizycznych teorii od wszelkich ludzkich uwarunkowań i ograniczeń oraz wziąć
pod uwagę teologiczną prawdę, że dla Boga zamierzyć znaczy osiągnąć
zamiar, a osiągnąć zamiar – sprawić, aby zaistniał. Einstein nie był zbyt odległy od idei Leibniza, gdy mawiał, że jedynym celem nauki jest odcyfrowanie zamysłu Boga (Mind of God) zawartego w strukturze wszechświata.
Co w takim razie można powiedzieć o przypadkach i zdarzeniach losowych? Czy niszczą one matematyczna harmonię wszechświata, wprowadzając do niej elementy chaosu i nieuporządkowania? Czy przypadek jest
rywalem Bożego Zamysłu, rodzajem manicheistycznej zasady walczącej
przeciwko celowi stworzenia? Ale co to znaczy przypadek? Jest to zdarzenie mało prawdopodobne, które zdarza się pomimo tego, że jest mało
prawdopodobne. Jeżeli chcemy określić, czy jakieś zdarzenie jest mało czy
bardzo prawdopodobne, musimy odwołać się do rachunku prawdopodobieństwa, a rachunek prawdopodobieństwa jest matematyczną teorią tak
samo dobrą jak wszystkie inne matematyczne teorie. Przypadki i zdarzenia
losowe są elementami matematycznej struktury wszechświata dokładnie
tak samo jak wszystkie inne aspekty jego architektury.
Matematyczne struktury, które są częściami składowymi wielkiej kompozycji określającej funkcjonowanie wszechświata, nazywamy prawami fizyki. Jest to istotnie bardzo subtelna kompozycja. Jak w każdej mistrzowskiej
symfonii przypadek i konieczność są istotnie splecione ze sobą. Konieczności
14
Rzeczy najważniejsze
definiują wzorce możliwości i dynamiczne ścieżki stawania się, ale pozostawiają akurat tyle miejsca zdarzeniom przypadkowym, by to stawanie się było
bogate i indywidualne.
Zwolennicy ideologii tzw. inteligentnego projektu popełniają poważny
błąd teologiczny. Utrzymują oni, że teorie naukowe, które przypisują istotną
rolę przypadkom i zdarzeniom losowym w ewolucyjnych procesach, powinny być zastąpione lub uzupełnione przez teorie uznające ślad inteligentnego
projektu we wszechświecie. Poglądy takie są teologicznie błędne. Powtarzają
one stary błąd manichejczyków uznających istnienie dwóch przeciwstawnych
sobie sił – Boga i bezwładnej materii – w dzisiejszej wersji: Boga i przypadku.
W rzeczywistości nie ma tu żadnego przeciwieństwa. We wszechobejmującym
Zamyśle Boga to, co nazywamy przypadkami lub zdarzeniami losowymi, to
tylko elementy misternie wkomponowane w symfonię stworzenia.
Gdy kontemplujemy wszechświat, nasuwa się pytanie, czy wymaga on jakiejś przyczyny. Jest rzeczą oczywistą, że wyjaśnienia przyczynowe stanowią
istotną część metody naukowej. Różne procesy we wszechświecie można
przedstawić jako ciągi stanów w ten sposób, że stan poprzedni jest przyczyną stanu następnego. Jeżeli uważniej przyjrzymy się takim procesom, zauważymy, że zawsze kryje się za nimi jakieś prawo dynamiczne określające, jak
dany stan generuje stan następny. Ale prawa dynamiczne są wyrażane w postaci równań matematycznych i z chwilą, gdy pytamy o przyczynę wszechświata, w istocie pytamy o przyczynę matematycznych praw. Stawiając takie
pytanie, powracamy do Leibnizowskiej idei Boga liczącego i zamyślającego
wszechświat. Pytanie o ostateczną przyczynowość przekłada się na inne pytanie Leibniza: „Dlaczego istnieje coś raczej niż nic?” (z jego Zasady natury
i łaski). Stawiając to pytanie, nie pytamy o przyczynę taką jak inne przyczyny.
Pytamy o źródło wszystkich możliwych przyczyn.
Myśląc o nauce, która rozszyfrowuje Zamysł Boga, nie powinniśmy zapominać, że nauka jest zbiorowym produktem ludzkich mózgów, a ludzki
mózg jest najbardziej złożonym i wyrafinowanym produktem wszechświata.
To właśnie w ludzkim mózgu struktura wszechświata osiągnęła swój ogniskowy punkt – świadomość własnej świadomości. Nauka jest zbiorowym
wysiłkiem ludzkich umysłów odczytania Zamysłu Boga ze znaków zapytania, z jakich utkany jest wszechświat i my sami. Umieścić siebie w tym
podwójnym spleceniu to inaczej – doświadczyć, że się jest częścią Wielkiej
Tajemnicy. Innym imieniem tej Tajemnicy jest Pokorne Podejście (Humble
Approach) do rzeczywistości – hasło Fundacji Johna Templetona. Prawdziwa
pokora nie polega na udawaniu, że jest się słabym i nieudolnym; przeciwnie,
polega ona na odważnym uznaniu, że się jest istotną częścią tej Największej
Tajemnicy – splecenia ludzkich zamysłów z Zamysłem Boga.
15
Część I
Pytanie
Odpowiedź na pytanie, czy nauka zastąpi religię, rozważać można na
różnych płaszczyznach. Po pierwsze, można zarówno na naukę, jak i na
religię spojrzeć jak na teorie, czyli pewne zbiory zdań. Z tej analitycznej
perspektywy pytać można o potencjalną sprzeczność pomiędzy nauką a religią, a także o inne relacje logiczne (np. presupozycji) zachodzące pomiędzy
tezami naukowymi i religijnymi. Druga płaszczyzna to kontekst metodologiczny. Naukę i religię potraktować można jako dwie sfery działalności ludzkiej dysponujące własnymi celami i metodami. W tym ujęciu pytać można
o naukowe i religijne sposoby uzasadniania twierdzeń czy założenia metody
naukowej i metodologii teologii. Po trzecie, tak nauka, jak i religia są częścią
kultury, można zatem zastanawiać się, jakie funkcje pełnią one w kulturze
– czy funkcje te są różne, czy choćby w pewnym zakresie tożsame. Wreszcie, po czwarte, istnieje perspektywa indywidualnego człowieka, który konstruuje swój obraz świata, angażuje się w badania naukowe, a jest przy tym
często osobą wierzącą. Czy jego postawa jest niespójna? Na jakie potrzeby
odpowiedzią jest nauka, a na jakie religia?
Tak zarysowana panorama pytań i problemów, które stawia przed nami
zagadnienie relacji między nauką a religią, wskazuje, że mamy do czynienia
ze złożoną problematyką. Pytania „czy nauka zastąpi religię?” nie można
zbyć prostym „tak” lub „nie”.
16
17
Stanisław Krajewski
Uniwersytet Warszawski
Czy nauka zastąpi religię?
(uwagi z okazji sympozjum
ku czci ks. prof. Michała Hellera)
Najkrótsza odpowiedź na tytułowe pytanie jest łatwa: i tak, i nie. Trudniejsze jest wyjaśnienie sensu tego „tak” i tego „nie”. Najtrudniejsze –
w pewnym sensie – jest opowiedzenie o tym w taki sposób, żeby nie było to
powielanie rozważań zawartych w pracach ks. prof. Michała Hellera.
