Kajakiem przez Atlantyk. Wywiad z Dobą. (2011-11-07)

Transkrypt

Kajakiem przez Atlantyk. Wywiad z Dobą. (2011-11-07)
Andrzej Kraśnicki, Jr.
Kajakiem przez Atlantyk. Wywiad z Dobą
Gazeta.pl Szczecin (2011-11-07)
1
http://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34959,10602273,Kajakiem_przez_Atlantyk__Wywiad_z_Doba___4_filmy_z.html
Kajakiem przez Atlantyk.
Wywiad z Dobą
rozmawiał Andrzej Kraśnicki jr 2011-11-07, ostatnia aktualizacja 2011-11-07 14:50:04.0
– Usiadłem już na rufie, rozejrzałem się, popluskałem nogami z radości i już miałem wskoczyć, jak
20 metrów od kajaka pojawiła się płetwa rekina sunącego w moją stronę. Więcej już o kąpieli nie
myślałem – wspomina Aleksander Doba, który na przełomie roku 2010 i 2011 kajakiem pokonał
Atlantyk
Fot. ALEKSANDER DOBA
Andrzej Kraśnicki jr: Czy wyprawa kajakiem na Atlantyk to efekt tego, że był pan już kajakiem
w tylu różnych miejscach, że nic bardziej porywającego już nie było?
Aleksander Doba: Zawsze miałem ciąg do poznawania wszystkiego co można przepłynąć kajakiem. Kiedy
jeszcze pracowałem w Zakładach Chemicznych „Police” z ciekawości spłynąłem kanałem, którym odprowadzana jest woda używana do chłodzenia instalacji. Nigdy nie miałem jednak zamiaru zaliczać wszystkiego, co jest. Wybierałem to co najciekawsze, to co stawia nowe wyzwanie i daje satysfakcję. Pociąga mnie
Andrzej Kraśnicki, Jr.
Kajakiem przez Atlantyk. Wywiad z Dobą
Gazeta.pl Szczecin (2011-11-07)
2
coś nowego, nieznanego. Przed wyruszeniem na Atlantyk było dużo nowych rzeczy do wymyślenia i zorganizowania. Byłem pewien, że zrobiłem wszystko jak należy, że jestem przygotowany i wyprawa powinna
się udać. Oczywiście zakładałem ułamek procenta na zwykły wypadek losowy, który przecież może wydarzyć się na zwykłej ulicy. Zdawałem sobie sprawę, że zagrożenie może wyjść z wewnątrz mojego organizmu. To, że czułem się dobrze, nie oznaczało, że za miesiąc będzie podobnie. Zagrożeniem była np. malaria.
Mogłem nią zostać zarażony w Afryce. Prawdopodobieństwo było duże. Ukąsiło mnie kilkanaście moskitek. Okres jej inkubacji to dwa tygodnie. Po dwóch tygodniach byłem zaś już daleko od brzegu. Miałem
wprawdzie tabletki, ale organizm różnie na malarię reaguje, a tam nie ma służb ratowniczych, nikt by po
mnie nie przyleciał.
Po prostu śmiertelnie niebezpieczna wyprawa...
– Ani razu w ciągu tego trwającego 99 dni rejsu z Afryki do Ameryki nie czułem, by moje życie było zagrożone. A np. na Bajkale, który okrążyłem kajakiem? Tam przy stromych skałach zaskoczył mnie gwałtowny
wicher. Mogłem się o te skały roztrzaskać. Przez 20 minut walczyłem o życie.
A na Atlantyku przez 99 dni mogło się wydarzyć wszystko. To nie 20 minut walki o życie ale trzy miesiące walki o przetrwanie. Psychicznie, bardzo trudne, szczególnie kiedy prądy i wiatr zaczęły panem
kręcić w kółko.
– Mam chyba jednak dość mocną psychikę. Nie miałem chwili zwątpienia w to, że przepłynę. Byłem tylko
bardzo wkurzony, że czasem cały mój kilkudniowy wysiłek idzie na marne, bo jedna burza potrafi mnie tak
mocno cofnąć. Podobnie było, gdy spychany przez prąd i wiatr robiłem te wielkie pętle. Największa pochłonęła pięć dni. Widząc, że mnie cofa, pracowałem wiosłem jeszcze ciężej. A potem okazywało się, że jestem
znów w tym samym miejscu. Jakbym przez kilka dni nic nie robił.
