Stanisław Godlewski

Transkrypt

Stanisław Godlewski
Stanisław Godlewski
O tym, co za oknem
Każdy, kto zna twórczość Krystiana Lupy, kojarzy powtarzający się w niej motyw
scenograficzny – duże okno po lewej stronie sceny. W starszych spektaklach to okno można
było otworzyć, aby przewietrzyć duszną, niezdrową atmosferę (słynna scena z
„Wymazywania”). Od czasu „Miasta snu” świat za oknem jest barbarzyński i niebezpieczny.
Motyw okna znaczy też początek wileńskiego przedstawienia – profesor Józef Schuster
wyskoczył przez nie na tytułowy plac. „Plac Bohaterów” został napisany przez Bernharda w
1988 roku, w 50. rocznicę Anschlussu Austrii. W głowie wdowy po profesorze (Doloresa
Kazragytė) w mieszkaniu przy placu wciąż wybrzmiewają okrzyki entuzjazmu z okazji
przybycia Hitlera. Schusterowie wyemigrowali do Anglii, by po wojnie wrócić do Wiednia.
Profesor popełnił samobójstwo tuż przed kolejnym planowanym wyjazdem do Oxfordu.
Dzień pogrzebu. Gospodyni, pani Zittel (niezwykle naturalna i poruszająca Eglė
Gabrėnaitė) opróżnia garderobę zmarłego. Opowiada o tym, jak chlebodawca uczył ją
właściwie składać koszule, przedstawia również jego niezwykle ostre poglądy na
rzeczywistość. Jej gigantyczny, pełen refrenicznych powtórzeń monolog staje się w pewnym
momencie wypowiedzią samego Józefa, nieobecnego już wśród żywych. Służąca Herta
(skupiona Toma Vaškevičiūtė) z boku sceny czyści w milczeniu buty Profesora, układając
wszystkie w kierunku okna. Sama nieustannie do niego podchodzi i przykleja nos do szyby.
Sprawia wrażenie, jakby również myślała o skoku, jednak okno nawet na chwilę nie zostaje
otwarte. Ten niespieszny, perfekcyjnie rozegrany przez obie aktorki pierwszy akt wprowadza
widzów w nastrój oczekiwania: za chwilę coś powinno się wydarzyć, wybuchnąć. Nic z tego.
Ogromna, utrzymana w szarościach scenografia Lupy jest wyjątkowo surowa. Świetna
muzyka Bogumiła Misali pojawia się rzadko, a i wówczas zostaje celowo wyciszona. W tej
oszczędności środków wyrazu tkwi siła spektaklu. W finale pierwszego aktu przez moment
pojawia się duch Profesora (projekcja wyświetlana na ścianie), który składa koszule. Chwilę
później światło gaśnie.
Drugi akt to rozmowa w parku między wracającymi z pogrzebu córkami zmarłego –
Anną (Viktorija Kuodytė) i Olgą (Eglė Mikulionytė) – a jego bratem, profesorem Robertem
Schusterem (znakomity Valentinas Masalskis). Nieśpieszna konwersacja przechodzi
stopniowo w dynamiczny dialog. Kilkanaście dni wcześniej Olga została opluta za to, że jest
Żydówką. Anna peroruje, że w tym kraju „musisz być albo katolikiem / albo narodowym
socjalistą […] wszystko inne jest niszczone”. Ona ma jeszcze w sobie siłę sprzeciwu i wolę
walki, których brakuje już Robertowi (będącemu porte-parole samego Bernharda). Wszystkie
jego dotychczasowe protesty nie przyniosły żadnego skutku; uważa, że cały świat jest już od
dawna zniszczony. Padające ze sceny ostre, polityczne i często uniwersalne w wielu
współczesnych krajach diagnozy wywołują żywe reakcje publiczności. Jednak pełne goryczy
perory nie są już obsesyjnym wyrazem niezgody. Robert, choć ironicznie puentuje każdą,
coraz to wymyślniejszą obelgę pod adresem kraju, rządu czy mediów, wydaje się
zrezygnowany. Nastrój zniechęcenia dominuje przez całe przedstawienie. W obliczu
współczesności jedynym, co pozostaje, jest ostateczna rezygnacja z życia, bo „nie można
przez całe życie / uciekać tylko w literaturę i muzykę / od pewnego momentu to już się nie
udaje / wtedy ewentualnie pozostaje tylko samobójstwo”.
