Trzeci sukces TV

Transkrypt

Trzeci sukces TV
Anatol Ulman
Trzeci sukces TV
„...cnocie i wstydowi
cenę ustawili...”
(„Odprawa...”)
Sam bym chętnie rozpętał taki interes! Gdybym cierpiał na bezczelność, gardził naiwnymi i
dostał zezwolenie od tej paczki, co daje nie każdemu. Rodowód interesu jest stary, więc
zakorzeniony w tradycji, a to cenne. Ustawił go ponoć Babilończyk, niejaki Has-Ard. Na szczycie
tej wieży, pierwszego ONZ, co oni zbudowali, żeby się nie porozumiewać, zgromadził trochę
kretynów i zaproponował błyskawiczną korzyść: każdy z nich mianowicie może mieć
natychmiast na kapitalistyczną własność świętą po kilka tych bransolet, co oni mają po jednej.
Tylko niech je złożą do kupy i zalosują, który bierze połowę puli. No bo druga połowa, ta
„większa”, ze względów zrozumiałych przynależy organizatorowi babilońskiej rozrywki. Ten
Hazard, bo tak się wymawia jego świetne nazwisko, miał łeb do telewizyjnych teraz interesów!
Dzieje cwanych potomków onego były różne. Nawet, bywało, zabraniano im rozmnażania się,
łby ich ucięte zatykano na palach, a zwłoki wieszano na murach miast. Jeżeli oczywiście
ośmielali się działać prywatnie, dla dobra własnego tylko. Kiedy w interesie króla i w ogóle
warstw znaczących, to proceder był w porządku, z błogosławieństwem włącznie. Wiadomo, co
dobre dla państwa, (L’Etat c’est moi), niezdrowe dla obywatelów, którzy winni zadawalać się
uczestnictwem. Nazywało się to i nazywa różnie: grą w kości, wyścigami koni, psów i żab,
walkami kogutów i modliszek, totkiem i lotkiem, a nawet łagodnie tombolą i trombolą. Teraz
grzecznie i elektronicznie: audiotele. Istotę interesu stanowi iluzja, fata morgana, bezkrytyczna
nadziejność, a twardą podstawą ekonomiczną jest duży, pewny zysk organizatora. Mówią, że
rozrywka dotarła do telewizji publicznej z domów publicznych, zapośredniczona przez telewizje
prywatne, co wzięły ją z domów prywatnych byznesmenów. Generalnie rzecz biorąc dzieli się
ona na dwa rodzaje: bez nagrody i z nagrodą (stanowiącą ułomek wpływów od bezkrytycznych
prostoduszniaków). Genialna jest ta pierwsza: płacisz i nie otrzymujesz nic. Jej sukces opiera się
o młodych ludzi głosujących na piosenkę, żeby ona była pierwsza na tej liście wybojów.
Dzwonią zewsząd, lekkomyślni i głusi, na koszt rodziców zazwyczaj, by zawiadomić, że są za
kawałkiem „Pazur miłości”, co by ten „Pazur...” przesunąć do przodu, aby pierwszy był. Nie
wiem, czy chytrzy pampersi w telewizji liczą te głosy prostacze głuptaków, by zmienić
piosenkom miejsce wedle forsiastego referendum telefonicznego. Moim zdaniem raczej liczą
szmal, co jest z licznych telefonów po podziale z Komunikacją Polską S. A. Kolejność zaś
wytworów na liście ustala portier według swego niezależnego gustu, bo lista musi się zmieniać.
Ten kontakt młodych o bardzo małym rozumku ze sprytnymi telewizjami posiada wymiar
symboliczny: jest modelem funkcjonowania naszej demokracji, w której wyborcom się zdaje, że
na cokolwiek wpływają. A oni tylko płacą podatki. Bezsporna siła wrażenia. Od naiwniaków
płynie rzeka szmalu. I znów kapitalistyczna prawidłowość: najwięcej, bo bez roboty, tylko za
pośrednictwo, zgarniają telefony. Zupełnie jak kramarze ze sprzedaży warzyw oraz owoców, za
które producenci nie mają właściwego ekwiwalentu! Tego szmalu w roku zeszłym sama TVP
zebrała na czysto trzydzieści trzy i pół miliarda starych. Na czysto, to znaczy że również po
zakupieniu dla kilkuset „szczęściarzy” nagród, na które frajerstwo się złożyło, bo to jest
właściwe audiotele. Najzabawniejszym interesem, w którym telewizja jedynie uczestniczy
biorąc zyski z reklamy, jest „Party Line”. Z jednej strony telefonu znajduje się bowiem baran, co
za pół godziny erotycznej rozmowy płaci jeden milion dwieście tysięcy starych, z z drugiej
niewidoczna emerytka („dawno jej wychłódło, bo już była stare pudło”) udająca lubieżną
kurtyzanę i gadająca kawałki o seksie podczas robienia na drutach skarpet dla wnuka. Siła i
ekspresja telefonicznego teatru czy beznadziejna głupota matołów? Można by interes
potraktować psychoanalitycznie: z jednej strony spryt jarmarcznych cwaniaków nabijających
klientelę w butelkę, z drugiej godni współczucia samotni, nieporadni, nieśmiali, którym
wystarczać musi ersatz. Wróćmy do audiotele. Tu po telefonicznym drucie płyną do
spółkowiczów, co ten joint-venture założyli, jeszcze większe miliony, gdyż maniacy, żeby
wygrać ufundowane przez siebie auto, potrafią dzwonić dziesiątki a nawet setki razy, a każda
rozmowa jest przez odbiorcę tak przedłużana, by nabić jak największą kasę. Pomińmy fakt, że
pytania, które są uczestnikom zadawane, gdyż jest to konkurs udawany, prostacko zbudowane
są na zasadzie: po wodzie pływa, kaczka się nazywa, co to za wieloryb? One są takie, gdyż
chodzi o forsę nieświadomych, a nie o ich odpowiedzi. My zadajemy badawczo zapytajko: kto
dzwoni do telewizora, żeby otrzymać nagrodę? Bogaci? Zasobnych stać na lodówę, telewizor
czy auto, nie muszą sprzętu kombinować tracąc ciężki grosz w telewizyjnej telefonii. Proceder
można by określić jako żerowanie, a nawet jeszcze bardziej poetycko. Lub wzbogacić
paremiologię o przysłowie telefoniczno-telewizyjne: pluskwy piją krew biedaków, choć
przenośnia to niezbyt elegancka. Uczciwie jednak stwierdzić trzeba, że jeszcze nikt w dziejach
cywilizacji ludzkiej (trudno byłoby tu mówić o historii kultury) nie zrobił tyle dla szerokiego,
dydaktycznego upowszechniania wśród maluczkich zwyczajnego hazardu. Po pełnym
rozpropagowaniu przemocy i obrzydzeniu apetytu na czytelnictwo telewizja (telefonii też dzięki)
osiąga następny sukces.
Sycyna, nr 25/1996, 8 XII 1996