Nasz Przyjaciel, Nauczyciel i Wychowawca ks. Marian Sedlaczek

Transkrypt

Nasz Przyjaciel, Nauczyciel i Wychowawca ks. Marian Sedlaczek
Nasz Przyjaciel,
Nauczyciel i Wychowawca
ks. Marian Sedlaczek
1
2 marca 2015 roku zmarł w Poznaniu ks. Marian
Sedlaczek - harcerz i powstaniec z batalionu „Gustaw”, kapłan
archidiecezji poznańskiej wyświęcony w Paryżu przez
późniejszego papieża Jana XXIII, misjonarz w Senegalu,
duszpasterz. Miał 88 lat.
2
Uroczystości pogrzebowe zmarłego Księdza Kanonika
będą miały miejsce w Poznaniu:
1. Wprowadzenie do kościoła parafialnego pw. św. Michała
Archanioła- ul. Stolarska w piątek 6 marca 2015 roku o
godz. 19:00;
2. Msza św. pogrzebowa w kościele pw. św. Michała
Archanioła- ul. Stolarska w sobotę 7 marca 2015 roku o
godz. 11:00;
3. Pogrzeb po Mszy św. na cmentarzu parafialnym parafii
pw. Chrystusa Dobrego Pasterza- ul. Nowina 1 o godz.
12:30.
4. Uroczystościom pogrzebowym 7 marca w Poznaniu
przewodniczyć będzie abp Stanisław Gądecki.
Requiem aeternam dona ei Domineet lux perpetua
luceat ei
Ks. Sedlaczek urodził się w 1926 r. w Warszawie. Jego
ojciec Stanisław, pedagog, instruktor i działacz harcerski,
harcmistrz Rzeczypospolitej, Naczelnik Harcerzy ZHP, zginął w
1941 r. w obozie hitlerowskim w Auschwitz. „Mój tato w 1941 r.
został aresztowany i zginął w Auschwitz-Birkenau, gdyż był
współzałożycielem i pierwszym naczelnikiem Hufców Polskich.
Zmienialiśmy często mieszkania. Niemcy nas przenosili. Było
smutno” – wspominał ks. Sedlaczek po latach w wywiadzie dla
miesięcznika „Misyjne Drogi”.
Jesienią 1941 r. wstąpił do Hufców Polskich. „Mama dała
mi adres dentystki ojca i powiedziała: Idź tam i zobacz” – mówił
ks. Sedlaczek. Jako drużynowy 2 WDH „Błękitnej” zwracał
szczególną uwagę na wychowanie narodowe i religijne
harcerzy. „W wychowaniu religijnym ogromną rolę odgrywał
przykład rówieśników i nieco starszych kolegów. Zwłaszcza w
wieku młodzieńczym” – wspominał.
3
W 1944 r. uczestniczył w Powstaniu Warszawskim jako
dowódca kompanii harcerskiej w batalionie Gustaw ps. „Beski”.
„Przed godz. 20-tą Kompania Harcerska zebrała się na
wyznaczonym miejscu, którym okazała się szkoła. Było nas
kilkudziesięciu, nie wiedziałem dokładnie ilu. Zastanawiałem
się, jak to się stało, że taka grupa rosłych chłopców zbierająca
się w szkole pod koniec dnia w czasie wakacji, nie zwróciła na
siebie uwagi” – wspominał po latach ostatni dzień lipca. W
powstaniu był dwukrotnie ranny, za drugim razem w głowę, od
bomby lotniczej.
Formację kapłańską otrzymał w Polskim Seminarium
Duchownym w Paryżu. Święcenia przyjął w 1952 r. z rąk
nuncjusza
apostolskiego
abp.
Giuseppe
Roncallego,
późniejszego papieża Jana XXIII.
W latach 1974-1980 był proboszczem w Rosku nad
Notecią, posługując duszpastersko także w Białej. W
miejscowościach tych miał wielu przyjaciół, z którymi przyjaźń
utrzymywał będąc na misjach w Afryce i po powrocie do kraju.
W 1980 r. wyjechał do Senegalu, gdzie przez siedemnaście lat
pracował w Niższym Seminarium Duchownym w Ngazobil. Od
1998 r. pomagał w duszpasterstwie w parafii św. Michała
Archanioła w Poznaniu.
4
WSPOMNIENIA I RELACJE
O powstaniu warszawskim i jego legendzie, z ks.
Marianem Sedlaczkiem, powstańcem z batalionu "Gustaw"
rozmawia o. Marcin Wrzos OMI.
O. Marcin Wrzos OMI: Niedawno ukazała się
kontrowersyjna książka Piotra Zychowicza o powstaniu
warszawskim pt. Obłęd 44.
Ks. Marian Sedlaczek: Nie czytałem jej, ale z tytułem
się zgadzam. To był obłęd. Moja ocena powstania
warszawskiego już od pierwszych chwil jego wybuchu była
negatywna i jeszcze na kilka dni przed wybuchem byłem
przekonany, że powstania nie będzie! Tę opinię podziela wielu
starszych przyjaciół. Gen. Władysław Anders powiedział, że za
wywołanie powstania powinno się postawić gen. Tadeusza
5
"Bora" Komorowskiego przed trybunałem stanu. Jestem tego
samego zdania.
Ksiądz, ranny powstaniec - i takie słowa?
Tak sądziłem już po pierwszym alarmie do powstania,
27 lipca 1944 r., który został odwołany następnego dnia o godz.
13.00. Przesiedzieliśmy na punkcie koncentracyjnym, w szkole,
mniej więcej siedemnaście godzin. Zebrała się tam Kompania
Harcerska i dowództwo batalionu "Gustaw". Krótko po
dwudziestej w sąsiedniej klasie dowódca batalionu (dziś wiem,
że był to mjr Gustaw Gawrych) zebrał dowódców plutonów na
odprawę i po przeliczeniu uzbrojenia zastanawiali się, co zrobić
w razie zaatakowania nas przez Niemców. Rozpatrywali różne
warianty i za każdym razem dochodzili do wniosku, że
najlepszym rozwiązaniem będzie nie wycofywanie się, lecz
obrona na miejscu.
I w tym momencie ogarnęła mnie złość. Bo ile mieliśmy
broni? Nie wystarczało nawet dla jednej drużyny strzeleckiej
(dziewięciu żołnierzy), a kompania liczy około 90 osób.
Mieliśmy dwa pistolety maszynowe Sten z małą liczbą amunicji,
tuzin pistoletów zwykłych i około 40 granatów (w większości
chałupniczej produkcji). Owego wieczoru myślałem, że tylko my
jesteśmy tak słabo uzbrojeni. Toteż gdy przyszedł rozkaz
rozejścia się, odetchnąłem z ulgą. W najbliższą niedzielę, 30
lipca, miałem zakończenie próby na podharcmistrza. Spotkałem
kolegów z kursu podharcmistrzowskiego i dowiedziałem się, że
ich oddziały były uzbrojone wcale nie lepiej niż nasza Kompania
Harcerska. Nabrałem przekonania, że powstanie zostało
odwołane, bo nie mamy czym walczyć.
No i 1 sierpnia drugi alarm, druga koncentracja. Niestety,
o ile za pierwszym razem wszystko poszło sprawnie, w całej
Warszawie nie było ani jednej wpadki, dekonspiracji, o tyle za
drugim razem to się nie udało i w kilku miejscach strzelanina
zaczęła się około dwóch godzin przed wyznaczonym terminem.
6
Kompania Harcerska i dowództwo batalionu "Gustaw" miały tym
razem koncentrację w bursie (pustej w czasie wakacji) przy ul.
Senatorskiej, naprzeciw kościoła św. Antoniego. Gdy rozdano
biało-czerwone opaski i chłopcy trochę po godz. 15.00 rozbiegli
się po tej bursie, słychać było głosy przerażonych
mieszkańców: "O Boże! I u nas też już są! Gdy przyjdą Niemcy,
powiemy, że my nic nie wiemy, że wszystko to Sedlaczkowa
(mama zorganizowała obiad dla kompanii) i Frąckiewicz (wujek,
który był magazynierem w schronisku)". Dostałem rozkaz, by
obserwować okolicę przez okno w dachu. Widziałem w dali z
jednej i drugiej strony pożary, a ze szczekaczek dochodził głos:
"Halo! Halo! Uwaga! Komendant wojskowy zarządził stan
oblężenia na terenie miasta. Domy, z których strzela się na
ulice, będą zrównane z ziemią..."
Moja negatywna opinia o wybuchu powstania jest też
związana z oceną sytuacji politycznej, jaką wyrobiłem sobie pod
wpływem lektury książki Iwana Sołoniewicza Rosja w obozie
koncentracyjnym (jest to relacja uciekiniera z obozu, którą
tłumaczył pod pseudonimem mój ojciec) oraz pod wpływem
antykomunistycznych publikacji innego przyjaciela ojca Henryka Glassa i lektury wydawanego w konspiracji Szańca.
Byłem przekonany, że przenigdy, w żaden sposób, Stalin nam
nie pomoże. W tej sytuacji ewentualne powstanie było
wymierzone militarnie przeciwko Niemcom, a politycznie
przeciwko Rosji. Jak można się skutecznie bić równocześnie
na dwa fronty?
I wychodząc do powstania, myślał Ksiądz o tym, że nie
macie szans?
Wśród młodszych kolegów, moich podwładnych (byłem
już cały rok drużynowym) panował niesamowity entuzjazm.
Jednak ja go nie podzielałem. Jak się zaczęło, to trzeba się bić!
