pobierz pdf - BIKTL Tomasz Latawiec
Transkrypt
pobierz pdf - BIKTL Tomasz Latawiec
felieton Lot koszący Liczy się nauka, głupcze! Gdy w 1992 roku wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrał Bill Clinton (naprawdę to William Jefferson), wielu zastanawiało się jak do tego doszło. Co spowodowało, że nowicjusz pokonał cieszącego się popularnością urzędującego prezydenta Busha seniora. No cóż – zapewne trudno jest to stwierdzić jednoznacznie, ale społeczeństwo amerykańskie po zakończeniu zimnej wojny, chciało prezydenta, który poświęciłby całą swoją uwagę problemom gospodarczym kraju, a nie polityce zagranicznej. Problemy gospodarcze wynikały z dokuczliwej recesji, która dotknęła gospodarkę USA właśnie przed wyborami. I w takich okolicznościach przyrody na placu boju o „Biały Dom” pojawia się młokos, który prowadzi swą kampanię pod hasłem „It’s the economy, stupid”. No i wygrał. A później rządził największą potęgą świata przez dwie kadencje – od 20 stycznia 1993 do 20 stycznia 2001 roku. I to jak rządził! Doprowadził gospodarkę swego wielkiego kraju na poziom nieosiągalny dla innych. Na nic pójdą wysiłki unijnych biurokratów, tworzących nic nieznaczące w rzeczywistym życiu strategie i deklaracje. Na dogonienie Amerykanów będziemy potrzebowali nie 10 lat tylko 10 wieków. A i to może nie starczyć... Clinton wielkim przywódcą był i basta! I nic nie zmienia fakt, że dzisiaj jest bardziej pamiętany dzięki temu, że nie zawsze miał zapięty do końca rozporek, a cygara używał wcale nie do palenia… Ale skoro dotarło do naszej świadomości, że z gospodarką stanową nie mamy szans, to spróbujmy od innej strony. Tylko od której? Może od strony nauki? Mam pewne doświadczenia, jeżeli chodzi o naukę na poletku bezwykopowym. I to bardzo różnorodne. To między innymi dzięki mojej inicjatywie uruchomiono pierwsze w Polsce, a może nawet w Europie, podyplomowe dwusemestralne studia o specjalności „Nowoczesne techniki i technologie bezwykopowe”. Mam dużo satysfakcji, gdy obserwuję moich pracowników i studentów jednocześnie, zmieniających język, którym się porozumiewają pomiędzy sobą i w kontaktach zewnętrznych z przedstawicielami zamawiających i z inspektorami nadzoru. Nareszcie jest to „wspólny język” inżynierów naprawiających bezwykopowo jakieś podziemne rurki. Z uśmiechem na ustach obserwuję jak po kolejnych wykładach rozumieją potrzebę i sens stosowania technik i technologii bezwykopowych. Potrafiących wykonać podstawowe obliczenia dotyczące wykładzin CIPP nawet wtedy, gdy ich się wybudzi z najgłębszego snu o północy. Będących dumnymi z tego, że studiu- ją na Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie na Wydziale Wiertnictwa Nafty i Gazu – bo ta właśnie uczelnia przy skromnym udziale zarządzanej przeze mnie firmy podjęła się zorganizowania tak bardzo potrzebnych nam studiów. Wykładowcy z AGH-u w sposób znakomity uzupełniają moją tezę o potrzebie ciągłego podnoszenia swoich kwalifikacji. Przecież tego, czego się nauczą inżynierowie sanitarni w trakcie kolejnych studiów, gówna płynące w kanałach im nie zabiorą. A nawet mistrzowi nie zaszkodzi nauka. Mnie też. Przeto się uczę. Ale ja trochę czegoś innego niż moje młode kadry. Uczę się być bardziej stonowany i mniej krytycznie odbierający działania innych. Uczę się podchodzić do bezwykopowej rzeczywistości bez stosowania sienkiewiczowskiej filozofii Kalego – „Kali ukraść krowę to dobry uczynek, Kalemu ukraść krowę zły”. Może da się zauważyć efekty pobierania przeze mnie nauk na najbliższych przetargach? Przestanę się wreszcie czepiać najdrobniejszych uchybień w ofertach moich szanownych konkurentów, wtedy, gdy ich cena będzie lepsza od mojej. Nie będę udzielał dopuszczonych prawem zamówień publicznych pouczeń w stosunku do zamawiających, przygotowywujących specyfikacje przetargowe. Może się odczepię od inżynierów nadzorujących nasze roboty. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie wyciągnął na światło dzienne historii powstania jedynej w swoim rodzaju pieczątki. Tą właśnie pieczątką szef konkurującej firmy, zaczął pieczętować składane przez nich oferty. A kiedy zaczął? Po tym jak spotkaliśmy się na arbitrażu z okazji stołecznego przetargu. Jak widać efekty moich działań przynoszą jakiś skutek – nawet ON wyciągnął wniosek z moich nauk. Teraz, gdy na pieczątce jest „Prokurent Dyrektor” to wszystko jest OK. Choć brzmi to trochę jak „Ojciec Dyrektor”. Ważne, że nauka nie poszła w las. I tak to doszliśmy do wniosku, że nauka ma różne oblicza i różną skalę. Ja wyznaję zasadę, że uczący drugich sam się uczy. Dlatego uczę, bo chcę się sam nauczyć. A chcę się nauczyć, bo chcę być mądry!!! Obym tylko nie był przykładem potwierdzającym tezę, że uczyć się można całe życie, pozostając w tej samej klasie. A wam na koniec zacytuje jeszcze coś za mądrym człowiekiem: „w nauce nie chodzi o to, aby o niej mówić, ale żeby mieć coś do powiedzenia”. Tomasz Latawiec Inżynieria Bezwykopowa styczeń - marzec 2007 21