„Tak, ale”
Stosunkowo prostsze jest powiedzenie, dlaczego „tak”. Nauka zastąpiła religię we wszystkich tych wypowiedziach, które odnoszą się do
opisu świata materialnego jako właśnie świata materii, czyli, inaczej mówiąc, świata fizycznego. Choć więc początek Biblii wydaje się zawierać
kosmogonię, kosmologię oraz opis rozwoju przyrody na naszej planecie
i tak właśnie – jako opis obiektywny – był on traktowany przez większość historii, to obecnie opis tych spraw zostawiamy naukom przyrodniczym, a opowieść biblijną traktujemy jako mówienie o innych sprawach,
wskazanie innego wymiaru zjawisk. Ta zmiana podejścia – dość oczywista
w naszych czasach, w każdym razie sama przez się zrozumiała w kręgach
18
Stanisław Krajewski
uniwersyteckich – została zapoczątkowana przez oświecenie. Oczywiście
ów proces rozróżniania między sferą zainteresowań religii a sferą kompetencji nauki nie zaczął się nagle, bez żadnych precedensów. Oto przykład.
Jedną z najprostszych ilustracji pochodzących z odleglejszej historii jest
pojmowanie tęczy. Dla nas jest to typowy przykład zjawiska fizycznego, które zresztą obecnie dobrze rozumiemy. Jest tak, gdyż korzystamy z dorobku
nauki XVII-wiecznej, kiedy to powstawały obowiązujące do dzisiaj sposoby ujęcia tego zjawiska. Ale najprawdopodobniej już bardzo dawno ludzie
zdawali sobie sprawę, że tęcza ma coś wspólnego z deszczem i słońcem.
(Może też wystąpić, gdy słońce świeci na potężny wodospad, przy którym
rozpryskuje się woda. Jest tak np. w Gujanie; mam wrażenie, że w basenie Morza Śródziemnego, gdzie powstawały zaczątki naszych pojęć naukowych i religijnych, o taki widok nie jest łatwo.) Tymczasem w Biblii tęcza jest
znakiem. Jest znakiem przymierza zawartego z Noem, przymierza, które
odnosi się też do wszelkich stworzeń, a nawet „ziemi”. Powiedziane jest
„Łuk mój położyłem w obłokach…” (Rdz 9,12-15). Dosłowna interpretacja oznaczałaby, że przedtem tęczy nie było, a teraz pojawiła się w wyniku
specjalnego stwórczego aktu Boga. Zapewne w czasach, gdy tekst powstawał, ludzie traktowali tęczę jako twór szczególny, który pojawia się na niebie
nie w wyniku znanych zdarzeń przyrodniczych, ale jako cud, wtargnięcie
z zewnątrz rzadkiego i tajemniczego zjawiska. Zarazem, jak wspomniałem,
już w starożytności powstały przyrodnicze tłumaczenia tęczy. Potwierdza to
komentarz XIII-wiecznego rabina Nachmanidesa, który napisał, że należy
„przyjąć pogląd Greków, że tęcza jest odbiciem słońca w wilgotnej atmosferze”1. Werset z Tory należy więc rozumieć tak, że „łuk, który położyłem
w obłokach od dnia stworzenia, będzie od teraz znakiem przymierza między
Mną a wami…”. Nachmanides uznaje więc naukowe wyjaśnienie, a zatem
i wieczność tęczy, ale określa je jako „greckie”. Nauki przyrodnicze kojarzy
z myślą grecką, co oczywiście nie jest dziwne. Zarazem wskazuje, że my,
potomkowie Noego, jako spadkobiercy tradycji biblijnej mamy traktować
owo zjawisko fizyczne inaczej niż przyrodnicy. Jego fizyczność jest zupełnie
nieważna. Nawet jej kształt nie ma znaczenia, choć w swoim komentarzu
Nachmanides wspomina o próbach wyjaśniania związku między kształtem
tęczy a jej symbolizmem, czyli obietnicą, że nie będzie już potopu niszczą-
Podaję za: Pentateuch, red. J.H. Hertz, Soncino Press, London 1981, do Rdz 9,13, s. 33;
następny cytat też stamtąd.
1
Czy nauka zastąpi religię?
19
cego całą ludzkość. Mianowicie boski łuk jest skierowany w górę, jakby miał
strzelać w górę, a nie w dół, do ludzi. Zatem najcięższa kara ma nam być
oszczędzona. Jednakże trzeba tęczę widzieć jako znak w tym sensie, w jakim
kopiec kamieni może być znakiem, świadkiem (komentator przywołuje tu
Rdz 31,52), lub w takim, w jakim znakiem są cicit, filakterie. Mają mianowicie przypominać o przykazaniach. Fizyczna strona nie ma znaczenia – choć
znak musi mieć jakąś konkretną formę, sama myśl nie wystarczy – bo liczy
się tylko jego funkcja albo mówiąc językiem współczesnej filozofii, jego rola
jako symbolu, który zgodnie z określeniem Paula Ricoeura „daje do myślenia”. Tęcza przypomina o Bożym miłosierdziu, którego żywotnie potrzebujemy, oraz ma przypominać wszystkim o tym, iż to nam potrzeba miłosierdzia i umiarkowania w potępianiu.
W ten sposób zjawisko naturalne nabiera ponadczasowego i pozafizycznego sensu. Co więcej, jest to sens wykraczający poza sferę estetyczną,
choć tęcza naprawdę może być cudownie piękna. (Ja raz w życiu widziałem
taką potężną, intensywną, pełną tęczę wyrastającą z ziemi i dominującą na
niebie i nad całym pejzażem; było to na szosie pod Kownem; na Pustyni
Judzkiej wrażenie jest zapewne jeszcze większe). Tego moralnego i religijnego sensu nie mogą zmienić żadne postępy w fizyce atmosfery i optyce.
Ten przykład dostarcza zatem doskonałego modelu kontrowersji między religią a nau­ką, a zarazem przekonującego jej przezwyciężenia. Nie jest
wprawdzie jasne, czy wszystkie zjawiska przyrodnicze można potraktować
równie łatwo, ale wydaje się, że lekcja na temat tęczy powinna się stosować
do wszystkich kontrowersji, które powstały i mogą powstać między nauką
a religią. Tymczasem choć dzisiaj nie ma ludzi, którzy by kwestionowali
przyrodnicze wyjaśnienie tęczy, to istnieją fundamentaliści (chrześcijańscy,
żydowscy i inni), którzy kwestionują nauki przyrodnicze, np. kosmologię czy
ewolucję, odwołując się do dosłownego rozumienia wersetów. W świetle
naszego przykładu jest to tak, jakby utrzymywali, że tęcza nie jest zjawiskiem
fizycznym, a wyrazem bezpośredniej boskiej interwencji. Propagują tym samym naiwną koncepcję religii. I ośmieszają ją – przynajmniej w oczach ludzi, którzy całkowicie przyjmują nowoczesność, a w niej autonomię sfery
opisywanej przez nauki przyrodnicze. Wedle słów Emmanuela Levinasa
w Biblii nie istnieje kosmologia, a jedynie […] figury przemawiające
do religijnej duszy2.
2
E. Levinas, Trudna wolność, tłum. A. Kuryś, Atext, Gdynia 1991, s. 223.
20
Stanisław Krajewski
Możemy więc powiedzieć, że gdy na pytanie, czy nauka zastąpi religię, odpowiadamy: w pewnym zakresie – „tak”, ta odpowiedź naprawdę
brzmi: „tak, ale”, bo opis zjawisk pozostawiamy naukom, ale ich wartość
i znaczenie dla nas to rzeczy, o których nauka nie ma nic do powiedzenia.