Myśli się wówczas, „co ja tutaj do cholery robię?!”
– Myślałem, jak to ominąć. Miałem mapy, których używają statki. Z nich wynikało, że prądy w miejscu,
gdzie krążę, mają pół do 3/4 węzła. Jeden węzeł to niecałe 2 kilometry na godzinę. Ja mogłem płynąć dwa
razy szybciej, czyli powinienem pokonać prąd. Ten był jednak w praktyce silniejszy. Miał 2-3 węzły.
Wysyłałem do Polski esemesy przez telefon satelitarny. Sprawdźcie prognozy pogody, sprawdźcie, co się
dzieje? W końcu sam na to wpadłem, kiedy sięgnąłem po głębiej schowaną zwykłą mapę fizyczną. No tak!
Wszędzie głęboko, 3-4 kilometry, a tu pode mną góry większe niż Tatry wrzucone na dno oceanu. To one
spowodowały silniejszy prąd. Wiedziałem już, że po prostu muszę uciec znad tych szczytów. I udało się. Bo
to nie jest tak, że ja się kręciłem w kółko, bo nie wiedziałem, gdzie płynę.
Wiedza o prądach była elementem przygotowań do wyprawy?
– Przed każdą wyprawą staram się dobrze przygotować. Jak nie miałem jakichś map, to chodziłem do
biblioteki Akademii Morskiej w Szczecinie. Dużo rozmawiałem z żeglarzami. Bardzo mi pomógł Wojtek
Jacobson, legendarny już żeglarz. To kopalnia wiedzy i bardzo serdeczny, życzliwy człowiek. Bardzo sceptycznie podchodził do mojego pomysłu, ale jego rady zapadły mi głęboko w pamięci. Wiedziałem, czego
się spodziewać. Wybór trasy i terminu to już była praca z Andrzejem Armińskim, którego stocznia jachtowa
zbudowała też mój kajak. Armiński sam opłynął świat dookoła. Brał udział w różnych regatach, ma
doświadczenie. Wybraliśmy najbezpieczniejszą trasę. To było pierwsze i najważniejsze założenie. Podobnie
było z budową kajaka. Też miał być maksymalnie bezpieczny. Nie miałem zamiaru walczyć z żywiołem.
Na oceanie można być tylko niepokonanym.
Andrzej Kraśnicki, Jr.
Kajakiem przez Atlantyk. Wywiad z Dobą
Gazeta.pl Szczecin (2011-11-07)
3
Co się dzieje, kiedy 7-metrowy kajak wpada na Atlantyku w tropikalną burzę?
– W czasie pierwszej schowałem się w kabinie. Czułem się tam jednak bezradnie, kajakiem miotało. To mi nie
odpowiadało. Przestałem się więc chować i starałem się zapanować nad kajakiem, tak by burza nie znosiła go
całkiem w przeciwnym kierunku od mojego zamierzonego. Ustawiałem go tak, by nie był bokiem do fali,
chociaż jest tak skonstruowany, że w razie wywrotki sam by się podniósł. To mi poprawiało samopoczucie, to
że się nie poddaję żywiołowi. Czasem wpadałem w serię burz. To było też po prostu piękne zjawisko. Nasze
burze przy tropikalnych to mikrusy. Trafiały się całe „rodziny”. Jedna trzymała mnie cztery godziny, fale były
ośmiometrowe, załamujące się. Kilka razy byłem po nich, chociaż to tropik, mocno zmarznięty.
Coś więc realnie panu groziło?
– Ludzie. Starałem się oddalić jak najszybciej od brzegów Afryki, wiedziałem bowiem, że ewentualne spotkanie z rybakami może skończyć się różnie. Miałem dwa takie niepewne momenty. Byłem już daleko od lądu, kiedy podpłynęła łódź z siedmioma rybakami. Chcieli złapać kajak. Odpychałem się od ich łodzi wiosłem. Na migi pokazywali, że chcą papierosy, jedzenie, a trudno przecież przypuszczać, że go nie miałem.
