ciao_niczyje 12.01.indd
Transkrypt
ciao_niczyje 12.01.indd
Ogród Jutty Skopany i oczyszczony prostokąt miał nie więcej niż dwieście metrów z przodu i niewiele ponad trzysta z tyłu. Ziemia była tłusta, ciemnobrązowa, kawałkami piaszczysta, a miejscami niebieskawo-brunatna. Matka Judyth powiedziała, że to taka specjalna glina i że w tych miejscach najlepiej będą rosły róże. – Ja zajmę się warzywnikiem, a ty zaprojektujesz ogród – powiedziała Judyth. – Jesteś przecież architektem. – Jestem przecież architektem – powtórzyła Jutta, jakby zdziwiona tym, że jest kimś innym niż tylko ciężko chorą Juttą. Po raz pierwszy od czasu operacji pomyślała o swoim dawnym życiu w taki sposób, jakby to było poprzednie wcielenie, odległe i nagle przypomniane iluminacją. W tym dziwnym domu przy stuletnim młynie, ze starą, brzydką czarownicą, matką Judyth, karmiona szmaragdami i surowym mięsem, pojona winem jałowcowym, w czarodziejskiej chuście z nici pajęczych na głowie, Jutta była szczęśliwa i wierzyła, że tak będzie, dopóki będą we dwie. Dwie samotne kobiety, nieszukające męskich uczuć, mieszkające na odludziu, zakładały ogród, żeby mieszkać w nim wiosną, latem i jesienią, dopóty, dopóki zimno nie wypędzi ich z ogrodu i nie usadowi w domu przy gorącym piecu. Dopiero teraz poznała cenę sekund, które do czasu choroby trwoniła bezmyślnie. Czuła, że wypisano ją ze szpitala dlatego, że jej stan był beznadziejny, że rokowania były znacznie krót214 sze niż obiecane poprzednio pół roku. Pytała o to już kilka razy Matkę Judyth, ta jednak udzielała wymijających odpowiedzi. Wreszcie kiedyś rozzłoszczona powiedziała: – Przestań, Jutta, tropić śmierć we wszystkim, co powiem. Jesteś teraz dzieckiem życia, a nie śmierci. Ciesz się, że żyjesz, a nie leżysz w grobie. Musisz odczepić się od tych swoich czarnych myśli. – Jak mam to zrobić? Wierz mi, że niczego bardziej nie pragnę, jak się wyzwolić, ale jak to zrobić? Pomóż mi. Dopowiedzmy raz wszystko do końca, może wtedy przestanę się męczyć. – Dobrze więc. Chcesz wiedzieć, będziesz wiedziała! Miałaś umrzeć w ciągu trzech tygodni. Ordynator mi to powiedział. Chciał, żebyś umierała w ludzkich warunkach i żebyś zobaczyła słońce, liście i niebo. Wierzył, że taka śmierć jest szczęśliwsza niż w szpitalu. Teraz jednak wiesz, że będziesz żyła. Trudno zapomnieć o tym, co cię spotkało, ale masz to niebo, którego pragnęłaś, słońce, za którym tęskniłaś, ptaki, o których istnieniu zapomniałaś, i ten stuletni młyn. Masz to wszystko i myśl o tym. I o tym, że każda minuta ma sześćdziesiąt długich sekund. Kto wie, może gdybyś została w szpitalu, nie wiedziałabyś już o niczym? Ale jesteś, czujesz i możesz myśleć, czego więcej człowiekowi trzeba? Ja wiem, potrzebne ci twórcze zajęcie. Poczekaj, będziesz je miała. Ogród to miało być pierwsze ważne zajęcie twórcze Jutty. Zajęcie artystyczne. Matka Judyth przygotowała ją do tego solidnie. Przysiady, wchodzenie po schodach, schodzenie do źródełka przy wodospadzie, aż wreszcie Judyth powiedziała: – Przeczytam ci kawałek z pewnej książki. – Zabrzmiało to tajemniczo i Jutta czekała na wieczór, żeby dowiedzieć się, jaką to nadzwyczajną lekturę Judyth przywiozła z biblioteki. Po całym dniu zajęć siadły przy piecu. Matka