Gdy po kilku dniach Niemcy nie zdołali zdusić powstania,
7
pomyślałem: A może się uda? Potem po prostu wykonywałem
rozkazy.
W powstaniu giną przyjaciele, znajomi…
Najwięcej ich zginęło 13 sierpnia, od wybuchu czołgu
pułapki. Około południa podjechał pod barykadę na naszym
odcinku od placu Zamkowego. Byłem na naszych kwaterach
przy Kilińskiego 3, o niczym więc nic nie wiedziałem. Z czołgu
wysiadł Niemiec i uciekł. Nie udało się go zastrzelić. Posłali
meldunek do dowództwa. Otrzymali odpowiedź: "Zachować
ostrożność". W międzyczasie przyszli żołnierze z sąsiedniej
jednostki, mówiąc: "Jesteśmy z wojsk zmotoryzowanych i na
tym się znamy". Rozebrali barykadę, uruchomili silnik i
wprowadzili czołg do środka. Zjechali nim ulicą Podwale, w
pobliże kwater naszej kompanii przy Kilińskiego. Kto był wolny,
pobiegł go zobaczyć. Dużo chłopców z plutonu łączników po
prostu go obległo. I nagle jakaś płyta zsunęła się z niego i
nastąpił ogromny wybuch. To była jatka. Wybuch wyrzucił
kawałki ludzkich ciał na balkony na wysokości pierwszego
piętra. Pluton łączników poniósł wtedy niesamowite straty:
ponad 40 proc. stanu oddziału. Ogólnie zginęło około 70 osób.
Po wojnie studium uzbrojenia armii niemieckiej wykazało, że to
nie był czołg pułapka, tylko pojazd, którego Niemcy używali do
wysadzania bunkrów.
Jak byliście uzbrojeni?
Bardzo słabo. W dniu wybuchu powstania były uzbrojone
właściwie tylko bataliony Kedywu - "Parasol", "Zośka". My, na
Woli, w ciągu pierwszych pięciu dni powstania mieliśmy
uzbrojenie dla jednej drużyny strzeleckiej i do tego bez karabinu
maszynowego. Reszta kompanii nie walczyła. Wznosili
barykady itp. Potem, na Starym Mieście, broni i hełmów
wystarczało dla jednego plutonu, który obejmował służbę na
odcinku wyznaczonym do obrony przez kompanię.
8
Czy myśleliście o tym, że w trakcie powstania masowo
zabijani są cywile?
W pierwszych dniach nic o tym nie wiedzieliśmy. Skąd
mieliśmy wiedzieć? Nie było gazet. Poza tym ja byłem w
dzielnicach, w których od początku, przez cały czas, toczyła się
walka: Wola, Stare Miasto, Śródmieście Północ... Gdy z jednej
z tych dzielnic Niemcy wyparli powstańców, zaraz zaczynali w
następnej. Byliśmy zajęci walką, a po przybyciu na kwatery
trzeba było nosić rannych, przynosić żywność i wodę, gasić
pożary itd. Nie było czasu, żeby myśleć o czymś innym. 6
sierpnia, w uroczystość Przemienienia Pańskiego, po Mszy św.
w kościele garnizonowym przy ul. Długiej oddziały, które nie
musiały być na odcinkach obrony im przydzielonych, przeszły
bez broni w defiladzie. Nie dotarła wówczas do nas wiadomość,
że właśnie w owych dniach Wola spłynęła krwią - Niemcy
wymordowali kilkadziesiąt tysięcy warszawiaków.
Był ksiądz dwa razy ranny…
Byłem ranny w głowę, raz lekko, a drugi raz poważniej.
Wróciliśmy rankiem na kwatery, chyba to było 23 sierpnia, z
barykady u wylotu Podwala na plac Zamkowy. Spaliśmy już
tylko na parterze i w piwnicach. Chciałem się umyć, wyniosłem
na podwórze miednicę z wodą. I wtedy spadł tam pocisk z
granatnika. Drugi raz byłem ranny po przejściu kanałami do
Śródmieścia, na kwaterach kompanii przy ul. Czackiego, pod
koniec pierwszego tygodnia września. Kwatery kompanii zostały
wówczas
zbombardowane
podczas nalotu. Straciłem
przytomność. Choć wyglądałem beznadziejnie i jęczałem, rany
okazały się powierzchowne. Jeden z kolegów, który mnie
wówczas uratował, kilka dni później, gdy zobaczył mnie
prowadzonego przez sanitariuszkę z obandażowaną głową, nie
wierzył własnym oczom.
9
Jak wyglądała Wasza niewola?
Opuszczaliśmy Warszawę rozdarci. Przegrany bój, a do
tego ruiny miasta. To był początek końca wojny. Przybyliśmy do
szpitala jeńców wojennych w Zeithain w połowie drogi między
Dreznem a Lipskiem. Cała kadra lekarska i gospodarcza
szpitala była polska, tylko naczelny lekarz szpitala był
Niemcem. Baraki, w których nas umieszczono, wcześniej
zajmowali jeńcy rosyjscy. Były niesamowicie zapluskwione. Gdy
potrząsnęło się siennikiem, pluskwy sypały się jak groch. Nie
pomogło oczyszczenie swojego łóżka, bo pluskwy przyszły od
sąsiada - łóżka stały ciasno, jedno przy drugim.
Jak należy wspominać powstanie i jego legendę?
Z jednej strony trzeba pamiętać męczeństwo, mieć
szacunek dla tych, którzy podjęli się tej nierównej walki, do
wysiłku, który podjęło społeczeństwo Warszawy. Z drugiej
strony trzeba zadawać pytania: czy potrzeba było tyle ofiar, czy
trzeba było doprowadzić do zupełnego zniszczenia miasta, czy
trzeba było naiwnie sądzić, że Stalin nam dopomoże, a my,
Polacy, jesteśmy w stanie odwrócić bieg układów politycznych z
Jałty? Nie wiem. Pewnie historia to oceni.
10
Relacja ks. phm Mariana Sedlaczka
KS. PHM MARIAN SEDLACZEK
Wstąpienie do 2 WDH (HP)
Po śmierci ojca w Oświęcimiu 3-go sierpnia 1941 r., na
początku roku szkolnego (we wrześniu) mama powiedziała mi
kilka słów o organizacjach konspiracyjnych. Dodała, że byłoby
dobrze byśmy - mój brat bliźniak Staszek i ja - odwiedzili p.
Halinę Sadkowską, dentystkę, u której leczył się ojciec.
Udaliśmy się pod wskazany adres. Pani Halina S. umówiła nas
na spotkanie ze swoim synem, Witoldem, w ich mieszkaniu.
Witold opowiedział nam o 2 WDH i poinformował, że właśnie
tworzy się nowy zastęp. Mój brat i ja w grudniu 1941 r.
kończyliśmy 15 lat. Wkrótce spotkaliśmy się, chyba ponownie w
mieszkaniu pp. Sadkowskich, z chłopcami mającymi utworzyć
ów zastęp. Później dowiedziałem się, że byliśmy pierwszym
zastępem 2 WDH, powstałym w warunkach konspiracyjnych,
złożonym z chłopców, którzy przed wojną nie byli harcerzami.
Byli to: Andrzej Małachowski, Kamil Braun, mój brat Stanisław i
ja. Jako zastępowego przydzielono nam Michała Mirskiego z
przedwojennej 2 WDH. Przyjęliśmy nazwę "Żubry". Zaczęły się
regularne zbiórki tygodniowe, z programem przygotowującym
do próby na stopień młodzika. Dowiedzieliśmy się, że Witold
Sadkowski jest drużynowym. Przyrzeczenie harcerskie po
zdobyciu stopnia młodzika składaliśmy, chyba na wiosnę
1942r., w mieszkaniu pp. Sadkowskich. Kolejnymi zastępowymi
"Żubrów" byli: Krzysztof Mirski i Stefan Iwiński. Ten ostatni
latem 1942 był z "Żubrami" w komplecie na obozie pod
namiotami w Śródborowie. Wkrótce drużynowym 2 WDH został
Staszek Dobrowolski, a komendantem obozu - Zbyszek
Fallenbüchl. W następnym, 1943 roku, w Chylicach
komendantem obozu pod namiotami był Staszek Dobrowolski.
Oba obozy były zorganizowane jako część kolonii RGO dla
dzieci i młodzieży. Kierowniczka kolonii była wtajemniczona.
11
Młodzież z innych grup kolonii, ulokowana w budynku, mówiła
czasami: "Ci pod namiotami to na pewno harcerze, jaki u nich
porządek!" Kolonię w Chylicach wizytował kierownik sekcji RGO
dla wysiedlonych, mec. Jan Tłuchowski. Dowiedziawszy się, że
wychowawca grupy pod namiotami pracuje honorowo, polecił,
by i on otrzymał wynagrodzenie. Staszek Dobrowolski
opowiadał potem, że pierwszy raz zapłacono mu za
prowadzenie obozu.
Po obozie w Chylicach, z początkiem roku szkolnego
1943/44, podzielono 2 WDH na dwie drużyny: Amarantową i
Błękitną. Zbyszek Fallenbüchl, który po Staszku Dobrowolskim
był drużynowym 2 WDH teraz został komendantem hufca
Śródmieście, a drużynowymi "Amarantowej"
-Andrzej
Małachowski, "Błękitnej" - ja. Równocześnie rozpoczął się kurs
podharcmistrzowski i prowadzony przez instruktora z NOW kurs
podoficerski dla sekcji złożonej z członków byłego zastępu
"Żubrów" oraz Zbyszka N., zwanego "Pytkiem" ("Pytek" w
Powstaniu nie brał udziału, wydaje mi się, że wybuch Powstania
zastał go poza Warszawą).
