gdzie jestes-2:Layout 1.qxd

Transkrypt

gdzie jestes-2:Layout 1.qxd
Rozdział 1
Jeszcze chwila i rok szkolny rozpocznie się beze mnie.
Pierwszy dzień szkoły po wakacjach – czy może być coś gorszego? Chyba tylko jazda na rowerze w galowej sukience.
Pedałuję z całych sił i zazdroszczę mijającym mnie samochodom. Na domiar złego czuję, że metalowa rama koła zaczyna trzeć po chodniku. Już pod domem tylna opona
wydawała mi się podejrzanie płaska, a teraz powietrze zupełnie z niej wyleciało. Wolę się spóźnić, niż przebić dętkę
i zniszczyć koło w nowym rowerze od dziadka.
Na szczęście u nas, w Indiach, punkty naprawy rowerów znajdują się na każdym kroku. To dlatego nikt nie wozi ze sobą nawet pompki. Otwieram furtkę do najbliższego
domu z niewielką frontową przybudówką, z której wysypują się na chodnik części rowerowe. Naprawa zajmuje
tylko kilka minut, które mnie jednak dłużą się w nieskończoność. Wreszcie rower jest gotowy. Wręczam cztery rupie i, zgarniając sukienkę, gramolę się na siodełko.
Zakręcam przy szkolnym ogrodzeniu. Na boisku w równych rzędach stoją uczniowie, na szczęście tyłem do mnie.
11
Przeciskam się z rowerem przez furtkę i z ulgą wstawiam
go w mrowisko innych rowerów. Jak gdyby nigdy nic staję
na końcu szóstej klasy i wreszcie biorę głęboki oddech:
„Witaj, szkoło!”.
Uczniowie szepczą między sobą, ale nie są to słowa modlitwy, rozpoczynające każdy szkolny dzień. Dziwne, że
nikt ich nie ucisza. Wspinam się na palce i patrzę ponad
głowami. Widać nauczycieli, a pośród nich stoi dyrektor
szkoły i chusteczką ociera łzy.
– Minu – szarpnęłam przyjaciółkę za ramię tak gwałtownie, że wykonała w tył zwrot. – Co się stało?
Minu szeptem opowiedziała mi, że w wakacje osiemnastoletni syn dyrektora szkoły zginął w wypadku samochodowym. Zabił go nietrzeźwy kierowca. Mówiąc o tym
uczniom i nauczycielom, dyrektor się rozpłakał.
W Indiach mężczyźni nigdy nie płaczą w miejscach publicznych. Szczególnie tak wykształceni, jak dyrektor szkoły, który wygląda, jakby przez wakacje postarzał się o kilka
lat. Patrzy na nas ze smutkiem. Jego syn nie chodził do naszej szkoły i nie znałam go, ale zrobiło mi się żal, i dyrektora, i jego syna. Sięgnęłam do kieszeni po chusteczkę
i udając, że wydmuchuję nos, wytarłam oczy.
Zaraz po apelu zwolniono nas do domu. Koleżanki
chciały, abym poszła z nimi na bazar albo do parku, ale nie
miałam ochoty. Pojechałam do domu bocznymi drogami,
z dala od ruchliwej ulicy.
Dom o tej porze tchnął spokojem i ciszą. Mama była na
wykładach w wyższej szkole muzycznej, tata w biurze, a panie do sprzątania i do prania przychodziły dopiero po południu. W przedpokoju przywitała mnie moja kotka.
Podniosłam ją i wtuliłam twarz w jej miękkie futerko. Minęłam przedpokój i otworzyłam drzwi do salonu.
Pokój był zalany słońcem. Przy biurku siedział dziadek.
Czytał święte księgi. Od góry do dołu tonął w bieli – biały
turban na głowie, biała broda, białe ubranie. Jedynym ciemnym akcentem była jego śniada twarz i ciemne brwi. Przypominał indyjskiego pisarza Rabindranatha Tagore. Na
nosie miał okulary, w których wyglądał surowo, lecz ja wiedziałam, że to tylko pozory.
– Tak wcześnie w domu, bachari? – trzasnęły okładki
świętej księgi.
Opowiedziałam dziadkowi o śmierci syna dyrektora
szkoły. Oczy zaszły mu łzami.
– Znałeś go? – zdziwiłam się.
14
15
– Nie, bachari, ale śmierć nie w porę zawsze jest bolesna.
– Nie w porę?
– Śmierć powinna przyjść w starości. Pamiętam śmierć
twojego stryja, który miał zapalenie płuc!
– I siostrzeńca mamy!
– Hannibala. Miał szesnaście lat. Cudowny chłopiec.
Skoczył do basenu i na oczach wszystkich zmarł na zawał
serca.
Dzień zapowiadał się smutno.
– Przedwczesna śmierć jest trudna do uniesienia. Śmierć
starca jest naturalna, ale nie śmierć młodego człowieka –
oczy dziadka znowu zaszły mgiełką.
– Każdy umrze, dziadku?
– Takie jest prawo natury, bachari!
– Dlaczego?
– Chyba zostaniesz naukowcem – uśmiechnął się dziadek. – Wiem tylko tyle, że każdy się rodzi, dorasta i starzeje. I w końcu odchodzi. Tak jest napisane we wszystkich
świętych księgach hinduizmu: w Granthcie, w Wedach,
w Puranach. Królowie, święci, bogaci i biedni, wszyscy muszą umrzeć. Jeśli śmierć przychodzi, kiedy życie się wypełni, to dobrze. Inaczej trudno się z nią pogodzić.
– Dlaczego przychodzi starość, a potem śmierć? – dopytywałam się.
