BEZ BRUTALNOŚCI

Transkrypt

BEZ BRUTALNOŚCI
BEZ BRUTALNOŚCI
Utworzono: czwartek, 24 września 1998
BEZ BRUTALNOŚCI
Malarstwa Erwina Sówki nie można zaszufladkować. W jego obrazach jest fascynacja tematyką
filozoficzno-religijną. Dobrze nam znane symbole i mity górnicze umiejscowione w przetworzonym
pejzażu Nikiszowca splatają się z egzotyką Wschodu.
Mieszkanko na 10 piętrze w Katowicach-Zawodziu. Piękny widok z okna. Erwin Sówka nie musi szukać dalekich inspiracji do
obrazów. Maluje je dla siebie. Najważniejsze, żeby jemu się podobały. Jest nieprofesjonalnym artystą, ale na pewno nie naiwnym.
Mówią o nim filozof, okultysta, mistyk.
- E tam, takie gadanie. Czytałem sporo, to w moich obrazach jest dużo różnych symboli. Tak sobie czasami myślę, że z biegiem lat
coraz lepiej maluję, ale coraz mniej potrafię powiedzieć o tym, co przedstawiam na płótnie. Ludzie to sami sobie odgadują, a ja
jestem zwykły katolik - zapewnia Erwin Sówka w swej maleńkiej pracowni tuż pod dachem wieżowca.
Zawsze chciał być artystą, ale w latach jego młodości nie było czasu na szkoły. Gdy się mieszkało na strychu przy kominie, trzeba
było zarabiać na życie od najmłodszych lat. Odkąd trochę podrósł, imał się różnych robót. Mając niespełna 16 lat podjął stałą pracę
w elektrowni "Jerzy" przy kopalni "Wieczorek". Wkrótce został górnikiem, jak jego bracia i ojciec. Przyznaje, że do kopalni
"Wieczorek" przeniósł się głownie dlatego, by uciec od wojska. Pod ziemią spędził 25 lat, w górnictwie 30. Od 20 lat jest emerytem,
ale nie leniuchuje.
- W kopalni człowiek staje się mężczyzną. Ta praca hartuje. Czasami było strasznie, ale tylko jeden palec u ręki mi urwało pokazuje artysta.
Do końca sierpnia br. w katowickiej "Galerii Sztuki Pogranicza" (w Muzeum Śląskim) można oglądać ponad 30 obrazów Erwina
Sówki. Wystawę zatytułowano - "Bogini - Kochanka - Demon". W tych aktach nie ma jednak tradycyjnie rozumianej erotyki.
- Na kobiety w moim malarstwie nie należy patrzeć, jak na kobiety, które są wokół nas, ani też nie należy patrzeć z lubieżnością, bo
z tym nie mają nic wspólnego. Kobiety, które maluję, to jedna z mocy Boga objawiającego się w żeńskości - napisał artysta.
Twierdzi, że od wczesnej młodości marzył o tym, by malować nagie, piękne kobiety. Długo się tego wstydził. Dopiero gdy się
ożenił, zaczął realizować malarskie marzenia.
- Nie mogę narzekać, wszystko w domu zrobił, pomalował ściany, naprawił kran, przypilnował dzieci. Nie było tak, że obchodziła go
tylko kopalni i malowanie - chwali męża Ingarda Sówka (kilka tygodni temu obchodzili 45. rocznicę ślubu)
On pracował na zmiany w kopalni. Ona też na zmiany w hucie "Ferum". W wychowaniu ich dwojga dzieci pomagały obie teściowe.
Malarstwo dawało spełnienie, radość i wytchnienie. No i sławę.
- To nieprawda, że jestem ostatnim żyjącym malarzem z janowskiej grupy, która powstała w 1946 roku. Ta grupa funkcjonuje
nadal, tyle że w zupełnie innym składzie. Mają swoje sprawy i plenery. To ja poszedłem swoją drogą - mówi Erwin Sówka.
Artystycznego abecadła uczył się u boku Huberta Ciążyńskiego. Robili wspólnie odlewy gipsowe Lenina, portrety przodowników
pracy i dekoracje na Dzień Górnika. Filozofia starożytnego Wschodu, parapsychologia stały się dla niego podnietą intelektualną. W
obrazach często odwołuje się do mitologii greckiej. Ciemnoskóre boginie weszły do jego twórczości z indyjskich epopei. Teofil
Ociepka (także malarz z janowskiej grupy) wprowadził go w krainą filozoficznych poszukiwań sensu i ładu w życiu.
- Materialny świat na nas oddziaływa, ale to Bóg jest ozdobą duszy - zapewnia artysta.
Malarstwa Erwina Sówki nie można zaszufladkować. W jego obrazach jest fascynacja tematyką filozoficzno-religijną. Dobrze nam
znane symbole i mity górnicze umiejscowione w przetworzonym pejzażu Nikiszowca splatają się z egzotyką Wschodu. Nie ma
jednego tematu. Nie interesuje go przemoc i brutalność. Opowiada o rodzinie, domu, kopalni, Bogu.
- Nigdy nie ma pełnego szczęścia i spełnienia. Żyjemy w świecie kłamstwa i obłudy. Dlatego maluję to, co ważne i ładne - wyjawia
artysta.
Sówka nie starał się uciec przed górniczym motywem. Powraca do kopalni w malarstwie. Na jego obrazach pod ziemią jest prawie
przyjaźnie, a przynajmniej mało strasznie.
- Za komuny mieli do mnie pretensje, że maluję górników z kilofami a nie zmechanizowane obudowy. Ile by tej nowoczesności na
dole nie było, to i tak bez kilofa się nie obejdzie - śmieje się emerytowany górnik.
69-letni Erwin Sówka od wielu lat intryguje innych artystów. Nakręcono o nim kilka filmów, między innymi pełnometrażowy
"Angelus" w reżyserii Lecha Majewskiego.
- Majewski zrobił to po swojemu. Ten film nie ma fabuły, jest potargany. Formą przypomina mozaikę - uważa Erwin Sówka.
Co roku wernisaże w profesjonalnych galeriach. Obrazy w muzeach w Katowicach, Warszawie, Wrocławiu, Toruniu. Takie dowody
uznania uskrzydlają artystę. Czy ktoś z najbliższych krewnych odziedziczył talent po Erwinie Sówce?
- Z moich dzieci to już malarzy nie zrobię. Z wnucząt najlepiej rysuje Magda, ale ona nie ma cierpliwości, od razu chciałaby widzieć
efekt. A jeden obraz maluje się niekiedy latami, powraca się do niego wielokrotnie i za każdym razem dodaje coś nowego opowiada artysta.
Wnuczka Erwina Sówki ma dopiero 15 lat. Na razie nie bardzo jeszcze wie, czy zwiąże swoją przyszłość z ochroną środowiska czy
z malarstwem, jak jej sławny dziadek.
Jolanta Talarczyk

Podobne dokumenty