Tradycja podziału 2 WDH na "Amarantową" i "Błękitną"
pochodzi z okresu przedwojennego, kiedy to pod wpływem
dużego napływu chłopców dzieliła się niekiedy, chcąc
zachować stary rodowód i tradycję "Dwójki" powstałej w 1911
roku.
Zastępowy
W zastępie "Żubrów" zdobyłem wraz z innymi kolejne
stopnie: wywiadowcy, ćwika i nowoutworzony w HP stopień
pioniera. Przypuszczam, że dodano go po to, by każdej z
czterech klas gimnazjalnych odpowiadał jeden stopień,
zdobywany w zasadzie przez jeden rok szkolny, a dwu klasom
licealnym - stopnie harcerza orlego i harcerza Rzeczypospolitej.
Przeszliśmy też razem kurs zastępowych, chyba na wiosnę
12
1943 r. Drużynowym był wtedy Zbyszek Fallenbüchl. Zaraz po
tym kursie objąłem świeżo zwerbowany zastęp. Nie pamiętam,
jaką przyjął nazwę, a spośród chłopców pamiętam tylko Jacka
Urbańczyka-Zajączkowskiego1, u którego odbywały się zbiórki, i
który przypomniał mi się po wojnie. We wrześniu 1943 r. zastęp
przekazałem komuś innemu, gdy sam zostałem mianowany
drużynowym 2 WDH "Błękitnej". Brat mój, Stanisław został
zastępowym najstarszego wiekiem zastępu "Błękitnej". Jego
chłopcy
przyjęli
pseudonimy
z
Trylogii:
"Zagłoba",
"Wołodyjowski", "Ketling", ale także należał do niego "Madziar"
- Ryszard Ludwig i "Ikar" - Jan Dąbrowski, który zginął w
Powstaniu.
Przed zakończeniem kursu zastępowych, drużynowy
polecił każdemu z nas wybrać jakiś dział z programów na
stopnie harcerskie jako specjalizację, by móc potem pomagać
w różnych zastępach w przygotowywaniu się do prób w danym
zakresie. Pamiętam, że Andrzej Małachowski wybrał
"wychowanie narodowe", a ja - "wychowanie harcerskie". Inni
wybrali działy techniczne: samarytankę, pionierkę, łączność itp.
Przygotowałem wówczas cykl około sześciu prelekcji.
Wkuwałem je na pamięć przed ich wygłaszaniem. Takie były
początki mego zaprawiania się do przemawiania przed
publicznością. Owo pamięciowe opanowanie całych referatów
przydało mi się po wojnie, gdy w 1945 r. przygotowywałem się
w Lubece koło Hamburga do matury, prowadziłem
równocześnie krąg starszoharcerski, a potem byłem
komendantem hufca "Lubeka".
Pisywałem także do miesięcznika dla zastępowych "W
Kręgu Rady", wydawanego przez Komendę Chorągwi
"Kresowej" w Lubece. Wydrukowano w nim m.in. mój artykuł
p.t. "Geneza skautingu i harcerstwa", który był odtworzeniem z
pamięci jednej z prelekcji przygotowanych po kursie
zastępowych. Spodobał się on hm. Kazimierzowi Burmajstrowi,
ówczesnemu Komendantowi Głównemu Harcerzy w Niemczech
13
(Komenda Główna mieściła się w Maczkowie (Meppen) nad
granicą holenderską). Poznałem tam hm Irenę Mydlarzową,
Komendantkę Główną Harcerek. Od Kazika dowiedziałem się,
że dziwiła się, iż w tak młodym wieku jestem już
podharcmistrzem. Powiedział on jej: "Młody, ale patrz, jakie
artykuły pisze!"
W pierwszych miesiącach po wojnie nie mieliśmy w
Niemczech żadnych polskich książek, ani dostępu do
jakiejkolwiek polskiej literatury. Jedyną "bibliotekę" stanowiła
własna pamięć. Dobrze ją zaopatrzyłem po kursie dla
zastępowych. Owa konieczność przemawiania na zbiórkach
zastępów, a także - w Lubece - przy ogniskach i na kursach,
przydała mi się potem w seminarium duchownym, na
ćwiczeniach głoszenia kazań. To, co koledzy zaczynali
wówczas dopiero poznawać i w tym się zaprawiać, ja miałem
już dawno poza sobą. Nic też dziwnego, że profesor homiletyki
podziwiał moją łatwość.
Obozy pod namiotami. Roztropność
Jeszcze kilka wspomnień z obozów w 1942 i w 1943 r.
Nie słyszałem, żeby w czasie okupacji jakaś inna drużyna
harcerska przeprowadziła obóz pod namiotami dla chłopców
czternaste - szesnastoletnich, z pełnym programem obozowym,
pionierki, służbowej dyscypliny, trzymania warty, alarmów
nocnych, wieczornych ognisk, itd. Jedyną różnicą z obozami
sprzed wojny były cywilne ubrania zamiast mundurów i brak
flagi na maszcie. Niektórzy na wesoło proponowali udzielenie
dyspensy od palenia papierosów dla uniknięcia dekonspiracji,
gdy pewnego razu urzędowa kontrola sanitarna poczęstowała
kogoś ze starszyzny papierosem, a on odmówił. Na obozach
uczestniczyliśmy w przeróżnych ćwiczeniach, np. w Chylicach
odbył się całodzienny marsz na trasie 30 km. Pamiętam, że
Jurka Świderskiego (był najmłodszy) na ostatnich kilometrach
ciągnęliśmy za ręce, bo już nie chciał iść. Udział w obozach
14
odbywał się oczywiście za zgodą rodziców. Musieli przecież
wiedzieć, gdzie ich syn będzie przebywał przez cztery tygodnie.
Wiedzieli, że należy do tajnego harcerstwa. Jedni bali się
bardziej, inni mniej. Bywało, że w jednej rodzinie matka
wiedziała o wszystkim, a ojciec -nie wiedział nic. Gdy byłem już
drużynowym "Błękitnej", zdarzyło się, że harcerz werbujący
nowego kandydata poprosił, bym odwiedził rodzinę tego
chłopca. Rodzice bali się. Mówili: byle co i może być jakaś
wpadka. Odpowiedziałem owej mamie: "Nie upilnuje pani syna,
aby nie działał w jakiejś organizacji. Ma więc pani do wyboru:
albo syn, za zgodą pani, będzie w takiej organizacji, w której
pani będzie znała jego bezpośredniego przełożonego, tzn.
mnie, i będzie pani wiedziała co przełożony syna myśli, będzie
pani mogła służyć mu swoją radą, zachęcić do roztropności,
mieć z nim kontakt, albo syn zostanie zwerbowany do
organizacji, w której będzie konspirował się nawet przed panią.
Nie uchowa się tak, żeby nigdzie nie należał." No i mama
uznała słuszność tych argumentów. Bowiem w HP chodziło
nam rzeczywiście o działalność wychowawczą, o to, by
chłopcom dawać przeżycia, ale by za nie nie musieli płacić
życiem. Byłaby to stawka nieproporcjonalnie wysoka. Mając 16
- 17 lat nie cierpiałem fanfaronady, nieprzemyślanej brawury,
narażania się, by zaimponować.
Pamiętam, jak zwymyślałem Andrzejka Ostrowskiego za
przyniesienie na zbiórkę pistoletu-straszaka. Odebrałem mu go
i sam odniosłem do jego domu. Andrzejek był niepoczytalny w
swej lekkomyślności. Szliśmy kiedyś razem ulicą. Z daleka
spostrzegłem patrol niemiecki kontrolujący przechodniów.
Zapytałem Andrzejka: "Masz coś?" Byłby czas jeszcze wejść do
bramy. Odpowiedział: "Nic". Poszliśmy więc przed siebie. Patrol
nas zatrzymał, obmacał kieszenie i puścił wolno. W owym
czasie przez obmacanie kontrolowali tylko, czy ktoś nie ma
broni. Po kilku krokach Andrzejek powiedział mi: wiesz, mam
gazetki. Gdyby Niemcom chciało się dokładniej sprawdzić
zawartość kieszeni, zapłacilibyśmy za to obaj.
15
Młodzież jest beztroska i nieroztropna. Często trzeba ją
bronić przed nią samą. Na początku Powstania zdarzyło się, że
otrzymałem polecenie ściągnięcia z przedpola, pod osłoną
nocy, ciała zabitego gońca. Zginął niepotrzebnie. Mógł pobiec
okrężną drogą, za zasłoną. Pobiegł na przełaj, na wprost, przez
otwartą przestrzeń. No i ustrzelili go. Meldunku nie doniósł,
musiał to zrobić drugi goniec, a ponadto ktoś musiał narazić się,
by ściągnąć jego ciało. Było mi równocześnie żal zabitego
chłopaka i byłem zły za jego lekkomyślność. Podobnie
wydawało mi się, że ofiara Kamila Brauna przed Powstaniem
była niepotrzebna. Rwał się, by sobie postrzelać i ten zapał
przepłacił życiem.
Zajęcia na terenie miasta i poza Warszawą
Do wspomnień z życia 2 WDH pod okupacją należą
jeszcze zakonspirowane defilady w dniach Święta 3-go Maja.