Wedle często przytaczanego rozróżnienia: nauka bada „co?” i „jak?”, ale
by wiedzieć „po co?” i „jaki to ma sens?”, niezbędne są inne perspektywy,
a zwłaszcza właśnie religia.
Mity
Czy sprzeczności dotyczące zjawisk przyrodniczych to jedyny typ zatargu między nauką a religią, w każdym razie religią pojmowaną tradycyjnie? Nie. Trudności, może nawet poważniejsze, pojawiają się w związku
z wydarzeniami opisanymi w Biblii. Historia jest również terenem konfliktu. W pewnych sytuacjach rozwiązanie może być podobne do tego, które
zastosowaliśmy w przypadku tęczy.
Sama opowieść o tęczy jako znaku przymierza przynależy do opowieści o Noem i ma charakter historyczny. Traktowana jako zwykła historia
podległa zasadom stosowanym przez historyków i nie bardzo może się
obronić. Naiwności w rodzaju obecności w arce pary zwierząt wszelkiego
gatunku tworzą ładną bajkę, ale przecież nie oferują wiarygodnej historii,
którą mogliby uznać ludzie współcześni. Potwierdzenie jej choćby w najogólniejszych zarysach, czyli nawet bez szczegółów o arce, zwierzętach,
długości trwania potopu, to chyba zadanie beznadziejne, choć również
konkluzywne obalenie tej wizji nie wydaje się możliwe. Jedni badacze
historii i prehistorii będą wskazywać na to, że nie ma śladów po jakimś
wszechogarniającym potopie, który zniósł całą ludzką cywilizację, a inni
będą wskazywać na lokalne, lecz kolosalne powodzie, np. w rejonie Morza
Czarnego. Jednak nie chodzi o dawne wydarzenia w sferze przyrody. Zamiast pytać o prawdziwość historyczną opowieści biblijnej, spytajmy o to,
jakie jest jej przesłanie. Otóż jednym z głównych wniosków z tej wizji
jest to, że wszyscy ludzie na świecie pochodzą od Noego, są więc rodzinnie spokrewnieni, a zatem niezależnie od różnic i konfliktów braterstwo
jest stanem naturalnym. Podobny jest też wniosek z opowieści o Adamie
i Ewie, prarodzicach nas wszystkich. Oczywiście, te opowieści, zwłaszcza ta o raju, zawierają wiele innych motywów, które można rozumieć
w sposób licujący z godnością człowieka współczesnego, akceptującego
Czy nauka zastąpi religię?
21
zarówno fizykę, jak i historię, antropologię, archeologię itp. uprawiane
na naszych uniwersytetach. Przez akceptację nie rozumiem absolutyzacji
wszelkich założeń czynionych przez nauki, bo większość z tych założeń
ma charakter hipotez, co prawda niekoniecznie arbitralnych, ale jednak
zawierających znaczny zakres dowolności. Nie muszą one zabijać przesłania biblijnego bardziej, niż optyka podważa asocjacje związane z tęczą.
Z punktu widzenia nowoczesnych nauk społecznych, przyjmując opowieści biblijne, mielibyśmy do czynienia nie tyle z historią, co raczej z quasi-historią czy mitem. Mitem – nie w sensie fałszu lub złudzenia, ale w sensie opowieści przekazującej prawdy inne niż te, które odkrywają historycy.
Mit w szlachetnym rozumieniu tego słowa miałby więc miejsce obywatelstwa nawet w naszych czasach. I to nie tylko w odniesieniu do dzieci, ale
też profesorów. Nie zgadzają się z tym, nastając na odrzucenie mitów w każdej postaci, nie tylko konsekwentni ateiści, ale również niektórzy zwolennicy
religii, którzy chcą nowoczesnego jej rozumienia. Nowoczesnego, czyli takiego jej ujęcia, by nie była ona sprzeczna z rozróżnieniami wprowadzonymi
przez naukę. Chodzi tu, po pierwsze, o naukę nowożytną, która rozwinęła
się burzliwie, począwszy od Kartezjusza, Galileusza, Newtona, po drugie,
o filozofię, np. Kanta, który w pełni uznał ważność nauk przyrodniczych,
a po trzecie, o trzeźwe badania historyków i socjologów zaczęte w XIX w.
Wszyscy jesteśmy dziedzicami tych myślicieli i dlatego odwołujący się do
nich krytycy mitologii, choć nie muszą być integralnymi przeciwnikami religii, uderzają bardzo mocno. Według nich mity nawet w najszlachetniejszym
znaczeniu to coś takiego jak historie o św. Mikołaju, dlatego utrzymywanie
jakichkolwiek starych mitów jest niesłuszne, a ich rewaloryzacja jest samooszustwem3. Mówią tak: mity może były potrzebne w epoce przednowoczesnej, ale my, ludzie nowocześni, ich nie potrzebujemy. Nie potrzebujemy
św. Mikołaja, chyba że dla zabawiania małych dzieci, nie potrzebujemy Noego, Adama, rozstąpienia wód Morza Czerwonego, niepokalanego poczęcia,
a także mitów indyjskich czy chińskich. One są fałszywe lub niesprawdzalne,
3
Por. słowa Kena Wilbera, który jest daleki od materializmu. Chce on integrować sferę
racjonalną i duchową: teza, że mity przekazują prawdę wyższą niż rozum, to „podwójny
fałsz: po pierwsze, ponieważ to podejście używa rozumu do wyjaśnienia jakiejś głębokiej
prawdy, z powodu której mitologia podobno jest wyższa, a po drugie, ponieważ następnie
doszukuje się tej prawdy w mitologii w sposób, którego zwolennicy mitu zupełnie nie akceptują”. (K. Wilber, Małżeństwo rozumu z duszą. Integracja nauki i religii, tłum. H. Smagacz,
Santorski i S-ka, Warszawa 2008, s. 170-171.)
22
Stanisław Krajewski
niezgodne z wiedzą naukową, więc nie mogą się utrzymać. Czy zamiast
twierdzić, iż z opowieści o Noem i praczłowieku Adamie wynika fundamentalne braterstwo wszystkich ludzi, nie lepiej jest po prostu powiedzieć,
że wszyscy ludzie są braćmi (i oczywiście siostrami), że jesteśmy równi, że
pochodzimy od wspólnego przodka?
Gdy tak sformułować wyzwanie, od razu widać pierwszą trudność, którą
napotykają zwolennicy religii bez mitów. Skąd mamy właściwie wiedzieć, że
pochodzimy od wspólnego przodka? Nauka tego nie wykryje. Jeśliby nawet
hipoteza wspólnego przodka z Afryki, Ewy mitochondrialnej czy czegoś
w tym stylu została bardzo mocno potwierdzona, to zawsze może pojawić
się kolejne odkrycie w rodzaju homo florescensis, czyli osób (?), których pokrewieństwo z nami, homo sapiens, jest kwestią sporną. Nie można wykluczyć, że
pojawi się poważny dowód na to, że ludzie pochodzą od różnych przodków.