Akcja ostatniego aktu toczy się podczas stypy, na której wszyscy oczekują pojawienia
się wdowy i najmłodszego syna Schusterów, Łukasza (Arūnas Sakalauskas). Rozmowa,
wypełniona kolejnymi kąśliwymi uwagami Roberta, toczy się powoli. Zanim wszyscy zasiądą
do stołu, będą przebywać przy oknie, którego magnetyczna siła jest nie do przezwyciężenia.
Konwersacja przerywana jest kolejnymi, z reguły milczącymi, wejściami pani Zittel i Herty,
które nakrywają do stołu. Zittel, najbliższa zmarłemu, coraz wyraźniej zaczyna pełnić funkcję
właściwej pani domu, co akcentuje wniesienie przez nią ogromnego bukietu lilii
(jakichkolwiek kwiatów nieboszczyk nie znosił), Herta zaś jest coraz bardziej zafascynowana
towarzystwem z wyższych sfer. Konieczność rozmowy staje się coraz bardziej absurdalna,
tematy błahe mieszają się z filozoficznymi, a nastrój oczekiwania nieustannie narasta, co
Lupa rozgrywa w bardzo dowcipny sposób. Końcowe wejście wdowy, na którą wszyscy
czekali, nie jest wzmocnione żadnym efektem – krucha, starsza pani zasiada do stołu, a razem
z nią pozostali bohaterowie. Mocna energia bije od Łukasza, który najsilniej manifestuje swój
brak przywiązania do rodzinnych tradycji i obyczajów. Ta pojawiająca się dopiero w ostatniej
scenie postać koresponduje z całym ciągiem bohaterów Bernharda, młodych dziedziców i
outsiderów, którzy bezlitośnie obśmiewają obowiązujące konwencje.
Najbardziej przejmujące w „Placu Bohaterów” są ciągłe powroty przeczuwanej,
atroficznej siły, będącej unoszącą się wszędzie potencjalnością śmierci. Lupa, podobnie jak
Bernhard, nie pokazuje, w jaki sposób odradza się faszyzm. Uwidacznia jedynie, że on nigdy
nie umarł. Projekcje, w krótkich momentach wyświetlane na ścianach – postać profesora,
zdjęcie matki z czasów młodości, tablice z hebrajskimi inskrypcjami – świadczą o coraz
większym „wymazywaniu” prywatnych historii, dawnego życia i dawnego szczęścia. Te
przebłyski minionych chwil, do których już nie ma powrotu, pojawiają się równie szybko, co
znikają. Spektakl, łączący minimalizm użytych środków ze spektakularnością, jest
doprowadzony do perfekcji – wszyscy aktorzy grają świetnie, projekcje Łukasza
Twarkowskiego przepełnia melancholijna aura, a muzyka Misali pojawia się jedynie, kiedy
jest niezbędna. Dźwięki, przez większość spektaklu niezwykle subtelne, w finale narastają i
niepokoją. Coraz głośniejsze są też okrzyki z Placu, które słyszy tylko Wdowa i widownia.
Nie ma już żadnej możliwości ucieczki przed tym, co na zewnątrz. Ostatnia wieczerza w
mieszkaniu przy Placu Bohaterów zostaje brutalnie przerwana. W ciemności, oświetlona
punktowym światłem twarz Profesorowej wyraża absolutne przerażenie. W końcu, od naporu
hałasu i jazgotu, pęka szyba okienna.