Judyth włożyła okulary, wzięła do ręki książkę oprawioną w szare płótno i czytała niskim, ochrypłym głosem. – „Ze wszystkiego, co żywe na świecie, najbardziej bez215 bronne są rośliny. Cierpią w milczeniu i za to je kochamy. Bez wołania o pomoc znoszą wyrywanie z korzeniami, obcinanie kwiatów i zrywanie owoców. Nauczyć się tego samego jest najlepszym wyjściem człowieka. Jeżeli masz kawałek ziemi – masz szansę. Obcując z roślinami, staniesz się jak one niezależny i spokojny w cierpieniu i w szczęściu. Posiądziesz tajemnicę istnienia, którą one posiadają. W oddaleniu od chaosu tonącego świata schronisz się w miłości do twoich kwiatów, drzew i owoców. W ich cieniu możesz bez wstydu płakać i śmiać się. Otoczą cię cichą opieką barw, które lubisz, i kształtów, które podziwiasz. Rośliny są doskonałe zarówno w prostocie, jak i w bogactwie. Siedząc w zielonym schronie, jesteś Bogiem twoich roślin. Modlą się do ciebie każdym nowym, delikatnym jak niemowlę liściem. Wdzięczne za wodę w czasie suszy, za troskliwość podczas choroby, wypłacą ci uspokojeniem i wyciszeniem wewnętrznego rozdygotania zabijającego twoją istotę. Pieląc chwasty, pielisz zło w sobie. Jesteś Bogiem twoich roślin, a one są twoim Bogiem. Bóg jest ogrodnikiem istnień, a ty jesteś podobizną Boga. Tylko tak rozumując, możesz pojąć istotę świata i krótką teraźniejszość przed powrotem tam, skąd przyszedłeś. Jeżeli jesteś nieszczęśliwy, nie wiesz, dlaczego zmuszono cię do przebywania na Ziemi, jeśli boisz się śmierci, jesteś słaby i chory, zamieszkaj w ogrodzie, zrób z niego dom, urządź w nim wszystko tak, jak lubisz. Pokoje są zamknięte, a meble martwe. Poczujesz się inaczej, jeżeli zamiast sufitu będziesz miał nad głową niebo, miast kamiennych murów żywe zielone ściany, a meble zastąpisz krzewami i kwiatami zmieniającymi z dnia na dzień swój wygląd. Będziesz widział liście rozwijające się z pączków i owoce powstające z kwiatów. Nie myśl o nazwisku Boga. Klęcząc nad rośliną, oddajesz mu to, czego od ciebie pragnie. To jest modlitwa. Nie skrzywdzisz nikogo twoim milczeniem. O Bogu myśl tak, jak myśli się o ogrodniku. On nie jest 216 okrutny ani wtedy, gdy wyrywa chwasty, ani też wtedy, kiedy ścina do wazonów najpiękniejsze kwiaty. Świat roślin jest dla ogrodnika tym, czym świat ludzi dla Boga: pieli świat ze złych ludzi, ale też obcina piękne róże, żeby się nimi cieszyć. Bóg jest przyrodą i ogrodnikiem, musisz uwierzyć, że nie jest okrutny, robi tylko to, co jest konieczne w największym z ogrodów. Bez nienawiści pomyśl o ziemi, która cię przykryje”. – Jestem takim ściętym kwiatem – przerwała Jutta czytanie – niby żyję stojąc w wazonie, ale to jest tylko półżycie. – Nie odnoś wszystkiego do siebie – skarciła ją Matka Judyth. – Wsłuchaj się lepiej w mądrość zawartą w tej książce… – Kto ją napisał? – Abdul Assad Saadi Salman – przeczytała Judyth, sylabizując trudne nazwisko. – Nieważne, Jutka, jak się nazywa i tak nie zapamiętamy, pomyśl, że napisał tę książkę Pers; napisał ją trzysta lat temu, a jest zrozumiała dla nas dzisiaj, czy to nie cud? Mnie się to bardzo podoba. Bóg jako ogrodnik, a tobie? – Tak, to piękne, ale nie wymagaj ode mnie, żebym sadziła kwiaty, jeżeli i tak nie doczekam ich kwitnienia, to