Dwukrotnie szedłem w takiej defiladzie, a 3-go Maja 1944 r.
byłem jej organizatorem. Chłopców z 2 WDH "Błękitnej"
rozstawiłem po dwóch w wyznaczonych bramach domów przy
Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie. O oznaczonej
godzinie mieli opuścić bramy i iść dwójkami trotuarem po
stronie wschodniej, w kierunku Alej Jerozolimskich. Wiedzieli,
że odbierający defiladę będzie stał na przystanku po przeciwnej
stronie, przed Alejami Jerozolimskimi, więc przechodząc na
tamtym odcinku powinni głowy zwrócić w prawo. Nie pamiętam,
kto odbierał tę defiladę, najprawdopodobniej komendant hufca.
Chwilę po godzinie wyznaczonej na opuszczenie bram i
rozpoczęcie marszu, wsiadłem do tramwaju i przejechałem
Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem w kierunku Alej
Jerozolimskich, rozpoznając wśród przechodniów dwójki moich
chłopców idących w przewidzianych odstępach i z wyznaczoną
szybkością, choć nawzajem się nie widzących.
Często odbywały się zakonspirowane gry - ćwiczenia na
terenie miasta, lub poza Warszawą. Przeważnie brały w nich
16
udział dwie nieznające się drużyny (znakiem rozpoznawczym
była np. gazeta zwinięta w rurkę i trzymana w prawej ręce).
Pewnego dnia, pod wieczór, systemem alarmowym został
zebrany cały hufiec Śródmieście. Na miejscach zbiórek
zastępów podano nam treść ćwiczenia: "szpieg" o podanym
rysopisie w określonych godzinach przeprawia się w granicach
Warszawy z prawego brzegu Wisły na lewy. Może posłużyć się
wszystkimi dostępnymi środkami, w praktyce: pieszo przez
mosty, w zatłoczonych w tym czasie tramwajach, kolejką
śródmiejską z Warszawy Wschodniej do Warszawy Głównej
(obecnie Centralnej). Dworców: Stadion, Powiśle, Śródmieście
wówczas nie było. Zastępy obstawiły wyjścia mostów, dworca i
kontrolowały zatłoczone tramwaje. Mnie z wielu innymi
przypadło to ostatnie zadanie. Przejeżdżaliśmy mostem
Kierbedzia (dziś Śląsko-Dąbrowskim) na Pragę, i tu
wsiadaliśmy do poszczególnych wozów nadjeżdżających
tramwajów. Podczas przejazdów przez most przeciskaliśmy się
do przedniego wyjścia, rozglądając się, czy nie zauważymy
"szpiega" o podanym rysopisie. I tak "w kółko", przez
wyznaczony czas, chyba przez dwie godziny. Na najbliższej
zbiórce po tej grze dowiedzieliśmy się, że "szpieg" zwyciężył.
Przejechał kolejką podmiejską i przeszedł kilka metrów obok
chłopców stojących przy jednym z wyjść dworca. On ich
rozpoznał, oni jego nie. Gra między innymi pozwoliła sprawdzić
sprawność systemu alarmowego. Jeśli się nie mylę,
"szpiegiem" był Staszek Dobrowolski.
Od wstąpienia do drużyny, aż do rozpoczęcia kursu
zastępowych, było nam wciąż za mało zajęć. Pragnęliśmy mieć
więcej zbiórek, gier, ćwiczeń. Wówczas powierzano nam
roznoszenie prasy konspiracyjnej pod wskazane adresy z
umówionym hasłem. W ten sposób poznałem hm Stefana
Marczuka (wówczas nie wiedziałem, że jest harcmistrzem),
Tadeusza Górczyńskiego, hm Zdzisława Szczepańskiego - i
innych, których nazwisk nie pamiętam. Później, gdy zostałem
17
zastępowym, a zwłaszcza po objęciu drużyny, nigdy już nie
miałem za wiele wolnego czasu.
W pewnym okresie sporo czasu zabierało nam
obserwowanie i notowanie znaków na wojskowych
samochodach niemieckich, oczywiście w ściśle określonych
godzinach i na wyznaczonym odcinku. Meldunki z tych
obserwacji miały służyć do ustalania przemieszczeń
niemieckich jednostek wojskowych. Kiedy indziej dostawaliśmy
do rozklejania ulotki propagandowo - patriotyczne. Jedni
okazywali w tym dużo zapału, innym mniej to odpowiadało.
Nauka szkolna
W pierwszej połowie 1940 roku istniały jeszcze w
Generalnej Guberni szkoły średnie ogólnokształcące, jednak już
od września były otwarte jedynie szkoły zawodowe, w których
nie było wolno nauczać przedmiotów ogólnokształcących. Był
język polski, ale z zakazem nauczania literatury. Program
obejmował naukę korespondencji handlowej. W zamiarach
Niemców było wyeliminowanie w dalszej perspektywie polskiej
inteligencji. Wbrew tym zakazom, w szkole inż. St.
Wiśniewskiego, po przerobieniu kilku lekcji korespondencji
handlowej i zaprowadzeniu zeszytów, polonista uczył
nielegalnie we wszystkich klasach języka polskiego oraz historii
według programu gimnazjalnego. Jakoś Niemcy nie mieli czasu
na dokładne kontrolowanie lekcji w tych szkołach.
Po ukończeniu szkoły powszechnej (podstawowej)
można było uczyć się właśnie w takiej szkole zawodowej, albo
być oficjalnie zaangażowanym w jakimś zakładzie pracy. W
przeciwnym wypadku ryzykowało się wysyłkę do pracy w
Niemczech. Ojciec nasz znał inż. St. Wiśniewskiego, dyrektora
trzyletniej, zawodowej szkoły rolniczej, więc mego brata i mnie
zapisał do niej. Początkowo placówka ta mieściła się przy ul.
18
Pankiewicza, na wprost dworca, potem została przeniesiona na
Złotą.
Po śmierci ojca, wychowawczyni klasy i profesorka
matematyki p. Makowska, zachęciła mnie do udzielania
korepetycji uczniom, którzy przybyli do szkoły z pewnymi lukami
w nauce, ale byli pracowici, a których rodzicom dobrze się
powodziło, jako zarządcom majątków rolnych. Obliczyłem, że
przez kilka godzin korepetycji w tygodniu zarabiałem
miesięcznie więcej niż wynosiła miesięczna pensja ojca w
S.K.S.S. przed jego aresztowaniem w maju 1941 r. W ten
sposób mogłem pomagać mamie w prowadzeniu domu. W
czerwcu 1943 r. skończyłem ową szkołę zawodową.
Równocześnie przez cały rok szkolny 1942/43, wraz z mym
bratem Stanisławem, uczyliśmy się prywatnie łaciny u p. Zofii
Cierniakowej. Na zakończenie zdaliśmy egzamin z zakresu klas
I - IV gimnazjum przed profesorem łaciny z Gimnazjum i Liceum
im. św. Stanisława Kostki. Zostaliśmy przyjęci na komplety do I
klasy liceum typu matematyczno-fizycznego, prowadzone przez
profesorów tego liceum. Wybraliśmy typ matematycznofizyczny, sądząc, że łatwiej zdamy matury, gdyż byliśmy silni w
przedmiotach matematyczno-przyrodniczych, a słabsi w
humanistycznych.
Żal mi jednak było porzucić łacinę zdobytą intensywną
pracą w ostatnim roku, więc nadobowiązkowo uczyłem się jej w
klasie humanistycznej tegoż liceum.
Z początkiem roku szkolnego 1943/44 zmieniłem szkołę.
Równocześnie zostałem mianowany drużynowym 2 WDH
"Błękitnej"
oraz
otrzymałem
przydział
na
kurs
podharcmistrzowski, a także na kurs podoficerski w NOW. Czas
w tym roku szkolnym miałem więc wypełniony zajęciami
maksymalnie.
19
Drużynowy 2 WDH "Błękitnej" i drużyna w 1943/44 r.
Nie pamiętam ilu chłopców (ok. 30) i ile zastępów liczyła
2 WDH "Błękitna", gdy zostałem jej drużynowym na początku
roku szkolnego 1943/44. Sam prowadziłem zastęp
zastępowych, raz po raz wizytowałem zbiórki poszczególnych
zastępów odbywające się zasadniczo raz w tygodniu. Czasem
były "imprezy", na których zbierała się cała drużyna. Jedną z
takich "imprez" było składanie przyrzeczenia harcerskiego.
Odbyło się ono w 1943 r. na boisku jakiejś szkoły na Powiślu,
przy jednej z bocznych ulic od ulicy Dobrej. Byli na nim obecni
instruktorzy z kierownictwa HP.
Spośród
chłopców
z
zastępu
zastępowych
zapamiętałem: Marka Jarosza, Krzysztofa Eychlera, Jurka
Świderskiego, Bohdana Szonerta, Andrzeja Ostrowskiego,
Sławka Piaseckiego, Tomka Młynarskiego. Ci z nich, którzy byli
na obozie w Chylicach, tworzyli zastęp "Lampartów", któremu
przewodził Kamil Braun. Nie pamiętam, czy wszyscy z zastępu
zastępowych od razu prowadzili własne zastępy. Byli wśród
nich chłopcy o różnych temperamentach i zdolnościach
przywódczych. Jednemu czy drugiemu trudno było poradzić
sobie z własnym zastępem, za to innych rozsadzała chęć
działania. Dlatego po pewnym czasie utworzyłem dwie grupy.
Jednej przewodził Marek Jarosz, a drugiej Krzysztof Eychler.
Oprócz własnego zastępu, każdy z nich miał prawo wglądu w
życie zastępów swej grupy, by służyć im pomocą. Oddzielną
pozycję stanowił zastęp mego brata Stanisława, złożony z
chłopców przewyższających wiekiem pozostałych.