Nie będzie pewnego dowodu naukowego, że jesteśmy jedną rodziną. Należy
więc przyjąć nasze braterstwo jako aksjomat. A właściwie, nazywając rzecz
po imieniu, jako dogmat. Odpowiada on naszej wrażliwości, ale pozostaje
dogmatem. Czy jest czymkolwiek więcej niż mit o Adamie i o Noem? Otóż
jest czymś mniej, tamte opowieści stanowią bowiem fundamenty całej naszej kultury. Nie pojedyncze sformułowania dogmatyczne, choćby najszlachetniejsze, w rodzaju „ludzie są braćmi”, ale opowieści mityczne mogą być
trwałym fundamentem. Co więcej, takie opowieści obrosły interpretacjami
i uzupełnieniami. W kulturze żydowskiej to one właśnie – obok prawa religijnego – stanowią główną tkankę tradycji religijnej.
Widać już, że odpowiedź pozytywna na tytułowe pytanie – czy to w zakresie tego, co fizyczne, czy tego, co historyczne – jest nierozłącznie związana z odpowiedzią negatywną. Mówiąc, że nauka zastąpiła religię, mówimy jednocześnie, że dla religii pozostaje miejsce w innej sferze życia, a także w innej sferze dyskursu. Mówiąc to, nie chciałbym stworzyć wrażenia,
że można łatwo przezwyciężyć wszelkie spory o historię przez mówienie
o mitach w szlachetnym sensie. Jakieś – być może bardzo zminimalizowane – odwołanie do rzeczywistości historycznej jest bowiem nieuniknione.
Problem można ująć następująco: czy wierzący muszą uznawać dosłowną
prawdziwość historycznych opowieści zawartych w tradycji? Jak wspomniałem, możemy mówić o mitach, a ponadto wielu teoretyków wskazuje,
iż treści stwierdzeń religijnych da się sprowadzać do przenośni, do funkcji
nieopisowych, np. do emocji, nastawień, dyspozycji do działania, poczucia sensu, czy do opisów subiektywnych („ja wierzę, że jest tak i tak...”).
Jednak nie można tak zredukować c a ł e j tej treści. Coś musi pozostać
Czy nauka zastąpi religię?
23
jako odniesienie faktyczne, rzeczowe lub historyczne. Jednak myślę, że to
residuum obiektywności może być znacznie mniejsze, niż to się tradycyjnie
wydaje. Ponieważ nie jest to standardowe ujęcie problemu, zilustruję go
na przykładzie, który odnosi się i do judaizmu, i do chrześcijaństwa, ale
wydaje się bardziej zagrażać tradycji żydowskiej.
Proponuję rozważyć problem Mojżesza. Wiemy o nim tylko na podstawie Biblii. Żył on tak dawno, że historyczne świadectwa są o wiele trudniejsze do znalezienia niż w przypadku Jezusa (o którym w sumie też wiemy
wyłącznie z pism chrześcijańskich i reakcji na nie), a tym bardziej Mahometa. Dlatego niektórzy historycy, również w Izraelu (czy może zwłaszcza
w Izraelu), kwestionują nie tylko to, że naprawdę miały miejsce wydarzenia opisane w Biblii, ale powątpiewają w historyczność osoby Mojżesza.
Otóż muszę powiedzieć, że mnie to specjalnie nie porusza. Ja nie opieram
swojej wiary na przekonaniu, iż Mojżesz był postacią historyczną. Może
tak, ale nie wykluczam, że nie. Oczywiście, tradycja funkcjonuje przez odwoływanie się do niego t a k , j a k b y był postacią historyczną. I to
zostawiam, to akceptuję. Uważam, że tradycja może i ma prawo się ostać
nawet wtedy, gdyby Mojżesz nie istniał. I nie dlatego, że się łudzimy lub
opowiadamy bajeczki. Nie sposób stwierdzić, co naprawdę się wówczas
działo. Tradycja opisała to jako historię (między innymi) Mojżesza. Otóż ja
wierzę, że w tym opisie zawarta jest jakaś prawda w zwykłym sensie, ale nie
musi to być prawda dosłowna dotycząca osoby Mojżesza i jego perypetii.
Ta prawda w ostatecznym opisie sprowadza się do uznania, że naprawdę
miało miejsce objawienie i że otrzymaliśmy pewien jego zapis. Fakt historyczny objawienia miał miejsce, ale jak to konkretnie wyglądało, nie wiemy
– tzn. nie wiemy nic ponad opis biblijny i tradycję z nim związaną. Jej porzucenie, a nawet szerzej zakrojone modyfikacje grożą wylaniem dziecka
z kąpielą. Nie możemy uczynić nic lepszego, niż pozostać przy tej tradycji.
Scjentyzm: nauka religią
Odpowiedź „nie” na tytułowe pytanie narzuca się równie bezpośrednio
co „tak”. Nie chodzi mi tylko o fakt, że wciąż o wiele więcej ludzi na świecie zna religię niż naukę, że nadal miliardy utożsamiają się z religią wprost,
a z nauką o wiele bardziej pośrednio. Pośrednio, bo nikt nie kwestionuje sukcesu nauk przyrodniczych i każdy (prawie) chce korzystać z owoców nauki
(a zwłaszcza z telefonów komórkowych). Jednak nauka nie powinna zastąpić
24
Stanisław Krajewski
religii, bo choć zdominowała współczesną cywilizację materialną, to przy okazji przyniosła wątpliwe, a nawet destrukcyjne skutki w sferze niematerialnej.
Taka mocna teza wymaga wyjaśnienia, bo łatwo o nieporozumienie.
Nie chodzi więc o odkrycia naukowe, które bywają stresem dla ludzi religii,
przede wszystkim dla tych, którzy są przywiązani do przednowoczesnej wizji
świata. To, że świat liczy miliardy lat, to, że dosłowne traktowanie sześciu dni
stworzenia nie ma sensu, wynika z nauki, ale może wzburzać fundamentalistów, którzy chcą dosłownej lektury Biblii. Religijność, nawet bardzo tradycyjna, nie musi być zagrożona, np. Samson Rafael Hirsch (1808-1888), rabin
w Hamburgu, twórca tzw. nowoczesnej ortodoksji żydowskiej, uważał, że
nie ma żadnego problemu z nauczaniem o miliardach lat istnienia kosmosu,
podobnie jak nie ma znaczenia dla judaizmu wybór między ptolemejskim
a kopernikańskim opisem układu słonecznego. Dodam, że dla żydowskiej
tzw. ultraortodoksji takie podejście wcale nie jest oczywiste i to również dzisiaj, bo bardzo głęboko tkwi ona w tradycji przednowożytnej; jest tak, choć
np. w podstawowym zbiorze starożytnych midraszy, Bereszit Rabba, nie ma
w ogóle – zauważa Jacob Neusner – takich rozważań, które odnosiłyby się
do problematyki nauk przyrodniczych. Podobnie pojednawczo Hirsch mówił o hipotezie ewolucji biologicznej. Wówczas była to hipoteza, teraz jest
czymś znacznie więcej. Ewolucyjne widzenie świata jest obecnie powszechne u wszystkich, którzy są pod wpływem nowożytnej nauki. To jest wielka
zmiana paradygmatu wprowadzona przez filozofię, począwszy od Hegla,
i przez biologię, przede wszystkim Darwina.
Wszystkie te zjawiska, sukcesy nauki i zmiany sposobu ujmowania
świata nie są w moim przekonaniu problematyczne. Wątpliwe konsekwencje nauki polegają na czym innym. Problemem jest mianowicie rozszerzenie tego podejścia na c a ł y obraz świata. Określa się to często jako
scjentyzm. Można też mówić o pozytywizmie, którego świadome propagowanie zaczęło się od Hume’a.