W końcu jednak odpuścili. Drugiego dnia, tuż przed zmrokiem, płynęła za mną jakaś łódź. Napadną mnie
czy nie? Przygotowałem na wszelki wypadek pieniądze, nie zapaliłem na noc oświetlenia kajaka. Na szczęście skończyło się na strachu. Niebezpiecznie było też już u brzegów Brazylii, tym razem z powodu fal przybojowych. Jedna z nich przewróciła kajak, a mnie wymyło z kokpitu. Telepałem się w wodzie jak w pralce,
a byłem przywiązany do kajaka 6-metrową liną. Pod wodą owinęła się i zacisnęła powodując głęboką ranę
na lewym podudziu i na wysokości prawego łokcia. Dobrze, że nie wokół szyi, bo bym się nawet nie zdążył
utopić...
Jak trzymiesięczne wiosłowanie wytrzymały dłonie?
– Woda z piór spływała po drążku. Ta w Atlantyku jest cztery razy bardziej słona niż w Bałtyku. Sól wżerała się w skórę. Starałem się ją suszyć, ale mimo wszystko miałem bardzo duże zmiany na skórze. To była
wielka niedogodność, chociaż nie nazwałbym tego cierpieniami.
Jak wyglądał pana dzień w kajaku na środku Atlantyku?
– Byłem wieloosobową załogą w jednym, więc nie miałem czasu na nudę. Najgorsze było sześć godzin
w okolicach południa. Upał był rozkładający. Nie dało się wiosłować, chociaż miałem rozpięty nad sobą coś
w rodzaju baldachimu. Próbowałem, ale czułem, że dochodzę do granicy udaru cieplnego. Nie dało się też
spać, bo kabina nagrzana była w środku jak piec, a śpiąc na zewnątrz mogłem spaść do wody. Spałem więc
w nocy, w kabinie ale tylko 2-3 godziny. Budziłem się cały mokry i już nie mogłem zasnąć. Stale odczuwałem niedosyt snu i wypoczynku. W ciągu dnia, w największy upał, siadałem na rufie, czerpałem miską
wodę i spłukiwałem się. Kąpałem się w koszuli, bo raz wyszedłem na słońce goły i wesoły i po kilku minutach byłem spalony.
Skoro był pan przyczepiony do kajaka linką, mógł pan spróbować kąpieli na środku oceanu?
– Miałem nawet taki zamiar. Woda czysta, 26-27 stopni, pięknie wyglądała. Usiadłem już na rufie, rozejrzałem się, popluskałem nogami z radości i już miałem wskoczyć, jak 20 metrów od kajaka pojawiła się płetwa
rekina sunącego w moją stronę. Więcej już o kąpieli nie myślałem. Potem pojawiły się inne, duże drapieżne
ryby: dolphin fish i mahi-mahi. Po 5-10 z każdej burty. Towarzyszyły mi dzień i noc. Opuściły mnie dopiero półtorej doby przed Brazylią. Nazywałem je sobie hienami.
Andrzej Kraśnicki, Jr.
Kajakiem przez Atlantyk. Wywiad z Dobą
Gazeta.pl Szczecin (2011-11-07)
4
Na zdjęciach widać jednak jakieś ryby w garnuszku...
Pierwsza złapała się w dryfkotwę, to taki stożek zanurzony w wodzie, który ograniczał znoszenie kajaka
przez wiatr. Ryba była mniejsza od śledzia. Zrobiłem z niej zupę. Ale co to za zupa z jednej ryby… Kolejną
zjadłem więc na surowo. Była w miarę smaczna. Zasmakowałem jednak w jedzeniu na surowo ryb latających.
Uciekając przed drapieżnikami wyskakiwały z wody i, lecąc na wyciągniętych płetwach metr nad wodą, czasem uderzały w mój kajak wpadając do kokpitu. W nocy, kiedy wiosłowałem, to nie było bezpieczne. Trafiały
mnie w policzki, w czoło. Dobrze, że nie w oko! Te ryby mają bardzo delikatne mięso. Polowanie drapieżników na ryby latające było zresztą bardzo pięknym spektaklem.
Jedzenia panu nie brakowało, ale 30 grudnia, mniej więcej miesiąc przed finałem wyprawy, popsuła
się odsalarka wody. To był poważny problem?
– W odsalarace wysiadła membrana i mimo różnych prób nie udało się jej reanimować. Wszystko co najważniejsze miałem jednak podwójne: dwa telefony, dwa GPS, dwie busole... Były też dwie zapasowe odsalarki o napędzie ręcznym. Żeby uzyskać kilka litrów wody, trzeba było pompować 3-4 godziny dziennie.