Na wiosnę 1944 r. drużyna otrzymywała z komendy
Hufca zlecenia na przeprowadzenie wstępnych zadań
wywiadowczych. Przynosił je Fredek Aulich, starszy harcerz z 2
WDH, wyznaczony do tej funkcji przez Zbyszka Fallenbüchla,
wówczas komendanta hufca.
20
Fredek Aulich zginął w Powstaniu na Starym Mieście na
początku sierpnia, gdy przenosił na noszach rannego w nogi
Janusza "Grajka" z płonącego szpitala na kwaterę Kompanii
Harcerskiej. Został ugodzony odłamkiem pocisku z broni
stromotorowej. Razem z Tadeuszem Górczyńskim zgłosiłem się
na ochotnika, by przynieść jego ciało. Potem razem udaliśmy
się jeszcze do pobliskiego zakładu pogrzebowego po trumnę
dla Fredka, wyszukując trumnę odpowiednich rozmiarów.
Tadeusz żartował, że od razu musi też znaleźć jakąś dla siebie,
bo on do pierwszej lepszej się nie zmieści - był dobrze
zbudowany i wysokiego wzrostu.
Początkowo otrzymywane od Fredka zlecenia sam
rozdzielałem na poszczególne zastępy, zbierałem ich meldunki i
przekazywałem je Fredkowi. Było jednak tego tak dużo, że
szybko zorientowałem się, iż czasu mi nie starcza, by samemu
sprawnie to realizować. Zadanie to, na terenie całej "Błękitnej"
zleciłem więc Markowi Jaroszowi, sam zaś informowałem się
jedynie od czasu do czasu, jak ta akcja przebiega. Marek
dobrze sobie radził.
Sposoby prowadzenia drużyn: "Amarantowej" i
"Błękitnej" były odmienne. Andrzej Małachowski kierował swoją
z właściwą sobie fantazją. Werbował bez większego rozeznania
na początku i potem łatwo zwalniał. Podśmiewaliśmy się, że
"Amarantowa", to drużyna przechodnia, drużyna tramwaj:
zawsze zapełniony, ale na przystankach pasażerowie
wymieniają się. W "Błękitnej" starałem się o pewną selekcję już
przy werbowaniu, byliśmy więc mniej liczni.
Wychowanie religijne w drużynie
Wkrótce po objęciu przeze mnie drużyny, Zbyszek
Fallenbüchl poszedł ze mną do księdza przy parafii Wszystkich
Świętych, będącego kapelanem 2 WDH, aby mnie przedstawić.
Nie zapamiętałem jego nazwiska. Już po wojnie Krzysztof
21
Eychler powiedział mi, że był to zapewne ks. Adam Hofman.
Rozmawialiśmy o współpracy i o tym, czego od niego
oczekujemy. Ksiądz studiował chyba psychologię, bo
zademonstrował nam kilka testów psychologicznych.
W 2 WDH mieliśmy zasadę, że kapelan prowadzi
wychowanie religijne i przekazuje wiadomości religijne
wymagane przez program na poszczególne stopnie w zastępie
zastępowych, ale w poszczególnych zastępach robią to sami
zastępowi. Do młodszego chłopca silniej trafiały myśli i refleksje
np. o modlitwie czy sakramentach, wypowiadane przez kolegę
o rok, dwa starszego, który mu imponował, aniżeli gdy czynił to
ksiądz, który "z urzędu" powinien tak mówić. Gdy zdarzało się,
że kapelan nie miał czasu, prowadziłem wychowanie religijne
osobiście.
Na stopień ćwika była wymagana umiejętność służenia
do mszy św. Wiązało się to nie tylko ze znajomością kolejnych
czynności, ale i ministrantury w języku łacińskim. Nigdy
wcześniej nie byłem ministrantem. W ramach przygotowania się
do próby na stopień ćwika, jeździłem ze swym bratem
Stanisławem chyba gdzieś na Czerniaków, by zaprawiać się w
służeniu do mszy św. księdzu mającemu kontakt z 2 WDH.
Dopiero potem zacząłem usługiwać w kościele św. Antoniego,
naprzeciwko naszego mieszkania przy ul. Senatorskiej. Myślę,
że gdyby nie wymagania programowe na stopień ćwika, nigdy
nie byłbym ministrantem.
W wychodzącym na powielaczu "Harcerzu" i w
programach prób zachęcano nas do codziennej lektury
Ewangelii. Pamiętam, że zastanawiałem się wówczas nad
celowością takiego czytania "w kółko". Przecież treść znałem
już doskonale. Ledwie na mszy św. w niedzielę ksiądz
przeczytał pierwsze zdania, już wiedziałem, co będzie dalej. By
spełnić słowa zachęty, a przeczytać coś nowego, przeczytałem
opracowanie "Cztery Ewangelie w jednej". Jakoś wówczas nikt
22
mi nie wyjaśnił, że Pisma świętego nie czyta się tak, jak inne
książki. Zrozumiałem to dopiero po wojnie. Żadnej powieści nie
czytywałem dwukrotnie. Jeśli była ciekawa, niektóre tylko
urywki czytałem powtórnie. Zrozumiałem, że Ewangelii nie
czyta się dla zaspokojenia ciekawości. W powieściach
interesują nas akcja i losy bohaterów. Czytelnik jest jakby
widzem w teatrze lub w kinie. Natomiast akcja rozwijająca się w
Ewangelii jest mi z góry znana. Przy powtórnym czytaniu mam
być jednak nie widzem, a uczestnikiem tej akcji. Chodzi nie o
zaspokojenie ciekawości, lecz o własną życiową odpowiedź na
to, co przeczytałem. O odpowiedź realną, uwzględniającą
sytuację, w jakiej się znajduję. Tego jednak nikt w 2 WDH mi
nie powiedział.
W wychowaniu religijnym ogromną rolę odgrywa przykład
rówieśników i nieco starszych kolegów. Zwłaszcza w wieku
młodzieńczym. Wpływ środowiska młodzieżowego jest często o
wiele silniejszy niż wpływ rodziny. Roztropni rodzice powinni
starać się więc o wprowadzenie swych dzieci wkraczających w
ten wiek do właściwego środowiska. Jednym z nich może być
dobrze prowadzona drużyna harcerska.
Tradycją w HP były wspólne rekolekcje wielkopostne dla
starszych harcerzy i instruktorów. Te, w których brałem udział,
prowadził O. Tomasz Rostworowski. Dwukrotnie były to
rekolekcje "otwarte" - zbieraliśmy się w kaplicy zgromadzenia
sióstr przy ul. Rakowieckiej i po nauce wraz z nabożeństwem
rozchodziliśmy się. W 1944 r. były to trzydniowe rekolekcje
"zamknięte" na terenie szpitala Dzieciątka Jezus przy ul.
Nowogrodzkiej. Nocleg i posiłki mieliśmy na miejscu. Bardzo
podobał mi się sposób mówienia O. Tomasza i dobór tematów
oraz ich ujęcie.
Do dziedziny wychowania religijnego należało również
przekazywanie wiadomości. Odbywało się to jednak inaczej niż
w szkole. Inny był program i metoda. Poruszano tematy
23
praktyczne. Np.: "kłamstwo w pracy konspiracyjnej", "porządek
miłości" i "miłość nieprzyjaciół". Przyswajanie wiadomości
odbywało się mniej przez "wkuwanie", a więcej w formie
ćwiczeń i gier. Miały one również być zachętą do pracy nad
sobą.
Wychowanie narodowe
Mówiąc o wychowaniu narodowym trzeba umieć
odróżnić ideologię od polityki. Światopogląd ma wpływ na wybór
celów i środków działania, ale sam działania nie prowadzi. W 2
WDH, podobnie jak w całym HP, pragnęliśmy wychowywać
dobrych Polaków, szukających szczerze dobra Polski,
gotowych dla niej poświęcać swój czas, majątek, a gdy
przyjdzie potrzeba, to i życie. HP nie było przedszkolem żadnej
organizacji politycznej. Chciało służyć dobru całego Narodu.
Wielokrotnie przy różnych okazjach słyszałem w HP, że
harcerstwo jako organizacja powinno być niezależne od
jakiejkolwiek partii politycznej, że powinno wychowywać
młodzież dla Polski, a nie dla tej czy innej partii, lub stronnictwa.
O ile więc dorośli harcerze powinni brać udział w życiu
politycznym, wstępując do partii, która według najlepszego
rozeznania ich sumienia, najtrafniej służy interesom całego
społeczeństwa, o tyle jest pożądanym, by zajmujący w
harcerstwie stanowiska kierownicze nie należeli do żadnej partii
politycznej. Chodziło o jak najsilniejsze zabezpieczenie przed
naciskami politycznymi w dziedzinie wychowania.
Jednym z podstawowych wymogów na stopień ćwika i
pioniera było jasne zrozumienie tego, czym jest naród i
państwo. Przydało mi się to potem w Senegalu, gdzie przez
kilka lat powierzano mi prowadzenie lekcji wychowania
obywatelskiego w Niższym Seminarium Duchownym. Pojęcia te
były bardzo niejasno przedstawione w tamtejszych
podręcznikach opracowanych przez profesora uniwersytetu w
Dakarze, przygotowałem więc na ten temat własny skrypt dla
24
uczniów. Przeczytał go kolega, Senegalczyk, nauczający historii
i pełen entuzjazmu zachęcił mnie do opublikowania mego
tekstu. Za jego namową opracowałem dwa artykuły, które
zamieścił najpoczytniejszy dziennik w Dakarze "Le Soleil".