Scjentyzm to zasadniczo przyjęcie założenia, iż rzeczywista jest tylko przyroda, a mianowicie zorganizowana materia taka, jaką postrzegamy
zmysłami i ich przedłużeniami, czyli instrumentami naukowymi. Wedle
Whiteheada filozofia naukowa powstała w XVII w. uważa, że „przyroda
to rzecz ponura, bezdźwięczna, bezbarwna, bezwonna; po prostu pogoń
materii, bez końca, bez sensu”4. Możliwe jest subtelniejsze ujęcie, wykra-
4
A. North Whitehead, Nauka i świat nowożytny, tłum. M. Kozłowski, Znak, Kraków 1987, s. 86.
Czy nauka zastąpi religię?
25
czające poza zdrowy rozsądek, oparte na współczesnej fizyce: traktuje się
materię w sposób daleki od naiwności, przyjmując, iż jej formami, a nawet
równoważnymi postaciami są też energia i informacja. W ramach scjentyzmu pozostaje wyrafinowane podejście naukowe takie jak np. przezwyciężanie atomizmu przez teorię systemów, ujmowanie świata jako pola,
uwzględnianie takich ujęć, jak teoria złożoności, probabilistyka, chaos i zawarty w nim porządek wyższego rzędu. Scjentyzm wiąże się z redukcjonizmem – wszystko, co się dzieje, ma swoje podłoże materialne i tylko ono
jest realne, bo cała reszta to epifenomeny lub nasze subiektywne odczucia.
Sukcesy podejścia scjentystycznego są niewątpliwe, ale to nie znaczy,
że świadomość, umysł, dusza, duch są jedynie iluzją, którą będzie można
wyjaśnić poprzez redukcję. Przecież nikt w to naprawdę nie wierzy, gdyby
miało to oznaczać wyjaśnienie j e g o własnej świadomości. Inaczej mówiąc, nauka ujmuje wszystko jako obiekt, jako „to”. Tymczasem w świecie,
tzn. w świecie naszego doświadczenia, są też obecności, które określamy
jako „ja”, „ty”, „my”, „wy”. Tymi wymiarami świata zajmuje się filozofia,
są one obecne w sferze, w której żyje religia. Ich redukcja do „to” jest destrukcją. Można i należy badać moje ciało przez mikroskop, ale jakkolwiek
wiele da się powiedzieć, analizując komórki, w ten sposób nie da się raczej
odkryć natury życia, a już na pewno natury jaźni, mojego „ja”. Jeśli na placu boju pozostaje sama nauka, wytwarza się sytuacja niedobra.
Nauka nowożytna zakłada, że całość świata jest jej dostępna, czyli da
się badać metodą matematyczno-empiryczną. Stąd zasada metodologiczna, by w badaniu świata postępować t a k , j a k b y inne wyjaśnienia nie
istniały. To jest nieuniknione, stąd pochodzi potęga nauki, ale stąd również
bierze się następny krok, a mianowicie uznanie, że nie jest to zasada metodologiczna, ale opis natury świata. Inaczej mówiąc, wedle słów Michała
Hellera, założenie, by „Wszechświat wyjaśniać samym wszechświatem”,
prowadzi do „metodologicznego totalitaryzmu”5.
Ta sytuacja tylko z niewielką przesadą może być opisana jako świat,
w którym nauka przejmuje funkcję religii, a właściwie religii panującej. Uważa, że ustala, co istnieje, co ma wartość, a co nie; ma swoich kapłanów, swój
język, który uznaje za obiektywnie trafny, adepci wprawiają się pod kierunkiem wtajemniczonych itd. Nie proponuję, by stawiać metodę naukową na
równi z każdym innym poznawaniem świata, ale podstawowe założenia
5
M. Heller, Ostateczne wyjaśnienia wszechświata, Universitas, Kraków 2008, s. 14, 15.
26
Stanisław Krajewski
przyjmowane przez naukowców funkcjonują podobnie jak dogmaty: zapewne można tak powiedzieć o zasadzie zachowania energii, na pewno – o założeniu, że istnieją stałe prawa przyrody. Scjentysta wierzy w naukę i stosuje,
jak zauważa w niedawno napisanym pamflecie David Berlinski, przykazanie
„Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”6. Jednak krytyka scjentyzmu jako ekskluzywistycznej quasi-religii powinna być ostrożna: nauka jest
tak skomplikowanym tworem, że jakiekolwiek proste analogie lub formuły
definiujące naturę nauki czy metodę naukową nie mogą być trafne.
Dygresja: komputery i neodarwinizm
Siłą scjentyzmu jest to, że propagowany przezeń redukcjonizm przyniósł wiele olbrzymich sukcesów w nauce, medycynie, psychologii. Swój
największy tryumf święci w naszych czasach – komputery, czyli nasze materialne wytwory, są traktowane jako twory prawie takie jak my. Stąd możliwość specyficznego redukcjonizmu i związanego z nim „totalitaryzmu”.
Mianowicie pozytywistyczny redukcjonizm wziął się z zauważenia, że każde zjawisko umysłowe czy duchowe ma podłoże fizjologiczne. Postulując,
że „naprawdę” istnieje tylko fizjologia, dostajemy materializm. Podobnie
można uważać, że istnieje tylko to, co widać okiem informatyka, a z jego
perspektywy widać bity, ich kombinacje i przekształcenia, czyli „wszystko
jest liczbą”, jak chcieli pitagorejczycy. Mówiąc nieco dokładniej, wedle ideologii skrajnego neopitagoreizmu od opisu pewnych procesów w świecie
jako przetwarzania informacji możliwego do ujęcia w terminach informatycznych przechodzi się do redukcji świata do tego typu procesów, a następnie sztuczne naśladowanie tych procesów w komputerach utożsamia
się ze światem realnym. Jest to podejście na tyle nowe, że wciąż raczej
mało znane poza środowiskiem specjalistów od szeroko pojętej sztucznej
inteligencji. Jednak przemożny wpływ komputerów na nasze życie sprzyja
rozpowszechnieniu wizji świata jako komputera czy wręcz programu komputerowego. Filozoficznym jego odpowiednikiem jest tzw. funkcjonalizm
w filozofii umysłu zakładający, że nieistotne jest materialne podłoże procesów umysłowych, a tylko ich informatyczna treść. U podwalin informa­
D. Berlinski, Szatańskie urojenie. Ateizm i jego pretensje naukowe, tłum. D. Cieśla-Szymańska,
Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 15.
6
Czy nauka zastąpi religię?
27
tycznego rozumienia świata leżą nie tylko znakomite osiągnięcia cybernetyki i informatyki, począwszy od Norberta Wienera, a nie skończywszy na
Stephenie Wolframie, który naucza, że wszystko w świecie jest automatem
komórkowym, ale też uogólnienie paradygmatu darwinowskiego.