Ręcznie. Wymyśliłem jednak sposób i pompowałem nogami. Starałem się też łapać wodę deszczową, ale
udało się tylko około 50 litrów. Ulewy były często, ale towarzyszył im zwykle silny wiatr, a wtedy złapać
wodę do rozciągniętej płachty nie sposób. Miałem też kilka zgrzewek wody na dnie komory bagażowej
i 120 litrów wody w zbiorniku pod siedzeniem. To był mój żelazny zapas. Śmierć z powodu braku wody
raczej mi nie groziła.
Jak wyglądał finał wyprawy, lądowanie na brzegu Ameryki?
– Wiatry i prąd gonił mnie na północny zachód. Były to niekorzystne warunki i poważnie obawiałem się, że
zamiast w Brazylii zostanę zepchnięty aż do Gujany Francuskiej. Chęć bycia jak najbliżej lądu skończyła
się tym, że w ujściu rzeki Acarau znalazłem się w czasie odpływu. I kilka godzin pchałem kajak przez płycizny. Kiedy byłem 300 metrów od brzegu, a głębokość wody wynosiła tylko 15 cm, zobaczyłem na lądzie
pierwszego Amerykanina. Porzuciłem kajak i poszedłem do niego. Na migi, rysując na piasku,
dopytywałem się, czy dobrze myślę, gdzie jest ujście rzeki. Dogadałem się.
Nie był zdziwiony?
Chyba tak, bo wyglądałem trochę dziwnie. Ale najważniejsze, że się nie wystraszył (śmiech). To było
pierwsze powitanie z Ameryką Południową. Chociaż triumfalny okrzyk wydałem już nieco wcześniej, kiedy
jeszcze w nocy zobaczyłem światła na lądzie.
Co pan krzyknął?
– Ziemia!
Wylądował pan w Brazylii, a potem ogłosił pan, że płynie do USA. Tyle, że zaraz potem skręcił pan na
Amazonkę, na której miały miejsce te dwa napady, w których omal nie stracił pan życia. Po co było to
zwiedzanie rzeki?
– To, że z Brazylii popłynę do USA postanowiłem jeszcze w Polsce, ale nie ogłaszałem tego. Plan był taki,
żeby później, w maju 2011, ruszyć do Europy przez północny Atlantyk. W Brazylii bardzo długo czekałem
jednak na sprawną odsalarkę. To trwało dwa miesiące. Nie było szans, żebym dopłynął do USA, bo z powodu opóźnionego startu wpadłbym w sezon huraganów na Wyspach Karaibskich. Andrzej Armiński zaproponował więc, by wykorzystać ten czas na spłynięcie Amazonką. Zgodziłem się.
Andrzej Kraśnicki, Jr.
Kajakiem przez Atlantyk. Wywiad z Dobą
Gazeta.pl Szczecin (2011-11-07)
5
Pana podróż przez Amazonkę i napady zbiegły się z poszukiwaniami w Peru dwójki polskich kajakarzy. Jak się okazało, Jarek i Celina Mróz zostali zamordowani w celach rabunkowych. Wiedział pan
o tym?
– Wiedzieliśmy, że jesteśmy w tym samym czasie w Ameryce i to całkiem blisko siebie. Jeden z moich
wariantów zakładał nawet, że zacznę spływ tam, gdzie oni mieli go skończyć. Wysyłaliśmy nawet do siebie
wiadomości. Dobrze się znaliśmy. Jarka poznałem 24 lata temu, Celinę kilkanaście lat temu. Płynąc
Amazonką korzystałem z kafejek internetowych w portach. I zaglądałem na ich stronę z relacją z wyprawy.
Codziennie były informacje. A potem tydzień ciszy. Pomyślałem, że coś jest nie tak. Po dwóch byłem już
przekonany, że wydarzyło się coś paskudnego. Decyzję o przerwaniu rejsu Amazonką podjąłem jednak nie
pod wpływem wiadomości o ich śmierci, bo o tym dowiedziałem się później, ale po prostu analizując moją
sytuację i po rozmowach z policją.
Mógł pan stracić życie
W Brazylii spędziłem w sumie sześć miesięcy. Ludzie są tam serdeczni, ale bezpieczeństwo jest marne.