Nigdy nie spodziewałem się, że wiadomości ze zbiórek
harcerskich w Warszawie, uzupełnione w 1945 r. lekturą
broszurki Stanisława Grabskiego pt. "Myśli o dziejowej drodze
Polski", ofiarowanej mi przez Kazika Burmajstra, przydadzą mi
się po czterdziestu latach w Afryce, a także wcześniej i później,
gdy w kazaniach i konferencjach starałem się i staram
wykazywać, że właściwa postawa chrześcijanina wobec Pana
Boga jest czymś całkowicie odmiennym od postawy dobrego
obywatela wobec państwa. Niestety wierni często przenoszą na
Pana Boga postawę, jaką zajmują wobec autorytetu Państwa.
W latach siedemdziesiątych prowadziłem rekolekcje
parafialne w Zielonej Górze. Po nauce na ten temat przyszedł
do zakrystii jeden z obecnych prawników, by powiedzieć mi, że
jest zachwycony "moją" definicją państwa - zaczerpniętą z
broszurki Stanisława Grabskiego, przeczytanej w 1945 r., gdy
prowadziłem krąg starszoharcerski w Lubece.
Elitarność
Sprawa ta jest jasno sprecyzowana w broszurze pt.
"Harcerstwo. Zarys podstaw ideowych i organizacji. Próby" pod
redakcją Stanisława Sedlaczka ("Sasa"), Lwów, 1939 (właśc.
Warszawa, 1941): "Harcerstwo nie mogło i nie może być w
obecnej fazie rozwoju społecznego organizacją masową.
Wysokie wymagania etyczne, a ponadto wymagania pewnego
zamiłowania - niejako powołania do stanu żołnierskiego
sprawiają, że nie wszyscy mogą być z korzyścią członkami
ruchu harcerskiego" (s. 8, wyd. londyńskiego).
25
Często w 2 WDH stawiano zarzut przedwojennemu ZHP
przejścia (po 1931 r.) na "masówkę", kontynuowaną w latach
okupacji przez "Szare Szeregi". Pod tym względem specyficzna
sytuacja wytworzyła się zaraz po wojnie wśród licznej rzeszy
Polaków przebywających w okupowanych przez Aliantów
Niemczech. Zapewnienie dachu nad głową i wyżywienia w
obozach
DP,
przy
całkowitej
bezczynności
groziło
demoralizacją. Jedynymi organizacjami mogącymi wówczas
wyrwać młodzież z bezczynności obozowej i ustrzec ją od
pijaństwa było polskie szkolnictwo i harcerstwo. W tej sytuacji
umasowienie harcerstwa było uzasadnione.
Czas wydania cyt. wyżej broszury pt. "Harcerstwo..." pod
redakcja "Sasa"
W książce pt. "Harcmistrz Rzeczypospolitej Stanisław
Sedlaczek" autorstwa mojego i mojej siostry Wandy, napisałem,
że cyt. broszura ukazała się drukiem dopiero późną jesienią
roku 1941, lub nawet na początku zimy 1941/42 (s. 112).
Według Staszka Dobrowolskiego, drużynowego 2 WDH, była
ona rozprowadzana raczej po Nowym Roku 1942 niż pod
koniec 1941 r. Jak pamiętam, po wydrukowaniu broszury
zaistniała nieprzewidziana trudność natury konspiracyjnej, która
opóźniła jej rozprowadzenie. Oryginalny egzemplarz broszury
(czyli tzw. "Sas"), wydanej podczas okupacji w Warszawie jest
wyłożony w Muzeum Historycznym Warszawy na Starym
Rynku, w sali nr 56-57 - "Młodzież w walce z okupantem 1939 –
44". Egzemplarz ten został sfotografowany w roku 1958 i film
przewieziony przeze mnie do Francji, a następnie do Londynu.
Przekazałem go przewodniczącemu Harcerskiej Komisji
Historycznej Hm RP Henrykowi Glassowi, który spowodował
wydanie jej w ilości 200 egzemplarzy. Niestety w przedmowie
do tego wydania jest wiele nieścisłości, a w samej treści dość
liczne błędy.
26
Program prób na stopnie zamieszczony w "Sasie" był w
praktyce stosowany bardzo krótko, może niecały rok. Bardzo
szybko ukazał się nowy program, napisany na maszynie i
wydany na powielaczu. Nie wiem, co było przyczyną tej zmiany.
Nowy program był stosowany aż do Powstania Warszawskiego.
"Sas" pozostał jednak podstawowym źródłem wiedzy o
podstawach ideowych i organizacji HP opracowanych przez
jego założycieli.
Spotkanie z cichociemnym hm Tadeuszem Chciukiem Celtem
Na wiosnę 1944 r. komendant hufca Zbyszek
Fallenbüchl wyraził chęć przybycia na zbiórkę zastępu 2 WDH
"Błękitnej" w towarzystwie kuriera z Londynu, pragnącego
zobaczyć zwykłą zbiórkę zastępu HP. Wybrałem zastęp
"Jaguarów" Marka Jarosza, podałem adres, dzień i godzinę.
Markowi powiedziałem jedynie, że na ową zbiórkę przyjdę z
dwoma druhami, którzy chcą się przyjrzeć, jak zbiórkę
prowadzi. Przez cały czas jej trwania obaj nie odzywali się.
Wkrótce potem Zbyszka F., wraz z kurierem zobaczyłem na
zbiórce naszej sekcji kursu podoficerskiego. Nie powiedziano
nam, kim jest towarzysz Zbyszka F., ja go oczywiście
poznałem. I tym razem na zbiórce zachowali milczenie.
Wówczas nie znałem ani nazwiska, ani pseudonimu naszego
gościa z Anglii.
Poznałem je dopiero po wojnie. Był to Tadeusz ChciukCelt. Spotkałem się z nim dopiero po 47 latach - w 1991 r. w
jego mieszkaniu w Niemczech pod Monachium. Odwiedziłem
go przyjeżdżając z Senegalu na trzymiesięczny urlop w
Europie. Tego samego roku spotkaliśmy się powtórnie we
Wrocławiu, dokąd przybył także Władzio Ossowski - "król
białych kurierów". On i Tadeusz Chciuk spotkali się po 51
latach.
27
Kurs podoficerski
Zimą i wiosną 1943 r. dawny zastęp "Żubrów" zbierał się
jako sekcja piechoty w celu zapoznania się z rozkładaniem,
czyszczeniem i składaniem broni palnej. Były to pistolety
różnych marek: Vis, Parabellum, FN, Walter, pistolet
maszynowy Steń. Szkolenie na tych zbiórkach prowadził Witold
Sadkowski, niekiedy "Dada" - Tadeusz Iłłakowicz. Obiecywano
nam, że w niedługim czasie rozpoczniemy systematyczny kurs
podchorążych w NSZ, ale mijały miesiące, a przydziału nie było.
Nastąpiło natomiast przejście Kompanii Harcerskiej z NSZ do
NOW związanego z AK. Usłyszałem jako uzasadnienie, że po
rozkazie Naczelnego Wodza, jako niezależni politycznie,
powinniśmy pod względem wojskowym należeć do organizacji
jemu podporządkowanej. Dla dawnych "Żubrów" zmiana ta
miała ten dobry skutek, że od początku roku szkolnego 1943/44
staliśmy się sekcją kursu podoficerskiego. Cotygodniowe zbiórki
odbywały się w mieszkaniu Andrzeja Małachowskiego na
Ochocie. Prowadził je instruktor przydzielony przez NOW. Nie
znaliśmy ani nazwisk, ani pseudonimów, ani stopni wojskowych
swoich przełożonych. Podczas meldowania się mówiono:
"Dowódco!", a nie np. "Panie Poruczniku!" Każdemu też został
przydzielony numer w NOW. Oprócz podręcznika "Regulamin
piechoty", "pomoc naukową" stanowił dużych rozmiarów stół
plastyczny. Był to rodzaj ogromnej stolnicy wysypanej piaskiem,
pozwalającym zmieniać ukształtowanie rzeźby terenu oraz
zaznaczać na nim drogi, rzeki, zarośla, zabudowania, itd. Była
to jakby wypukła mapa - plan. Kurs trwał przez cały rok szkolny.
Zapoznawaliśmy się nie tylko teoretycznie i praktycznie z
wiedzą i umiejętnościami wojskowymi, ale starano się wyrabiać
w nas również właściwą postawę. Już zbiórki i ćwiczenia
harcerskie zaprawiały nas do zdyscyplinowania, ale na
zbiórkach wojskowych dyscyplina była jeszcze silniejsza. W
razie alarmu systemem łańcuchowym należało pod
jakimkolwiek pretekstem opuścić nawet szkołę, czy imieninowe
przyjęcie. Nic też nie usprawiedliwiało spóźnienia. Pamiętam,
28
że gdy dwa, lub trzy razy spóźniłem się na zbiórkę wojskową,
za pierwszym razem musiałem meldować się nazajutrz o 5-tej
rano pod wskazanym adresem, przynosząc spakowany w
paczce ekwipunek polowy, a za drugim - zameldować się u
przełożonego, który w wyznaczonych trzydziestu minutach miał
przejść określonym odcinkiem ulicy, bardzo odległym od
miejsca mego zamieszkania.
Egzamin na zakończenie kursu odbyt się w czerwcu
1944, przed komisją kilku oficerów z NOW. Andrzejowi
Małachowskiemu przyznano stopień kaprala, a pozostałym starszych strzelców.
Chyba już po tym egzaminie Kamil Braun przyłączył się
do jakiejś zbrojnej akcji, w której zginął.
Kurs podharcmistrzowski
Zbiórki kursu podharcmistrzowskiego rozpoczęły się
również z początkiem roku szkolnego 1943/44. Odbywały się w
mieszkaniu mego wujostwa przy ul. Elektoralnej w pobliżu pl.