– Bachari, ja wiem tylko to, co mówią święte księgi. Innej odpowiedzi ci nie dam.
Może twój wuj, kiedy przyjedzie z Danii, powie nam coś
więcej. A teraz nie dręcz już staruszka trudnymi pytaniami. – dziadek zrobił zbolałą minę. – Przynieś mi raczej
szklankę wody.
16
17
Rozdział 2
Oczywiście, to był tylko wybieg. Dziadek nie wyglądał
na udręczonego staruszka.
Nie mogłam przestać myśleć o starości i śmierci. Przyglądałam się ludziom na ulicy i zgadywałam, ile mają lat.
W parku obserwowałam starsze osoby, snując domysły, ile
jeszcze pozostało im dni, miesięcy, a może lat życia.
W szkole odgadywałam wiek nieznajomych dzieci. Najłatwiej było rozpoznać pierwszo- i drugoklasistów. Trudniej było odróżnić od siebie dzieci z czwartej, piątej i szóstej
klasy. Dziewczyny z pierwszej gimnazjalnej zdecydowanie
różniły się od dziewczyn z trzeciej. Ale chłopcy nie bardzo.
Bezbłędnie zgadywałam, która nauczycielka jest zamężna,
ponieważ mężatki w Indiach znaczą sobie włosy czerwonym proszkiem. Stan cywilny nauczycieli trudno było w ten
sposób rozpoznać.
Interesował mnie wiek każdego, kto przychodził do
naszego domu, ale mama zabroniła mi pytać o to wprost.
Za to poszukiwałam zmarszczek i bruzd na ich twarzach,
siwizny we włosach, badałam grubość szkieł w okularach
i przyglądałam się dłoniom i skórze. Z moich obserwacji
wynikało, że ludzie w różnym wieku znacznie się od siebie
różnią. Bardziej interesowało mnie jednak, dlaczego ludzie
w tym samym wieku wyglądają zupełnie inaczej.
Nie miałam z kim o tym rozmawiać. Dziewczyny to nudziło, nawet Minu patrzyła na mnie ze zdziwieniem.
O chłopcach nie wspomnę. Wszyscy uważali, że zgrywam
dorosłą. W domu na moje pytania rodzice odpowiadali niezmiennie: Praca domowa odrobiona, Akszu? Do lekcji, Akszu. W bibliotece szkolnej nie znalazłam na ten temat
żadnych książek.
Pozostał mi dziadek. O starzeniu się wiedział tylko to,
co przeczytał w świętych księgach, ale zawsze miał dla
mnie dużo czasu. Spędzaliśmy razem prawie każde popołudnie. Kiedy szłam rano do szkoły, dziadek zabierał się za
studiowanie świętych ksiąg i pisanie. Kiedy wracałam,
przesiadywaliśmy razem w salonie. Lubiłam odrabiać lekcje w pobliżu dziadka, ponieważ nie musiałam wtedy szperać w encyklopediach i słownikach. Wystarczyło głośno
zadać pytanie. Dziadek wiedział wszystko.
Któregoś dnia, kiedy siedzieliśmy w salonie, listonosz
przyniósł paczkę. Dziadek aż założył okulary, ponieważ była to paczka zagraniczna, z Danii, od stryja Szaszi. Dziadek
18
19
obejrzał ją, surowo spojrzał na listonosza i złożył podpis na
kwicie pocztowym: Giani Mohinder Singh Rattan.
Listonosz podał paczkę dziadkowi, a dziadek wręczył ją
mnie. Rozerwałam papier. W środku nie było listu, tylko
płyta DVD z naklejką, na której stryj napisał: Dla Was
Wszystkich – Szaszi.
Włożyłam płytę do odtwarzacza. Najpierw na ekranie
śnieżyło i szumiało, potem pojawiła się uśmiechnięta twarz
stryja. Mówił w języku pendżabskim.
– Witaj, Akszu! Wiedziałem, że ty pierwsza włączysz
CD. Jest przeznaczona właśnie dla ciebie. Odpowiem na
wiele twoich pytań, ale musisz mi coś obiecać – że płytę
obejrzysz wspólnie z dziadkiem.
Stryj jest dziwny. Kiedy przyjeżdża do Indii, godzinami
przesiaduje z dziadkiem. Opowiada mu o swoich badaniach
20
naukowych. W Danii prowadzi doświadczenia na młodych
i starych komórkach. Dziadek słucha go, a potem dyskutują o muzyce i filozofii. Czasem stryj Szaszi gra na bębenkach tabla lub oglądają razem książki, kartkują czasopisma.
Trudno jest mi wtedy zwrócić na siebie uwagę dziadka.
Stryj wykłada na biurko jakieś odznaczenia, które potem
pieczołowicie chowa. Jest dorosły, ma syna niewiele młodszego ode mnie, a dziadkowi pokazuje wszystko jak mały
chłopiec. Ale dziadka to wcale nie nudzi. Podobnie było teraz.
Stryj siedział w swoim laboratorium. Za nim stała kolorowa aparatura i szafa wypełniona książkami. Wyglądał poważnie. Wkrótce okazało się, że nagranie jest po angielsku.
Był to wywiad; na stole stał mikrofon, a młoda dziennikarka zadawała stryjowi pytania. On się uśmiechał, kiwał głową, zastanawiał i odpowiadał, gestykulując. Na pewno
mówił o tych swoich komórkach.
Nie umiem angielskiego na tyle dobrze, żeby wszystko
zrozumieć. Dziadek znał angielski jeszcze gorzej niż ja.
– Obejrzymy to z rodzicami – zaproponowałam. Dziadek mruknął potakująco, lecz nie oderwał wzroku od telewizora przez następnych pięćdziesiąt minut.
21