zbyt daleko posunięty altruizm… – A co, lepiej siedzieć albo co gorsza leżeć i patrzeć w sufit? Znasz to już dobrze i chyba nie chcesz, żeby się powtórzyło. A co do zbierania, to myślisz, że ktokolwiek, kto sieje, może być pewny, że zbierze? – Nikt się nad tym nie zastanawia, bo nie zna tej daty tak jak ja… – Ty też już jej nie znasz, już dawno przeszły wszelkie kryzysy, mówię ci, że zbierzesz owoce z tych drzew, które posadzisz. Tak, ogród to wspaniała rzecz, jedyna, jakiej brakowało mi w szpitalu. Moje chore były moimi roślinami. To był taki dziwny ogród, w którym wszystkie rośliny są porażone, a twoje zadanie polega na tym, żeby je ratować… Teraz na starość, Jutka, chcę odetchnąć w prawdziwym ogrodzie, pośród zdrowych roślin. Będziemy mieszkały we dwie, a naszym domem 217 przez wiosnę, lato i jesień będzie nasz ogród, co, Jutka? Ty nie chcesz takiego życia? – Chcę każdego życia, nawet sufit szpitalny był dla mnie wiele wart, a co dopiero niebo, słońce, ptaki, ogród i my, to mogłoby wystarczyć mi na sto lat. – Powiem ci teraz coś: kiedy byłam młoda i cierpiałam z powodu swojej brzydoty, często myślałam, że dobrze byłoby zamienić się w drzewo, a teraz, chociaż brzydota mi już tak nie doskwiera, też po śmierci chciałabym być drzewem, najlepiej owocowym. Tak, to jest prawda, co ten Abdul pisze, to racja, bez nienawiści pomyśl o ziemi, która cię przykryje. Czy to będą popioły po spaleniu, czy gnijące ciało, wszystko ziemię zasili, użyźni… – Religie antropomorficzne w tym mają korzenie, w każdym liściu jest ktoś, każda roślina bierze się z naszego rozpadu, a my z niej żyjemy. Jak na to od tej strony spojrzeć, to człowiek przestaje się bać. – Nie chodzi wcale o to, żeby zupełnie przestać myśleć o tym, co nas czeka, żeby przestać się bać, nie, trzeba tylko strach ująć w wędzidła, żeby nie paraliżował życia, wszystko polega na wyważonych proporcjach, Jutka. U ciebie one jeszcze są zaburzone, ale powoli, powoli wrócisz do równowagi. – To jest trudne, jeśli jest się tam, gdzie ja byłam. – Prawie każdy człowiek otarł się o to sam albo przez bliskich – odpowiedziała Judyth. – W powrocie do równowagi pomoże ci właśnie ogród. Zaczynasz od dzisiaj, tu masz papier, ołówki, zaprojektuj swój ogród… Matka Judyth oprócz tej jednej dziwnej książki o ogrodzie perskim przywiozła z pobliskiego miasteczka całą bibliotekę ogrodniczą. Jutta zaczęła przeglądać książki jedną po drugiej, szukając odpowiednich roślin i wskazówek dotyczących uprawy. – A ja pomyślę o warzywniku i krzewach owocowych. Ułożę wszystko tak, żeby przez cały sezon były świeże owoce i wszystkie warzywa. Włożyła znów swoje śmieszne, okrągłe okulary w drucianej 218 oprawce, przez które jej oczy wyglądały tak, jakby stale były zdziwione, wzięła arkusz papieru i zaczęła rysować projekt swojego warzywnika. Od czasu do czasu sponad okularów spoglądała na Juttę pogrążoną w lekturze. Patrzyła na nią z zachwytem, bo Jutta odzyskiwała swoje piękno. Co prawda ciągle była chuda jak szkielet, ale ładna. Pod cienką pajęczą chustą z Madagaskaru jej włosy były zupełnie białe. Znacznie jaśniejsze, niż miała przed chorobą. Kiedy zaczęły odrastać, Jutta przeraziła się, że są siwe. Potem, kiedy zrobiły się trochę