Bankowego. Jeżeli mnie pamięć nie myli, również raz w
tygodniu. Pod koniec był wyjazd w teren, do Świdra pod
Warszawą. Kurs zakończył się w lipcu 1944. Próba przed
komisją była wyznaczona na niedzielę 30-go lipca. Odbyła się w
jakimś mieszkaniu na Mokotowie. Stopień "phm" został mi
przyznany podobnie jak innym, rozkazem Naczelnika HP,
odczytanym przed frontem Kompanii Harcerskiej już podczas
walk powstańczych na Woli.
Wybuch Powstania
Pierwszy alarm wzywający do koncentracji miał miejsce
w tygodniu poprzedzającym niedzielę 30-go lipca 1944 r. Do
naszego mieszkania na Senatorskiej 28/30 przybył ok. godz.
29
15-tej Michał Mirski, przynosząc tę wiadomość. Mieliśmy przed
20-tą (jeżeli mnie pamięć nie myli) zebrać się pod wskazanym
adresem (był to chyba dom przy Siennej). Powiadomiłem
natychmiast brata Stanisława i wyszedłem, by powiadomić
następnego druha w ogniwie łańcucha alarmowego. Przed
godz. 20-tą Kompania Harcerska zebrała się na wyznaczonym
miejscu, którym okazała się szkoła. Było nas kilkudziesięciu, nie
wiedziałem dokładnie ilu. Zastanawiałem się, jak to się stało, że
taka grupa rosłych chłopców zbierająca się w szkole pod koniec
dnia w czasie wakacji, nie zwróciła na siebie uwagi. Zapadał
mrok. Siedzieliśmy w ławkach szkolnych w kilku
pomieszczeniach klasowych, nie rozmawiając. W pewnej chwili
zdałem sobie sprawę, że w sąsiedniej klasie dowódca Kompanii
zebrał na odprawę dowódców plutonów. Przez uchylone drzwi
nasłuchiwałem przyciszonych głosów. Zastanawiali się nad
najlepszym rozwiązaniem w razie zaatakowania nas przez
Niemców z rozmaitych kierunków. Z domu było wyjście na dwie
przeciwległe ulice. Dochodzili do wniosku, że najlepszym
rozwiązaniem będzie nie wycofywanie się, lecz obrona na
miejscu. Byłem zły -czym mamy się bronić? Wcześniej bowiem
doliczyli się, że mamy dwa Steny (pistolety maszynowe), pewną
ilość pistoletów krótkich i trochę granatów. To było całym
uzbrojeniem kilkudziesięciu ludzi (!), większość była z gołymi
rękoma! Jak można zaczynać Powstanie z takim uzbrojeniem?
Wymieniona ilość broni pokrywała się z ilością broni posiadanej
przez Kompanię Harcerską w dniu 1-go sierpnia. Naczelnik HP
hm Witold Sawicki pisał po wojnie w swoich wspomnieniach: "W
chwili rozpoczęcia Powstania Kompania Harcerska posiadała
dwa pistolety maszynowe z małą ilością amunicji i dziesiątkę
pistoletów - kilka większego kalibru ("9-tki") i kilka mniejszego tzw. "5-tki" (6,35). Nie było ani jednego karabinu, nie mówiąc
już o karabinach maszynowych."
Przesiedzieliśmy w ciszy całą noc. Nad ranem
dowództwo doszło do wniosku, że dalsze przebywanie w tej
szkole grozi dekonspiracją. Opuściliśmy więc pojedynczo
30
szkołę i przeszliśmy na Senatorską 28/30, naprzeciw kościoła
św. Antoniego, gdzie na trzecim piętrze przy schronisku RGO
dla wysiedlonych i uchodźców mieściła się bursa dla uczącej
się młodzieży. Podczas wakacji letnich bursa była oczywiście
pusta. Przy tym schronisku mój ojciec, a potem moja mama,
jako inspektorka kuchenna RGO, mieli służbowe mieszkanie:
pokój z kuchnią oraz wspólną z sąsiadami łazienkę.
Przypuszczam, że to nowe miejsce koncentracji zasugerował
hm. Kazimierz Burmajster, zastępca dowódcy 3-go plutonu,
będący pracownikiem RGO. Moja mama postarała się o
zorganizowanie posiłku. Około godz. 13-tej alarm został
odwołany. Rozeszliśmy się szczęśliwie bez zdekonspirowania.
Wcześniej, czy też krótko potem, Zbyszek Fallenbüchl,
dowódca l-go plutonu, zarządził zbiórkę plutonu, czy też samej
tylko 1-ej drużyny strzeleckiej, do której należałem, w jakimś
mieszkaniu w pobliżu Pl. Zbawiciela, we wtorek l -go sierpnia.
Podczas pierwszej koncentracji myślałem, że to tylko my,
związani z organizacją narodową, mamy gołe ręce, że inni są
lepiej uzbrojeni. Niesłychanym był fakt, że owej nocy i przez
następne przedpołudnie żołnierze AK całej Warszawy
przesiedzieli na punktach koncentracyjnych i rozeszli się bez
żadnej wpadki. Podczas drugiego alarmu, w dniu l-go sierpnia,
na skutek zdekonspirowania, strzelanina w jednym miejscu
zaczęła się dwie godziny wcześniej, niż to było zaplanowane i
szybko ogarnęła całe miasto.
W niedzielę 30-go lipca, podczas próby na "phm",
spotkałem druhów, którzy należeli do oddziałów wojskowych
związanych z innymi organizacjami politycznymi i okazało się,
że wiele z tych oddziałów miało uzbrojenie podobne do
naszego. Nabrałem przekonania, że alarm został odwołany, bo
dowództwo przekonało się, że nie mamy broni.
Gdy pierwszego sierpnia w południe przybyłem na
zaplanowaną zbiórkę, Zbyszek Fallenbüchl powiadomił nas, że
31
jest ogłoszony drugi alarm, i że tym razem kompania ma się
zebrać w bursie RGO przy Senatorskiej w jak najkrótszym
czasie. Idziemy tam pojedynczo. Mnie zlecił udanie się w
okolice pl. Napoleona (nie pamiętam dokładnego adresu) i po
podaniu umówionego hasła, zabranie ze znajdującego się tam
schowka jednego Stena i przyniesienie go na Senatorską
28/30. Stena rozłożonego na części i owiniętego w gazetę w
formie małej paczuszki, przekazałem Zbyszkowi F. w bursie
RGO ok. godz. 14-tej. Chyba ok. godz. 15-tej zaczęła się
strzelanina na mieście. Założyliśmy biało-czerwone opaski i
rozbiegliśmy się po terenie całego schroniska i sąsiednich
piętrach, by zapoznać się z terenem i rozstawić ubezpieczenia.
Słychać było głosy mieszkańców: "O Boże! i u nas też już są!"
Głosy wyrażały przerażenie. Polecono mi wyjście na strych i
obserwowanie przez lornetkę i otwarte okno w dachu, co dzieje
się w bliższej i dalszej okolicy. Dym unosił się już w różnych
stronach nad domami. Zauważyłem biegnący w pobliskiej ulicy
patrol sanitariuszek z pustymi noszami. Dochodził głos
komunikatów rozlegający się ze szczekaczek (ulicznych
głośników zainstalowanych przez Niemców dla propagandy):
"Zarządzony został stan oblężenia na terenie miasta. Domy, z
których strzela się na ulice będą zrównane z ziemią..."
Po pewnym czasie odebrano wszystkim kenkarty
(dowody osobiste) i polecono mi zakopanie ich w naszej
piwnicy.
Po zapadnięciu zmroku została zarządzona zbiórka na
podwórzu domu. Mieliśmy opuścić zajmowane dotychczas
miejsce. Zdążyłem jeszcze pożegnać się z mamą. Wyszliśmy w
kierunku placu Bankowego. Po drodze z kilku kolegami i
sanitariuszkami odprowadziłem dwu naszych rannych do
pobliskiego Szpitala Maltańskiego. Potem dogoniliśmy całą
grupę idącą Elektoralną w stronę Woli. Wyobraziłem sobie, że
opuszczamy Warszawę. Byłem wściekły: "Po co było zaczynać
Powstanie?" Czy nie lepiej było wyjść cichaczem, jeżeli nie
32
mamy broni? Zatrzymaliśmy się jednak w okolicy Okopowej,
czy też na samej Okopowej. Nie znałem tych stron i po ciemku
trudno było się zorientować. Tu przydzielono mnie do kopania
rowu przeciwczołgowego przy wznoszonej barykadzie. Ledwie
zacząłem kopać, podbiegł do mnie ktoś ze słowami: "Panie,
pan pewnie nie jadł kolacji! Chodź pan coś zjeść!" Rąk do
kopania było więcej niż łopat, przekazałem więc swoją
pierwszemu z brzegu i skorzystałem z gościnnego zaproszenia,
bo kolacji rzeczywiście nie jedliśmy. Byłem przybity. Nie
podzielałem ogólnego entuzjazmu kolegów. Nie wierzyłem w
powodzenie Powstania.
Pod wpływem lektury książki Sołoniewicza; "Rosja w
obozie koncentracyjnym", antykomunistycznych publikacji
Henryka Glassa i czytywania "Szańca", byłem przekonany, że
Sowieci ani odrobinę nam nie pomogą. Nie chcieliśmy być
wyzwoleni przez Armię Czerwoną, ale przyjąć ją jako
gospodarze. To oczywiście Stalinowi nie odpowiadało.