Według Jarona Laniera, który sam jest twórczym informatykiem, „cybertotalizm” zakłada, że informatyczne wzorce przepływu informacji
wyjaśniają rzeczywistość, w tym też człowieka, a sfera subiektywna nie
istnieje lub jest efektem nieistotnym. Zakłada się ponadto, że ewolucja
darwinowska jest zasadą wszelkiej kreatywności, a dzięki eksponencjalnemu wzrostowi systemów informacyjnych według prawa Moore’a biologia
i fizyka w połączeniu z naukami komputerowymi i nanotechnologią doprowadzą – i to niebawem! – do tego, że „złączą się też życie i fizyczny
wszechświat i razem staną się czymś na kształt programu komputerowego”. Wyróżnione przez Laniera tezy nie tworzą spójnej całości, ale takie
idee prowadzą nie tylko do nowego sposobu uprawiania nauki, ale i do
nowego sposobu patrzenia na świat. Niemniej jednak uogólnienie tego na
całość rzeczywistości pozostaje filozoficzną wiarą, a próby dowodzenia,
że w komputerze może pojawić się intencjonalność, świadomość, inteligencja, są wyrazem wiary w ideologię sztucznej inteligencji. Podobnie jest
z możliwością odczuwania. Wedle uderzającej uwagi Laniera dowodzenie
potencjalnej wrażliwości komputerów (czy wręcz internetu) to współczesny odpowiednik poszukiwania dowodów na istnienie Boga7.
Więcej na temat takiego neopitagoreizmu napisałem gdzie indziej8. Tu
chciałbym zauważyć, iż funkcjonalizm w omawianym sensie wprowadził
Hilary Putnam9, który potem sam się z tego wycofał, uznając to ujęcie za
zbyt wąskie10. Dlaczego? Jestem przekonany, iż same argumenty merytoryczne nie rozstrzygają tego typu sporów. Mam wrażenie, że jednym ze
źródeł tego zwrotu był powrót Putnama do praktykowania religii (żydowskiej). W niedawnej książce napisał:
7
J. Lanier, Połowa manifestu, [w:] Nowy renesans. Granice nauki, red. J. Brockman, tłum. P.J.
Szwajcer, A. Eichler, CiS, Warszawa 2005, s. 240.
8
Neopitagoreizm współczesny: uwagi o żywotności pitagoreizmu, [w:] Człowiek: twór wszechświata
– twórca nauki red. M. Heller, R. Janusz, J. Mączka, PAU – Wyd. UJ – Biblos, Kraków –
Tarnów 2007, s. 57-70.
9
H. Putnam, Minds and Machines, [w:] Dimensions of Mind: A Symposium, red. S. Hook,
NYU Press, New York 1960, s. 138-164.
10
Idem, Representaion and Reality, MIT Press, Cambridge – MA 1988.
28
Stanisław Krajewski
Jestem nadal osobą religijną i jestem nadal filozofem naturalistą [a naturalistic philosopher] […] Filozofem naturalistą, ale nie redukcjonistą11.
Podpieranie religii nauką
Znana jest cała kategoria argumentów na rzecz tez religijnych, które
opierają się na nauce, a nawet na jej najnowszych osiągnięciach. Są to próby zaprzęgnięcia wiarygodności, jaką ma nauka, do podbudowania autorytetu religii. Od razu powiem, że uważam je za z gruntu chybione.
Próby takie wychodzą ze wskazywania albo na braki teorii naukowych,
albo na zbieżność nauki i tradycyjnych poglądów religijnych. Te pierwsze
to tzw. zapchajdziury: ponieważ nie wiemy, czy raczej – jak niektórzy woleliby powiedzieć – jeszcze nie wiemy, co i jak się dzieje w pewnych obszarach świata fizycznego, umieszczamy tam Boga. Teraz wiemy co prawda,
skąd się bierze tęcza, ale nie wiemy, skąd się biorą cząstki elementarne,
taka a nie inna prędkość światła czy Wielki Wybuch. Jest to więc – proklamujemy – działalność Boga. „To zła teologia” – krytykuje takie podejście
ks. prof. Heller. Zgadzam się z tym.
Tu dygresja. Ksiądz Heller podkreśla też mocno, że teologowie, chcąc
nie chcąc, odwołują się do jakiegoś obrazu świata fizycznego i zazwyczaj jest
to obraz przebrzmiały. Apeluje, by stosować obraz aktualny. Nie wszyscy
się z tym zgadzają – przecież obraz aktualny ulega zmianom. Czyż teologię
można uzależniać od meandrów, którymi podąża myśl na seminariach z fizyki? Jednak we wskazaniu ks. Hellera jest ważna i trwała prawda – pewne
ogólne obrazy świata, metafory, które stosujemy, są wspólną własnością ludzi wykształconych. Ludzie w świecie rozwiniętym biorą je ze szkoły, ale
podręcznik szkolny sprzed lat kilkudziesięciu może być przestarzały. Zwykli
ludzie, a wśród nich wielu teologów i filozofów, traktują jako niewątpliwe to,
czego nauczyli się w młodości, a tymczasem może to być nieadekwatne czy
wręcz prymitywne z perspektywy nauki współczesnej. Warto też zauważyć
zależność odwrotną: naukowcy stosują ogólne metafory, które pochodzą
z doświadczenia codziennego, a ono nie zmienia się od tysiącleci. Jeden z argumentów, które Stwórca kieruje do Hioba, brzmi: „Czy dotarłeś do zbiorników śniegu? Czy widziałeś zbiorniki gradu?” (Hi 38,22). Widać w tym
Idem, Jewish Philosophy as a Guide to Life, Indiana University Press, Bloomington – Indianapolis 2008, s. 5.
11
Czy nauka zastąpi religię?
29
naiwny obraz: gdzieś są zbiorniki, z których czasem – w domyśle: poprzez
bezpośrednie działanie Boga – wysypuje się śnieg czy grad. My wiemy lepiej,
jak jest ze śniegiem i gradem, jednak czy nie odwołujemy się do podobnego
obrazu zbiornika gdzieś we wszechświecie, gdy mówimy o ciemnej energii? A może też o dziwnej „przestrzeni”, w której funkcjonują wieloświaty?
W takim ujęciu Hiob nie jest tak bardzo przestarzały nawet poza sferą wiary,
moralności i losu ludzkiego. Ten typ argumentacji stosuje David Berlinski12.
Jednak jeśli widzieć w niej wsparcie dawane przez naukę religii, taki wywód
jest równie niekonkluzywny co twierdzenia o nieuchronnie ateistycznych
konsekwencjach nauk przyrodniczych.
Druga metoda wyszukiwania w dziedzinie nauki argumentów przemawiających za religią to wskazywanie na zbieżności między nimi. Jest
to ciekawsze, ale na dłuższą metę nie mniej złudne. Najbardziej znana
jest koncepcja Wielkiego Wybuchu, Big Bang, którą wiele osób próbuje
zestawić z tezą o stworzeniu świata z niczego. Podam o wiele mniej znany
przykład, który wywodzi się z judaizmu.
Przy okazji kolejna dygresja. Gdy mówimy „nauka a religa” na UJ czy na
jakimkolwiek uniwersytecie, przez religię odruchowo rozumiemy chrześcijaństwo. Co z innymi religiami? Być może da się stosunkowo łatwo uwzględnić religie biblijne, judaizm i islam, a przynajmniej te ich nurty, które jakoś
przetrawiły lekcję oświecenia i wnioski płynące z sukcesów nauki nowożytnej. Tak jest nie tylko z większością chrześcijaństwa, ale i ze znaczną
częścią judaizmu, choć bynajmniej nie z jego całością, a z drugiej strony – tylko z niewielką częścią islamu. Religie dalekowschodnie stanowią
osobne zagadnienie. Mniej ogólnikowa analiza powinna uwzględniać nie
tylko tradycję chrześcijańską i nie tylko tradycje biblijne, ale i inne. Pierwszym krokiem są przykłady pochodzące z innych tradycji. (W niniejszych
rozważaniach czynię to, czerpiąc z judaizmu). Następne powinno być rozważenie, czy napięcia na styku nauki i danej religii są w ogóle dla niej istotne. Podejrzewam, że w wielu przypadkach są może mniej ważne niż dla
chrześcijaństwa, bo to właśnie chrześcijaństwo rozwijało się równolegle
z uniwersytetami, a teologia chrześcijańska w łączności z nimi.