Domy przypominają fortece. Napadnięty zostałem jeszcze w Fortalezie, na ulicy. Doskoczył do mnie facet
z nożem i chciał zabrać torbę. Odepchnąłem go i kopnąłem. Uciekł. Potem dopiero zacząłem się zastanawiać, co by się stało, gdyby napad zaczął się od dźgnięcia nożem. Na Amazonce bandyci dopłynęli do mnie
z karabinem i maczetami. Co ja mogłem zrobić?
Ostatecznie do Belem w ujściu Amazonki dotarł pan z kajakiem na pokładzie statku. Kajak tam
został?
– Tak. Jest na terenie klubu jachtowego. Naprawiłem go. Jedynie instalacja elektryczna wymaga solidnego
przeglądu. Chciałem, co prawda, przerzucić kajak statkiem do Miami i dalej kanałem ciągnącym się na
północ dotrzeć do Waszyngtonu, ale nie miałem pieniędzy na transport. Potem zresztą Andrzej Armiński
zaczął straszyć, że jeśli wyruszę jednak z USA do Europy kajakiem, to pożyję trzy tygodnie do miesiąca.
I jednocześnie zaproponował trasę przez Pacyfik. W końcu mu powiedziałem, że zapominam o Atlantyku
i że celem jest właśnie Ocean Spokojny.
Który na globusie zajmuje pół świata! Naprawdę da się to przepłynąć kajakiem?
– Analizowaliśmy już trasę. Najpierw trzeba przetransportować kajak lądem do Ekwadoru. Pierwszy etap
skończyłby się na Wyspach Galapagos. Tam chwila odpoczynku i musiałbym ruszyć w najdłuższy etap:
6 tysięcy kilometrów w linii prostej na Markizy Francuskie.
To dłuższa trasa niż przez Atlantyk?
– Trasa przez Atlantyk w linii prostej liczyła 3,2 tys. kilometrów ale przez te zawijasy przepłynąłem
5,4 tys. kilometrów. Jednak na Pacyfiku sytuacja z prądem i wiatrami wygląda korzystniej. Tyle, że są tam
tajfuny i po dopłynięciu do Markizów musiałbym wrócić do Polski na kilka miesięcy, by przeczekać ich
sezon. Po powrocie na Pacyfik kierowałbym się przez wyspy Polinezji do północnej Australii albo południowej Azji. Żaden kajakarz się jeszcze z czymś takim nie zmierzył, ale ja nie widzę przeszkód. Poza jedną:
barierą finansową. A czas goni. Na początku lutego powinienem być już w Ameryce, by organizować transport kajaka do Ekwadoru tak, by wypłynąć na początku marca. Pod koniec sierpnia 2012 wracałbym do
Polski, bo wrzesień to już tajfuny. Muszę jednak znaleźć sponsora, który ma akurat wolne jakieś 100 tysięcy
złotych i nie wie, co z nimi zrobić. Ja mam pomysł!
Andrzej Kraśnicki, Jr.
Kajakiem przez Atlantyk. Wywiad z Dobą
Gazeta.pl Szczecin (2011-11-07)
6
Ale lat panu nie ubywa. Ma pan już 65!
– Jak patrzę w kalendarz, to myślę, że to jakaś pomyłka. Serce mam młode, myśli też. Czuję się o wiele
młodszy! Mnie ponosi energia, nie wyobrażam sobie, że miałbym teraz usiąść i nic nie robić. Ale z drugiej
strony to nie jest tak, że jestem typem samotnika. Teraz mam szereg zaległych spraw do załatwienia w domu, chcę nacieszyć się rodziną. Mam jednak świadomość, jaka jest wielkość oceanu, jaka pusta i że mi
może coś z mojego organizmu po prostu wysiąść. Nie dopuszczam jednak najpaskudniejszych myśli. Jak na
razie cieszę się zdrowiem dzięki temu, że jestem aktywny. I nie chodzi o to, że pokonałem Atlantyk.
Jeździłem do pracy na rowerze, przy domu mam las, mogę się po nim przejść. Chodzi o taką codzienną
aktywność fizyczną. Każdemu się przyda.
http://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34959,10602273,Kajakiem_przez_Atlantyk__Wywiad_z_Doba___4_filmy_z.html

Podobne dokumenty