dłuższe, zobaczyła, że są białe. Teraz dookoła jej twarzy sterczała gęsta, miękka szczotka podobna do włosów albinosa. Wielkie źrenice Jutty pokrywały bez reszty tęczówkę, tak że jej kiedyś przezroczyste oczy wydawały się ciemne. Ta źrenica była tajemnym zmartwieniem Matki Judyth, która widziała w niej ciągle niepokojący objaw choroby. Źrenice Jutty nie kurczyły się w słońcu i nie rozszerzały w ciemności. Były tak samo ogromne i nieruchome przez cały czas. Natomiast jej usta zrobiły się znów wypukłe i czerwone, ciepłe i zdrowe jak dawniej. Jutta mówiła, że to od jedzenia surowej polędwicy. Twierdziła, że czuje się jak wampir, ale jadła krwiste mięso tak często, jak Judyth uważała za stosowne. Od tego wzmocniły się jej dziąsła i zęby, a nos przestał krwawić. Skóra, dotąd odpychająca skutecznie promienie słoneczne i niepozwalająca się ani trochę ozłocić, teraz była pięknie zarumieniona. – Jeszcze tylko nabierzesz trochę ciała i będę mogła pokazać cię ludziom – powiedziała Judyth, przerywając Jutcie jej pracowite zajęcie. – Wyzdrowiejesz, wypiękniejesz i uciekniesz. – Nigdy cię nie opuszczę, Judyth – powiedziała Jutta poważnie, jakby składała przysięgę. – Opuścisz, opuścisz, ciągnie cię do n i c h, na razie powstrzymuje cię jeszcze słabość, no i to, że tu nie ma nikogo pod ręką, kto by ci się spodobał. Jak kogoś znajdziesz, pofruniesz za nim w świat. 219 – Jak kulawy wróbel – powiedziała Jutta ponuro. – Jak kulawy wróbel, który został wyleczony. Ale ty się nie martw, Judyth, to da się pogodzić, będę wychodziła co jakiś czas do miasteczka, zaspokajała swój apetyt z facetem ze stacji benzynowej, jak będę miała dość, zrobię tak – tu Jutta udała, że wbija w szyję zęby wampira – a potem wrócę do ciebie. Matka Judyth zaśmiała się głośno. Śmiech w odróżnieniu od głosu miała delikatny i niechrapliwy. Odłożyła swój projekt i zabrała się do zszywania futer: – Jakoś samo urośnie, nie mam zdolności do rysunków – powiedziała – a kołdra musi być już skończona. Właśnie kończyła kołdrę z kawałków futra, pod którą miała spać Jutta. – Sierść zwierzęcia zachowuje w sobie coś żywego, nawet wtedy gdy jest martwe. Chroni przed wpływem podziemnych skrzyżowań wodnych, no i oczywiście daje inne ciepło niż kołdra z waty. Jedno futro włożyła już dawniej pod prześcieradło Jutty. Taka kołdra zapewni dziewczynie ciepło, myślała Judyth, a trzeba jej teraz ciepła ze wszystkich stron. Wbijając igłę w twardą skórę, Matka Judyth postanowiła, że zabierze jutro Juttę na targ. Wydawała jej się już dostatecznie mocna. Ostatnimi dniami chodziła do młyna i sprzątała go po kawałku. Jutta wypisywała na kartce nazwy krzewów i kwiatów, które zamierzała posadzić w swoim ogrodzie. Kiedy Judyth oznajmiła jej, że pojadą razem na targ, Jutta ucieszyła się jak dziecko. Pierwszy raz miały wyjechać obie z młyna, a Jutta po raz pierwszy miała udać się, jak mówiła Judyth, pomiędzy ludzi. Jutta wstała z krzesła, podbiegła do Judyth i zaczęła całować ją w śniade policzki, a potem pocałowała rękę starej czarownicy. Kiedy to zrobiła, zdziwiła się sama, ponieważ zdarzyło się to jedyny raz, odkąd się znały, a poza tym Jutta nie zrobiła czegoś takiego nigdy przedtem. – Mogę jechać? Nie jestem za słaba? – pytała Jutta w kółko. 220