Wróćmy do przykładu. Nieżyjący już Arye Kaplan był dobrze zapowiadającym się fizykiem teoretycznym, ale powrócił do swego pierwotnego wykształcenia i pozostał rabinem oraz teologiem (choć takie słowo jak
12
D. Berlinski, op.cit.
30
Stanisław Krajewski
„teologia” nie jest raczej używane w jego świecie, czyli tradycjonalistycznych kręgach żydowskich). Próbował on godzić Torę i nauki przyrodnicze
w sposób przyjęty w świecie żydowskiej ortodoksji, czyli poprzez zestawienia tradycyjnych, zwłaszcza kabalistycznych interpretacji, a także ich
reinterpretacje. Przywołuje on np. i rozszerza poglądy XIV-wiecznego kabalisty Izaaka z Akko. Jak długo trwa wszechświat? Wedle jednego z poglądów kabalistycznych przed naszym światem było jeszcze sześć cykli. Sześć
cykli po 7 000 lat daje 42 000 x 365,25 dni. To jest 15 340 500 dni. Ale to
nie były nasze dni, ale „boskie”. Boski dzień to 1000 naszych lat. Skąd to
wiemy? Otóż tak mówi Midrasz na podstawie Psalmu 90,4: „Bo tysiąc lat
w Twoich oczach jest jak dzień wczorajszy, który minął”. A zatem wszechświat liczy 15 340 500 000 lat, czyli ok. 15 mld lat. Ci z nas, którzy mają
pojęcie o współczesnej fizyce, wiedzą, że wedle niej Wielki Wybuch miał
miejsce właśnie ok. 15 mld lat temu!
Oczywiście dla mnie to jest tylko ciekawostka i nic więcej, bo naukowo
to nie ma żadnej wartości. Nie jest potrzebne do niczego poza właśnie
wskazywaniem zbieżności starego nauczania religijnego i nowego naukowego13. A przecież nowe koncepcje, np. te szacunki wieku wszechświata, mogą się zmienić wraz z rozwojem fizyki. Podobnie jest ze stworzeniem z niczego. Wśród fizyków może przecież przeważyć pogląd, że np.
wszechświat oscyluje i nie ma początku. I co wtedy?
Wgląd matematyczny
Współczesna metoda naukowa – przypomina nam niestrudzenie prof.
Heller – ma wymiar nie tylko empiryczny, ale i matematyczny. Matematycy
mają do czynienia z abstrakcjami, dlatego – jak sądzę – dość często bywają
religijni. Kilkadziesiąt lat temu pojawił się szczególny matematyczny argument na rzecz religii. Mianowicie twierdzi się, iż twierdzenie Gödla jest
matematycznym wykazaniem tego, że transcendencja jest nieodzowna,
a nawet dostarcza dowodu, że nasz umysł wykracza poza wszelkie mechanizmy, czyli jest niemal matematycznym dowodem istnienia duszy. Otóż
13
Gerald Schroeder jest fizykiem izraelskim, który odwołując się do nowych teorii naukowych, stara się pogodzić współczesną naukę z tradycyjną żydowską teologią. Jego
działalność aprobują niektórzy ortodoksyjni rabini, ale nie mam wrażenia, by te próby
mogły zadowalać bardziej niż poprzednie.
Czy nauka zastąpi religię?
31
znowu – podobnie jak w przypadku Wielkiego Wybuchu – tak mocne tezy
są nieuzasadnione. Gödel pokazał jednak faktycznie pewne ograniczenia,
które rzutują na programy pozytywizmu i redukcjonizmu.
Wedle twierdzenia Gödla zbiór zdań prawdziwych w języku arytmetyki elementarnej (mówiących w zasadzie o dodawaniu, mnożeniu oraz
„dowolnej” liczbie naturalnej) nie jest zbiorem zdań dowodliwych w jakiejkolwiek teorii formalnej (w której pojęcie „dowodliwości” jest rekurencyjne); inaczej mówiąc, ż a d e n komputer (program) produkujący
tylko prawdy arytmetyczne nie może wyprodukować ich wszystkich. Czy
to znaczy, że jest niemożliwe, by jakaś teoria, aksjomatyka, może program
leżał u podstaw naszego rozumienia liczby naturalnej, a zatem i prawdziwości wszelkich stwierdzeń arytmetycznych? Otóż – wbrew laikom i nie
tylko laikom – t e g o twierdzenie Gödla nie wyklucza. Zauważył to sam
Gödel. Tak więc mylący jest inny atrakcyjny aspekt, którego często doszukuje się w twierdzeniu Gödla, a mianowicie teza, że rzekomo „człowiek
umie coś, czego nie potrafi żaden komputer”. Jest to oczywiście możliwe
i – sądzę – całkiem prawdopodobne, ale samo twierdzenie Gödla tego
nie zapewnia, można bowiem sobie wyobrazić, że jakiś robot powstał np.
w wyniku ewolucji pośród robotów i ma takie możliwości matematyczne
jak człowiek. Przy założeniu naszej – a więc i jego – niesprzeczności nie
moglibyśmy dowieść tej niesprzeczności (wynika to z twierdzenia Gödla),
nie moglibyśmy też w sposób niewątpliwy stwierdzić tej równoważności.
Jeden z najbardziej atrakcyjnych aspektów odkrycia Gödla to sugestia,
że dowiedziona została ściśle n i e z b ę d n o ś ć i n t u i c j i , a nawet
w i a r y – dla niektórych wręcz wiary w stylu religijnym. Jest to o tyle trafne,
że niesprzeczność dostatecznie mocnych teorii trzeba przyjmować na wiarę.
Nie da się jej dowieść przy użyciu niewątpliwych, elementarnych środków.
Jest to znanym rezultatem twierdzenia Gödla, a raczej tzw. II twierdzenia.
Oczywiście, nasza wiara w niesprzeczność arytmetyki jest oparta na naszym
rozumieniu pojęcia liczby, a mówiąc bardziej praktycznie – na naszych doświadczeniach matematycznych w operowaniu liczbami. Nie jest to wiara
typu religijnego. Niemniej jednak ktoś, kto uważałby w skrajnie pozytywistycznym duchu, że wszystko, co uznaje, ma być uzasadnione na podstawie
doświadczenia zmysłowego oraz logiki, jest faktycznie osadzony w miejscu
przez logiczne dokonanie Gödla. Owszem, różne rzeczy musimy przyjmować na wiarę. Nie znaczy to oczywiście, że zupełnie arbitralnie.