Powstanie było więc militarnie wymierzone przeciw Niemcom, a
politycznie przeciw Rosji. Czy można skutecznie walczyć na
dwa fronty? Jak długo może wytrzymać Powstanie bez pomocy
sił lądowych z zewnątrz? Gdy jednak w ciągu kilku dni Niemcy
nie zdołali nas zdusić, zacząłem myśleć nieśmiało: a może się
uda?
Drugiego, czy trzeciego dnia pobytu na Woli rozdano
nam legitymacje AK, a mnie polecono wrócić na Senatorską
28/30 i przynieść z powrotem zakopane kenkarty, które
zwrócono właścicielom. W domu widziałem się po raz ostatni z
mamą. Razem z szesnastoletnią siostrą i sześcioletnim bratem,
podobnie jak inni mieszkańcy, siedzieli w piwnicy. Mama poszła
ze mną na trzecie piętro, by mi coś dać z naszego mieszkania.
Dowiedziała się ode mnie, że zatrzymaliśmy się na Woli, co za
kilka dni miało się stać dla nich przyczyną ogromnie bolesnego
przeżycia.
33
Chyba w sobotę, 5-go sierpnia, Kompania Harcerska
wraz z całym batalionem "Gustaw" przeszła na Stare Miasto.
Oczywiście mama o tym nie wiedziała. W niedzielę 6 sierpnia,
w święto Przemienienia Pańskiego, Niemcy wygarnęli ludność z
domów przy ul. Senatorskiej na przeciw kościoła św. Antoniego
i pognali przez Wolę poza Warszawę. Po drodze mijali ciała
ogromnie wielu zabitych i popalonych, a także szeregi
powstańców oczekujących rozstrzelania. W pewnej chwili
mama krzyknęła do siostry: "Schyl się! Niech nas nie zobaczą!"
Pomyślała, że możemy być wśród skazanych. Opisała mi to w
liście po zakończeniu wojny. W dniach od 3-go do 6-go sierpnia
1944 r. Niemcy rozstrzelali lub żywcem spalili na Woli ponad 50
tysięcy Polaków !), (jak podaje "Ognisko Harcerskie", Londyn,
lipiec-wrzesień 2000, s. 23, relacjonując poświęcenie placu,
pomnika i tablic pamiątkowych Męczenników warszawskiej
Woli).
W niedzielę 6 sierpnia, po mszy św. w kościele
Garnizonowym przy ul. Długiej, oddziały powstańcze Starego
Miasta, nie pełniące służby na wyznaczonych odcinkach
obrony, przemaszerowały w defiladzie. Nie wiedzieli, do jakiego
stopnia w tych dniach Wola spłynęła krwią. Żyli nadzieją.
Walki na Starym Mieście trwały do końca sierpnia. Po
nieudanej próbie przebicia się górą do Śródmieścia nocą z 30go na 31 sierpnia, załoga Starego Miasta wycofała się do
Śródmieścia kanałami nocą z l-go na 2-gi września. Kilka dni
wcześniej przeszedłem do Śródmieścia kanałami w kolumnie
lekko rannych. Nie wiedziałem wówczas, że było to związane z
zamierzonym planem opuszczenia tej dzielnicy. Gdy
dowiedziałem się, że cała Kompania Harcerska przybyła do
Śródmieścia, opuściłem dom dla rekonwalescentów przy ul.
Tamka i dołączyłem do niej.
Wieczorem 5-go września na naszą kwaterę mieszczącą
się przy Mazowieckiej (czy też Czackiego?), przybyła w wielkim
34
pośpiechu jedna z głównych sanitariuszek batalionu "Gustaw",
przynosząc wiadomość o śmierci Andrzeja Małachowskiego i
ciężko rannym Staszku Dobrowolskim. Staszek miał być zaraz
przeniesiony na drugą stronę Alej Jerozolimskich do
Śródmieścia Południe, dzielnicy wówczas nie atakowanej przez
Niemców. Natychmiast udałem się z nią do rannego Staszka.
Leżał na noszach. Musiał bardzo cierpieć, bo jęczał. Podobno
dostał postrzał w pobliżu kręgosłupa. Dowiedziałem się, że
Andrzej i Staszek przebiegali przez ul. Nowy Świat.
Zrozumiałem, że za zasłoną niskiej barykady, Andrzej został
zabity, a Staszek ranny. Do niesienia noszy ze Staszkiem
przydzielono czterech jeńców niemieckich. W poprzek Alej
Jerozolimskich był wykopany płytki rów, z jednej strony
osłonięty niską barykadą. Musieliśmy czekać w kolejce na
przejście tym rowem. Rannego Staszka zostawiliśmy w jakimś
szpitalu polowym Śródmieścia Południe i zaraz tą samą drogą
wróciłem z ową sanitariuszką na kwaterę kompanii. Pamiętam,
że budziła się we mnie pokusa postarania się o pozostanie w
Śródmieściu Południe, bo tam było spokojniej, a byłem już lekko
ranny w głowę (jeszcze na Starym Mieście) przy wybuchu tego
samego pocisku, który śmiertelnie zranił Witolda Sadkowskiego.
Nie mogąc nałożyć hełmu i przy małej ilości broni, pełniłem
jedynie służbę porządkową na kwaterze kompanii.
Wkrótce zostałem powtórnie ranny w głowę, tym razem
gruzem od wybuchu bomby lotniczej. Straciłem przytomność.
Gdy ją odzyskałem, nie mogłem sobie przypomnieć, niczego,
co zaszło w tym dniu. Uprzytomniłem sobie tylko, że jest noc,
że leżę ranny na tapczanie w jakiejś piwnicy, otoczony przez
zdrowych kolegów. Powtórnie straciłem przytomność. Obudziły
mnie nad ranem dwie dziewczyny. Pytały, czy mogę chodzić.
Zdałem sobie sprawę, że głowę mam tak obandażowaną, że
mogę patrzeć tylko jednym okiem. Wyprowadziły mnie z piwnicy
i schylając się pod obstrzałem, skierowaliśmy się do placu
Napoleona. Później już ktoś inny przeprowadził mnie do
Śródmieścia Południe. Przy pierwszej zmianie opatrunku
35
dowiedziałem się, że oko nie jest uszkodzone, choć niewiele
brakowało. Przedziwna jest opieka Opatrzności. Do końca
Powstania przebywałem w kilku kolejnych szpitalach
Śródmieścia Południe, lecząc poranioną twarz i głowę. Ostatni z
nich mieścił się w budynku przy Wilczej, w którym zamieszkiwał
Zbyszek Fallenbüchl i jego rodzina.
Ze
Zbyszkiem
rozmawialiśmy o
ewentualności
prowadzenia konspiracyjnej pracy harcerskiej po zajęciu Polski
przez Armię Czerwoną.
Zmienialiśmy często mieszkania. Niemcy nas przenosili.
Było smutno” – wspominał ks. Sedlaczek po latach w wywiadzie
dla miesięcznika „Misyjne Drogi”.
Jesienią 1941 r. wstąpił do Hufców Polskich. „Mama dała
mi adres dentystki ojca i powiedziała: Idź tam i zobacz” – mówił
ks. Sedlaczek. Jako drużynowy 2 WDH „Błękitnej” zwracał
szczególną uwagę na wychowanie narodowe i religijne
harcerzy. „W wychowaniu religijnym ogromną rolę odgrywał
przykład rówieśników i nieco starszych kolegów. Zwłaszcza w
wieku młodzieńczym” – wspominał.
W 1944 r. uczestniczył w Powstaniu Warszawskim jako
dowódca kompanii harcerskiej w batalionie Gustaw ps. „Beski”.
„Przed godz. 20-tą Kompania Harcerska zebrała się na
wyznaczonym miejscu, którym okazała się szkoła. Było nas
kilkudziesięciu, nie wiedziałem dokładnie ilu. Zastanawiałem
się, jak to się stało, że taka grupa rosłych chłopców zbierająca
się w szkole pod koniec dnia w czasie wakacji, nie zwróciła na
siebie uwagi” – wspominał po latach ostatni dzień lipca. W
powstaniu był dwukrotnie ranny, za drugim razem w głowę, od
bomby lotniczej.
36
Formację kapłańską otrzymał w Polskim Seminarium
Duchownym w Paryżu. Święcenia przyjął w 1952 r. z rąk
nuncjusza
apostolskiego
abp.
Giuseppe
Roncallego,
późniejszego papieża Jana XXIII.
W latach 1974-1980 był proboszczem w Rosku nad
Notecią. W 1980 r. wyjechał do Senegalu, gdzie przez
siedemnaście lat pracował w Niższym Seminarium Duchownym
w Ngazobil. Od 1998 r. pomagał w duszpasterstwie w parafii
św. Michała Archanioła w Poznaniu.
Ksiądz Marian Sedlaczek pozostanie w naszej pamięci –
parafian z Roska i Białej jako nieoceniony duszpasterz i
przyjaciel oraz niedościgniony wychowawca młodzieży i
nauczyciel, szczególnie matematyki. Kochał Świat. Lubił Naukę,
ale także uwielbiał być wśród ludzi. Tęsknił za pięknem
stworzonym przez Pana Boga, w tym także za tą piękną
Puszczą Notecką. Będąc u nas w gościnie, mawiał: „u Was to
wypoczywam w pełni…”.
Księże Marianie odpoczywaj w pokoju!
Mirosław Nawrot
Gulcz, marzec, 2015 r.
37
38
Źródła
1.
2.
3.
4.
5.
NaszDziennik.pl
ahm.1944.pl
radiomerkury.pl
archpoznan.pl
harcerstwopolskie.pl
39

Podobne dokumenty