Dzięki Gödlowi wiemy też, że l i c z b n i e d a s i ę c a ł k o w i c i e z d e f i n i o w a ć , odwołując się tylko do konkretnych,
uchwytnych obiektów. Wskazujemy, o co chodzi, i każdy, kto osiągnął
32
Stanisław Krajewski
odpowiedni stopień rozwoju, uświadamia sobie, czym są liczby naturalne
w ich (potencjalnej lub aktualnej) nieskończoności i że aksjomat indukcji
dobrze je opisuje. Żaden pojedynczy opis nie wyczerpuje tego sensu. Znowu musimy dodać, iż nie da się wykluczyć, że istnieje pojedynczy opis (algorytm) produkujący wszystkie nam dostępne twierdzenia arytmetyczne,
a więc w tym sensie opisujący całe nasze rozumienie liczb. Ponieważ jednak nie może być przez nas uchwycony, nam i tak pozostanie samodzielne
pójście drogą, na którą wprowadza nas nauczyciel. Wskazówki dotyczące
arytmetyki okazują się mieć religijny koloryt: jeśli się wgłębisz w przedmiot, czyli w badanie liczb, to sam zobaczysz prawdziwość aksjomatów
i niesprzeczność powstającej teorii. O nieuchwytnym przedmiocie da się
mówić tylko od wewnątrz. Tak właśnie zawsze powiadali nauczyciele religii
i duchowości. I to działało, a dokładniej mówiąc – działało na niektórych.
Tak czy inaczej argument powyższy skłania, by rzec: skoro nawet liczb nie
da się zdefiniować, to co się dziwić, że nie da się zdefiniować Boga! Bóg
i pojęcia teologiczne są przecież o wiele mniej uchwytne niż liczby.
Te konsekwencje twierdzenia Gödla brzmią efektownie, ale pamiętajmy: nie jest to nic więcej niż inspiracja i wskazanie trudności naiwnego
projektu pozytywistycznego. Nie wspierają one żadnego konkretnego poglądu religijnego14.
Religia niesprzeczna z nauką:
szersze pojęcie doświadczenia
Mówiąc o destrukcyjnych skutkach scjentyzmu, w żadnym przypadku nie
chcę przyłączać się do osób, które obarczają naukę winą za nieszczęścia, jakie
spotykają ludzkość. Ich źródłem ma być np. rozłączenie nauki i religii, a ogólniej mówiąc, odczarowanie świata. Tymczasem jest dla mnie jasne, że przednowoczesna, przedoświeceniowa jedność religii, nauki, moralności i sztuki nie
wróci, a więc nie powinna być naszym celem. Z tego raju też zostaliśmy wygnani, a zresztą ja – podobnie jak wielu z nas – nie uważam, by był to raj.
14
Obszerniej traktuje o tych sprawach moja książka Twierdzenie Gödla i jego interpretacje
filozoficzne – od mechanicyzmu do postmodernizmu, IFiS PAN, Warszawa 2003, a w formie syntetycznej artykuł Atrakcyjność twierdzenia Gödla, [w:] Nauka, świat, człowiek. Księga poświęcona
pamięci Ireny Szumilewicz-Lachman, red. W. Krajewski, Wyd. UG, Gdańsk 2005, s. 136-146.
Czy nauka zastąpi religię?
33
Zapewne odczarowany świat wymaga ponownego wprowadzenia czaru, ale może zamiast wprowadzać nowy czar, wystarczy dostrzec ten, który już jest. Jest on obecny, jak wspomniałem wyżej, w tradycjach religijnych.
Oczywiście, jest faktem, że religie zawierają elementy tradycyjne, które zostały
przezwyciężone przez nauki przyrodnicze. Realne religie obejmują też wiele elementów magicznych, które są w bezpośredniej sprzeczności z nauką.
Zarazem religie – może wszystkie – zawierają też inne aspekty, które nie muszą wchodzić w jakikolwiek konflikt z naukami. Stwierdziliśmy już, że nauki
przyrodnicze – i w ogóle tzw. nauki pozytywne – ujmują zjawiska z innej perspektywy niż religia. Na czym ma jednak polegać owo mówienie o innych
sprawach, wskazywanie innego wymiaru zjawisk, przemawianie do religijnej
duszy człowieka, wyrażanie prawd innych niż te, które odkrywają historycy?
Jeden aspekt, o którym już była mowa, to nieusuwalne elementy mityczne. Inne to elementy mistyczne. Jeszcze inne to elementy dialogiczne.
To są bardzo różne sfery życia, ale sądzę, iż można wskazać ich wspólną cechę – wszystkie one dotyczą raczej pewnej praktyki niż stwierdzeń
o świecie. Również mity (oczywiście w szlachetnym znaczeniu) nie tyle
opisują, co wprowadzają w pewną sferę. Wszystkie te praktyki – np. liturgia, kontemplacja, wspólnota – dostarczają swoistych doświadczeń. To też
są doświadczenia i są one również źródłem poznania. Pojęcie doświadczenia uzyskuje więc znacznie szerszy zakres niż ten, który wyznaczają
zjawiska uznane za doświadczenie przez nauki przyrodnicze i wzorujące
się na nich nauki społeczne. Abraham Joshua Heschel, wychowany w Warszawie, a w pełni dojrzały w Nowym Jorku po wojnie, to jeden z myślicieli,
którzy przypominają, że doświadczenie zmysłowe to nie wszystko. Gdy
weźmiemy pod uwagę szersze pojęcie doświadczenia, możemy uwzględnić
coś, co pochodzi z wymiaru „świętości”; tak więc to, co dotykalne, badamy
za pomocą rozumu, to, co święte i niedające się udowodnić, podsłuchujemy dzięki poczuciu „tego, co niewysłowione”15.
W tym innym podejściu chodzi nie tyle o opis świata, co o świat jako
przestrzeń sensu i pole naszego działania. To pozwala na rozszerzenie refleksji ks. prof. Hellera o dodatkowy wymiar. Powiedział on kiedyś, że „cały
świat jest śladem, dziełem Boga”. Intencją było wskazanie, że dowolne
A.J. Heschel, Człowiek nie jest sam. Filozofia religii, tłum. K. Wojtkowska-Lipska, Znak,
Kraków 2001, s. 18.
15
34
Stanisław Krajewski
poprawne naukowe opisy świata są zgodne z właściwie rozumianą teologią.
Oczywiście, zgadzam się z tym, ale uważam za potrzebne rozszerzenie podejścia, wyjście poza sferę opisu. Zilustruję to dalszym cytatem z Heschla:
Jest dla nas rzeczą bardziej znaczącą, by wierzyć w immanencję Boga
w uczynkach niż w immanencję Boga w przyrodzie. Zaiste troską
judaizmu jest głównie nie to, jak znaleźć obecność Boga w świecie
rzeczy, ale jak Mu pozwolić pojawić się wtedy, gdy zajmujemy się
rzeczami [let Him enter the ways in which we deal with things]; jak być
z Nim w czasie, a nie tylko w przestrzeni16.
To stosuje się równie dobrze, sądzę, do każdej godnej uwagi religii.
Podsumowanie powyższych rozważań wokół pytania tytułowego musi
brzmieć banalnie: fizyka nie powinna wychodzić poza swój zakres zastosowań, a czyni tak, gdy traktuje się ją jako wyrocznię – czy to w zakresie religii,
czy rynków finansowych (które padły w końcu roku 2008 – akurat wtedy,
gdy odbywała się konferencja, na której przedstawiłem pierwotną wersję
niniejszych uwag – podobno z powodu wymyślonych przez fizyków finansowych instrumentów pochodnych, które były oderwane od realiów ekonomicznych). Ale w sferze swoich kompetencji nauka króluje niepodzielnie.
R. Kimelman, Abraham Joshua Heschel: Our Generation’s Teacher, „The Melton Journal”
1983, no. 15.
16